Przeklęty: Brann. Część 1, rozdział 2

Przeklęty: Brann. Część 1, rozdział 2Brann patrzył na skąpaną w promieniach księżyca kobiecą twarz, na jasne włosy, które rozsypały się po upadku i smukłe ciało w męskim stroju.  
     Jeśli instynkt go nie mylił, a jeszcze nigdy mu się to nie zdarzyło, miał przed sobą córkę swojego śmiertelnego wroga Angusa Camerona – Catrionę, Klejnot Szkocji, bezcenny skarb. Od czterech lat jej miejsce pobytu było najbardziej strzeżonym sekretem w kraju.  
     Mężczyzna zmrużył swoje czarne oczy a bezwzględny błysk, jaki się w nich pojawił, nie wróżył nic dobrego. Nie spuszczając intensywnego spojrzenia ze swojej branki, ostrzem sztyletu mocniej rozchylił poły peleryny, chcąc się jej lepiej przyjrzeć. Idealne kształty, podkreślone przez przylegające do nóg skórzane spodnie i tunikę, której krój eksponował piersi i wąską talię, rozproszyły na chwilę uwagę mężczyzny. To wystarczyło, by drobna dłoń rozorała paznokciami jego policzek.  
     Brann przeklął siarczyście. Wściekły, pochylił się nisko, tak, że jego napięta twarz znajdowała się tuż nad kobiecą twarzą i patrząc na nią wrogo, przyłożył sztylet do jej szyi.  
– Spróbuj jeszcze raz podnieść na mnie rękę, a ta stal przejedzie po twojej delikatnej skórze – wycedził przez zęby.
     Catriona patrzyła na niego ogromnymi ze strachu oczami. Nie potrafiła opanować drżenia. Nawet w najstraszniejszych koszmarach nie śniła, że dane jej będzie spotkać Kruka, człowieka, którego otaczała zła sława. Już na sam dźwięk jego imienia, ludzi ogarniała niewypowiedziana groza.  
     Wszyscy znali historię jego dzieciństwa, wiadomo było jakim zwyrodnialcem był Duncan Durward i jak tresował syna. To, że jako dziecko nie umarł od tych tortur, zakrawało na cud.  
     Szeptano, że życie zawdzięcza swojej piastunce, która ofiarowała jego duszę samemu Szatanowi, a on w zamian wziął go pod swoją opiekę. No bo jak wytłumaczyć fakt, jak nie pomocą sił nieczystych, że jako czternastoletni chłopiec pokonał w pojedynku na miecze swojego oprawcę, o wiele od niego cięższego i silniejszego?  
     Rzucił wyzwanie ojcu i zwyciężył. Stary Durward tylko swoim sługom zawdzięczał to, że Kruk nie pociął mu ciała stalą. W czterech siłą odciągali chłopca od leżącego i ociekającego krwią mężczyzny. To wtedy role się odwróciły. Duncan zaczął bać się syna, bestia, którą sobie wychował, zwróciła się przeciwko swojemu stwórcy. Z kata stał się ofiarą.  
     Ludzi, którzy byli świadkami tej sceny, przeraziło nie to, że syn zmierzył się z ojcem, bo ich starcie było kwestią czasu, a spokój, jaki z niego emanował, gdy cisnął rękawicę mężczyźnie, który był nie tylko jego rodzicem, ale co ważniejsze – przywódcą klanu. Skuta zimną obojętnością chłopięca twarz wzbudzała większe przerażenie niż obelgi i ordynarne przekleństwa Duncana Durwarda.  
     I oto teraz była w jego rękach. Catriona westchnęła ciężko i rozluźniła napięte ciało. Nic już nie mogła zrobić. Była zdana na łaskę mężczyzny, który wszędzie, gdzie się pojawiał, niósł tylko śmierć.  
     W jej oczach pojawiły się łzy żalu. Zawiodła ojca i swój klan. Od dawna było wiadomo, że ten, kto ją zdobędzie, posiądzie władzę równą królowi. Dlatego cztery lata temu, w wieku piętnastu lat, opuściła rodzinne strony, a miejsce jej pobytu znał tylko ojciec i kilku zaufanych ludzi. Chociaż szczerze nienawidził Anglików, wysłał córkę do zakonu benedyktynek w środkowej Anglii. Mimo wszelkich środków ostrożności, jakie podjęli, Kruk miał ją w swoich szponach.  
     Czekała ją przyszłość czarniejsza od najczarniejszej nocy. Miała tylko nadzieję, że uda jej się z godnością znieść wszystko to, co szykuje dla niej opatrzność i ten mężczyzna, który wciąż trzymał nóż na jej gardle.  
     Brann, widząc, że jego zakładniczka zaniechała walki, odsunął się. Nie spuszczając z niej czujnego spojrzenia, podniósł się, a dirka wsunął sobie za pas. Energicznym krokiem podszedł do Gladiatora i z sakwy wyciągnął kawałek grubego sznura.  
     Szybkimi, ostrymi ruchami związał jej nadgarstki. Następnie pociągnął ją tak, że momentalnie stanęła na nogi. Ruch ten spowodował, że kaptur opadł jej na plecy, ukazując rozjaśnioną światłem księżyca twarz oraz kaskadę jasnych włosów spływającą na plecy.  
     Brann zamarł. Patrzył zafascynowany na stojącą przed nim młodą kobietę, skąpaną w srebrnej poświacie. Była wysoka i szczupła, ale jak już zdążył zauważyć, przyjemnie zaokrąglona tam gdzie trzeba.  
     Łagodny blask pełni igrał na jej miękkich policzkach, podkreślał drżące z niepokoju pełne, idealne w swym kształcie usta i rzucał tajemnicze cienie na duże oczy, w których widać było strach.  
     Jak słyszał, jej matka była nordycką branką, wyjątkowej urody, którą stary Angus przywiózł podczas jednej ze swoich wypraw na Północ. Jeśli córka była równie atrakcyjna jak matka, a z tego, co udało mu się do tej pory zobaczyć, wynikało, że tak, to trafił mu się prawdziwy skarb. Jej pochodzenie i to, kim miała się w przyszłości stać, czyniło ją cenniejszą niż złoto.  
     Brann, oczarowany stojącą przed nim kobietą, która mimo lęku, hardo podniosła podbródek i dumnie wyprostowana, wpatrywała się w niego, zdjął skórzaną rękawicę i, jakby do końca nie wiedząc, co robi, podniósł dłoń i ostrożnie dotknął jej zimnego policzka. Muskał go powoli, delektując się aksamitną skórą i delikatnością rysów. Nawet nie podejrzewał, że coś tak miękkiego i jedwabistego istnieje na świecie. Kciukiem przejechał po dolnej, kobiecej wardze, czując na nim jej oddech.  
     Ciemne oczy mężczyzny jarzyły się demonicznie, śledząc ruch palca. Jej ciche westchnienie sprawiło, że zapłonął.  
     Brann nie narzekał na brak chętnych dzierlatek do dzielenia łóżka z bestią. Miał świadomość, że jego sława barbarzyńcy jeszcze bardziej je podniecała. Ale to, co teraz czuł, było dla niego czymś nowym, świeżym, jak pierwszy, ciepły, letni deszcz. Jakby do tej pory był ślepy, a dopiero teraz przejrzał na oczy.  
     Z okrucieństwem, bólem, nienawiścią i pogardą radził sobie doskonale, ale był zupełnie bezradny wobec dziwnego uczucia, które pojawiło się tam, gdzie powinno być jego serce. Wystraszył się.  
     Kobieta bała się poruszyć. Kiedy zobaczyła, że unosi rękę, myślała, że chce ją uderzyć, ale on, ku jej ogromnemu zdumieniu, zaczął łagodnie muskać jej twarz. Pierwszy raz poczuła dotyk mężczyzny. Nie spodziewała się, że tak gwałtowny człowiek, jakim był Kruk, potrafi być tak czuły. Początkowa trwoga ustąpiła miejsca leciutkiej jak mgiełka przyjemności.  
     Wpatrywała się w męską, surową twarz chcąc wyczytać w niej ukryte głęboko myśli. Ale widziała tylko jego posępne spojrzenie.      
     Żadne z nich się nie poruszyło, jakby jakaś tajemna siła rzuciła na nich czar. Przez jedno uderzenie serca nie byli zaciekłymi wrogami a mężczyzną i kobietą, których zaskoczył i oszołomił wzajemny pociąg.    
     Ta magiczna chwila, podczas zimnej, majowej nocy przypieczętowała ich tragiczną przyszłość. Jeszcze tego nie wiedzieli, ale właśnie wkroczyli na ścieżkę przeznaczenia, która prowadziła ich wprost ku dramatycznym wydarzeniom, które szykował dla nich okrutny los.  
     Złowieszcze pohukiwanie sowy przerwało ten baśniowy moment. Czar prysł. Catriona wzdrygnęła się. Niektórzy porównywali ten dźwięk do krzyku kobiety opłakującej swoje dziecko. Znowu ogarnął ją lęk.  
     Brann, zły na siebie za swoje dziwne zachowanie, brutalnie chwycił swojego więźnia i bez słowa wsadził na Gladiatora. Lejce drugiego konia przywiązał do ściętego rogu, który znajdował się na przodzie siodła, a następnie sam wskoczył na konia, siadając za kobietą.  
     Żeby chwycić wodze, musiał ciasno otoczyć kobiece ciało swoimi ramionami. Czuł jak zesztywniała, gdy napierał swoją szeroką piersią na jej plecy. Brann uśmiechnął się złośliwie. Będzie jego, to nie ulegało dyskusji, ale nie jako jego dziwka, lecz żona, bo tylko małżeństwo z nią dawało mu władzę, o jakiej marzył i do której po trupach dążył.  
     Po kilku minutach spokojnej jazdy nie było już mu do śmiechu, kiedy kobiecy zapach otoczył go niczym eteryczna chmura, a ciepło jej ciała parzyło jego tors mimo skórzanej zbroi, którą miał na sobie. Mocno w niego wtulona idealnie pasowała do muskularnych, męskich ramion. Zacisnął zęby i z całej siły powstrzymywał się, żeby nie przejechać ustami po pięknej linii szyi, która niczym płomień przyciągała jego spojrzenie. Na szczęście w tym momencie zobaczył swoich ludzi, którzy pędzili w ich stronę. To odwróciło jego myśli od powabnej branki.  
     Grupa jeźdźców zatrzymała się obok nich. Z zaciekawieniem spoglądali na osobę, która dosiadała Gladiatora razem z Krukiem.  
     Ian, rudowłosy, barczysty dowódca jego zbrojnych, zapytał ze zdziwieniem – kobieta?
– Tak – odparł obojętnym tonem Brann. – Córka Angusa – dodał z ponurą satysfakcją.  
     Mężczyźni, gdy to usłyszeli, o mało nie pospadali ze swoich koni. Córka Angusa, jego najstarsze dziecko, a po jego śmierci głowa wpływowego klanu Cameronów.    
     Ian wciąż nie dowierzając w to, co słyszy, zbliżył się do pary dosiadającej wielkiego ogiera, żeby przyjrzeć się kobiecie, która swoim istnieniem gwarantowała władzę, z którą musiał się liczyć sam Malcolm, król Szkocji.  
     Mimo że była noc, a jej twarz oświetlały tylko blade promienie księżyca, zauważył, jaka jest śliczna.  
Brann sobie poużywa – pomyślał z zazdrością.  
     W tym momencie kobieta spojrzała na niego z pogardą i nienawiścią w oczach i jeszcze wyżej uniosła swój arystokratyczny podbródek.  
     Gdy zobaczyła wojowników Kruka, nagle dotarło do niej, że wszyscy eskortujący ją ludzie zginęli. Żałowała, że przed dwoma miesiącami król wezwał Kaidana do siebie, by ten stanął na czele jego żołnierzy. Gdyby to on ją chronił wraz ze swoim wilkiem, do celu dotarłaby cała i zdrowa. Kaidan sławą i umiejętnościami w walce przewyższał samego Branna Durwarda. Tylko że w przeciwieństwie do Kruka, Kaidan był człowiekiem honoru i cieszył się powszechnym szacunkiem.  
     Patrzyła przed siebie, a swoje myśli kierowała ku tym, którzy stracili życie w jej obronie. Niestety wszystko na darmo. Niepotrzebna śmierć, bo i tak Krukowi udało się ją przechwycić. I w ten oto sposób stawał się jeszcze groźniejszy i o wiele bardziej niebezpieczny niż dotychczas.  
– Co z moimi ludźmi? – zapytała cicho.  
     Brann rozumiał, że nie pyta o to, czy żyją, ale co z ciałami.
– Jutro wyślę kogoś, żeby ich pochował.  
     Catriona skinęła głową, żałowała, że nie spoczną w rodzinnej ziemi. Aby powstrzymać płacz, tak bardzo przygryzała dolną wargę, aż w końcu poczuła metaliczny smak krwi w ustach. Nie chciała pokazać, jak bardzo się boi i jak wiele kosztuje ją pozorne opanowanie, które w tej chwili demonstrowała. Musiała znaleźć w sobie siłę, by z godnością znieść to, co planował dla niej Kruk, człowiek – bestia jak niektórzy o nim mówili. Dreszcz przerażenia jak błyskawica przeszył jej ciało.
     Brann czując drżenie kobiety, kazał ruszać do warowni, do Urchadain.  
     Po godzinie jazdy ich oczom ukazał się spowity księżycową poświatą i wiosenną, lekką mgłą zamek.  
     Na tle granatowego, nocnego nieba trzydziestometrowa budowla z szarego kamienia w kształcie prostokąta ze strzelistymi wieżyczkami robiła upiorne wrażenie. Na wysokich murach obronnych, które otaczały kompleks budynków, płonęły pochodnie. Widać było wartowników, którzy od czasu do czasu nieśpiesznie przechadzali się to tu to tam. Żaden z nich nie spał, bo karą za spanie na służbie była walka na miecze z samym Krukiem, a to oznaczało jedno – śmierć.  
     Catriona z trwogą wpatrywała się w cieszącą się mroczną sławą twierdzę. Chociaż starała się opanować, co rusz wstrząsały nią dreszcze niepokoju. Pamiętała słowa ojca, który wspominał kiedyś, że Urchadain jest nie do zdobycia. Otoczona z trzech stron wodami jeziora Loch Ness, a z przodu fosą, strzeżona przez elitarnych wojowników Kruka budziła respekt swoją potęgą.  
Urchadain – moje nowe więzienie – pomyślała z niechęcią Catriona.  
     Trakt prowadzący do zamku był wybrukowany, więc grupa jeźdźców swoim pochodem robiła sporo hałasu.  
     Brann spoglądał na zamek z mieszaniną dumy i nienawiści. Jego dziedzictwo, ale i miejsce, gdzie najgorsze ludzkie koszmary przybierały swą realną postać. Bity do nieprzytomności, chłostany tak mocno, że na ciele nie zostawał kawałek całej skóry, trzymany o głodzie wiele dni. Po czymś takim nic już nie było mu straszne. Żaden upiór i żaden człowiek. Do wszystkiego podchodził z lodowatą obojętnością, zarówna do życia, jak i śmierci.  
     Przybysze zatrzymali się parę metrów od fosy. Spokojnie czekali przed główną bramą wjazdową z półokrągłymi basztami po bokach. Znajdujący się na nich strażnicy doskonale wiedzieli, że to Kruk wraca ze swojej wyprawy, ale nie wpuścili go, dopóki nie potwierdził swojej tożsamości specjalnym hasłem. Dopiero wtedy uruchomione zostały wielkie tryby, które z ogłuszającym zgrzytem powoli opuszczały zwodzony most.  
     Końskie kopyta dudniły głośno, gdy wojownicy wjeżdżali na dziedziniec. Od razu w ich kierunku ruszyli stajenni, by zająć się zmęczonymi zwierzętami. Z ciekawością zerkali na dodatkowego jeźdźca, który razem z Krukiem dosiadał Gladiatora, ale i z trwogą na nieobliczalnego ogiera.  
     Pierwszy z konia zsiadł Brann, a następnie sięgnął po swojego więźnia. Oczy mu zalśniły, gdy męskie dłonie zacisnęły się na kobiecej talii. Przez chwilę wpatrywali się w siebie intensywnie, a w ich źrenicach odbijały się płonące pochodnie.  
     Catriona szarpnęła się, chcąc odsunąć się od swojego oprawcy. Była na siebie wściekła, że mimo szczerej awersji, Kruk wywołuje w niej dziwne, uczuciowe sensacje.  
– Przynieś mi z lochów łańcuch – Brann zwrócił się do Iana, a następnie bez ostrzeżenia chwycił za związane damskie dłonie i bez ceregieli pociągnął za sobą.  
     Ian spojrzał na niego zdziwiony, ale ruszył wykonać polecenie. Jeśli ktoś cenił swoje życie, nie kwestionował rozkazów Kruka.  
     Reszta mężczyzn udała się do koszar, na zasłużony odpoczynek.  
     Brann wraz z kobietą skierował się do donżonu, który znajdował się na niewielkim wzniesieniu, nad samym jeziorem Loch Ness. W wieży mieszkał sam, nie licząc swojej starej niani. Marana była jedyną osobą, która się go nie bała i z której zdaniem się liczył.
     Catriona szła dumnie wyprostowana. Mimo późnej pory na Kruka i jego ludzi  czekało sporo osób, którzy przyglądali się jej podekscytowani. Wieść, że pojmano córkę Angusa Camerona rozniosła się po warowni lotem błyskawicy. Dziedziniec wypełnił się ciekawskimi, bo każdy, kto tej nocy czuwał, chciał rzucić okiem na Klejnot Szkocji, jak ją powszechnie nazywano.
     W pewnym momencie Brann zatrzymał się i popatrzył na zgromadzony tłum – jest już późno, pora spać. – Wypowiedziane obojętnym tonem zdanie, dało taki efekt  jakby z całej siły krzyknął, bo wszyscy natychmiast rozpierzchli się do swoich kwater.  
     Mężczyzna uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Wzbudzał zarówno szacunek, jak i strach, dzięki czemu miał u ludzi posłuch. Zaskoczona Catriona wpatrywała się w nagle opustoszały dziedziniec, a potem w Kruka. Jego spokój i opanowanie przerażało bardziej niż furia. Lęk znowu zagościł w kobiecym sercu.  
     Kiedy dotarli do wieży, na progu czekała na nich stara, pomarszczona jak przejrzałe jabłuszko staruszka. Mimo mikrej postury patrzyła groźnie na Branna. Znacząco spojrzała na związane ręce Catriony.  
– Nie tak traktuje się kobietę, która w przyszłości stanie na czele Cameronów.
– Tak traktuje się osobę, która jest moim więźniem – Brann spokojnie patrzył na Maranę, która była mu jak matka. Tylko ona jedna miała odwagę postawić się wielkiemu i brutalnemu Duncanowi Durward i bronić go niczym wilczyca swoje małe. Za każdym razem kończyła z posiniaczoną twarzą lub złamanym nosem. Ale nie przestała go strzec, dopóki jako czternastolatek nie wyzwał ojca i go prawie nie zabił. Wtedy skończyła się ich gehenna. Duncan nie podniósł już więcej ręki ani na syna, ani na Maranę.  
     Staruszka chciała coś dodać, ale w tym momencie podszedł do nich Ian z przerzuconym przez muskularne ramię ciężkim, kutym, żelaznym łańcuchem zakończonym po obu stronach kajdanami.  
– Zanieś go do komnaty sąsiadującej z moją – rozkazał Brann.
     Catriona i Marana patrzyły za mężczyzną z trwogą.  
– Brann... – zaczęła kobieta, ale nie dał jej dokończyć. Spojrzał na nią groźnie, aż w końcu zamilkła. I ona wiedziała, kiedy lepiej trzymać język za zębami.  
– Skoro tak się o nią troszczysz, to lepiej przynieś dla niej coś do jedzenia i picia. – I nie czekając na reakcję staruszki, ruszył szerokimi, kręconymi schodami do komnat na piętrze, ciągnąć Catrionę za sobą.  
     Starsza kobieta bez słowa udała się do głównego budynku, gdzie znajdowała się kuchnia.  
     Kiedy Brann z Catrioną weszli do niedużej salki, która miała być jej celą, Ian układał właśnie gruby łańcuch w rogu pomieszczenia, a potem spojrzał pytająco na Kruka, czekając na dalsze rozkazy.  
– Rano poślij posłańców do wszystkich podległych nam klanów, by stawili się w ciągu trzech dni w Urchadain – polecił mu Brann.  
     Ian skinął głową i wyszedł.
     Brann i Catriona zostali sami. W końcu mogli się sobie dokładnie przyjrzeć, bo płonący w kominku ogień i paląca się na stole świeca dawała dużo światła.  
     Kruk z uznaniem przyglądał się niezwykłej piękności, która przed nim stała. Długie, sięgające połowy pleców włosy koloru pszenicy okalały doskonałe, kobiece rysy twarzy. W szczupłej twarzy uwagę przyciągały duże, tajemnicze oczy, koloru czystej, źródlanej wody wypływającej z górskich szczytów oraz pełne usta o barwie dojrzałych malin. Urzekającą całość dopełniały ciemne brwi oraz prosty, niewielki nos, teraz dumnie zadarty. Jego ogniste spojrzenie sunęło po smukłej szyi, piersiach, które dosyć mocno wypełniały w tym miejscu tunikę, wąskiej talii i długich, zgrabnych nogach w opiętych spodniach.  
Prawdziwy Klejnot Szkocji – pomyślał z uznaniem Brann.
     Catriona nie była mu dłużna i równie otwarcie co on studiowała niezwykle urodziwą, jakby wykutą w skale, męską twarz. Czarne włosy muskające ramiona lśniły w blasku ognia niczym skrzydła kruka, a jarzące się niebezpiecznym światłem oczy zniewalały swą głębią. Do tego wysoka, umięśniona sylwetka. Catriona musiała przyznać, chociaż bardzo niechętnie, że nie widziała bardziej przystojnego mężczyzny.  
I co z tego, że jest atrakcyjny, skoro duszę ma czarniejszą niż włosy? – westchnęła w duchu  z pogardą.
     Brann podszedł do niej tak blisko, że musiała mocno zadzierać głowę, żeby widzieć jego oczy.  
– Mój ojciec jak tylko dowie się, że mnie przetrzymujesz od razu ruszy z odsieczą – stwierdziła prowokująco.  
     Jego czarne spojrzenie, postura, właściwie wszystko w nim, napawało ją trwogą, mimo to starała się, żeby głos jej nie drżał. Była jedną z Cameronów, a oni śmiało stawiają czoła swoim wrogom.  
– Liczę na to – twarz Kruka przybrała bezlitosną maskę, a jego upiorny uśmiech spowodował, że serce Catriony na chwilę stanęło, by po chwili gwałtownie przyśpieszyć. – Przywitam Angusa niezwykle życzliwie, z kilkudziesięcioma mieczami wycelowanymi w jego pierś.  
     Kiedy skończył mówić, kucnął i zaczął ją przeszukiwać. Szkotki były równie wojownicze co mężczyźni i potrafiły tak samo sprawnie, jak oni posługiwać się bronią, a szczególnie nożami. W tym momencie z jednego buta wyciągnął niewielki kozik, a za chwilę z drugiego kolejny. Noże, mimo małych rozmiarów, mogły zrobić krzywdę. Schował je do niedużej sakwy, którą miał przytroczoną do pasa spodni, a następnie podszedł do łańcucha i jeden jego koniec zamknął wokół nogi ciężkiego łóżka, a drugi zatrzasnął na kobiecej kostce. Dopiero wtedy przeciął więzy krępujące damskie dłonie.  
     Catriona poczuła się jak zwierzę złapane we wnyki. Chyba dopiero teraz dotarło do niej z kim tak naprawdę ma do czynienia. Z mężczyzną, dla którego brutalność była tak naturalna, jak oddychanie.
     W tym momencie wróciła do nich Marana, niosąc w jednej ręce gulasz z owczych podrobów – pozostałość po kolacji, a w drugiej dzbanek z wodą. Gdy zobaczyła uwięzioną Catrionę spojrzała z wyrzutem na Branna.  
– Nie wiem, czy to jest konieczne – rzuciła gniewnie w stronę mężczyzny. Jako jedyna mogła sobie pozwolić na kwestionowanie poczynań Kruka, ale nigdy nie robiła tego publicznie.  
     Brann zerknął na nią z milczącą dezaprobatą. Nic już nie mówiąc, starsza kobieta podeszła do więźnia i podała gulasz. Catriona, wściekła haniebnym potraktowaniem jej przez Kruka, z całej siły odepchnęła dłoń z naczyniem. Gulasz rozlał się po komnacie.  
     Marana z przestrachem patrzyła to na młodą kobietę to na Branna. A ten bez zastanowienia podciął nogi swojej branki tak, że poleciała plecami na twardą, kamienną podłogę. Na chwilę zabrakło jej tchu, ale długo na nich nie leżała, bo mężczyzną kopnął ją tak, że przeturlała się na brzuch.  
– Nie chcesz jeść jak człowiek – powiedział do niej cichym, złowrogim tonem – to będziesz jeść jak zwierzę. Masz to teraz zlizać – i położył ciężki but na kobiecej szyi, dociskając ją do podłogi.  
     Catriona broniła się, jak mogła, z całej siły walczyła by nie dotknąć twarzą posadzki.  
– Brann, to już przesada – oburzona Marana nie wytrzymała i ruszyła w ich stronę, chcąc ratować Catrionę. Zatrzymała się jednak gwałtownie, gdy zobaczyła, że mężczyzna wyciąga miecz, a ostrze kieruje przeciwko niej.  
– Już raz zwróciłem ci uwagę i więcej nie będę. Jeszcze krok, a wrócisz do głównej kwatery i przez dłuższy czas stamtąd nie wyjdziesz.  
     Marana w odpowiedzi uniosła z godnością pomarszczoną twarz, ale się nie poruszyła. Patrzyła tylko bezradnie na dziewczynę, która w końcu się poddała i płacząc z upokorzenia, zaczęła zlizywać gulasz z kamieni.  
     W tym momencie Brann zabrał but z damskiego karku i ruszył ku drzwiom.  
– Jak wrócę ma tu być posprzątane –  i wyszedł.  
     Ruszył schodami do piwnicy, a stamtąd ukrytymi drzwiami poza mury zamku. Tylko dwie osoby wiedziały o tym tajemnym przejściu –  on i jego dawna piastunka. Nie był dumny z tego, jak potraktował obie kobiety, ale nie tolerował nieposłuszeństwa. Uznał, że lepiej od razu pokazać kto tu jest panem.
     Kląc na czym świat stoi, szedł długim na sto metrów pomostem w głąb jeziora Loch Ness, które migotało w świetle księżyca. Jego lekkie fale i delikatny szum powoli go uspokajały. Patrzył przed siebie, gniewnie marszcząc brwi. Nie wiedział skąd, ale był pewien, że przez blond piękność, która była teraz w jego donżonie, już nigdy nie zazna spokoju.
     Zadarł głowę do góry i zapatrzył się na gwiazdy, które wydawały się być tak blisko, że wystarczyło podnieść dłoń i lekko podskoczyć, by jedną z nich zdobyć.  
     Ponownie jego uwagę przykuło jezioro i jego mroczna toń. Nagle nocną ciszę zakłóciły trzy długie gwizdy, potem dwa krótkie i na koniec znowu jeden długi.  
     Brann czekał. Zastanawiał się, czy ją dziś zobaczy. Kiedy miał już zrezygnować i wrócić do zamku usłyszał cichy plusk. Woda zaczęła się marszczyć, najpierw niezwykle subtelnie a po chwili coraz mocniej.  
     Mężczyzna, pierwszy raz od bardzo dawna, uśmiechnął się szczerze. Wyciągnął dłoń zadowolony, że go dziś nie zignorowała. Potrzebował kontaktu z kimś przyjaznym z kimś, kto nie widział w nim zła.  
     Patrzył, jak z ciemnej toni wyłania się najpierw podłużna, czarna głowa, a potem długa szyja. Reszta cielska pozostawała w wodzie. Poczuł jak mokry, śliski zwierzęcy łeb wtula się w jego dłoń, domagając się pieszczot. Roześmiał się cicho.
– Witaj Nessie – jego głos był miękki i łagodny,  
     W odpowiedzi dziwny stwór wydał niski, gardłowy dźwięk. Kiedy duży, ciepły język przejechał po męskim policzku, Brann roześmiał się cicho.
     On i Nessie spotkali się dawno temu, kiedy jako chłopiec, może ośmioletni, po kolejnych ojcowskich naukach, z połamanymi żebrami i zmaltretowaną twarzą, uciekł poza mury zamku, żeby w gęstwinach otaczających jezioro wypłakać swój ból.      Musiał wtedy na chwilę zasnąć a może nawet stracić przytomność, bo kiedy się ocknął, wokół niego leżał ciemny, prawie czarny, ogromny, dziwny zwierz, z wydłużoną głową zakończoną paszczą, bardzo długą szyją, garbatym tułowiem osadzonym na krótkich nóżkach i kilkumetrowym ogonem. Spanikowany chciał się zerwać i uciec, ale połamane, obolałe ciało na to nie pozwalało. Zrezygnowany, z mocno bijącym sercem, czekał, aż ten przerażający potwór go zje. Ale ten niezwykły stwór zaczął muskać językiem jego policzki, jakby ocierając wciąż błyszczące na nich łzy. Wtedy pierwszy raz w życiu się rozkleił. Nigdy przy nikim tak nie płakał, jak wtedy przy swojej Nessie.  
     Później jeszcze wiele razy była świadkiem jego pełnych cierpienia łez. Pojawiała się, gdy jej potrzebował. Wychodziła z wody, by się nim opiekować.  Gdy czuła, że doszedł już do siebie, a łzy rozpaczy obeschły, wracała do swojego domu, którym były głębiny Loch Ness.  
     Nessie położyła swój zimny łeb na jego ramieniu, domagając się nowej porcji czułości. Brann roześmiał się w głos. Nie znał większego pieszczocha od tego cudownego potwora.  
     W końcu Nessie wycofała głowę z jego ramienia, z ufnością spojrzała mu w oczy, odwróciła się i powoli zniknęła w tajemniczych wodach jeziora. Uczucie radości rozpłynęło się jak poranne mgły, a jej miejsce zajęła samotność.      
     Brann, pogrążony w niewesołych myślach, jeszcze długo patrzył na mieniące się w promieniach księżyca Loch Ness.  



Ciekawostki:  
1. Zamek Urchadain – po gaelicku, a po angielsku Urquhart, po którym zostały tylko ruiny na zachodnim brzegu Loch Ness, pod względem powierzchni był jednym z największych zamków w Szkocji – 7000 m2 (według Wikipedii). Rodzina Durwardów była pierwszym właścicielem zamku.  
2. Imię dla potwora z Loch Ness – Nessie tak naprawdę wymyślił Brann, a ludzkość tylko tę nazwę podchwyciła ;)

Marigold

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość i przygodowe, użyła 4782 słów i 27109 znaków. Tagi: #miłość #przygoda #tajemnica

3 komentarze

 
  • Użytkownik Shadow1893

    Brawo! Świetnie poprowadzony tekst. Postacie wyraziste, opisy plastyczne, ciekawa fabuła, która nakreśla główny wątek. Piękna i bestia. Kruk brutalny i czuły zarazem, jednak nie okaże tego zapewne w najbliższym czasie, bo otoczka, nad którą pracował i szacunek pośród wojska, stawia na pierwszym miejscu. :) Pozdrawiam.

    19 sierpnia

  • Użytkownik Marigold

    @Shadow1893 Jest mi naprawdę miło, że do mnie zaglądnęłaś, przeczytałaś i jeszcze refleksją podzieliłaś, chociaż, jak zauważyłam, wolisz "cięższe" klimaty  ;) Ale i w moim opowiadaniu nie zabraknie mroku.  Shadow dzięki!

    19 sierpnia

  • Użytkownik Shadow1893

    @Marigold, niezmiernie mnie to cieszy. Czytam różne gatunki i tworzę, nie zamykając wyobraźni w jednym. Jednakże muszę przyznać że horror leży mi najlepiej. Czekam na ciąg dalszy. :)

    19 sierpnia

  • Użytkownik elninio1972

    Rozwaliłaś system wplatając Nessie do opowiadania, no po prostu 👍😁
    I scena otarcia policzka, to jak rozłożenie nóg przez Sharon Stone w Nagim Instynkcie, no po prostu   :faint:  
    Zazdroszczę grzebania w szkockich historykach, i wypatrywania smaczków, no szapoba

    12 sierpnia

  • Użytkownik Marigold

    @elninio1972  :eek: to Ty tym komentarzem rozwaliłeś system! Wielkie dzięki!  <3

    12 sierpnia

  • Użytkownik unstableimagination

    @elninio1972 To prawda. Marigold wymiotła tą częścią :)

    13 sierpnia

  • Użytkownik Marigold

    @unstableimagination A co to za plotkowanie za moimi plecami  :D  Obawiam się, że zanim zakończę Branna, Wy dwaj nie raz mnie znienawidzicie za to, co czeka i jego i Catrionę  ;)  unstableimagination dzięki  ;)

    14 sierpnia

  • Użytkownik unstableimagination

    Wspaniałe! Catriona - już ją uwielbiam. Moment spotkania z Brannem - bezcenny! A Nessie położyła mnie na łopatki! Brawo Marigold!

    11 sierpnia

  • Użytkownik Marigold

    @unstableimagination Kaidan miał Cienia, a Brann - Nessie. Lubię zwierzaki, a w opowiadaniach robią świetną robotę. Jak zwykle komentarz - petarda! Dzięki  <3

    11 sierpnia