Marr cały tydzień ćwiczył z mistrzem. At–a nie naciskał chłopca, by wyjaśnić sprawę z małą Sa–Ra.
Czy to nie dziwne, że nikt się nie domyślił? Może. Kiedy pytali ją, ona milczała. Rozmawiała, mówiła. Milczała, tylko kiedy pytali ją, co się stało w domku, zaraz, kiedy wrócili zmoczeni deszczem. Została umieszczona w pokoju, w ich domku, do czasu, aż powie. W pewnym sensie można by to nazwać aresztem domowym. Sa–Ra została nazwana przez Marr, wrogiem. W miejscu, gdzie mieszkali, mieli prawo. Mówiło ono, że kto wskazany przez króla lub lorda jako wróg, nie wykażę swojej niewinności w ciągu siedmiu dni, podlega karze wygnania lub śmierci. Do tej pory Marr spał dobrze, ale od wydarzenia z Sa–Ra to się zmieniło. Co noc miał ten sam sen. Śnił o tym, że dziewczynka ma umrzeć. Śniła mu się mała dziewczynka. Dziewczynka we śnie miała raz blond włosy, innym razem, ciemnobrązowe. W połowie tygodnia At–a zapytał chłopca.
– Pokonałeś wroga, wtedy w deszczu?
– Nie – powiedział Marr.
– Musisz się mylić.
– Dlaczego?
– Byłeś w Miejscu Śmierci, wiem to na pewno i walczyłeś z WROGIEM. Jeśli byś przegrał – mistrz zawiesił głos.
– Tak, ja wiem – powiedział Marr – ja wówczas, umarłem.
Dopiero za osiem lat, wrócili do tej rozmowy.
Sprawa małej Sa–Ra stała się poważna. Do końca tygodnia musiała wykazać swoją niewinność. Termin minął. Ona miała prawo wybrać czy wybiera wygnanie, czy śmierć. Dostała dwie wstążki. Biała to wygnanie, czarna to śmierć. Sa–Ra wybrała czarną wstążkę i zrobiła to świadomie. Marr nie spał tej nocy wcale, dopiero nad samym ranem, zasnął. Nie był to jednak sen. Stał przed światłem. Nigdy nie widział takiego światła. Światło rzekło: Ty już umarłeś, teraz ona umrze, uratuj chociaż ją”.
Marr obudził się od razu. Wstał i bezzwłocznie udał się do ojca.
– Tak synu?
– Czy można uratować Sa–Ra?
– To zależy od ciebie, ty ją wskazałeś. Jeżeli nie będzie twoim wrogiem, można, ale musisz dać prawdę.
Marr zrozumiał dokładnie. Poszedł do mistrza. Mistrz At–a siedział zatopiony w medytacji. Marr czekał. Mistrz otworzył oczy.
– Daj mi miecz – prosił chłopiec.
– Jeszcze nie czas, Marr – powiedział At–a.
– Potrzebuję miecz, jeśli nie dasz mi go, dziewczynka umrze.
Mistrz odwrócił się i poszedł do drugiego pomieszczenia. Przyniósł miecz. Marr bez słowa wziął go i wyszedł. Udał się do ojca.
– Chcę widzieć Sa–Ra.
– Chcesz iść sam? – zapytał król.
– Tak. To ważna sprawa.
Król posłał z nim jednego ze strażników, aby ten otworzył drzwi. Marr bez słowa poszedł z nim do domku, w którym zamknięto Sa–Ra. Król popatrzył za odchodzącym synem. W głębi serca on i królowa domyślali się natury całego kłopotu, ale ponieważ ani Marr, ani Sa–Ra nie chcieli o tym rozmawiać, król nie mógł nic uczynić. Jakaś iskra w duchu szeptała mu, że Marr zrobi wszystko, by uratować dziewczynkę.
Strażnik otworzył drzwi i oddalił się, zostawiając lorda Marr, samego. On wszedł do środka i zamknął drzwi. Sa–Ra siedziała przy kominku. Kiedy go zobaczyła, popatrzyła na niego z miłością, ale po chwili jej twarz okrył smutek. Nie wystraszyła się wcale pięknego miecza, który chłopiec trzymał w dłoni.
– Nie pytaj o nic, Sa–Ra. To nie twoja wina, ty nie zrobiłaś nic złego, lecz przez to, co się stało, mój wróg się ujawnił. Jestem lordem i nie mogę odwrócić swojego słowa. Jeśli nic nie zrobię, ty umrzesz, ale ja nigdy na to nie pozwolę. Miałaś swoje prawo, żeby się obronić. Ja wiem, czemu tego nie uczyniłaś. Teraz jest za późno, jeślibyś nawet powiedziała królowi i matce prawdę, lecz możesz powiedzieć tylko do mnie.
– Jestem mała, ja nie chciałam tego – szepnęła.
– Chciałaś – rzekł Marr – ja czułem.
– Tak, to prawda, chciałam – powiedziała Sa–ra ze łzami w oczach. – Ja chciałam dobrze, ja...
– Nic nie mów, ja wiem. To nie ty, to ja. Ty nie zrobiłaś nic złego, ja wiem – rzekł jeszcze raz Marr.
Bardzo chciał ją przytulić, lecz nie mógł tego zrobić.
– Nie wiesz, kim jestem.
Dziewczynka nie zrozumiała, ale bała się o to zapytać. Marr patrzył na nią. Wcześniej czuł częściowo jej uczucie, teraz odczuł kompletnie.
– Nie mów nikomu tego, co teraz ci powiem, dobrze?
– Obiecuję – szepnęła dziewczynka.
Uklękła przed nim.
– Sa–Ra wstań. Nie mam czasu ci tego wszystkiego tłumaczyć. Chcę cię uratować, ale muszę dać prawdę. A mogę dać prawdę i tylko to zrobić, kiedy pokonam mojego wroga, a obawiam się, że nie zdołam, ale spróbuję.
– A co będzie, jeśli ci się nie uda, czy ja umrę?
– Nie obawiaj się, nie umrzesz. Umrze ktoś inny.
Ona się wystraszyła.
– A kto?
– Ja.
Ona zaczęła płakać.
– Posłuchaj Sa–Ra ja cię lubiłem i lubię. Pomożesz mi?
– Tak, co mam robić? Nie chcę, żebyś umarł. Boję się umrzeć, ale wolę umrzeć, niż gdybyś ty musiał.
Marr poczuł się wzruszony. I w swoim duchu dwunastoletniego chłopca i w swoim dorosłym ciele, lecz również jako ten, kim był naprawdę.
– Jak ci mówiłem wcześniej, nie wiesz, kim jestem. Nikt tego nie wie, tylko ja. Mam tylko jedno prawo, które MUSZĘ przestrzegać. Muszę być szczery, przed sobą. Przez przypadek odkryłaś mojego wroga, może i mistrz At–a zrobił to wcześniej, nieświadomie. Ja wiem jako ten, kim jestem, co chciałaś wtedy i to jest w porządku. Dlatego posłuchaj uważnie. Dotknę dwa razy twojego czoła. Po pierwszym razie nic nie będziesz pamiętać. O tym, dlaczego tu jesteś. Będziesz się czuć jak poprzednio, w dniu, kiedy to się stało. Wtedy spróbuję pokonać mojego wroga, jednak wiem, że nie uda mi się go pokonać. Jednak w prawdzie, już nie będziesz moim wrogiem. Będziesz żyć i będziesz szczęśliwa. Po tym wszystkim będę żyć czternaście tysięcy lat. Dwa tysiące lat będę spał, będę żył, a resztę czasu będę czekał poza czasem. Dopiero potem stoczę dwie podobne walki. Dopiero w drugiej wygram i będzie dobrze.
Dziewczynka była bystra, lecz mało z tego zrozumiała. Oczywiście nikt, nawet dorosły nie zrozumiałby więcej. Marr działał na jej psychikę, żeby się już nie bała. Inaczej nie mogłaby mu pomóc ani nie mogłaby podejmować właściwych decyzji. W tej właśnie chwili prawdziwy Marr zdecydował się stoczyć dwie przyszłe walki. Postanowił tak, aby ona żyła.
– Mówiłeś, że dotkniesz mnie dwa razy.
– Po drugim razie, nie będziesz nic pamiętać. Całej tej rozmowy ani niczego co się stało w ciągu ubiegłego tygodnia, ani tego, co się stanie za chwilę.
– Już się nie boję, mam jedno pytanie. Czy mogę je zadać?
– Wiem co to za pytanie, odpowiem ci przed drugim dotknięciem.
– Dobrze – rzekła.
Przez tę chwilę Marr zobaczył przyszłość i wiedział, kim jest i dlaczego nie musiał uczyć się dwanaście tysięcy lat. Zobaczył też kim jest naprawdę Senn. I zaczął zastanawiać się, dlaczego ona musiała. Trwało to jednak chwilkę, bo gdy dotknął jej czoła, stał się na powrót dwunastoletnim Marr, synem króla. Wiedział tylko w jakiś sposób, że po tym wszystkim, musi dotknąć jej czoło drugi raz...
W domku czas cofnął się o tydzień. Znowu mieli dzień, kiedy przybiegli zmoczeni do domku...
Marr rozpalał ogień w kominku. Miał mokre ubranie.
– Zimno mi, jestem mokra – powiedziała szatynka.
– Zaraz będzie ciepło i się wysuszymy. Mnie też jest zimno, ale ja walczę z przeciwnościami.
– Lepiej z nimi się zaprzyjaźnić – odpowiedziała.
– To samo powiedziałem mistrzowi At–a – odrzekł Marr.
Marr dmuchał w ogień, by się szybciej rozpalił.
– Już nie jest mi tak zimno – usłyszał jej głos, za swoimi plecami.
Wstał i się odwrócił. Nogi się pod nim ugięły. Sa–Ra nie miała nic na sobie.
– Oni mówili, że mam pomóc – rzekła dziewczynka.
Marr drżał ze strachu. Bał się i nie chciał patrzeć, ale widział jej szczupłe, lecz piękne ciało. Usta dziewczynki znalazły się tuż przed jego.
– Pocałuj mnie – szepnęła.
On zachwiał się i zetknął z nią usta.
– Pocałuj moje usta jeszcze raz – szepnęła.– Słyszałam, jak mama mówiła do taty, że to miłe.
Marr drżał. Po chwili stał się niejako, obserwatorem. Nie robił nic dla siebie, raczej zezwalał, by Sa–Ra mogła zrobić coś dla siebie. Oderwał usta od jej warg. Przeszła mu myśl, że chyba zwyciężył, lecz wówczas inny widok, prawie pozbawił go przytomności. Zobaczył w wizji Marka klęczącego przed nagą Julią w hotelowym pokoju w Queensland. Mark był nim, tylko miał krótkie włosy i dorosłą postać. Marr uświadomił sobie na ułamek chwili, że jest nim. Uświadomił sobie również, że Julia jest jego córką. W wizji odczuwał wszystko jednocześnie jako dorosły Mark i dwunastoletni Marr.
– To było miłe – wyznała.
Jednak w tej chwili on widział i usłyszał Julię. Wizja znikła. Jego ubranie było suche. Byli razem z Sa–Ra w pokoju, w którym była zamknięta. Miał prawie pewność, że to wszystko było wizją. Otworzył oczy. Dziewczynka stała nago. Nie mógł patrzeć. Jego ciało sparaliżował strach.
– Ubierz się, proszę – szepnął tylko.
Czekał z zamkniętymi oczami.
– Kiedy się ubierzesz, to powiedz – powiedział cicho...
Pozostała mu nadzieja, że ostatnia część wizji była przewidzeniem. Niestety i to rozwiała jego przyjaciółka.
– Dobrze, że się już nie gniewasz – rzekła.– Powiedziałam ci, że to było bardzo miłe, a ty wówczas powiedziałeś. ,,Nie mów tak Julio”. Już się ubrałam. Nie rozumiem, dlaczego nie chciałeś na mnie patrzeć, przecież nie jestem brzydka.
– Wiem, że nie rozumiesz. Ja chciałem, tylko nie mogłem.
– Och, nie rozumiem. Kto to jest Julia? Czy to ma być twoja żona za parę lat?
– Dobrze by było – rzekł. – To moja córka, za czternaście tysięcy lat.
– Nie rozumiem. Jak możesz wiedzieć, co będzie za czternaście tysięcy lat? Ludzie żyją sto lat. Powiedziałeś, że to będzie twoja córka, w takim razie kim...
Nie dał jej dokończyć. Dotknął drugi raz jej czoła. Nawet się nie zdziwiła.
– Nie wiem, co się stało, ale czuję się dobrze. Będziemy spędzać razem następny siódmy dzień? – zapytała Sa– Ra już bardzo spokojna i jak zawsze szczęśliwa, kiedy znajdował się blisko niej.
– Tak, ten i jeszcze kilkanaście następnych, ale nigdy pod żadnym pozorem nie mogę zobaczyć cię bez ubrania.
– Dobrze, że mi to powiedziałeś, bo chciałam, byś zobaczył moje ciało. Nie wiedziałam, jak to zrobić. Trochę się wstydziłam, ale sądziłam, że kiedy to zrobię, to ci pomoże. Król i królowa mówili mi, że dobrze by było, byś zobaczył, jak wyglądam bez niczego, to w przyszłości nie będziesz się bał widoku kobiecego ciała.
– Zdaje się, że jest na odwrót – powiedział cicho Marr, a dziewczynka tego nie usłyszała.
– Król i królowa powiedzieli, że mogę to zrobić, jeśli chcę. Wiem, że nie będę twoją żoną. Kiedy zaczęliśmy się bawić, ja cię polubiłam a później…
Sa–Ra zaniemówiła w pół zdania.
– Powiedz mi, ja czułem i wiem, dlaczego nie chciałaś się bronić. Chcę to usłyszeć jednak z twoich ust.
– Marr, ja kocham cię – szepnęła.
Marr popatrzył na nią chwilę, a Sa–Ra poczuła ogromną rozkosz... I w tej chwili postanowiła coś.
Marr otworzył drzwi. Wziął duży wdech, a potem dmuchnął na zewnątrz.
– To na zbiorową amnezję, żeby nikt nie pamiętał tego tygodnia – rzekł szeptem. – Och, abym mógł tak ze sobą – szepnął do siebie.
Drugi raz dotknął palcem czoła przyjaciółki. Nawet nie wiedział, że dotknął ją trzeci raz. Dotknął ją i zapomniał wszystko. Niestety pamiętała to wszystko jego podświadomość.
Potem wszystko wróciło do normy. Bawili się razem jeszcze wiele razy w siódmy dzień. Oczywiście ona cały czas bardzo go kochała. Marr zwracał baczną uwagę na niebo, tak na wszelki wypadek. Czy nie zanosi się na deszcz. Nie wiedział dlaczego to czyni. Sa–Ra zrobiła postanowienie w swoim sercu. Nie wiedziała, że postanowienie to powzięła w chwilę potem, kiedy wyznała mu miłość. Pokochała go i wiedziała, że nie pokocha już nikogo innego w tym życiu, lecz pozostała z tym bardzo szczęśliwa.
*
Dwa tygodnie potem, mistrz zagadnął.
– Pokonałeś wroga?
– Nie wiem, o czym mówisz, mistrzu.
– Wygląda na to, że tylko ja pamiętam – rzekł do siebie mistrz. – Niech tak zostanie.
Minęło osiem lat, Marr otrzymał miecz i zakończył naukę. Wiedział też o jednym.
Sa–Ra kochała go nadal. Kiedy jej rodzice chcieli ją wydać za mąż, orzekła, że nie wyjdzie za nikogo. Marr ukończył dwadzieścia lat. Pewnego dnia mistrz przekazał mu coś ważnego.
– Spiesz się mój synu. Widziałem coś w wizji. Jedź w kierunku Or, nie zatrzymuj się po drodze, napotkasz uzbrojoną grupę. Jedź za nimi. Miecz ci wskaże prawdę i drogę.
Uścisnął go mocno i ucałował jak syna. Marr pożegnał się z ojcem i matką.
Matka płakała, ojciec miał łzy w oczach.
– Zobaczymy cię jeszcze synu? – zapytała matka.
– Nie wiem, ale jeśli, to z żoną – odparł Marr.
Nawet nie wiedział, czemu to powiedział, bo postanowił stronić przed kobietami.
Tego samego dnia, zaraz po wyjeździe Marr, mistrz udał się do króla.
Król siedział trochę smutny, a jego żona wycierała ukradkiem łzy.
– Nie troskaj się królu – zaczął. – Będziesz władał długo w zdrowiu i pokoju. Teraz mogę spokojnie odejść do moich przodków. Moje imię jest Atlanta, bo pochodzę z wielkiego kontynentu, zatopionego trzy tysiące lat temu.
Przytulił z miłością króla i pokłonił się nisko przed królową. Po chwili wyszedł z sali. Więcej go nikt nie widział. W dwa dni potem zniknęła podobnie, Sa–Ra...
Dragonn Kerr
Niektórzy chcą mieć dzieci i nie mogą ich mieć. Niektórzy nie chcą, a wciąż im się rodzą. Jakby nie wiedzieli, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Tak właśnie stało się w rodzinie Dragonna Kerr. Na nieszczęście dla niego był pierwszym dzieckiem w rodzinie. Jako pierworodny, miał uznanie u ojca i matki. Jednak matka była znowu w ciąży i nie miała zbyt dużo czasu dla niego, a potem jeszcze mniej. Ojciec co prawda cieszył się, że ma syna. Potem miał drugiego, potem córkę. Dragonn przejawiał nieprzeciętną inteligencję. Zrozumiał, że dzieci są problemem. Jego ojciec był typem wolnego ptaka. Dlatego w pierwszym spotkaniu z On–thi, tak zareagował na Thora, ponieważ zobaczył w nim ojca. Ojciec Dragonn, źle traktował matkę. Jednak matka Dragonn Kerr, nie miała charakteru matki On–thi. Przeciwnie, na jego niezadowolenie, robiła awantury na granicy bójki, wówczas ojciec chłopca znikał na wiele dni, tygodni, a ona całe niezadowolenie wylewała na dzieci. Każde z nich czuło się winne. Winne tego, że się urodziło. Po jakimś czasie ojciec wracał i godził się z żoną... w łóżku. Rezultatem tego było następne dziecko i problem się powielał, rósł. Dragonn mimo swojej inteligencji się pomylił w ocenie. Sądził mylnie, że najgorszą rzeczą jest... No właśnie. To, czy brak tego? Podświadomie pragnął tego, ponieważ jednak nigdy nie otrzymał, znienawidził, co pragnął, a potem zamknął to tak głęboko, że uznał, że to nie istnieje. Za żadną cenę nie dopuszczał, że to może istnieć. I tak powoli zepchnął to, co powinno i jest sensem życia, do najgłębszej otchłani. Uznał miłość za wroga tak strasznego, że nie mogącego istnieć. I to pod każdą postacią i między kimkolwiek. Można by rozważać, kto bardziej cierpiał, On–thi czy on? Ona co prawda wiedziała to pierwsze. Dragonn zobaczyłby prędzej swojego trupa niż to.
Miecz nie rozdziela tego, co należy do miłości, czyli życia. Miecz rozdziela raczej śmierć, więc Dragonn stał się całą duszą i ciałem uczniem takiego miecza. Dlatego, kiedy otrzymał moc, sądził, że uda mu się znaleźć drogę, aby miecze Marr i Seen w końcu jemu służyły. Nie dla nienawiści, tylko by usunąć miłość. Niektórzy sądzą, że przeciwieństwem miłości jest nienawiść. Mówią, że to jest najgorsze, ale tak nie jest. Najgorszy jest brak miłości. Dlatego z całej czwórki Dragonn robił wszystko przez cały czas, bez wyjątku, by wyzbyć się tego, czego się obawiał. Czy zatem obawiałby się czegoś, gdyby wiedział na pewno, że tego nie ma? Nie, obawiał się, ponieważ wiedział, że jeszcze to ma. Mógł znieść towarzystwo Marr i Seen, dopóki oni trzymali w ryzach uczucie i pragnienie, lecz kiedy ich miłość wybuchła wraz z Kryształem, nie mógł ich dłużej znieść...
A jak się poznali i jak ich drogi się splotły?
Dragonn poznawał technikę miecza u różnych mistrzów. Nie u takich jak At–a. Mistrz, bardziej cenił ponad drogę miecza, drogę miłości. U niego Dragonn nie mógłby uczyć się ani minuty. Raczej mógł uczyć się u tych, którzy chcieli zabijać motyle. Dragonn miał w tym wszystkim i dobre cechy. Nie cierpiał znęcania się, niepotrzebnego cierpienia. Zabijał szybko i bezboleśnie. Osobną kartą były dzieci. Czy Dragonn nienawidził dzieci? Nie, Dragonn nie miał nienawiści. Ani do dzieci, ani do nikogo. On tego nie miał. Doświadczenie z domu rodzinnego wpłynęło na całe jego życie. Dorastał w swoim domu i pozornie przywykł do wszystkiego. Kiedy dorósł, opuścił dom rodzinny i rozpoczął samodzielne życie. Ciało miał pięknie i harmonijnie rozwinięte. Posiadał również silny charakter. Wiedział doskonale, w jakim świecie żyje. W odróżnieniu od reszty nie zamierzał bronić, ale też nie chciał napadać i rabować. Miał wyższy cel, który od początku zaczął realizować. Dlatego rozwijał swoje umiejętności w sztuce walki, ale równolegle zdobywał wiedzę. Kryształ zwrócił na niego uwagę. W tym czasie i na tym terenie nie było zwykłego człowieka, który miał tak wielką wiedzę, jak Dragonn Keer. Sztuki walki uczył się u wielu nauczycieli. W rezultacie jego styl walki był esencją wszystkiego, co potrafił człowiek. Nie marnował czasu. Spał kilka godzin, a resztę czasu poświęcał na poznanie wiedzy. Czy wierzył, że cel, który sobie wytyczył, może być zrealizowany? O tak! Dragonn wierzył, że może zmienić świat. Kryształ go nie prowadził. Patrzył i czekał. Dragonn doszedł prawie do doskonałości. Brakowało mu jednego. A to sprawiło, że stał się głuchy, ślepy na wszystko związane z miłością i pozornie wyglądał, że jest bez serca. Przy wszystkich zdolnościach, jakie posiadał, stał się unikalny w swoim rodzaju. Był jednak bardzo nieszczęśliwy. Czy wiedział o tym? Nie. Ponieważ jego nieszczęście zostało zamknięte głęboko w podświadomości wraz z jego jedynym wrogiem. Nie wiązał się z nikim. Ze zrozumiałych względów, nie szukał kobiety. Nie ufał innym. Ufał sobie. Nie łączył się z innymi, lecz nigdy nie przechodził obojętnie nad czyjąś krzywdą. Pomagał i odchodził. Umiał obserwować, słuchać i wyciągać wnioski.
Przyjechał do miasta. Wiedział, że może tu kupić konia, broń, ubiór. W tym miejscu nie udało się jeszcze zaprowadzić porządku. Miejsce to leżało pomiędzy wpływami Or i miasta, w którym władał ojciec Marra. Dragonn wiedział o targu niewolników. Można powiedzieć, że znalazł się tu, tego dnia przypadkowo. Tylko Kryształ wiedział, że tak nie było. Słyszał o Thorze i jego grupie. Nie był zainteresowany nagrodą za jego głowę. Miał dość złota. Dostrzegł On–thi. Nie widział nigdy tak pięknej kobiety, ale ani przez moment nie miał zamiaru jej kupić. Podszedł bliżej i usłyszał rozmowę pomiędzy nią i Thor. Zazwyczaj nie ingerował w takie sprawy, ale tej sytuacji nie mógł tak tego zostawić. Wiedział, że jeśliby to tak zostawił, On–thi straciłaby życie. W osobie Thora widział swojego ojca. Nie miał jeszcze tyle mocy, aby zmienić świat, ale jego dusza nie pozwoliła mu zostawić tak jawnej niesprawiedliwości. Odkupił życie dla On–thi i chciał zostawić ją wolną. Kiedy usłyszał jej odpowiedź, nie mógł postąpić inaczej. Serce, o którym sądził, że go nie posiada, nie dało mu wyboru. Dragonn nawet przed Bogiem by się nie przyznał, że pokochał On– thi, w tej właśnie chwili.
*
Thor odjechał, ale niezbyt daleko. Słusznie myślał, że każdego można pokonać większą ilością ludzi. Uwierzył właścicielowi targu niewolników. Uznał za prawdę, że z taką ilością ludzi nie zdoła pokonać tego szaleńca. Za pieniądze ze sprzedaży kobiet, a głównie On–thi, nabył najemników. Niektórych literalnie, niektórych pośrednio, obiecując zyski z pewnej zaplanowanej akcji, a miało być to zabicie Dragonn Kerr. Teraz ten zły i chwiejny człowiek chciał zabić tego, który uważał się za złego, a złym nie był. Co zrobił bowiem Dragonn Kerr, kiedy wrzucił całą trójkę do pętli czasu? Zapłakał. Czy mógł to zrobić zły człowiek? Nie. Za kim zapłakał? Oczywiście za On–thi. Dbał o nią i miał staranie, oczywiście, kiedy sądził, że nikt, nigdy się o tym nie dowie. I tu zrobił błąd. Nie pierwszy zresztą i nie ostatni.
Seen i Marr
Seen i Marr jechali umiarkowanym tempem. Oddalali się od osady, w której Senn spędziła dzieciństwo. Jechali powoli... Po pierwsze, nie chcieli męczyć koni. Drugim równie ważnym powodem był stan zdrowia dziewczyny. Miała silne, młode ciało, ale dopiero co wstała z łóżka. Jednak nie pokazywała, że jest jeszcze słaba. Słyszała dobrze, co powiedział chłopak i nie chciała mu sprawić kłopotów. Sama uważała kobiety za milszą część ludzkiego rodu. Jej piękne oczy widziały tyle zła, którego źródłem był mężczyzna. Chłopak podobał jej się bardzo. Marr wszedł do jej życia w najbardziej potrzebnym momencie. Uratował jej życie i nie dopuścił, by ją zgwałcono. Marr przez całe swoje życie zawsze kogoś ratował lub wybawiał od złego, lecz ani on sam, ani nikt inny z jego otoczenia nie zwrócił uwagi na to, że jego imię dokładnie odzwierciedlało to, co czynił. Co do Seen nie miała ona przyjaciół wśród chłopców, więc nie miała porównania. Sądziła jednak, że Marr pasował do jej doskonałego, wirtualnego wzoru. Przystojny, miły, małomowny. Czuła też, że kocha zwierzęta. Skromny.
Chciała delikatnie dowiedzieć się o nim więcej. Rozmawiali często przy ogniu. Opowiadał o matce o ojcu no i oczywiście o mistrzu At–a. Specjalnie pomijał kwestię miecza. A już ze zrozumiałych powodów nie wspominał nigdy o Sa–Ra. Pamiętał Sa–Ra i czas, który spędzali razem. Pamiętał wszystkie dni, poza tym dniem deszczu.
Marr był wyćwiczonym w walce wojownikiem, gotowym wytrzymać chłód, gorąco, suchość i deszcz. Z tych czterech najgorzej znosił deszcz. Może, ponieważ podświadomie łączył to z czymś, o czym chciał zapomnieć lub wręcz nie pamiętać.
Pierwsza noc. Seen czuła mrowienie. Nie spała dobrze. Po kilku minutach wiedziała co to za stan. Była podniecona. Jedna jej strona wyrażała zgodę, że gdyby teraz zechciał się do niej zbliżyć, nie odmówiłaby mu tego. Jednak ta druga, inna jej część, mówiła jej, że prędzej spadnie śnieg. Słyszała z opowiadań o tym zjawisku, ale nigdy sama nie widziała śniegu.
Przez pierwsze kilka minut nadsłuchiwała bacznie, ale kiedy usłyszała chrapanie, wiedziała, że ta druga jej część miała rację. Czekała jednak jeszcze trochę, lecz nadaremnie. W końcu zasnęła.
Marr wcale nie spał. Jego słuch próbował wychwycić jakiś dźwięk z jej strony. Doszło do tego, że jego wnętrze zaakceptowało fakt, że ona zacznie pierwsza. Marr nie był głupcem, wiedział, co ona czuję. Powiedział nawet sobie, że jeśli tak się stanie, nie zrobi nic, by ją zniechęcić. W połowie nocy widział na pewno, że dziewczyna zasnęła. Patrzył na jej oblicze w świetle księżyca. Próbował znaleźć porównanie do czegoś równie pięknego. Nie mógł. Musiał przyznać przed sobą szczerze, że Seen jest najpiękniejszą istotą, jaką znał i nawet kogoś piękniejszego nie potrafił sobie wyobrazić. Tak piękna była Seen! Nawet jego miecz po jednej stronie skali i najpiękniejszy motyl nie mogły się równać z przepiękną blondynką. Marr leżał zadowolony. Pozwolił sobie na chwilę dumy. Czuł się szczęściarzem. Miał obok najpiękniejsze stworzenie, jakie mógł sobie wyobrazić. Widział, że ona go chce, a on jej nie dotknie. Obiecał sobie, że zrobi to następnym razem. Robił to każdej nocy i każdego dnia. Seen miała rację, gdyby nie kryształ, NIGDY by jej nie dotknął.
Dodaj komentarz