Przeklęty: Brann. Część 1, rozdział 5

Przeklęty: Brann. Część 1, rozdział 5Marana struchlała widząc przy wejściu do wieży nieprzytomnego Kruka. Sparaliżował ją strach tak wielki, jak wtedy, gdy jako czternastoletni chłopiec postanowił zmierzyć się ze swoim ojcem. Przez chwilę błądziła wzrokiem po okolicy, nie wiedząc, co robić. W głowie miała pustkę, ciało zrobiło się słabe, a nogi jakby wrosły z ziemię. W wyblakłych od starości oczach widać było ogrom cierpienia. Siłą woli, której nigdy jej nie brakowało, jakoś opanowała panikę i pobiegła do leżącego mężczyzny.  
     Spojrzała na jego szarą twarz, a potem drżącą ręką dotknęła klatki piersiowej, na szczęście serce wciąż biło. Odetchnęła głęboko, z nieopisaną ulgą. W następnej kolejności skupiła się na widocznych ranach. Cięcia były rozległe, ale nie aż tak głębokie by mogły doprowadzić do tak poważnego stanu, w jakim znajdował się Brann. Przyczyna mogła być tylko jedna – trucizna, prawdopodobnie wilcze ziele.       Wiedziała, że nie ma czasu do stracenia. Teraz najważniejsze było przeniesienie nieprzytomnego mężczyzny do jego komnaty. Akurat w ich stronę szedł Ian. Gdy rozpoznał w leżącym Kruka, zaczął biec. Widząc, w jak kiepskim jest stanie, zdziwiony spojrzał na Maranę.
– Trucizna – rzuciła krótko zaskoczonemu mężczyźnie. – Trzeba go od razu zanieść do komnaty, każda chwila się liczy.  
     Ian machnął ręką i natychmiast stawiło się przy nim dwóch ludzi, po czym cała trójka przeniosła Branna do góry i położyła na jego posłaniu.  
– Co teraz? – zapytał, patrząc bezradnie na starszą kobietę. Znał się na walce i broni, a nie na leczeniu.  
– Przynieście dużo drewna. Trzeba porządnie rozpalić w kominku, by Brann w jak najkrótszym czasie wypocił z siebie możliwie jak najwięcej trucizny.
     Kiedy Ian był przy drzwiach, podeszła do niego zdenerwowana Marana.
– Teraz ty przejmujesz dowodzenie – poinstruowała go ściszonym głosem. Po czym dodała – to, w jakim stanie jest Brann, nie może wyjść poza tę wieżę. Jeśli jakiekolwiek wieści, że z Brannem jest źle, dotrą do Angusa, ruszy na nas przekonany, że bez Kruka w Urchadain zapanuje chaos, który ułatwi mu uwolnienie Catriony. Ludzie będą pytać o niego, musisz coś wymyślić, ja nie mam teraz do tego głowy.  
     Ian zmarszczył w skupieniu swoje ciemne brwi. Sytuacja była bardzo poważna, ale dopóki Kruk żył, trzeba było skoncentrować się na tu i teraz. Kiwnął głową, że wszystkim się zajmie i udał się wraz z pozostałymi żołnierzami po drewno.  
     Marana natomiast pobiegła do kuchni po maści do opatrzenia ran i by zaparzyć duże ilości suszonej pokrzywy, która miała pomóc w oczyszczeniu krwi z wilczego ziela.  
     Catriona, słysząc podejrzane zamieszanie na schodach i podniesione głosy, zaciekawiona wyjrzała ze swej sypialni. Strażnik, który ją przyprowadził, nie przypiął jej kajdan, więc mogła się swobodnie poruszać. Kiedy nikogo nie zobaczyła, z lekkim wahaniem wyszła na korytarz i stanęła na progu sypialni Kruka. Zaskoczona patrzyła jak półnagi i nieprzytomny leży na sporych rozmiarów łóżku. Zaintrygowana podeszła bliżej. Mimo gniewu, jaki do niego czuła, jakaś magiczna siła, wbrew jej woli, pchała ją do tego groźnego mężczyzny.  
     Jej niebieskie oczy uważnie wpatrywały się w męskie rysy twarzy, teraz ściągnięte bólem, długie, czarne rzęsy, prosty nos i lekko rozchylone usta, którymi łapczywie łapał powietrze. Zerknęła niżej, na mocno umięśnioną klatkę piersiową, którą co rusz wstrząsały silne dreszcze. Zobaczyła rany zadane mu przez Collina Fergusona. Nie były śmiertelne więc dlaczego Kruk tak źle wyglądał? Jej rozmyślania przerwał ostry głos Marany. Wystraszona Catriona spojrzała na jej wykrzywioną nienawiścią i rozpaczą twarz.  
– Módl się, żeby Brann przeżył, bo jeśli umrze, osobiście i bez żadnych skrupułów poderżnę ci gardło, a ciało wyślę twojemu ojcu, żeby zobaczył, jak to jest stracić dziecko.  
– Ale co się stało? – zdezorientowana Catriona wpatrywała się w starszą kobietę. Kiedy schodziła z murów, Kruk był okazem zdrowia i witalności.
– Twój były narzeczony zatruł swoje noże, a pojedynek był podstępem, by zbliżyć się do Branna na tyle, żeby wprowadzić truciznę do jego ciała. Tylko tchórz i człowiek zupełnie pozbawiony honoru mógł zrobić coś takiego – odpowiedziała jej z pogardą Marana, jednocześnie zabierając się za obmywanie rannego.  
     Zszokowana Catriona spoglądała to na nią to na Kruka.    
– Nigdy bym nie pomyślała, że Angus Cameron może okazać się człowiekiem bez zasad, bo co do Collina Fergusona nie miałam złudzeń – dodała cicho.
     Marana niezwykle delikatnie przemywała twarz Branna, a gdy patrzyła, jak leży bez sił, wstrząsany konwulsjami, miała łzy w oczach. A przecież obiecał jej, że nic mu się nie stanie.  
– Ojciec, gdyby miał wiedzę na ten temat, nie dopuściłby do walki między Collinem a Krukiem – wstrząśnięta Catriona czuła się w obowiązku bronić Angusa.
– Jesteś tego pewna? – spytała ją Marana, ani razu nie odrywając pełnego troski spojrzenia od Branna. Serce jej się krajało, gdy widziała go takiego osłabionego.
     Catriona już chciała oznajmić, że tak, jest pewna, ale zawahała się, bo nagle naszły ją wątpliwości. Angus żywił zbyt dużą niechęć do Kruka i do jego rosnącej władzy, by mogła za niego ręczyć. W tym jednym przypadku wrogość mogła wygrać z honorem. W końcu nie odpowiedziała na zadane pytanie, bo bała się wyznać jej  prawdę.
Marana popatrzyła na nią znacząco – tak właśnie myślałam.  
Po chwili oznajmiła – pomożesz mi. Za chwilę zrobi się tu bardzo gorąco, tak, by Brann wypocił z siebie truciznę. Będziemy go obmywać i poić, czeka nas długa noc.  
     Catriona nie mogła odmówić, Kruk mocno cierpiał, a ona nie potrafiła odwrócić się od cierpiącego człowieka, nawet jeśli ten ktoś był jej wrogiem. Taką naukę wyniosła z pobytu w klasztorze.
     Zdjęła kaftanik, podwinęła rękawy koszuli i zwróciła się do Marany z pytaniem, co ma robić.  
     Kobieta spojrzała na nią nieufnie, ale gdy zobaczyła szczerą troskę w jej oczach, nieco się rozluźniła.
– Musimy ściągnąć mu spodnie, opatrzyć rany i nawadniać. Zioła już się parzą, pomogą w oczyszczeniu krwi z trucizny.  
     Catriona lekko wystraszona z trudem przełknęła ślinę. Nigdy wcześniej nie  widziała nagiego mężczyzny, a teraz miała zobaczyć w całej okazałości i to nie byle kogo, ale samego Kruka.  
     Kiedy wrócił Ian wraz z dwoma żołnierzami niosącymi duże ilości drewna, spojrzał z niedowierzaniem najpierw na Catrionę, a potem na staruszkę.  
– Co ona tu robi? – warknął obcesowo.  
– Będzie mi pomagać. Im mniej ludzi wie, w jakim stanie jest Brann tym lepiej – odparła rzeczowo Marana.  
     Mężczyzna, choć bardzo niechętnie, ale musiał przyznać jej rację. Położył drewno obok kominka i popatrzył na swojego wodza.  
– Przeżyje? – zapytał na pozór spokojnie, ale w głębi serca bardzo się martwił. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli o najgorszym. Wiedział jedno, jeśli ktoś miał wyjść z tego żywy to tylko Kruk.  
     Marana w milczeniu rozcinała Brannowi spodnie. Robiła to niezwykle ostrożnie, żeby przypadkiem nie przysporzyć mu dodatkowych cierpień, bo wciąż przez jego ciało przechodziły silne drgawki. Gdy skończyła przecinać jedną nogawkę, spojrzała na Iana.  
Widząc w jego oczach strapienie, westchnęła zrezygnowana – nie wiem. – Po czym zajęła się drugą nogą.
– Jeśli będziesz mnie potrzebować, daj znać strażnikowi, który pilnuje drzwi do wieży. Ja muszę być obecny w głównej części zamku.  
     Mężczyzna miał już wyjść, ale zatrzymał go głos Marany, w którym słychać było niepokój – jak usprawiedliwiłeś  przed ludźmi nieobecność Branna?
     Ian uniósł jedną brew i chłodno spojrzał na Catrionę – powiedziałem, że świętuje zwycięstwo ze swoją przyszłą żoną... w łożu. – I nie czekając na reakcję kobiet, wyszedł, bo wzywały go pilne obowiązki.  
Marana pokiwała z uznaniem głową – zawsze mówiłam, że Ian to mądry chłopak. Nie mógł wymyślić lepszej wymówki.  
Brann miał rację, mianując go swoim zastępcą. Mimo młodego wieku świetnie się wywiązywał z powierzonych mu zadań – myślała, gdy delikatnie ściągała z nóg Kruka pocięte, skórzane spodnie.  
     Catriona patrzyła zafascynowana na nagiego mężczyznę, który poza medalionem nic na sobie nie miał. Spłonęła rumieńcem, ale mimo zawstydzenia nie potrafiła oderwać od niego oczu, a szczególnie od pewnej niezwykle interesującej części jego ciała.  
– Nie czas na panieńskie pąsy – skarciła ją ostro Marana. – I tak byś się w końcu dowiedziała, co mężczyźni ukrywają w spodniach. Przynieś dzban z ziołami, będziemy go poić i obmywać.  
     Catriona, czerwona jak burak, wybiegła do kuchni, by wypełnić polecenie, a staruszka dorzuciła drew do kominka.  
     W pomieszczeniu już było bardzo gorąco, a po chwili nie tylko Brann spływał potem, ale obie kobiety również. Mimo to, by nie tracić cennych chwil, szybko opatrzyły rany, a potem umyły całe ciało. Teraz przyszedł najgorszy moment, bo musiały jakoś ocucić nieprzytomnego mężczyznę, aby móc go napoić.  
– Brann – szepnęła z miłością Marana, a potem z matczyną czułością przejechała dłonią po jego twarzy. A gdy to nie przyniosło skutku, zaczęła klepać go po policzkach. Ku jej rozżaleniu wciąż leżał bez czucia na posłaniu.  
– Może ja spróbuję? – zapytała z przejęciem Catriona. Sama nie wiedziała, dlaczego wyrwała się z tą propozycją.
     Marana spojrzała na nią podejrzliwie, ale w końcu kiwnęła głową, na znak zgody.
– Brann – mruknęła mu prosto w ucho. – Wiem, że mnie słyszysz. Masz natychmiast otworzyć oczy i wypić napar przygotowany przez Maranę. Martwi się o ciebie ty niewdzięczniku, poza tym ostrzegła mnie, że jeśli umrzesz, poderżnie mi gardło, a tak między nami mówiąc, wolałabym tego uniknąć, więc wracaj do nas i wypij te cholerne zioła.  
     Ku zdumieniu obu kobiet, Brann z wysiłkiem, ale jednak uniósł ciężkie powieki i zamroczony popatrzył na staruszkę, a ta od razu podchwyciła kubek z napojem i przytknęła do jego ust. Po kilku próbach udało mu się wziąć spory łyk. Po czym wykończony znowu odpłynął.  
     Czas mijał, a one działały w ten sam sposób, poiły go, chociaż ciężko było docucić Kruka nawet na tak krótki moment, żeby wypił napar i wycierały spocone ciało. Same też już były mocno zmęczone panującym w pomieszczeniu ukropem i ciągłym staniem przy chorym. Nic nie mówiąc, całą swą uwagę kierowały na mężczyznę. A jego stan ani się nie pogorszył, ani nie polepszył. Konwulsje cały czas atakowały jego muskularne ciało, mocno nim rzucając.  
     Catriona przyglądała się, jak starsza kobieta z niezwykłą troską i oddaniem opiekuje się Krukiem. W każdym jej ruchu widać było niestrudzone zaangażowanie i ogromne uczucie. Mimo wyczerpania wciąż znajdywała w sobie nowe pokłady siły, by czuwać przy mężczyźnie. Nie poddawała się, gdy po raz setny groźbą i prośbą trzeba było zmusić Branna, żeby wypił napar. Walczyła o jego życie jak prawdziwa matka.  
     Nagle Kruk znieruchomiał, a dreszcze ustały. Catriona zamarła, a ręka, trzymająca płócienną ściereczkę, opadła. Marana z trwogą patrzyła na Branna. Przytknęła ucho do jego rozpalonej piersi, nasłuchując bicia serca. Nic. Cisza. W panice chwyciła go za ramiona i zaczęła nim potrząsać, jej rozbiegane i przerażone spojrzenie spoczęło na Catrionie, która stała jak rażona piorunem, nie wiedząc, co robić. W tym momencie do komnaty wszedł Ian, chcąc się dowiedzieć co z Krukiem. Gdy zobaczył strwożone twarze kobiet, ogarnęło go zdenerwowanie, uczucie do tej pory mu obce.  
– Co się stało? – zapytał groźnie, nie chcąc, by lęk wziął nad nim górę.  
Wykrzywiona bólem twarz Marany łamała serce.  
– Nie żyje – jej szept miał siłę krzyku.
– Co?! Od kiedy?! – ochrypły głos mężczyzny zdradzał, że i on poddaje się emocjom, których zawsze starał się unikać.  
– Przed chwilą umarł – odparła drżącym głosem Catriona, wpatrując się najpierw w Maranę, potem w Iana, a na końcu jej niebieskie spojrzenie spoczęło na zastygłych rysach Branna.  
– Odsuńcie się – zażądał nagle Ian.  
     Kiedy zdezorientowane kobiety spełniły jego polecenie, podszedł i dłonią zwiniętą w pięść z całej siły uderzył Kruka w pierś, aż jego ciało podskoczyło do góry.  
     Zszokowane patrzyły na to, co wyprawia Ian. W pierwszej chwili myślały, że oszalał. Marana chwyciła potężne ramię, chcąc go powstrzymać, ale on strząsnął jej rękę, nie przestając uderzać. Raz był świadkiem, kiedy na polu bitwy ojciec w ten sposób ożywił martwego syna. Nie mogąc pogodzić się z jego śmiercią, tak mocno i tak długo walił pięściami w jego tors, aż ten ożył.
Drastyczne sytuacje wymagają drastycznych środków – pomyślał, nie przestając uderzać zmarłego.  
     Ku ich niedowierzaniu Kruk w pewnym momencie gwałtownie wciągnął powietrze, a jego ogromna klatka piersiowa zaczęła się miarowo poruszać.  
     Ian zamarł z ręką gotową do kolejnego uderzenia, Catriona wydała pełen zaskoczenia okrzyk, a Marana osunęła się na kolana i ukryła w dłoniach zalaną łzami twarz.  
     Mężczyzna aż się zachwiał od ulgi, jaką poczuł, ale starał się szybko opanować, ponieważ nie chciał pokazać, jak bardzo był przerażony całą tą sytuacją. Chyba pierwszy raz w życiu czuł strach. Na miękkich nogach podszedł do drzwi i oparł się o nie ciężko. Oddychał szybko jakby i jemu brakowało powietrza.  
     Catriona zbliżyła swoją przejętą twarz do twarzy Kruka, przejechała  lodowatą dłonią po rozpalonym, lekko zarośniętym męskim policzku. Gładziła go przez chwilę, po czym szepnęła do niego – nie opuszczaj nas więcej Brann. Tutaj jest twoje miejsce, nie tam.  
     Nie potrafiła go w takiej chwili nienawidzić, kiedy leżał bezbronny, zdany na łaskę innych. Balansując na granicy życia i śmierci.  
     Widząc, że Marana nie jest w stanie nic zrobić przy chorym, bo wciąż dochodziła do siebie po szoku, jaki przeżyła, a Ian wyszedł, to ona przejęła opiekę nad mężczyzną.  
     Poiła go i obmywała, zwilżała suche usta, głaskała po mokrych od potu włosach, jakby obawiała się, że jeśli nie będzie go dotykać, znowu go stracą tym razem na zawsze. Już nie wstydziła się jego nagości, poznała jego ciało równie dobrze, jak swoje.  
     Płócienną tkaniną łagodnie przemywała rozpalone czoło i skronie, potem wyraziste brwi, powieki, policzki i usta, przy których, wbrew sobie, zatrzymywała się znacznie dłużej. Za każdym razem, gdy się im przyglądała, wracało wspomnienie ich pocałunku i tej niezwykłej przyjemności, jaką wywoływał.  
     Następnie przemywała szyję, mocno rozbudowane barki i ramiona oraz twardą jak kamień klatkę piersiową. Sunęła ściereczką po płaskim brzuchu, z ognistym rumieńcem na twarzy omijając kępkę włosów i ukryty w nich dziwny kształt. Na końcu obmywała umięśnione uda i łydki, nie zapominając o stopach. Wbrew sobie podziwiała każdy kawałek tego doskonałego, męskiego ciała. Pamiętała, jak się w niego wtulała, jak jej piersi układały się na jego torsie. Przygryzła dolną wargę, a ból, jaki poczuła, pozwolił zapanować nad nieokiełznanymi myślami.
     Z ponurą miną wpatrywała się w niezliczoną liczbę blizn, które już na zawsze miały przypominać Brannowi o wstrząsających chwilach, gdy ojciec, który powinien go chronić, zamieniał jego życie w prawdziwą gehennę. Tylko niektóre z nich były niewielkie, większość poszarpaną linią ciągnęła się przez dużą część ciała, odznaczając się bielą na tle opalonej skóry. Delikatnie, jakby bojąc się, że stare rany wciąż sprawiają mu cierpienie, jeździła po nich czubkiem palca. Te przerażające szramy stanowiły dowód na to, jak bardzo prawdziwe były historie o Kruku, które słyszała od wczesnego dzieciństwa. Niezwykle ją to poruszyło, była wręcz niewyobrażalnie wściekła na Duncana Durwarda, za dręczenie syna w tak bestialski sposób.  
     Nienawiść do Kruka walczyła w niej ze współczuciem, strach, że przeżyje, z lękiem, że umrze. Jeśli będzie żyć, już nigdy się od niego nie uwolni, a gdyby umarł, na samą myśl o takiej możliwości poczuła żal. Sama nie potrafiła odnaleźć się w gąszczu tak sprzecznych uczuć.  
     Spojrzała na Maranę, która usiadła na krześle, by chwilę odpocząć i zasnęła. Catriona zmęczonym ruchem odgarnęła z twarzy mokre kosmyki włosów, które przylgnęły do jej policzków. Wciąż obmywała i w miarę możliwości poiła Branna. Zauważyła, że dreszcze nie są już tak intensywne, jak jeszcze jakiś czas temu. Czuła, że mężczyzna najgorsze ma już za sobą. Ulga, jakiej doznała, tak bardzo ją zaskoczyła, że nawet na torturach nie przyznałaby się do tego uczucia.  
     Dotknęła jego ręki. Brann miał długie, szczupłe palce, które po chwili wahania splotła ze swoimi. Jej dłoń – mała i biała, jego – duża i opalona. Ten intymny gest  wzruszył Catrionę. Zrozumiała, że ten mężczyzna nie jest jej obojętny. Spojrzała na Kruka i zobaczyła, że patrzy na nią, mocno ściskając jej rękę. To, co wyczytała w jego czarnych oczach, głęboko ją poruszyło. Widziała w nich wielkie cierpienie i jeszcze większą samotność. To jedno spojrzenie zawładnęło jej niewinnym sercem.  
     Zamroczony Brann przyglądał się uważnie Catrionie, najpiękniejszej kobiecie, jaką kiedykolwiek widział. A gdy spojrzał w jej oczy i zobaczył w nich niebo, już wiedział, że to anioł, który przybył go uratować. Pomyślał, że Bóg w końcu się nad nim zlitował i po latach piekła podarował mu raj.
– Nie opuszczaj mnie aniele, nigdy już mnie nie opuszczaj... – wyszeptał, gwałtownie ściskając drobną, kobiecą dłoń, jakby była nicią, która łączyła go z życiem.
     Wyczerpany zamknął oczy. Nie słyszał wypowiedzianej cichym głosem obietnicy.  

*

     Świtało, kiedy Marana obudziła się z drzemki. Nerwowo zerwała z krzesła i podeszła do Branna. Jej zatroskane spojrzenie bacznie lustrowało jego twarz. Spokój, jaki się na niej malował, udzielił się także i jej. Dotknęła ciepłego, ale już niegorącego policzka. Konwulsje ustały, pozwalając mu na spokojny sen. Szare oczy staruszki spoczęły na Catrionie. Widać było po niej, jak bardzo jest zmęczona. Mocno podkrążone oczy zdradzały długą i ciężką noc, warkocz nie wyglądał już tak schludnie, a ręce zwisały wzdłuż ciała, jakby nie miała  dość sił, żeby je unieść.  
– Dziękuję – w głosie Marany słychać było wzruszenie i szczerą wdzięczność. Catriona mimo niechęci, jaką żywiła do Kruka, opiekowała się nim z dużym oddaniem.
     Młoda kobieta w odpowiedzi kiwnęła tylko głową. Wciąż była skołowana tym, co się wydarzyło, ostatnimi słowami mężczyzny i wrażeniem, jakie na niej zrobiły. Czuła się zagubiona. Tak naprawdę nie wiedziała, co się z nią dzieje. Uczucia, których tak do końca nie rozumiała, mąciły spokój, w jakim do tej pory żyła. I to wszystko z winy Kruka. Człowieka, który budził powszechny strach, a tak naprawdę był chyba najbardziej samotną osobą w Szkocji. Nie sądziła, że Brann może odczuwać jakiekolwiek ludzkie emocje. Inni odarli go z człowieczeństwa, widząc w nim najgorsze zło, jakie nawiedziło Szkocję. Ona też tak o nim myślała, aż do tej nocy. Te mroczne godziny bardzo ją odmieniły, ale na razie nie miała siły, żeby zgłębiać swoje mocno zagmatwane myśli.  
     Chcąc chociaż przez chwilę odetchnąć świeżym powietrzem, powiedziała do Marany, że idzie przekazać żołnierzowi pilnującemu wejścia do wieży, by przyniósł świeżej wody.  
     Z trudem otworzyła wielkie drzwi od donżonu i wyjrzała na zewnątrz. Zadrżała od chłodnego wiatru, który omiótł jej ramiona. Rozglądała się za strażnikiem, którego nigdzie nie było widać. Już chciała wracać do środka, gdy para silnych rąk chwyciła ją gwałtownie. Wystraszona Catriona spojrzała na wielkiego mężczyznę.  
– Tata?! – zszokowana, nie do końca wierzyła w to, co widzi.
– Catriona! Dzięki Bogu! – Angus objął ją swoimi potężnymi ramionami i mocno przytulił. – Ten diabeł nic ci nie zrobił? Umierałem ze strachu, jak tylko się dowiedziałem, że ma cię w swoich rękach.  
– Ale jak się tu dostałeś? – pytała zaskoczona Catriona.  
–W zamku i okolicy wciąż jest wielu obcych. Wieczorem weszliśmy z grupą mężczyzn. Całą noc czekaliśmy, aż wyjdziesz z tej przeklętej wieży.  
– Gdzie strażnik?  
– Poszedł za potrzebą. Kruk wciąż żyje czy też zrobił nam tę przysługę i odszedł do Pana albo raczej udał się do piekła?
– Skąd wiesz o Kruku? – Catriona z trwogą patrzyła na ojca. Zaczęła nabierać strasznych podejrzeń.  
– Że trucizna trawi jego ciało? – zapytał obojętnie Angus. – To był mój pomysł – dodał z dumą.  
     Catriona wyswobodziła się z jego ciepłych ramion. Momentalnie poczuła, jak ogarnia ją zimno.  
– To był twój pomysł? – spytała, starając się zachować spokój. – Jak coś takiego mogło ci przyjść do głowy? A gdzie twój honor ojcze? – dodała gwałtownie. Jej wielkie, niebieskie oczy patrzyły na mężczyznę oskarżycielsko.
– Nie mów mi teraz o honorze, Catriono – odpowiedział jej wyraźnie zdenerwowany Angus, źle znosił, gdy podważano jego dobre imię, zwłaszcza że robiła to własna córka. – Jeśli chodzi o Kruka, to cel uświęca środki. To bestia, która już dawno powinna nie żyć.  
– Nie mówić o honorze? – Catriona aż się zatrzęsła z oburzenia. – O honorze, który wpajałeś nam, swoim dzieciom, od małego? Odkąd pamiętam, powtarzałeś, że nie ma  nic ważniejszego. Nie wierzę, że wielki Angus Cameron zdecydował się na tak kompromitujący czyn. Nic nie usprawiedliwia tego, co zrobiłeś, nic. Ponadto posłałeś Collina na pewną śmierć, żeby za wszelką cenę zniszczyć swojego największego wroga – dodała z goryczą. Postępowanie ojca bardzo nią wstrząsnęło i rozczarowało.  
– Ten głupiec sam zaproponował pojedynek, ja tylko podsunąłem myśl o truciźnie.  
     Nagle Angus chwycił córkę za nadgarstek i pociągnął – idziemy. Nie ma czasu na zbędne dyskusje. Już świta. To ostatnia szansa, żeby wymknąć się stąd niepostrzeżenie.  
     Catriona patrzyła na ojca, ale w głowie wciąż słyszała słowa Branna.  
„Aniele...”
„... nie opuszczaj mnie”
„...nigdy...”
     Jeszcze wczoraj poszłaby z ojcem bez wahania, ale ostatnia noc wszystko zmieniła.  
     Spoglądając Angusowi prosto w oczy, pokręciła przecząco głową.
– Nie mogę – szepnęła z żalem i delikatnie wyswobodziła swoją rękę z ojcowskiej dłoni. Przez chwilę patrzyła na zdziwionego mężczyznę, następnie odwróciła się i pobiegła z powrotem do wieży. Do Kruka.  
     Cameron z niedowierzaniem patrzył za odchodzącą córką.  
– Musimy iść, za dużo ludzi już się kręci – ostrzegł go Aidan, jego zastępca.  
     Angus, wciąż spoglądając w stronę drzwi do donżonu, za którymi zniknęła Catriona, gniewnym ruchem nasunął kaptur na twarz i bez słowa ruszył w stronę grupy mężczyzn szykującej się do wyjścia poza mury zamku.  
– To jeszcze nie koniec – mruknął do siebie, idąc. – Choćbym osobiście miał zabić Kruka, wydostanę stąd Catrionę, czy tego chce, czy nie.

3 komentarze

 
  • Użytkownik unstableimagination

    Wow! Wszystko mi się podoba. Jest intensywnie, pięknie i jest to świetnie napisane. Brawo i dziękujemy!!!
    Moment kiedy wziął ją za rękę - ciary. No i te panieńskie pąsy! Prosimy o kolejne części :)

    11 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @unstableimagination cieszę się, że cały czas moi bohaterowie wzbudzają emocje i chętnie je śledzisz, dla autora nie ma nic wspanialszego! A panieńskie pąsy jeszcze będą  :D Dzięki  :D

    8 godz. temu

  • Użytkownik Goscd

    Zawiodłem się nie zdążyłem sie dobrze wczytać i się skończyło 😂 super jak zawsze

    14 godz. temu

  • Użytkownik Marigold

    @Goscd Przepraszam  :D  Obiecuję poprawę  :D Dzięki za komentarz  <3

    9 godz. temu

  • Użytkownik elninio1972

    Dlaczego takie krótkie ?  
    Albo może tak mnie wciągnęło że tak szybko i swobodnie się czyta 🤔
    W każdym razie trzymasz poziom, ale za krótkie, do licha za krótkie...😁

    Wczoraj 18:08

  • Użytkownik Marigold

    @elninio1972 Wolę wersję, że tak dobrze się czytało  :D  Dzięki  <3

    23 godz. temu