Przeklęty: Brann. Część 2, rozdział 4

Przeklęty: Brann. Część 2, rozdział 4Dwaj mężczyźni w milczeniu jechali malowniczą drogą w kierunku Drumnadrochit. Ale to nie ta urocza miejscowość, od lat ciesząca się dużą popularnością, którą zawdzięczała Nessie – czyli słynnemu potworowi z Loch Ness była celem ich podróży, lecz Urchadain, a właściwie to, co z tej potężnej niegdyś warowni zostało.
     Kaidan zaparkował terenówkę na pustym o tej porze parkingu. Zanim wysiedli, przyglądali się zanurzonym w promieniach słońca ruinom. Dzięki licznym znajomościom Brann załatwił zwiedzanie Urchadain poza normalnymi godzinami otwarcia. I dziś, w ciszy i spokoju, obaj zamierzali powrócić wspomnieniami do bardzo odległych i bolesnych dla nich czasów.
     Osoba opiekująca się zabytkiem ruszyła im na spotkanie. Aby nie wzbudzać niepotrzebnych pytań o powiązania z rodziną zamieszkującą dawno temu zamek, Brann przestawił się nazwiskiem brata. Po krótkiej rozmowie pracownik oddalił się dyskretnie, pozostawiając – zgodnie z poleceniem z góry – tajemniczych gości samych sobie.
     Mężczyźni bez słowa przeszli przez most. Minęli dwie wieże, które dawniej służyły wartownikom do bacznego obserwowania okolicy, a następnie bramę, by w końcu znaleźć się w samym sercu Urchadain.
     Brann, po raz pierwszy od dziesięciu wieków, odwiedzał swój dom rodzinny – miejsce, które wzbudzało w nim skrajne emocje; sam nie wiedział, czy bardziej je kocha, czy nienawidzi. Kiedy zły i rozgoryczony opuszczał zamek tysiąc lat temu, nie podejrzewał nawet, że już do niego nie powróci.  
     Dopiero niedawno poczuł potrzebę, aby tutaj przyjechać. Mimo to poprosił Kaidana, by mu dzisiaj towarzyszył. W tak ważnym i jednocześnie trudnym dla niego dniu chciał czuć jego wsparcie.
     Jak na komendę obaj skierowali się do ogromnej wieży, która zachowała się w przyzwoitym stanie. Szli schodami, które Brann w zamierzchłej przeszłości przemierzał niezliczoną ilość razy. Wyciągnął dłoń i, idąc, sunął nią po zimnym, szarym kamieniu. Wspomnienia zalały go potężną falą, powodując gwałtowne bicie serca. Aż musiał się zatrzymać na jednym ze schodków. Czuł, jak cień dawnych, ponurych wydarzeń mknie w jego stronę. Właśnie po to tu dziś przyjechał, by w końcu zmierzyć się z bolesną przeszłością.
     Kaidan tylko zerknął na niego przez ramię i poszedł dalej. Zdawał sobie sprawę, że ta wizyta nie jest dla niego łatwa. Z drugiej strony każdy z Przeklętych miał za sobą niezwykle wstrząsające doświadczenia, własne upiory, które ścigały ich przez całe życie, by w odpowiednim momencie pochwycić w swoje szpony.
     Brann ponownie ruszył za nim. Gdy wyszli na zalaną słońcem ostatnią kondygnację wieży, wziął drżący oddech. Na chwilę przestał być Brannem i stał się Krukiem, panem na Urchadain, człowiekiem, którego bała się połowa Szkocji. Nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w lśniące od promieni słonecznych jezioro Loch Ness i otaczające je ciemne wzgórza. Zastanawiał się, czy gdzieś tam wciąż nie pływa Nessie albo jej potomkowie. Mimo cierpienia i ohydnych doświadczeń, których nie szczędził mu własny ojciec, to miejsce było kiedyś jego domem.
     Większość ludzi wzrasta otoczona rodzicielską miłością, natomiast jego ukształtowały bicie i tortury. Przetrwał, i to było najważniejsze. Dziś ponownie potrzebował tej siły, która wtedy nie pozwoliła mu się poddać i sprawiła, że w wieku szesnastu lat stanął do walki z niezwykle niebezpiecznym przeciwnikiem – Duncanem Durwardem – swoim ojcem. Z pomocą wiernego druha – Posłańca Śmierci udało mu się go pokonać. Pamiętał ciszę, jaka zaległa na dziecińcu, kiedy przyłożył ostrze miecza do gardła swojego prześladowcy i jego błaganie o litość. To w tym momencie narodził się Kruk. Ale rywal, który teraz na niego czekał, był o wiele groźniejszy od Duncana.      
     Balor.
     Brann dostrzegał w nim charakterystyczną obojętność, jaką odczuwają ci, którzy nie mają już nic do stracenia i są gotowi skoczyć w przepaść. To właśnie w tę przepaść Balor pragnął pociągnąć również i jego. Wiedział, że jest zakładnikiem w walce mężczyzny z Morrigan, kartą przetargową w pełnej namiętności rozgrywce między nimi a na szali leżało jego życie lub… śmierć.
     Zapatrzony w krajobrazy rozciągające się z ruin zamku, wspominał Maranę, która towarzyszyła mu od dnia narodzin. Jego ukochana piastunka, a z czasem najdroższa matka. Zamknął na chwilę oczy, by powstrzymać łzy, które pojawiły się na myśl o starszej kobiecie. Wiedział, że Marana umarła dwa lata po jego wyjeździe z warowni, podobno ze zgryzoty. Do końca miała nadzieję, że jeszcze ujrzy swojego chłopca.
     Gdy wraz z Kaidanem podjęli decyzję o opuszczeniu Szkocji, Brann chciał pożegnać się z nią i Ianem, ale doszli do wniosku, że dla wszystkich byłoby to zbyt niebezpieczne. Wciąż bolało go serce na myśl o tym, że nie udało mu się zobaczyć z Maraną i wszystkiego jej wyjaśnić. Kochała go, a on tak się jej odwdzięczył. Zdawał sobie sprawę, że brak wieści o ukochanej osobie jest o wiele gorszy od najbardziej bolesnej prawdy. Udręka, która nigdy nie ma końca.
     Napięte ciało Branna zdradzało niemoc, jaką czuł, myśląc o przeszłości. Z goryczą wspominał Maranę i Iana, który zginął w zasadzce urządzonej przez klan Cameronów. Nie mogli dorwać Branna, dlatego zemścili się na jego zastępcy.
     Tak dużo ludzi poniosło śmierć z powodu jednego, perfidnego człowieka. Miał nadzieję, że jego brat – Derrick smaży się w piekle.
     – Myślisz o nich czasami? – cichy głos przyjaciela przedarł się przez ogrom emocji, które opanowały Branna.
     Nie mogąc wydusić z siebie słowa, w odpowiedzi pokiwał głową.
     Kaidan rozumiał, że porusza niezwykle przykry temat, ale musiał zapytać i o nią.
     – A o Catrionie?
     Nie spuszczając lodowatego spojrzenia z jeziora, rzucił przez zaciśnięte zęby:
     – Czasami.
     Stalowe oczy Kaidana pociemniały. On również kochał Catrionę, chociaż inaczej, niż Brann: nie jak mężczyzna kobietę, ale jak starszy brat młodszą siostrę. Darzył uczuciem całą rodzinę Cameronów. Niezwykle szanował Angusa, chociaż był na niego wściekły, gdy dowiedział się od Branna, że ten maczał palce w próbie otrucia go. Uwielbiał Ingrid, która była nie tylko niezwykle piękna, ale do tego mądra i dobra. Odważna wojowniczka, kochająca żona, łagodna matka. Pamiętał braci Catriony, którzy byli jeszcze bardzo mali, gdy opuszczał Twierdzę Lisa, by służyć u króla. Ogarnął go wielki smutek na myśl o tragicznych losach tej rodziny.
     Catriona. Klejnot Szkocji.
     Brann ostatnio dużo o niej rozmyślał. Więcej niż w poprzednich latach. Może dlatego, że śmierć miała w końcu zapukać i do jego drzwi.
     Czy wciąż ją kochał? Nie znał odpowiedzi na to pytanie. Cały czas czuł się zraniony jej posądzeniem o zamordowanie rodziny Cameronów. Bolał brak zaufania. W tym momencie jego myśli niespodziewanie zwróciły się ku innej wyjątkowej kobiecie, jakże różnej od jego dawnej ukochanej.
     – Nie wiem, jak Arlene udało się przetrwać przez te stulecia, polegając tylko na sobie – zauważył w zadumie. – My od początku mieliśmy siebie, później dołączali kolejni Przeklęci. A ona była jedna przeciwko całemu światu.
     W tym momencie odwrócił głowę w stronę Kaidana i z powagą stwierdził:
     – Arlene jest skarbem, a twoim obowiązkiem jest ten skarb chronić.
     Ten spuścił głowę. Starał się nie myśleć o tym, na jakie niebezpieczeństwa była narażona pani jego serca przez te wieki, bo inaczej by zwariował.
     – Wiem. – To cicho wypowiedziane słowo było deklaracją, że życie żony będzie mu droższe niż jego własne.
     Zadowolony Brann pokiwał głową.
     Nagle pociemniało. Na dwóch mężczyzn, stojących samotnie na ruinach Urchadain, padł cień. Zdziwieni spojrzeli do góry.
     Stado kruków przysłoniło blask słońca, a ich złowieszcze krakanie rozniosło się po okolicy.
     Jak dawniej Brann uniósł prawą dłoń. Nie czekał długo, gdy jeden z ptaków odłączył się od pozostałych i usiadł mu na przedramieniu. Zakrakał głośno raz, drugi i odleciał. W tym momencie zyskał pewność, że jego taniec ze śmiercią właśnie się rozpoczął. Zmysłowe usta wykrzywił ponury uśmiech. Nawet jeśli umrze, nie sprzeda tanio skóry.
     Kaidan przyglądał się zmianie, jaka zachodziła w przyjacielu. Jak włącza się u niego tryb wojownika. Domyślał się, dlaczego tu są i co za chwilę usłyszy.
     – Teraz moja kolej, bracie, dokończyć to, co zaczęło się dawno temu – Brann popatrzył na swojego towarzysza z niebezpiecznym błyskiem w oczach. – Nie mam pojęcia, jaki będzie koniec tej historii, ale chciałbym, żebyś wiedział, że twoja przyjaźń to dar, na który nie zasłużyłem, ale nie oddałbym go za nic na świecie.
     Kaidan czuł, jak wzruszenie ściska go za gardło. Przez chwilę milczał, bo nie mógł wykrztusić słowa.
     – Pamiętasz, co mi powiedziałeś, kiedy wyruszałem na spotkanie z Nathairą? „Jeszcze nie czas się żegnać”. Dziś powtórzę twoje słowa: „nie czas się żegnać”. Ja i reszta Przeklętych zrobimy wszystko, by pomóc ci w pokonaniu wroga. – W męskim głosie słychać było napięcie. To był trudny moment dla nich obu.
     Brann pokręcił tylko głową.
     – Długo działaliśmy razem, ale tym razem do walki muszę stanąć sam. Od początku byliśmy dla siebie wsparciem, ale ta droga przeznaczona jest dla jednego człowieka.
     W tym momencie czarne oczy zamieniły się w sople lodu.
     – Dla mnie.
     Kaidan poczuł dziwny dreszcz sunący wzdłuż kręgosłupa. Westchnął zrezygnowany. Doskonale znał ten ton. Spokój Branna oznaczał jedno, że nie było na świecie groźniejszego mężczyzny od niego.
     – Więc to już przesądzone?
     – Tak.
     – Od jak dawna wiesz?
     Mężczyzna wciąż przyglądał się tajemniczym wodom Loch Ness. To tam, gdzieś na dnie, spoczywała połowa medalionu, którą podarował Catrionie, a wraz z nim jego serce.
     – Od tygodnia – wyjaśnił chłodno. – Balor przyszedł do baru podczas wieczoru, kiedy świętowaliśmy twoje przyszłe ojcostwo. Tuż po waszym wyjściu.
     Zmarszczył brwi, intensywnie nad czymś rozmyślając.
     – Podobno jego i Morrigan łączy jakiś uczuciowy związek. Tak wywnioskowałem z jego wypowiedzi. Ale sądząc po szramie szpecącą jego twarz, a którą zawdzięcza właśnie Morrigan, nie jest on zbyt udany – zauważył z ironią. – Rzekomo to od niej zależy mój los, ale nie chce mi się w to wierzyć.
     Brann zamilkł, bo coś go zastanowiło.  
     – Wydaje mi się, że to on pociąga za wszystkie sznurki, tylko z jakiegoś powodu nie chce się do tego przyznać – dokończył pogardliwie.
     Kaidan gniewnie zacisnął usta, wściekły na tajemnicze bóstwa, które igrały z ludzkim życiem.
     – Kiedy to się odbędzie? Kiedy nastąpi konfrontacja?
     Brann wzruszył ramionami.
     – Nie mam pojęcia. Może to być jutro lub równie dobrze za pół roku. Ale przeczucie mi mówi, że nastąpi to szybciej niż później. Wszystko zależy od kaprysu tego skurwiela Balora.
     – Ciekawe, co on kombinuje? – Kaidan nie spuszczał z niego zmartwionych oczu.
     – Zapewne nic przyjemnego.
     W tych słowach dało się słyszeć gorycz i zarazem wściekłość. Od dziesięciu wieków Brann był niewolnikiem bóstwa karmiącego się jego nienawiścią. Niestety, ale był idealnym żywicielem dla swojego pana. Będące w nim zło cały czas rosło w siłę. Tylko tym razem potrafił je kontrolować i skierować przeciwko innemu złu, na przykład przeciwko szumowinom, których tropił i zabijał jako najemnik. Likwidacja celów – bo tak to się ładnie w jego fachu nazywało, nie spędzała mu snu z powiek, wręcz przeciwnie, czuł ogromną satysfakcję, posyłając bandziorów do piachu.
     – Nie mieliśmy łatwego życia, a jednak wielu pewnie by go nam zazdrościło, nie zdając sobie sprawy, jaką cenę każdy z nas musiał zapłacić za ten wątpliwy przywilej bycia nieśmiertelnym – czarne oczy Branna ze smutkiem przyglądały się ruinom Urchadain.
     Tysiąc lat temu był pewien, że te mury przetrwają wszystko. Czas pokazał, jak bardzo się mylił.
     – A na końcu czeka nas jeszcze walka z niezwykle trudnym i przebiegłym przeciwnikiem – dokończył obojętnie, jakby czekający go pojedynek na śmierć i życie był czymś tak prozaicznym, jak wypicie porannej kawy.
     Kaidan dumał nad tym, jak trudne jest rozważanie śmierci człowieka, który towarzyszył mu od tak dawna i był mu bliższy niż ktokolwiek, oczywiście poza Arlene.
     Swego czasu nie bał się śmierci z rąk Nathairy, ale myśl, że jego druh może nie przeżyć starcia z Balorem, napawała go lękiem.
     – Obiecaj mi jedno – Kaidan trzymał w żelaznym uścisku ramię brata, patrząc na niego surowo – natychmiast dasz mi znać, jak się czegoś dowiesz. Zrozumiałeś?
     Na twarzy Branna pojawił się ironiczny uśmiech: – Jasne, ale obawiam się, że Balor nie będzie na tyle uprzejmy, by mnie wcześniej poinformować o terminie naszego małego tête-à-tête.
     Kaidan rozluźnił uścisk, a następnie przeklął szpetnie. Czuł się bezradny, a nienawidził tego uczucia najbardziej na świecie.
     – Czas na najtrudniejszą wizytę. – Głos Branna przerwał pełną napięcia ciszę, która zapanowała po jego ostatnich słowach.
     Przyjaciel popatrzył na niego ze zrozumieniem. Doskonale wiedział, o czym mówi.
     – Jesteś gotowy?
     – Ja? – oczy mężczyzny zalśniły złowrogo. – Zdecydowanie. Trzeba sprawdzić, czy stare duchy wciąż tam straszą.
     Po tych słowach obaj skierowali się do schodów, którymi przyszli, a następnie w dół do lochów. Natychmiast otoczył ich chłód i wilgoć typowa dla bardzo starych murów.
     W pewnym momencie Brann poczuł, jakby przeniósł się w przeszłość. Wydawało mu się, że słyszy swojego ojca, mówiącego do niego z pogardą, że tylko pizdy, takie jak on, płaczą. I świst bata, którym starał się zabić w nim wszelkie ślady słabości.
     Wchodząc do pomieszczenia, gdzie jako dziecko przebywał częściej niż w jakimkolwiek innym miejscu na zamku, poczuł dziwny dreszcz przeszywający jego ciało, to samo ciało, które po każdej wizycie Duncana Durwarda spływało krwią.
     Bacznie przyglądał się starym kamieniom, które były niemymi świadkami jego kaźni.
     Zerknął w róg lochu i ku swojemu zaskoczeniu, zobaczył, że łańcuchy, którymi był przykuwany do zimnej i brudnej podłogi, wciąż tam były. Podszedł bliżej i z całą wściekłością, która go ogarnęła, kopnął swoje stare kajdany, aż zadzwoniły przeraźliwie. Łudził się, że po takim czasie nic już nie będzie czuł. Mylił się. Wciąż pamiętał ten potworny ból, regularnie zadawany mu przez ojca od trzeciego roku życia.
     Odetchnął głęboko raz, drugi. Nagle poczuł na ramieniu męską dłoń. Gdy Brann popatrzył na przyjaciela, Kaidan aż się wzdrygnął. Pomyślał, że do końca życia nie zapomni wyrazu jego oczu. Było to spojrzenie zwierzęcia, które wpadło w sidła i zrobi wszystko, nawet odgryzie sobie łapę, byle tylko się uwolnić.
     Niegdyś cała Szkocja żyła plotkami, jak okrutnie stary Durward traktuje syna, a potem, gdy postanowili razem przemierzać świat już jako Przeklęci, Brann szczerze opowiedział o swojej mrocznej przeszłości. Ale tak naprawdę Kaidan dopiero teraz, gdy zobaczył ten dziki wzrok, zrozumiał, z czym mierzył się jego brat. Jaką gehenną było bycie synem Duncana.
     Mężczyzna, czując wsparcie przyjaciela, zaczął powoli wracać do rzeczywistości. Ostatni raz zerknął na wiekowe kamienie, które dawno temu przesiąknęły jego krwią i łzami. Wiedział, że już nigdy tu nie wróci.

*
     Kaidan wciąż nie spał, mimo że północ już dawno minęła. Wpatrywał się w sufit, trzymając w ramionach pogrążoną we śnie Arlene. Cały czas rozmyślał o Brannie. Już rozumiał lęk braci o jego życie, gdy sam szykował się do walki z Nathairą. Zawsze starał się ich chronić, czy tego chcieli, czy nie, jednak w tej najważniejszej bitwie Brann zostanie sam.  
     Arlene przebudziła się, czując, jak mąż głaszcze ją po włosach. Uniosła się lekko na łokciu, by spojrzeć na Kaidana. Stalowe oczy błyszczały w ciemności. W łagodnej pieszczocie przejechała dłonią po męskim policzku.
     – Martwisz się o Branna.
     Mężczyzna delikatnie chwycił jej dłoń i z uczuciem pocałował miękkie wnętrze.
     – Tak – Kaidan wiedział, że nie ma sensu ukrywać swojego zmartwienia przed żoną, ponieważ czytała w nim jak w otwartej książce. – Mam przeczucie, że moment konfrontacji z Balorem jest bliższy, niż nam się wszystkim zdaje, i Brann także o tym wie.
     Arlene ułożyła się wygodnie w zagłębieniu męskiego ramienia, muskając delikatnie pierś męża.
     – Wydaje mi się, że w sytuacji, w jakiej my byliśmy przed rokiem, istniał jeden czynnik, który przemawiał na naszą korzyść – w kobiecym głosie słychać było nieskrywaną troskę. – Nathaira była potężną czarownicą, ale działała pod wpływem silnych emocji, których nie kontrolowała, i dzięki temu udało nam się ją zgładzić. Natomiast Balor jest spokojny i wyrachowany, a tym samym o wiele niebezpieczniejszy od mojej matki.
     Kaidana ogarnął lęk, jak wtedy, gdy patrzył bratu w oczy podczas ich wizyty w Urchadain. Obawiał się, że Brann, jako pierwszy Przeklęty, zginie. Przerażony kierunkiem swoich myśli, przygarnął do siebie rozkosznie ciepłą Arlene, szukając u niej pocieszenia. Za nic nie chciałby stracić ukochanego brata i najlepszego przyjaciela.
     – Co mogę zrobić? – zapytał z udręką Kaidan.
     Arlene przymknęła na chwilę oczy, by powstrzymać łzy cisnące się do oczu.
     – Nie wiem – wyszeptała z bólem serca.

*

     Jason wszedł do biura swojej siostry i usadowił się wygodnie w wielkim fotelu. Uważnie przyglądał się Karen, która na jego widok szczerze się uśmiechnęła. Martwił się o nią. Od powrotu ze Szkocji sprawiała wrażenie nieobecnej. Chodziła zamyślona, nie dostrzegała tego, co się wokół dzieje. Nie znał powodu takiego stanu rzeczy, ale się dowie.
     – Co się stało, Karen? – zapytał prosto z mostu. Oboje cenili sobie szczerość i jasne postawienie sprawy. – Od dwóch tygodni nie jesteś sobą. Snujesz się po biurze jak jakaś zjawa, która nie bardzo wie, gdzie jest. Co się wydarzyło w Szkocji, że stałaś się taka rozkojarzona?
     Karen, słysząc słowa brata, na chwilę wstrzymała oddech przerażona tym, że w jakiś sposób dowiedział się o jej spotkaniu z Brannem w jego pokoju. Z powagą wpatrywała się w turkusowe oczy Jasona – takie same jak u ich matki oraz u niej. Jednak w jego oczach było coś niezwykłego – zdawały się przenikać do wnętrza człowieka, odkrywając wszystkie tajemnice skryte przed światem. Nigdy nie miała przed Jasonem sekretów, poza jednym, poza Brannem. Mimo że miała wyrzuty sumienia z tego powodu, pragnęła, by tak pozostało.
     – Nie wiem, o czym mówisz – Karen z udawanym zdziwieniem przyglądała się bratu.
     Mogła się domyślić, że Jason zwróci uwagę na jej nietypowe zachowanie. Zbyt dobrze ją znał. Sześć lat od niej starszy, od zawsze nad nią czuwał. Bardzo go kochała, ale uczucie, jakie żywiła do Branna, miało pozostać tajemnicą.
     – Nie ściemniaj – mężczyzna machnął ręką, jakby odganiał się od natrętnej muchy. – Znam to spojrzenie; jakbyś przebywała daleko stąd. Zachowujesz się tak od czasu ślubu Arlene i Kaidana. Jeszcze raz pytam: co się tam wydarzyło?
     Karen oparła się o fotel i z wojowniczą miną zerkała na brata.
     – Nic się nie wydarzyło – odparła powoli. – Może to miłość, jaka łączy tych dwoje, tak na mnie wpłynęła. Sam przyznaj, że tak silne uczucie jest czymś niespotykanym we współczesnym świecie.
     Jason zapatrzył się na niebo widoczne przez ogromne okno. Karen miała rację, bliskość, jaką można było dostrzec między nimi, była wyjątkowa. W tym momencie delikatny uśmiech złagodził ostre, męskie rysy. Widok promieniejącej przyjaciółki napełniał jego serce radością. Niewiele osób zasługiwało na szczęście tak bardzo, jak Arlene. Black był jedyną osobą spoza kręgu Przeklętych, który znał jej niełatwą przeszłość.
     – Jakoś mnie to nie przekonuje, ale na razie dam ci spokój. – Jason nagle poderwał się z fotela i ruszył w stronę drzwi. Gdy dotykał klamki, spojrzał jeszcze raz na siostrę: – Wychodzę, mam spotkanie na mieście. A ty nie siedź za długo. Wiesz, jak nie lubię, kiedy pracujesz do późna.
     Uśmiechnął się jeszcze i już go nie było.
     Karen wzięła długi, uspokajający oddech. Od teraz musiała uważać i zachowywać się normalnie, by Jason nie wrócił do tego tematu. Ale miał rację. Od pamiętnych chwil z Brannem sprzed dwóch tygodni nie potrafiła myśleć o niczym innym, niż o ich rozmowie i pocałunku, do którego prawie doszło.
     – Prawie – mruknęła do siebie rozżalona. Gdyby tylko Brann nie wycofał się w ostatniej chwili.
     Obróciła się na fotelu w stronę okna i zapatrzyła na panoramę Nowego Jorku. Jej anioł stróż był wspanialszy niż zapamiętała. Od siedmiu lat pozostawała pod jego urokiem, ale podczas ich rozmowy zrozumiała, że ta gniewna twarz, którą pokazuje  światu, to maska, skrywająca prawdziwe cierpienie. Domyślała się, że za złamanym, męskim sercem stoi kobieta. Zazdrościła tajemniczej nieznajomej miłości, jaką darzył ją Brann. Sama oddałaby duszę diabłu za okruch zainteresowania z jego strony.
     Karen poczuła się nagle przerażona swoimi emocjami, uczuciem, jakim pałała do Branna, pożądaniem, które niczym wielki pożar wybuchło między nimi tak nagle i niespodziewanie, trawiąc oboje swoimi płomieniami. Zdawała sobie sprawę, że może wyjść z tej znajomości poraniona, ale i tak miała zamiar, jeśli tylko Brann ją zechce, wpaść w jego ramiona i wziąć wszystko to, co chciałby jej ofiarować. Pragnęła jego miłości, ale zadowoli się samą namiętnością. A gdy powie jej, że to koniec, odejdzie bez słowa skargi.
     Siłą oderwała spojrzenie od wieżowców, a myśli od Branna i ponownie odwróciła się w stronę biurka. Sięgnęła po kontrakt, który chciała przejrzeć po raz ostatni. Niedługo wraz z Jasonem rozpoczynali rozmowy w sprawie nowej umowy z wojskiem. Rok temu, po zdaniu egzaminu adwokackiego, Karen dołączyła do grupy prawników Black Company dbających o interesy firmy, ale już od dawna brała udział w negocjacjach. Jason pragnął, aby nauczyła się obracać w brutalnym świecie biznesu, ponieważ w przyszłości chciał mieć u swojego boku kogoś, komu będzie mógł w stu procentach zaufać, a Karen ufał bezgranicznie.
     Było już późno, gdy odłożyła plik dokumentów na blat biurka. Zanotowała w notesie kilka zagadnień, które zamierzała omówić z Jasonem, po czym wstała, by rozprostować nogi. Niewielka lampka, którą zapaliła jakiś czas temu, lekko rozpraszała powoli zapadający zmrok. Nagle zdała sobie sprawę z ciszy, która panowała na piętrze, gdzie mieściły się gabinety najważniejszych osób firmy. Była zupełnie sama. Zerknęła na złoty zegarek z pracowni Cartiera, którego wysadzana diamentami tarcza – prezent od Jasona z okazji zdania egzaminu adwokackiego, wskazywała parę minut przed dwudziestą drugą.
     „Czas do domu” – pomyślała.
     Ułożyła dokumenty w równy stosik i poukładała długopisy. Gdy stwierdziła, że na biurku panuje porządek, sięgnęła po żakiet, który wisiał na oparciu fotela, i torebkę. Następnie przez telefon poinformowała ochronę, że wychodzi. Zgasiła lampkę. Wpadające przez przeszklone ściany światło z korytarza, rozpraszało ciemność panującą w gabinecie. Karen szybkim krokiem skierowała się w stronę drzwi. Zakodowała je i ruszyła do windy. Zjechała nią aż do podziemnego parkingu, gdzie stał jej Jaguar. Pomimo narzuconego na ramiona żakietu, zadrżała od nagłego chłodu. Była już blisko samochodu, gdy zza filara wyszedł zamaskowany mężczyzna. Nie zdążyła nawet krzyknąć, gdy poczuła uderzenie. Zanim upadła na betonową posadzkę, pomyślała jeszcze o swoim czarnowłosym aniele stróżu. Nim pochłonęła ją ciemność, z jej ust wyrwało się ciche westchnienie:
     – Brann…

1 komentarz

 
  • Użytkownik Sapphire77

    Spodziewany kawał solidnego tekstu. Oczywiście nie to chciałem napisać. Pięknie i z lekkością się czyta i nie zmienia tego mrok i gęsta mgła, dawnej kaźni Branna. Czuje się uczucia. Niestety te, które bolą zawsze pozostają głębiej i dłużej. Ktoś tym razem sam zechciał wziąć sprawę w swoje ręce. Czy to ta sama osoba, która stała za pierwszym porwaniem Karen? Z drugiej strony przy takim doświadczeniu jakie mają Przeklęci, nie domyślili się, że Karen po raz drugi będzie porwana? Ja od razu to wiedziałem. Domyślam się kto ją porwał. I nie jest to Putin, jak pewnie sądzi wielu. To do następnego. :przytul:

    5 godz. temu