– Pamiętaj, TYLKO BEZWARUNKOWA MIŁOŚĆ JEST PRAWDĄ, RESZTA TO ILUZJA . Idź za tym… Tobie jest dane zacząć...
– Jak to wiesz? – zapytał i poczuł uspokojenie.
– Dragonn popełnił pomyłkę – rzekła Seen.– Mimo że on ma doświadczenie 12 tysiącleci, ja mu dorównuje. Miałeś wizję, o tym, że nas wrzucił do pętli czasu?
– Nie, a ty?
– Jak bym wiedziała o tym inaczej?
Otworzyła drzwi. Weszli do drugiego pokoju.
– Co powiemy Sarze?
– Nic. Ona nic nie pamięta – odrzekła Julia.– Chyba wiem, czego pragnie, ale wciąż nie wiem, czego się najwięcej obawia.
– Piękne i bogate miasto – rzekła Sara, ale tęsknię za otwartą przestrzenią i nie wiem czemu.
Julia i Mark spojrzeli po sobie.
– Jadłyście lody, kiedy byłem zajęty?
– Nie – rzekła Sara.
– To pójdę kupić.
– Mogę iść z tobą, tata?
– Jasne, kochanie.
– Tylko nie znikajcie na długo. Lubię być sama, ale nie za długo.
Pojechali windą na dół.
– Dobrze, że poszłaś ze mną. Mam parę pytań. Wygląda na to, że uczę się od ciebie. Trochę się otrząsnąłem, więc jestem gotowy cię zapytać. Dlaczego wcześniej nie widziałem tych blizn?
– Nie znam mechanizmu, jak to działa. Nie sądzę, że to Dragonn wymyślił. On jest tylko przekaźnikiem. Boisz się nadal, prawda? Teraz ja z kolei zapytam cię, aby się upewnić.
Jako Mark, nie widziałeś w wizji, jak wygląda On–thi?
– Nie – odrzekł wprost.
– Sara ma ciało On–thi, kiedy ta była dziesięć lat młodsza – odrzekła Julia.
Kupili lody i pojechali na górę. Kiedy wychodzili z windy na górze, Mark nagle zapytał.
– Naprawdę nie można nas zabić?
Pamiętał, że rozmawiali o tym, ale nie przypominał sobie kiedy.
– Jedno z naszej czwórki można.
– Och tak, kogo?
– Zdziwisz się, Dragonna Keer. I tylko ty możesz to zrobić. Tylko swoim mieczem.
Kiedy mieli wejść do pokoju, Julia zastąpiła mu drogę.
– Co się stało?
– Jako Mark mogłeś uratować Henrego, a wcześniej Samuela. Lecz nie ma człowieka na ziemi, który mógłby uratować Lindę. Kim jesteś, Mark?
Nie zdołał ochłonąć po tym pytaniu, kiedy Julia powiedziała coś równie mocnego.
– Mam tylko trzy szansy jak dzisiaj, nie zmarnuj następnej. Jeśli Sara śpi, nic mnie nie powstrzyma, bo pragnienie ciebie, pali mnie jak ogień. I wiem, że mi nie odmówisz.
– Czemu nazywasz mamę po imieniu? – zapytał słabo.
– Bo to nie jest moja mama, wiesz o tym. Poza tym jest teraz moim rywalem.
W tym momencie Mark wszystko zapomniał.
Poczuł tylko, że kolana mu drgają i nie wiedział dlaczego. Natomiast Julia zapomniała w tej chwili, że jest Seen. Pamiętała jednak, że niedawno stała naga przed ojcem i nie wiedziała dlaczego, choć czuła podświadomie, że miała powód, lecz to bardzo jej nie poruszyło. Zaczęła myśleć, dlaczego nie czuła się winna ani zawstydzona z tego powodu. I to bardziej absorbowało jej wnętrze niż ta pierwsza rzecz. Mimo że Seen w postaci Julii, płonęła w środku z pragnienia, pamiętała, że powinna respektować, że jest teraz w ciele jego córki i pewne sprawy nie powinny pójść za daleko. Nie wiedziała jeszcze kilku spraw. Tego, że Sara spała, ale coś ja obudziło...
Sara śniła coś i ten sen ją obudził. A teraz czekała, by im to powiedzieć. Julia położyła dłoń na klamce, lecz zanim ją nacisnęła, poczuła, że czas się zatrzymał. Nic się nie stało, żadna wizja nie przyszła… Jednak...
Coś ją uderzyło, w sensie mentalnym. Ponad wszelką wątpliwość parę minut temu stała przed nim nago, nie jako Seen. Uświadomiła sobie, że jako Seen wie o Julii, lecz jako Julia nic nie wie o Seen. Przez jeden ułamek chwili wiedziała teraz, że się myli co do siebie. Ona pokonała tylko to, że odkryła przed nim swoje ciało, było coś jeszcze. Do tej pory sądziła, że to wszystko jest trudne. Teraz uświadomiła sobie, że to jest niemożliwe. Do tej pory mówiła mu, jako Markowi, jej ojcu, że nic nie wie o, tych sprawach. Teraz poczuła, że jest inaczej. Czuła, że pragnie go jak Seen, ale na pewno odczuwa to w ciele Julii. Wiedziała jakoś, że on musi potraktować ją jak córkę. Z drugiej strony wiedziała, że Mark, jako ojciec Julii, nigdy tego nie zrobi. A jeśli zrobi to jako Marr w stosunku do Seen, to nie będzie działać. O czymś zapomniała, lecz przez ułamek chwili wiedziała, co to jest. Czego boi się księżniczka Seen i kim jest Julia? Przez chwilę pomyślała o Bogu, do którego Sara się nieraz modliła. Może powinna poprosić? Jako Julia czuła, że Bóg istnieje. Jako Seen miała pewność, ale z jakiegoś powodu, nie mogła o to prosić. Nie mogła...
Weszli do apartamentu. Sara siedziała przy stole. Kiedy weszli, odwróciła się do nich. Jej oczy paliły się stalowym blaskiem.
– Powiem wam coś, czego nie wiecie, Marr i Seen.
– Nie jechaliście pół dnia do Or, zajęło wam to miesiąc i dużo się w tym czasie wydarzyło.
Gdy tylko to powiedziała, jej oczy wróciły do normalnego koloru i znowu o wszystkim zapomniała...
Tu w XXI wiecznym Singapurze minęła może jedna sekunda, lecz w ciągu tego ułamka chwili Marr i Seen przypomnieli sobie wszystko. Ten miesiąc. Dwanaście tysięcy lat temu.
Senn i Marr
– Widać Or – powiedział Marr.
– Nie możemy tam jechać teraz.
– Dlaczago, ukochana?
– Musimy zrobić coś ważnego, o czym nie wiem, lecz ufaj mi. Musimy to uczynić, zanim zobaczymy Dragonn Kerr i On–thi.
– Dobrze Seen, niech tak będzie.
Skierowali konie w lewo. Jechali może czwartą część dnia, kiedy dotarli do małej osady u podnóża wielkiego wzniesienia porośniętego lasem. Zatrzymali konie. Podeszła do nich dziewczynka.
– Nareszcie jesteście, dzisiaj my mamy prawo was ugościć.
Seen i Marr spojrzeli po sobie.
– Jak wiedziałaś, że przyjedziemy dzisiaj?
– Och nie wiedziałam, czekamy na was. Cała osada czeka na was prawie od wieku! Starzec mówił, że przyjedziecie któregoś dnia. On ma coś dla was, ale najpierw was ugościmy. Tak się cieszę, że to nasz dom ma dzisiaj ten przywilej!
Weszli za małą do jej chaty. Na drewnianym stole stało jadło w glinianych półmiskach. Ciemnowłosy ojciec dziewczynki i jej matka dali pokłon aż do ziemi. Trójka innych dzieci stała przy ścianie. Kiedy rodzice powstali dzieci pobiegły do Seen.
– Czy możemy dotknąć twoich włosów? – zapytała może trzynastoletnia dziewczynka.
– Tak – odrzekła Seen.
Poza nią i sześciolatką stał jeszcze ośmioletni i może pięcioletni chłopiec. Wszyscy dotykali jej włosów. Seen nagle spojrzała na trzynastolatkę i wielkie łzy spłynęły po jej policzkach. Ucałowała dzieci, a potem usiedli razem do stołu. Zjedli posiłek.
– Teraz zaprowadzimy was do waszego domu, czeka na was długo – powiedziała najstarsza dziewczynka.
Znowu popatrzyli po sobie.
– To bardzo specjalny dom, nikt tam nie może wejść, tylko wy – powiedziała matka dzieci.
Wyszli z chaty. Cała rodzina odprowadziła ich do tego domu.
Na końcu osady stał dom z bali. Weszli. Były tu dwa pomieszczenia. Kuchnia z piecem i sypialnia. Druga komnata, zamiast drzwi miała sznury pereł. Kiedy tylko weszli, ogień buchnął z pieca i zaczął palić leżące tam drewno. Sypialnia miała łoże, skóry na ziemi, a w rogach paliły się lampy. Przypatrzyli się im dokładniej. Lampy wyglądały niezwykle. Były to wielkie kamienie o kolorze bursztynu i tkwiło w nich światło. Najpierw myśleli, że w jakiś dziwny sposób odbijają dzienny blask, ale w nocy przekonali się, że światło jest ze środka. Wyszli na zewnątrz. Dziewczynka czekała na nich przed chatą.
– Zaprowadzę was do starca.
O ile dom przeznaczony dla nich stał w lesie, dom starca znajdował się po przeciwnej stronie osady. Dziewczynka doprowadziła ich na miejsce i podbiegła z powrotem do swojego domu. Starzec siedział przy piecu. Nigdy jeszcze nie widzieli kogoś, kto wyglądał tak staro. Jego siwe włosy sięgały podłogi, broda również. Miał białe ubranie przewiązane rzemieniem w pasie. Jego oczy były błękitne, żywe. Wstał, kiedy weszli.
– Pozwólcie, że was uściskam.
Uścisnął Marr, a potem Seen.
– A więc to ty jesteś Bogini z gwiazd, a to twój wybranek i obrońca.
Imię Marr znaczyło ,,Obrońca” albo ,,Wybawiciel”, a Seen znaczyło ,,Bogini z gwiazd”.
– Jak znasz nasze imiona? – zapytał Marr.
– Widzisz kolor moich oczu? – zapytał starzec. Są takie same jak u Seen.
Dziewczyna pojęła.
– Czekam na was więcej niż wiek. Bardzo, bardzo długo. Dobrze, że przybyliście. Spieszno mi do moich przodków. Długo muszą na mnie czekać. Mam dla was coś, a właściwie dla ciebie, Seen, lecz to Marr powinien dać ci to którejś nocy.
Wyjął mały skórzany woreczek i podał go młodzieńcowi.
– Pasuje na jej ciało, będziesz wiedział, gdzie to założyć. Pamiętaj, to niezwykła rzecz. Może ważniejsza niż wasze miecze. Kiedy jej to założysz, moc waszych mieczy zniknie na wielki czas. Aż do dnia, kiedy zobaczysz to znowu na jej ciele. Musisz go jej dać w ciągu miesiąca, inaczej wszystko będzie stracone, ale pamiętaj, kiedy tylko dasz to jej, wasze miecze stracą moc.
Tajemniczy starzec uścisnął ich ponownie.
– Czas na mnie – odrzekł na pożegnanie.
Wyszli.
– Poczekaj Seen, zapytam go o imię.
Wrócił po chwili. Jego twarz zmieniła się nieco.
– On zniknął i wszystko, co było w chacie!
Nie uszli nawet kilku kroków, kiedy cały dom zniknął bezgłośnie...
Mieszkali w osadzie prawie miesiąc, bez jednego dnia. Seen nic nie mówiła, nie ponaglała Marr. Pomagali mieszkańcom we wszystkim. W końcu nastąpiła ostatnia noc. Jutro po południu miał minąć termin.
Kiedy wyszła z sypialni, zdjął wszystko z siebie. Leżał na łożu i czekał.
Nagle... Zobaczył salę, ale inną. Gładkie ściany o kolorze bieli. Leżał na łożu, zupełnie innym. Obok zobaczył mały stalowy stół z jakąś dziwną skrzyneczką. Zdawał sobie sprawę, że jest prawie nagi. Okrywał go jedynie cienki materiał. Skrzynka wydawała dziwne, miarowe dźwięki. Bip...bip. Nie wiedział, że jest teraz dwunastoletnim chłopcem.
Tajemnicza wizja, inna niż wszystkie, zniknęła. Leżał znowu w chacie, zobaczył, że jest nagi. Pewnie z powodu wizji zapomniał, że się poprzednio rozebrał. Patrzył na magiczne, bursztynowe światło. Przez przewieszone perły weszła Seen. Jej nagie piersi okrywały złote włosy. Podeszła do łoża. Dostrzegł znajome znamiona na biodrze. Zaczął pieścić jej ciało. Kochali się bardzo delikatnie. Kiedy skończyli, leżeli obok chwilę, a potem Marr założył jej łańcuszek z rubinem. Łańcuszek był stanowczo za długi, by go zawiesić na szyi, dlatego założył go na biodra Seen. Kiedy to uczynił, obydwoje poczuli zmęczenie i zasnęli przytuleni.
Dopiero następnego dnia udali się do Or, a cały ten miesiąc, został wymazany z ich pamięci, aż do czasu. Zapomnieli o osadzie, tajemniczym starcu, a głównie o złotym łańcuszku z rubinem... I od tej chwili, chociaż Seen miała go na sobie cały czas, nawet ona go nie widziała. Wisiorek stał się niewidzialny. Dla wszystkich bez wyjątku. Czy była to sprawka Dragonn? Absolutnie nie. Za tym stał tylko tajemniczy Kryształ.
W tym czasie, kiedy Senn i Marr mieszkali w osadzie, On–thi próbowała się zbliżyć do Dragonn Kerr. Robiła to oczywiście w sposób uczuciowy. W ten zwykły, fizyczny, nawet nie próbowała. On, pan i władca, brał ją kilkakrotnie, sam mając niewielkie zadowolenie. Pozostawiał ją zawsze niezaspokojoną. On–thi uciekała w marzeniach do Marr. Jej fantazja stała się tak mocna, że pewnego razu miała wizję... Mieszkała z nim w jakimś dziwnym miejscu. Nie tylko miejsce i przedmioty, ale wszystko było inne. Marr miał w wizji podobne imię, które pamiętała. Koniec wizji był tak przerażający dla niej, że nigdy już nie chciała nawet myśleć o tym. Otóż przebywała z Marr w tym dziwnym domu. Miała świadomość, że mieli ze sobą miły czas, kiedy nagle wpadła do tego dziwnego pomieszczenia, mała dziewczynka. Wskoczyła na Marr, zawieszając swoje nogi nad jego biodrami i krzyknęła „Hej tata”. On–thi cała aż zadrżała. Czy za tym stał Dragonn Kerr? O tak.
On–thi
On–thi urodziła się w małej osadzie, jakich pełno było wokoło. Nie było wówczas króla ani władzy. Osadom przewodzili starsi lub mądre kobiety o zdolnościach „widzenia”. Kto miał siłę mięśni, a głównie zdolność drogi miecza, ten był ważny. Jeśli był dobry, bronił. Jeśli nie, zakładał grupy i z nimi napadał, kradł i porywał.
On–thi miała liczne rodzeństwo. Jej matka, bez przesady, cały czas była w ciąży. Ta wiecznie zapracowana kobieta zajmowała się domem i jedzeniem. On–thi często słyszała ojca, kiedy krzyczał na jej matkę. Wówczas, ta cicha kobieta popłakiwała, przyjmując bez słów niezadowolenie męża. Mimo tego On–thi sądziła w swoim sercu, że jej ojciec nie jest złym człowiekiem. Nigdy jej nie ukrzywdził w żaden sposób. Jej ani nikogo z rodzeństwa. Często słyszała, że mówił, iż rodzina to ważna rzecz i im więcej dzieci tym lepiej. Kiedy dorosła przyszedł czas ożenku. Wydano ją dobrze za mąż. Jej przeznaczony pochodził również z licznej rodziny.
Mąż traktował ją dobrze. Już pierwszej nocy poznała rozkosz i tak trwało miesiącami. Pewnego razu mąż wspomniał o dziecku. Za tydzień ojciec zagadnął, że czeka na wnuka. I znowu trwały miesiące. Wiedziała, że u niej jest normalna przypadłość co nów, ale dziecka nie było. Kochała męża, więc poszła do,widzącej, aż do drugiej osady. Szła cały dzień w spiekocie. Kobieta dała jej jakieś zioła. Nadzieja wstąpiła w serce On–thi. Kiedy wróciła, rzekła do męża.
– Dam ci dziecko.
Znowu traktował ją lepiej, ale kiedy minął jakiś czas, a dziecka nie było, stał się gorszy niż z początku. Nie miała do kogo się zwrócić. Nie czuła oparcia w matce, a tym bardziej w ojcu, który patrzył na nią teraz, jak na coś gorszego. Któregoś wieczoru mąż przyszedł pijany. Było to rzadkie zjawisko. Alkohol nie był popularny, ale zdarzało się, że ktoś czasami miał ten mocny trunek. Mąż przyszedł późno, kiedy na niebie świeciły gwiazdy. Wszedł nierównym krokiem, odurzony tym napojem.
– Nie potrzebuję żony, która nie da mi potomka – rzekł, kiedy tylko przekroczył próg domostwa.
Otworzył drzwi.
– Wracaj do swojego domu!
On–thi patrzyła na niego chwilę, a potem wybiegła na dwór. Pobiegła do domu swoich rodziców. Ojciec otworzył wrota.
– Czego chcesz, córko?
– Mąż wygnał mnie, bo nie mogę dać mu dziecka – powiedziała, płacząc.
Ojciec popatrzył na nią surowo.
– Przekleństwo padła na mój dom, że z moich lędźwi wyszła ta, co nie może dać potomka.
On–thi nie pamiętała, co stało się później. Kiedy doszła do zmysłów, nie wiedziała nawet, gdzie jest. Jej ubranie było poszarpane i brudne. Piękne brązowe włosy poplątane w supły. Biedna dziewczyna nie wiedziała nawet, że jej imię nie oznacza tylko nazwy pięknego pustynnego kwiatu, ale w starym sanskrycie znaczy wygnana lub porzucona.
Po jakimś okresie dotarła do nieznanej osady. Tu pozwolono jej mieszkać. Po kilku dniach odzyskała mowę. Potraktowano ją lepiej. Ludzie co ją przygarnęli, dali jej ubranie, umyli ją i uczesali włosy.
– Jakaś ty piękna, a ja myślałam, żeś ty córka demonów – rzekła starsza kobieta.
Za parę dni staruszka powiedziała.
– Będzie dziś gość u nas. Szanowany i bogaty, a przybędzie aż z drugiej osady.
On–thi nie wiedziała, co o tym myśleć. Rzeczywiście, po południu, kiedy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, przyjechał gość. Postawny, może dziesięć lat starszy od niej. Miał dużo złota na sobie. Zasiedli wspólnie do stołu. Jedli i rozmawiali.
– Szukam żony, usłyszałem o tobie. To prawda, żeś piękna. A jak ty mnie widzisz kobieto? Mów otwarcie – rzekł uprzejmie gość.
– Widzę, żeś człowiek łagodny, przystojny i bogaty.
– O tak, wiele złota w moich wrotach, potrzebuję potomstwa, abym miał komu przekazać moje dobra.
Grom z jasnego nieba uderzył w On–thi. Jak stała, wybiegła z domostwa i gnała jak szalona, aż straciła siły i świadomość. Tym razem na bardzo długi czas. Żyła samotnie na równinie. Pamiętała zimno i ciepło, jasność i ciemność. Nauczyła się polować. Łapała dzikie króliki. Nie bała się niczego poza pustynnymi wilkami. Jej ciało stało się mocne, skóra opalona i twarda. Miała jakąś dzikość w oczach. Jednego nie wiedziała, że nadal pozostała piękna. Zobaczyła ludzi i obserwowała ich kilka dni. Skradała się tak, że nie wiedzieli, że ktoś podąża ich śladem. Była to grupa kupców. Druga, grajków i tancerzy. Trzymali się razem. Mijały tygodnie, zachodzili do różnych miejsc. On–thi nie chciała pamiętać swojego imienia i nie mówiła wiele. Nie wiedziała nawet, że minęło dziesięć lat, od kiedy uciekła ze swojej osady. Właśnie wtedy Kryształ albo jego nieznani panowie, wybrał ją. Czas dla niej przestał istnieć. Otrzymała nieśmiertelność.
Słońce chyliło się ku zachodowi. Grupa szukała dobrego miejsca na nocleg, kiedy zobaczyli jezdnych. Silnie uzbrojona zgraja zbliżała się w ich kierunku. Nie wyglądali na przyjaciół. Bez uprzedzenia napadli nieuzbrojonych. Zaczęła się nierówna walka. Wszyscy z napadniętych bronili się, jak umieli najlepiej. Wiedzieli, że stawką jest ich życie i wolność. On–thi nie miała broni, więc walczyła dłońmi i zębami. Udało jej się mocno zranić jednego z napastników. W końcu otrzymała uderzenie w głowę i straciła przytomność. Kiedy powróciła do świadomości, było już po walce. Zginął jeden z napastników i wszyscy mężczyźni z jej grupy. Wszystkie kobiety związano rzemieniami i zmuszono je, by szły za końmi. Szły tak prawie tydzień. W nocy On–thi słyszała jęki kobiet, wyczuwała, co się dzieje, ale było jej to obojętne. Następnego wieczoru podszedł do niej przywódca bandytów.
– Jak masz na imię dzikusko?
Był wielki i miał czarne włosy i brodę.
– Nic ci do tego.
Zaczął się śmiać.
– Odważna jesteś i waleczna. Będę nazywał cię Har (co znaczyło dzika). Jesteś silna i masz mięśnie jak mąż, ale podobasz mi się. Chcę z tobą miłości. Widzisz, ja nie jestem jak ta banda dzikusów. Oni biorą, nie pytają. Chcieli cię, lecz ja im zakazałem. Co powiesz na to? – zapytał Thor, bo tak miał na imię.
Zdziwił się nieco, gdy usłyszał odpowiedź.
– A dziecka nie chcesz?
Thor zaczął się śmiać.
– Rozbawiasz mnie Har, po co mi dziecko? Jestem wolny jak ptak, a w wielu miastach czeka nagroda za moją głowę. Jestem jak wyklęty na tej ziemi.
Zaczął się śmiać, ale inaczej niż przed chwilą.
– Ja też jestem jak wyklęta – rzekła On–thi.
Powiedziała to w sposób, jakby chodziło o kogoś innego.
– Bierz mnie, póki nie zmieniłam zdania.
– Podobasz mi się coraz bardziej. Brać cię miło czy ostro?
– Sam mówisz, że jestem dzika, więc bierz mnie dziko.
Nagromadzone cierpienie całego dotychczasowego życia sprawiło, że tak naprawdę było jej wszystko jedno co się z nią dzieje.
– Rzadki z ciebie kwiatek.
Podszedł do niej i rozciął jej ubranie nożem. W mgnieniu oka została naga.
– Piękny z ciebie kwiat – rzekł i zaczął całować jej jędrne piersi. Piękny i rzadki z ciebie kwiat – powiedział jeszcze raz.
– Moje imię jest On–thi (Co znaczy ,,Rzadki pustynny kwiat”), ale jeśli wypowiesz je, zabiję cię.
Tym razem Thor (Co znaczyło,, Młot z nieba”) nie zaśmiał się, tylko powiedział.
– Masz moje słowo, że nie wypowiem.
Kochali się ostro, prawie brutalnie.
Na drugi dzień Thor obudził się, kiedy słońce stało wysoko. On–thi spała nago z głową na jego torsie.
– Co za ogień – powiedział cicho.
Uśmiechnął się do siebie. Ona obudziła się też. Spodziewał się, że cmoknie go albo powie miłe słowo, bo zeszłej nocy było im naprawdę dobrze. Tak przynajmniej sądził, ale znowu się zdziwił.
– Daj mi jakieś ubranie, myślisz, że będę tak leżeć goła cały dzień?
– No dobrze, dobrze. Zaraz dostaniesz coś, czego nigdy nie miałaś.
Ubrał się i okrył ją rozciętą odzieżą. Przyszedł po paru dobrych chwilach.
– Co myślisz o tym?
Dał jej piękną suknię ze skóry i delikatnego materiału. Sypnął złotymi monetami.
– Masz, należy ci się. Dałaś mi to, co żadna do tej pory.
On–thi spojrzała na niego z taką dzikością, że aż przeszły go ciarki.
– Myślisz, że jestem jakaś kobieta sprzedajna? Kochałam tak, bo chciałam. Zabieraj swoje złoto i idź do demonów – syknęła.
Stanął jak wryty. Nie przywykł, aby ktokolwiek mówił do niego w ten sposób. Ludzie zwykle drżeli na sam dźwięk jego imienia. Całkiem rozbrojony i zdziwiony powiedział do niej.
– No dobrze, nie bądź zła. Wybacz, nie myślałem tak!
Ona się udobruchała.
Dodaj komentarz