Nowe opowiadanko. Mam nadzieję, że sie spodoba. Uważam sam, że jest moim najlepszym. Ocenę jednak pozostawiam czytelnikom. Trzeba czytać uważnie, bo toczy się w dwóch czasach i podobnie jak Deszcz nie w jednej linii czasowej, czyli są retrospekcje. Zapraszam.
*
.... Wiele dróg prowadzi do mnie. Jedni przez łąki soczyste kroczą, inni po kamienistej drodze, jeszcze inni rzeki przemierzają. Uświęcają się w duchu albo żądze ciała pokonują. Ja nie wywyższam jednych i nie poniżam drugich. Patrzę i czekam, lecz nie pozostawiam ręki wyciągniętej bez pomocy. Jest wiele dróg do mnie, lecz jedna brama tylko. Jeśli na swojej drodze nie napotkasz miłości, musisz innej szukać, by mnie znaleźć. Każda prawdziwa miłość pochodzi ode mnie. Ona cię oczyści i uczyni wolnym. Alex Aragon ,,To, co jest we krwi”.
*
,,Jest tylko jedno więzienie, własny umysł. Jest tylko jeden klucz, by je otworzyć. Miłość, ta prawdziwa”.
*
,,Tylko miłość bezwarunkowa jest prawdą, reszta to iluzja”. Księgi Wedyjskie.
Pamięci . O-zee.
Julia
Wyszedł prawie ostatni. Poklepał miło obudowę auta, po chwili ruszył. ,,Jak na piątek, nie jest zbyt tłoczno” – myślał klarownie. ,,Czy tak w ogóle można” – kolejna myśl przyszła natychmiast po pierwszej. A zastanawiał się nad tym, czy można myśleć o jednym i jednocześnie o innej sprawie, bo z całą pewnością, kiedy zastanawiał się nad ulicznym ruchem w początku weekendu, myślał jednocześnie o swojej rodzinie, a konkretnie co mają zrobić po obiedzie. ,, Pewnie znowu Sara wyczaruje jakieś pyszności, dla mnie”. Zjechał z autostrady. Jeszcze kilka uliczek i będzie na miejscu. Już w oddali widać dom. ,,To już pewnie ostatnia myśl” – po raz kolejny podczas dwudziestominutowego powrotu z pracy zdziwił się nieco. Czy można myśleć, że już się nie pomyśli? Bo tak właśnie pomyślał. Och! – Dobrze, że cię zauważyłem, przyjacielu – powiedział Mark.
Ładna historia! Przez te rozmyślania o myśleniu o mało nie przejechał ptaka. Gawron nadal dziobał kawałek suchego chleb. Nawet nie zmienił miejsca. Widocznie sądził, że jest bezpieczny. Mark zatrzymał swojego Cadillaca tuż przed nim. Popatrzył na ptaka. Ten na chwilkę przestał dziobać okruszki i spojrzał na mężczyznę, a ten tylko kiwnął głową na boki. Upewnił się, że zamknął wóz i rzucił okiem na znajomą okolicę, kiedy opuścił pojazd. Jego Cadillac nie miał jeszcze elektronicznego zamknięcia. Uchodził za antyk, ale Mark o niego dbał. Ośmiocylindrowy silnik o pojemności czterech litrów generował sporą moc. Nie mógł konkurować z obecnymi modelami. Model, który posiadał, pochodził z 1985 roku. W tych latach zderzaki robiono jeszcze ze stali, a chrom dawał im połysk. Eldorado ponosiło klęski na rynku, ale Markowi się spodobał. Samochód miał już prawie ćwierć wieku, ale wyglądał jak z wystawy. Mężczyzna rzucił okiem na okolicę, po raz drugi.. Wszystkie domki wyglądały podobnie. To była spokojna, średnio zamożna dzielnica San Francisco. Początek weekendu na razie zapowiadał się dobrze. Poza kilkoma obłokami niebo miało jasnoniebieski kolor, zasłonięte delikatną mgiełką.
Mark nie był nawet bardzo zmęczony, a powinien. Pracował dosyć ciężko fizycznie. Jedynie upał trochę mu dokuczał. Cały dzień w grubym kombinezonie spawacza nie mógł nie przeszkadzać i teraz czuł pot na całym ciele. Umył się po zakończeniu pracy, ale tylko częściowo. Umył się nad zlewem, w zasadzie ręce i lekko pachy i szyję. Wykonywał swoje zajęcie dobrze i lubił to, co robił, ale nie korzystał nigdy z publicznych łaźni. Prawdopodobnie łączyło się to z doświadczeniami z dzieciństwa, kiedy przebywał w sierocińcu. W pracy nigdy nie odmówił nikomu pomocy i wszyscy go lubili. Czasem, właśnie w piątek, Samuel, jeden z kolegów, pytał go, czy nie wyskoczyłby z nim na piwo, ale Mark zawsze odmawiał w podobny sposób. Miał dom, rodzinę. Piękną, miłą żonę i jego oczko w głowie, córkę o imieniu Julia. To pewnie ona wysypała te okruchy. Zrobiła to w odruchu serca, lecz nie nie pomyślała, że lepiej byłoby zostawić jedzenie na chodniku, albo na zielonej trawie. Gawrony były bardzo sprytne i uskakiwały na czas spod kół jadących pojazdów. Nie bez powodu Bóg wybrał je, żeby karmiły Eliasza. Mark nie czytał Biblii, ale Sara mu mówiła, że jest tak napisane w tej księdze. Jedynie Sara, z całej trójki, modliła się przed jedzeniem. Kiedyś, może roku temu, poszli razem do kościoła. Oczywiście nie do katolickiego, bo te budowle powszechnie są nazywane kościołami. Domeną tych budynków jest chłód nawet w upał. Oni wówczas poszli do jednego z kościołów protestanckich, ewangelicznych. Budynek miał wielki krzyż na dachu, w nocy oświetlony czerwonym światłem. Tylko raz tam poszli. Nie rozmawiali o tym później. Ona nie naciskała. Tak było dobrze.
Mark pogładził pieszczotliwie swój samochód i skierował się w kierunku domu.
Na dworze panował upał. Otuchy dodawała myśl, że zaraz weźmie kąpiel.
Biały Ford, którym jeździła Sara, stał ustawiony nienagannie, blisko ściany w garażu. Żona zostawiała mu zawsze miejsce, ale on tylko w zimie parkował swój samochód wewnątrz. Jeździła dwuletnim Fordem Fuzion.
Wszedł cicho po schodach i otworzył bezszelestnie drzwi, które prowadziły do środka domu. Salon łączył się bezpośrednio z kuchnią. W nozdrza uderzył go zapach obiadu. Pachniało pięknie i poczuł automatycznie głód. Teraz pozostało najtrudniejsze. Musiał przejść przez salon. Codziennie próbował przemknąć się, by go nikt nie zauważył, ale jak do tej pory bez powodzenia. Sara i Julia prawie zawsze były już w domu, kiedy przychodził i z niecierpliwością czekały na niego, by go przywitać. Kochali się, to wszyscy wiedzieli. Uchodzili za idealną rodzinę. Mieli z Sarą jedno dziecko. Julia uczyła się świetnie i nigdy nie sprawiała kłopotów ani w szkole, ani w domu. Od dwóch lat przyjaźniła się z Ann Peterson, dziewczynką z równie dobrego domu, jak ich.
,,Może dzisiaj się uda” – pomyślał.
Przeszedł przez salon jak duch. Do schodów na górę, gdzie była łazienka, brakowało trzy metry...
– Hej tata – zaszczebiotała Julia.
Sara odwróciła się prawie w tej samej chwili, ale Julia już wskakiwała mu na biodra. Była w tym dobra. Oplotła go udami ponad biodrami, a dłonie splotła na jego karku. Dotknęła tylko jego policzek, swoim i zeskoczyła równie lekko, jak wskoczyła. Czasami całowała go w policzek, rzadko w usta. Dzisiaj jedynie dotknęła go policzkiem.
– Cześć kochanie – szepnęła Sara do męża i pocałowała go krótko, ale namiętnie w usta. – Zawsze mnie ubiegnie, nasze ,,żywe srebro”.
Mark wiedział, że kocha żonę, ale czuł, że kocha chyba trochę więcej Julię, chociaż oczywiście inaczej. Co do tego, że córka kocha go więcej niż Sarę, nie miał żadnych wątpliwości. W tym niezbyt dobrym i z pewnością nie zawsze sprawiedliwym świecie miłość była jedna z dobrych rzeczy. Podobno ojciec powinien być wzorem dla córki, w nim ona widzi odbicie swojego przyszłego męża. Tak mówiły mądre psychologiczne książki i pewnie coś w tym było. Mark wiedział, że zona jest dobrą matką i nigdy się nie zastanawiał, dlaczego Julia ma więcej uczucia dla niego. Chyba mu się nie zdawało. Ze zrozumiałych względów nie rozmawiał z dziewczynką, kogo więcej kocha, nigdy nie dyskutował o tym z żoną. Może mu się wydawało? Chyba jednak nie. Nie spierali się z żoną wcale, ale nie pamiętał, żeby kiedykolwiek Julia nie trzymała jego strony. Zawsze. Widocznie żona tego nie widziała lub nie chciała widzieć, z pewnością nie sprawiało to jej zawodu, bo nigdy o tym nie wspomniała. Kochała męża, bo trudno go było nie kochać. Robił wrażenie, że jest pozbawiony wad.
– Pospiesz się troszkę, bo obiad już prawie gotowy – rzekła Sara i klepnęła go przyjacielsko w pośladek. – Twoja ulubiona zupa jarzynowa i pierogi z kapustą i grzybami.
– Wezmę krótki prysznic i zaraz schodzę. Już w garażu pachniało, skarbie – spojrzał z miłością na żonę.
– Przez żołądek do serca, wiem, co lubisz kochanie. – Posłała mu ciepły uśmiech, który mąż odwzajemnił.
– Też pomagałam – dorzuciła dziewczynka.
Brunet tylko się usmiechnął, ale ani żona, ani córka nie mogły tego dostrzec, ponieważ doszedł już do schodów i spojrzał na pierwszy z nich. Odniósł wrażenie, że jest tam, jakieś pękniecie, którego z pewnością wczoraj jeszcze nie było. Nie mógł jednak poświęcić temu czasu, bo obiad miał być dosłownie za minutę. Sara wróciła do kuchenki, na której parowały te smakowitości. Julia ubrana w błękitne jeansy i kremową bluzeczkę, ustawiała talerze na stole. Mark zaczął wchodzić na górę. W połowie schodów rzucił okiem na dół. Żona wchodziła do kuchni, a córka przygotowywała stół. Julia popatrzyła na niego ułamek chwili i zajęła się na powrót ustawianiem noży i widelcy. Jej długie, złote włosy upięte gumką leżały na plecach i sięgały prawie do pasa. Mark czasami zastanawiał się, po kim odziedziczyła taki kolor włosów, bo zarówno on, jak i Sara mieli brązowe, bardzo ciemne, w zasadzie czarne. Myślał czasem, że ten kolor odziedziczyła po jego, albo żony rodzicach. To samo dotyczyło koloru oczu, ponieważ zarówno on, jak i Sara mieli ciemnobrązowe, natomiast oczy Julii miały kolor czystego nieba, jakie można dostrzec jedynie w wyższych partiach Himalajów. Mark nigdy nie pomyślał o tym, że jego córka jest bardzo ładna, a jej oczy są naprawdę piękne i o wyjątkowym kolorze ciemnego szafiru..
Wszedł do łazienki. Uśmiechnął się na widok czystych spodni i koszulki. Sara dbała o niego, nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Zdjął z siebie ubranie i wszedł pod prysznic. Po chwili ciepłe strugi wody zaczęły spłukiwać pot i kurz. Umył ciało średnio szorstką gąbką. Płyn do mycia miał zapach zielonego jabłka. Szampon pachniał świeżym jabłkiem z domieszką granatu i manga. Mężczyzna nie mógł zbyt długo delektować się rozkoszą wody. Obiad czekał, a potem mieli jechać do centrum handlowego. Julia potrzebowała sportowe obuwie na letni camp. Ona sama nie mogła się zdecydować czy woli ,,Merrell” czy ,,Keen”. Obie firmy produkowały obuwie sportowe dobrej klasy.
Mark pracował w dużej firmie stalowej o nazwie Metal-exp. Sarę poznał trzynaście lat temu. Teraz kiedy żona obliczała podatki jego firmy, trochę narzekała, że musi się nieźle nagimnastykować z liczbami. Mark nie pytał, ale domyślał się, że jego szef nie wszystko załatwia całkiem legalnie. Jego żona znała się na swojej profesji. Z racji tego, że wykonywała obliczenia podatków dużej firmy, Robert Maxwell, właściciel Metal-ex polecał ją innym. Czasami miała więcej zamówień i zostawała dłużej w biurze. Wówczas, jeśli Julia nie miała dużo pracy domowej ze szkoły, jechała wraz z ojcem jego samochodem. Do sklepu, parku, albo po prostu jechali się przejechać. Julia bardzo lubiła jego auto. Kiedyś pokazał jej model sprzed osiemdziesiątego roku. Ogromną limuzynę i córka zaczęła go namawiać, aby sprzedał swój model i kupił tamten. Mark lubił swój wóz, ale powiedział Julii, że pomyśli.
Zakręcił wodę i wyszedł z kabiny. Wytarł ciało ręcznikiem. Założył czyste, przygotowane przez Sarę ubranie i wyszedł z łazienki.
– Czekamy na ciebie, kochanie – powiedziała Sara.
Usłyszał to, kiedy tylko wyszedł z łazienki. Zszedł na dół i usiadł za stołem.
– Dziękuję za ubranie, Saro.
– Nie ma za co. Pozwólcie, że poproszę o błogosławieństwo. Panie, proszę cię, pobłogosław ten posiłek...
– Amen – powiedzieli razem Mark i Julia.
Sara chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnowała. Nie udawało jej się zazwyczaj powiedzieć więcej. Czasami, ale nie zawsze, tuż przed zaśnięciem myślała, czy jej mąż i córka wierzą w Boga. Cóż, jako wierząca martwiła się o nich. Większość pastorów głosiła, że tacy, co nie chodzą i nie wierzą, nie odziedziczą królestwa niebieskiego. Znaczyło to automatycznie, że spędzą wieczność w bardzo niemiłym i gorącym miejscu. Sara obiecała sobie kiedyś porozmawiać o tym z mężem, ale na razie oddalała tę ważną konwersację. Zaczęli jeść.
– Smakuje ci, Mark? – zapytała z uśmiechem.
– Coś wspaniałego, kochanie.
– Mi też bardzo smakuje mamusiu, wspaniale gotujesz. Hej tata, nie zapomniałeś, że mamy dzisiaj jechać do sklepu i kupić coś dla mnie?
Patrzyła chwilę na niego, swoimi pięknymi oczami. Mark zastanawiał się przez ułamek sekundy, czy on kocha ją bardziej, czy ona jego. Z Sarą czuł się szczęśliwy i kochali się wzajemnie, lecz do Juli czuł coś specjalnego. Nie potrafił tego zrozumieć. Nie miał czasu studiować mądrych książek dotyczących psychologi. Wiedział, że rodzic powinien kochać dziecko, a miał świadomość, że każda miłość jest inna. Inaczej kochamy brata, zonę, mamę czy babcię. Czasami kochamy zwierzęta. Nie umiemy zdefiniować miłości do kogoś, natomiast wiemy, że ja mamy. Prawie zawsze również wiemy, że jesteśmy przez kogoś kochamy, chociaż z tym już nie jest tak prosto. Mark uświadamiał sobie nie jeden raz, że człowiek jest bardzo skomplikowaną istotą.
– Mamy gdzieś jechać? – usiłował zrobić minę, jakby próbował sobie coś przypomnieć.
– Zapomniałeś? – zapytała z niedowierzaniem.
– Och! Zupełnie zapomniałem – powiedział poważnie.
– Nie umiesz udawać – roześmiała się dziewczynka.
– Masz rację, nie umiem kłamać. Pewnie, że pamiętam.
– Jestem taka podekscytowana. Ann ma buciki firmy Salomon, są podobno super, tylko nieco droższe niż Marrel. Gdyby mi się podobały i były wygodne, będziemy mogli kupić?
Mężczyzna spojrzał na żonę, a ona nieznacznie skinęła głowa na znak zgody.
-- Sądzę, że kilka dolarów nie zrobi różnicy, skarbie, Wybierzesz coś najbardziej odpowiedniego.
Dziewczynka popatrzyła na mamę potem na ojca, rozpromieniona i z pewnością szczęśliwa.
– Jesteście tacy kochani! Popatrzę najpierw Marrel i Keen i dopiero Salomon. Postaram się wybrać rozsądnie. Jeszcze urosnę i nie wiem, jak długo te buciki będą mi służyć.
Zjedli zupę i Sara podała pierogi.
– Miałeś ciężki dzień, Mark?
– Nie specjalnie, tylko gorąco trochę przeszkadzało.
Zjedli wspaniałe pierogi. Przeważnie Julia zmywała naczynia w zlewie, ale ponieważ mieli jechać, opłukała wszystko z grubsza i wrzuciła talerze i sztućce do zmywarki.
– Wszyscy gotowi? – zapytał raczej dla formalności.
– Jedziemy taty? – dziewczynka spojrzała na mamę.
– Nie, pojedziemy moim fordem.
– Ok, myślałam, że taty – Nastolatka zrobiła nieco smutną minę, ale tylko na ułamek chwili. Wiedziała, że w tym wypadku nie ma co liczyć na zmianę decyzji. Nie miała nic przeciwko białemu Fordowi, którym prawie zawsze jechała do i ze szkoły. Prawie, bo w wyjątkowych wypadkach odwoził ja tata i wówczas brali Eldorado, bo zwykle potem Mark jechał do pracy.
Wyszły na dwór, a Mark wyprowadził Fusion z garażu.
– Ty chcesz prowadzić? – ciemna brunetka spojrzała pytająco na męża.
– Wiesz kochanie, jest duży ruch, szczególnie w piątek.
Spojrzał krótko na swoje Eldorado. Cadillac o kolorze dojrzałej wiśni lśnił pięknie w lipcowym słońcu.
Ruszyli. Zapieli pasy. W zasadzie przepisy mówiły, że należy zapiąć pasy, zanim położy się stopę na pedale gazu, ale większość kierowców o tym nie pamięta. To dotyczyło Sary i jej męża, ich córka zapinała pasy zaraz po wejściu do wodu. Gawrona już nie było, okruszków również.
Przejechali kilka skrzyżowań i po kilku minutach wyjechali na autostradę. Mark zwrócił uwagę, że jak na początek weekendu, nie jest zbyt tłoczno. Nie dziwił się temu, kiedy wracał z pracy, bo wówczas jeszcze nie nastąpiły godziny szczytu, teraz powinno być dwa razy tyle aut. ,,Może z powodu wakacji” – przemknęła mu przez głowę. Nie rozmawiali prawie wcale. Julia tekstowała ze swojej komórki. Pewnie do Ann. Mark prowadził dobrze i pewnie. Jechał środkowym pasem. Zauważył w tylnym lusterku, że dogania go z wielką szybkością czarny Mercedes. Mark zdążył zauważyć, że jest to model 550 S, kiedy wóz wyminął go bardzo blisko z lewej strony.
– Wariat czy co?! – prawie krzyknęła Sara.
Podziękowała w duchu, że to mąż prowadzi. Mercedes jechał pewnie osiemdziesiąt mil na godzinę albo szybciej. Mark odruchowo zacisnął silniej dłonie na kierownicy.
Miał dziwne przeczucie. I nie mylił się. Już z oddali zauważył, że lewym pasem pruł, pewnie dziewięćdziesiąt mil na godzinę albo szybciej, czarny Suburban. Minął ich na szczęście w dość bezpiecznej odległości.
– Komuś się naprawdę spieszy – powiedział Mark. Sara też zauważyła ciemne SUV, ale tym razem nic nie powiedziała, tylko ucisnęła dłonią prawe udo Marka. Ich córka zupełnie nic nie zauważyła, nadal zajęta tekstowaniem. Mark zjechał na prawy pas i po chwili wziął zjazd w kierunku centrum handlowego, do którego zmierzali.
Spokój Marka nie był czymś wyjątkowym. Od kiedy pamiętał, był wyjątkowo spokojny i opanowany. Wychowywał się w sierocińcu. Stracił rodziców zaraz po urodzeniu. Oboje zginęli w tragicznym wypadku samochodowym, kiedy wracali ze szpitala. Mark został kilka dni w szpitalu i pewnie to go uratowało. W domu dziecka przez pierwsze lata sądzono, że cierpi na autyzm, lecz Mark był po prostu zamknięty w sobie i nieśmiały, szczególnie do drugiej płci. Wyrósł na silnego i bardzo przystojnego chłopaka. Stronił od awantur i w ogóle od przemocy. Dziewczyny same próbowały go poderwać, jednak jego nieśmiałość ochładzała ich zapędy. Dlatego nie mógł się nadziwić, że sam zaproponował Sarze kawę. Jeszcze bardziej zdziwił się, kiedy wyraziła zgodę. Poznał ją w jej miejscu pracy, kiedy oddawał swoje zeznania podatkowe. Pasowali do siebie. Po dwóch miesiącach spotkań pocałowali się pierwszy raz. I od razu tego samego wieczoru poznali swoje ciała. Sara miała osiemnaście, a on dziewiętnaście lat. Sara miała piękne ciało. Mark na początku był nieśmiały w łóżku, lecz to jej nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Prowadziła go jak wprawna kochanka, mimo że nie miała nikogo przed nim. Ich pierwszy raz trwał do pierwszej zorzy. Prawdopodobnie od razu zaszła w ciążę. Wzięli skromny ślub, kiedy Sara była w czwartym miesiącu ciąży. Sara miała rodziców, ale nie mówiła o nich wiele. Z tego, co Mark zrozumiał między wierszami, ojciec chciał ją skrzywdzić, a matka nie stroniła od alkoholu. W rezultacie Sara, wyjechała z miasteczka mając niespełna piętnaście lat. Była niesamowicie zdolna i ambitna, lecz nawet w tej sytuacji, odrobina szczęścia jej pomogła. Dostała dobrą pracę, najpierw jako asystentka, a wkrótce jako niezależna księgowa. Mark pamiętał życie w sierocińcu i dlatego postanowił, by ich dziecko zaznało szczęścia. Razem z Sarą dawali Juli wiele radości i miłości.
* Zjechał na prawy pas, a stąd prowadziła już prosta droga do malla. Znowu jego doświadczenie, a może dar, uchroniło ich przed wypadkiem. Kiedy tylko zjechał na drogę prowadzącą do sklepów, musiał ostro hamować. Droga bowiem była zablokowana.
Wszystko jasne. Czarny mercedes, nie palił się, ale dymił. Musiał kilkakrotnie koziołkować. Wszędzie na drodze 50 metrów leżały jego części. Kilka metrów przed nim, w poprzek drogi, stal lekko tylko uszkodzony, ciemnogranatowy SUV. Kiedy ich mijał wydawał się czarny. Mark dostrzegł dwa ciała leżące na asfalcie, obok mercedesa.
– Szybko wysiadajcie i usiądźcie na betonowym murku z nogami na zewnątrz! Sara trzymaj Julię i nie ruszajcie się!
To zabrzmiało jak rozkaz i dziewczyny lekko w szoku, zrobiły to natychmiast. Mark myślał jak szybki kalkulator. Jeśli ktoś wjedzie na ten zjazd szybko lub nawet normalnie, uderzy w ich samochód i wtedy…
Kiedy Mark zobaczył, że Sara i Julia są bezpieczne, podszedł do leżących na asfalcie ciał. Jeden z mężczyzn się nie ruszał . Wyglądał na martwego. Drugi miał otwarte oczy i patrzył na Marka. W uniesionej dłoni trzymał pistolet. Dwóch ludzi ubranych na czarno wyszło z SUV. Teraz kierowali się do miejsca, gdzie leżał mężczyzna. Obydwaj mieli w rękach pistolety. Dym z mercedesa stawał się coraz bardziej gęsty i sprawiał, że Sara i Julia były niewidoczne z miejsca, w którym stał Mark. Mężczyźni zbliżali się do leżącego. Kiedy znajdowali się około dwóch metrów od rannego, równocześnie skierowali broń w kierunku leżącego mężczyzny. Mark odczuł, że to profesjonaliści. Na ich twarzach nie widać było cienia emocji. Gonili mercedesa, a teraz kończyli plan.
Mark nie myślał. Jego ciało zareagowało prowadzone przez niewidzialną siłę. Skoczył. Jego skok przypominał skok tygrysa.
Czas na zewnątrz zwolnił, dlatego Mark poruszał się dziesięciokrotnie szybciej niż ci dwaj z pistoletami. Przeleciał nad leżącym, bezbłędnie wyrwał mu pistolet z dłoni i zanim opadł na ziemię, wystrzelił dwukrotnie. Ciała obu mężczyzn zostały odrzucone siłą wystrzałów. Jeżeli nie mieli koszulek, byli martwi. Mark strzelał dokładnie w okolicę serca.
Czas przybrał normalną szybkość. Leżący mężczyzna wstał i odezwał się do Marka. – Szybko, do wozu. Jest ich więcej, będą tu lada chwila! – Nie jestem sam.
– To zabieraj tych, którzy są z tobą!
Mark przebiegł przez dym i krzyknął.
– Sara, Julia! Szybko, za mną!
Zerwały się z betonu i nie oglądając się na boki, pobiegły za Markiem. Podbiegli do ciemnego wozu. W stacyjce SUV tkwiły klucze, a silnik chodził. Ruszyli z piskiem opon. Niemal w tej samej chwili rozległ się łoskot. W bocznym lusterku Mark dostrzegł jak ich śliczny, biały Fusion został staranowany przez bliźniaczy Suburban, jakim jechali teraz.
Wyglądało, że są już bezpieczni. Nawet tak solidny pojazd nie mógł pokonać zatarasowanej drogi przez szczątki mercedesa i ich forda. Oddalili się jakieś pięćdziesiąt metrów, kiedy mercedes wybuchł.
– Dziękuję – powiedział nieznajomy i lekko zakrwawioną ręką wystukał adres na GPS. Jedź pod ten adres, tam będziemy bezpieczni. Jestem Henry.
Mark widział w środkowym lusterku lekko wystraszone buzie Sary i Juli.
– Już wszystko dobrze – rzekł do nich. Przykro mi, chyba nie kupimy dzisiaj dla ciebie bucików, kochanie – rzekł do córki.
– Dobrze – rzekła słabym głosem Julia.
Dojechali na miejsce, które wskazywał GPS. Henry wyjął swój cell. Wystukał numer.
– Jadę ciemnogranatowym Suburbanem, otwórz bramę.
Po chwili dojechali do solidnej bramy. Pewnie tylko czołg mógłby ją rozwalić. Minęli drugą, podobną. Henry mieszkał w solidnym, dużym domu. Mark zauważył kraty w oknach na parterze. Kilku uzbrojonych ludzi patrolowało teren. Zatrzymał wóz. Główne drzwi otworzyła kobieta. Mogła mieć około trzydziestu lat. Bardzo atrakcyjna, ciemnowłosa. Miała na sobie czarne spodnie i czarną, obcisłą bluzkę. Ubranie podkreślało jej nienaganną figurę. Podeszła od strony gdzie siedział Henry i otworzyła drzwi szoferki.
– Jesteś ranny?
– To tylko lekka rana, lecz gdyby nie on – wskazał na Marka – pewnie już bym nie żył. Uratował mi życie, wykończył dwóch ludzi Leona. Jestem pewny, że to jego sprawa. Jak masz na imię, przyjacielu?
Mark przedstawił się.
– To jest Linda – Henry wskazał na kobietę.
Weszli do domu. Henry lekko kulał.
– Czego się napijecie? – zapytał.
– Tylko wodę, jeśli można – rzekła Sara.
Usiedli na skórzanej kanapie. Dopiero teraz Mark zaczął rozmyślać o tym, co się właściwie wydarzyło. Nie posunął się jednak zbyt daleko w analizie całego zajścia, ponieważ przypomniał sobie pewne zdarzenie i to wybiło go zupełnie z bieżących myśli.
Kilka lat temu, na placu budowy, gdzie pracował, miał miejsce wypadek. Właściwie nic się nikomu nie stało. Marka skręcał jakieś stalowe elementy, dużym kluczem. Jego kolega z budowy, Samuel, pracował około trzydzieści stóp, od niego. Nad jego głową, dźwig przenosił solidny kawał stalowej konstrukcji. Z nieznanych powodów, jeden z elementów, oderwał się. Mark zauważył to, gdy stalowa szyna pędziła w kierunku ziemi i była już w połowie drogi między ramieniem dźwigu a podłożem.
To samo zwolnienie czasu. Podbiegł trzy lub cztery kroki, a potem skoczył. Przeskoczył ciało Sama, chwycił go za kołnierz kombinezonu i odrzucił na pięć metrów. Wykonał koziołek w powietrzu i stanął na nogi. Huk spadającego elementu dotarł do jego uszu. Po minucie, na miejsce zdarzenia, zbiegło się z tuzin osób. Ostatecznie Samuel miał tylko nadwyrężone mięśnie. Komisja badała przyczyny. Ostatecznie sprawę zamknięto bez rozgłosu. Nikt nie pytał o szczegóły, a Samuel niewiele pamiętał. Wiedział tylko, że Mark uratował mu życie. Mark nigdy nie zastanawiał się nad tym, że to, co wówczas zaszło, przeczyło wszelkim prawom fizyki. Teraz kiedy usiadł na kanapie, przypomniał sobie wyraźnie to zdarzenie. Mark rzucił stalowy klucz i skoczył w kierunku Sama.
To samo zwolnienie czasu. Podbiegł trzy lub cztery kroki, a potem skoczył. Przeskoczył ciało Sama, chwycił go za kołnierz kombinezonu i odrzucił na pięć metrów. Wykonał koziołek w powietrzu i stanął na nogi. Huk spadającego elementu dotarł do jego uszu. Po minucie, na miejsce zdarzenia, zbiegło się z tuzin osób. Ostatecznie Samuel miał tylko nadwyrężone mięśnie. Komisja badała przyczyny. Ostatecznie sprawę zamknięto bez rozgłosu. Nikt nie pytał o szczegóły, a Samuel niewiele pamiętał. Wiedział tylko, że Mark uratował mu życie. Mark nigdy nie zastanawiał się nad tym, że to, co wówczas zaszło, przeczyło wszelkim prawom fizyki. Teraz kiedy usiadł na kanapie, przypomniał sobie wyraźnie to zdarzenie.
W chwilę potem jego ciałem wstrząsnął silny dreszcz. Wszystko jakby zatrzymało się w miejscu. Znalazł się zupełnie gdzie indziej.
Stał na trawie, opodal zauważył niskie krzewy, a w oddali chaty jakiejś osady. Ubrany był w skórzane spodnie i bluzę. Ubiór zdobiło złoto i szlachetne kamienie. Na kolanach i łokciach miał srebrzyste, stalowe ochraniacze. W dłoni trzymał miecz o długim prostym ostrzu i rękojeści pięknie zdobionej. Zobaczył, że jest otoczony kilkunastoma przeciwnikami, a w ich dłoniach dostrzegł podobne, proste miecze, ale bez ozdobnych rękojeści. W koło leżało mnóstwo zakrwawionych ciał. Wszystko znikło. Znowu siedział na kanapie w domu Henrego. Sara trzyma go za rękę.
– Co się stało? – zapytała z troską.
– Nie wiem, miałem wizję.
1 komentarz
Aj
Styl, sposób prowadzenia akcji, tematyka a wreszcie lekko religijne schematy. Całkiem jak ktoś kto tu kilka lat temu publikował, a potem nagle zniknął razem ze swoją twórczością. Ciekawe czy mam rację?
Sapphire77
@Aj To próba ocena twórcy, a nie dzieła. Możesz coś napisać na temat opowiadania? Szukałem Aj, ale nie znalazłem.
Sapphire77
@Aj Odpowiedź na swoje pytanie masz w Ostatni z z planety Carammi, supplement.