Wypowiedz życzenie

Czasami, późnym popołudniem, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, wdrapywałam się na wzgórze, z dala od sztucznych świateł migających w oddali. Rozkładałam puchaty koc, rozstawiałam teleskop i godzinami wpatrywałam się w niebo, aby odciąć się od ponurej rzeczywistości, która tak zachłannie pchała mnie w otchłań samotności. Niesymetryczne kształty, które mieniły się różnobarwnie na tle ciemnego nieba, sprawiały, że troski odlatywały hen, nie oglądając się za siebie, a mi było lżej, że mogłam poszukać ukojenia w ogromie jeszcze bardziej poplątanym, niż moje życie.
  Gdy zbyt mocno się rozmarzyłam, gwiazdy szeptały i koiły moją duszę pięknymi melodiami. Czułam się wtedy lekka jak mgławica, która po całym dniu leniuchowania budziła się do życia.
   Gdy zamykałam oczy, widziałam siebie unoszącą się pomiędzy planetami zbierającą do małego, lnianego koszyczka ich skarby oraz to, co jeszcze w nich nieodkryte. Pragnęłam, aby dały mi moc do zmian, bym nie musiała na okrągło powtarzać tego samego, monotonnego dnia.
   Co z tego, że skończyłam renomowaną uczelnię i zdobyłam wymarzoną posadę!
   Co z tego, że otaczała mnie kochająca rodzina i dwa cudowne ratlerki!
   To, co mamy, nie odzwierciedla tego, co czujemy i czego tak naprawdę pragniemy. Moja otoczka mogła imponować, ale cała reszta wyła z bólu i rozpaczy. Serce czuło się samotne i coraz częściej dawało mi sygnały, abym coś z tym zrobiła.
   Słuchałam go każdego ranka i w nocy, ale jak miałam mu to dać, skoro na tym pustkowiu płeć przeciwna jakby się zapadła pod ziemię. Myślałam nawet o wyjeździe do wielkiego miasta, aby tam rozwinąć skrzydła, ale odpadły, zanim zdążyłam je rozpostrzeć.
   Sprawy rodzinne skomplikowały się, a marzenia rozpłynęły jak tęcza po wiosennej burzy. Praca, dom i opieka nad schorowaną matką, która po ostatnim udarze wykańczała psychicznie mnie i moją siostrę, z którą dzieliłam opiekuńcze obowiązki. Przekorny los nie widział mnie w innym miejscu. Nie pozostało mi nic innego, jak zaakceptować przeciwności, zacisnąć zęby i dalej egzystować w pojedynkę, co nie było łatwe.
   Od dawna nikt się tutaj nie wprowadził, choć pustostanów nie brakowało. Nieraz, idąc polną dróżką, patrzyłam na pozbawione firan okna, drzwi zamknięte na cztery spusty i dochodziłam do wniosku, że mieszkam na krańcu Świata. Czyżby te rewiry Bieszczad były zapomniane albo już tak zarosły, że nawet satelity ich nie namierzały?
   Rozłożyłam się wygodnie na plecach, nucąc znaną melodię, którą usłyszałam wczoraj w Internecie. Próbowałam szczęścia również za jego pomocą, ale znajomości na odległość to raczej nie dla mnie. Było w czym wybierać – nie powiem. Z paroma chłopakami pisałam, ale nie trwało to długo. Marzył mi się prawdziwy, z krwi i kości, abym mogła go dotknąć i poczuć to coś, o czym noc w noc śniłam.
   Nagle temperatura spadła, więc okryłam się kocem, wracając do podziwiania nocnego nieba. Było to tak wciągające, że nawet nie zauważyłam, kiedy moje pieski się oddaliły.
   – Mifii, Fifii, do nogi! Gdzie się ukryłyście, łobuziary?!  
   Rozglądałam się, ale ani śladu po rozrabiarach. Gwizdałam, klaskałam... Po pewnym czasie nie pozostało mi nic innego, jak zwinąć sprzęt i odnaleźć uciekinierki. Schodzenie było łatwiejsze i chwilę później byłam w okolicy starego domu. Nasłuchując, schowałam teleskop do sieni. Zatrzymałam wzrok na oknie i uśmiechnęłam się, widząc siostrę rozkładającą mamie łóżko i ją samą siedzącą w fotelu.
   Po pół godziny błąkania się po okolicy chęci mieszały się z rezygnacją. Obeszłam ich ulubione miejsca i nic. Nawoływania nie przynosiły efektów. Byłam znużona i marzyła mi się gorąca kąpiel wśród bąbelków, ale nie mogłam wrócić, pozostawiając je na pastwę nocy.  
   – Fifii, Mifii, do mnie! – Zaczynałam się denerwować, bo nigdy nie znikały na tak długo. Żeby chociaż zaszczekały, to jakoś bym je namierzyła, a tak…
   Wsparłam się plecami o drzewo i rozłożyłam ręce, gdy z krzaków wyskoczył czarny owczarek niemiecki, stając przede mną. Podskoczyłam i odruchowo zaczęłam machać rękoma.
    – O Boże! Odejdź, nie jestem smaczna! – krzyknęłam, obnażając zęby, myśląc, że to odstraszy intruza.
   Wyglądał, jakby się do mnie uśmiechał, a nie łaknął mojej krwi.
   – Do domu, bestio! – wyrzuciłam ostro, krzyżując ręce na piersi. On, jak na złość usiadł, drapiąc się za uchem.
   „Jak dorwie moje kruszynki...!” – bałam się myśleć i odgoniłam czarne scenariusze, zbierając myśli. „Co robić?”.
   – Aro, do nogi! – usłyszałam zachrypnięty, niski głos, ale nie mogłam dostrzec jego właściciela, mimo że wytrzeszczałam oczy do granic możliwości.
   Owczarek odbiegł, a ja odetchnęłam z ulgą, że ma pana i moje pieski są bezpieczne. Oparłam się o pień, próbując zapanować nad rozdygotanym ciałem. Strach przeistaczał się w gniew. Nie przepadałam za nieodpowiedzialnymi ludźmi, a ten, który gdzieś tam był, bez dwóch zdań do takich należał.
   – Co za głupek puszcza takie bydle luzem? – prychnęłam, unosząc brew.
   – Miło mi, jestem głupek – odpowiedział przystojny blondyn, który wyrósł jak spod ziemi. Uśmiechnął się sztywno i gwizdnął na psa, a jego chłodne spojrzenie przesuwało się po mojej sylwetce, gdy drapał się po szczęce, pokrytej co najmniej dwudniowym zarostem.
   Zaskoczona widokiem zesztywniałam, a przecież to nie leżało w mojej naturze. Zawsze odważna niedająca sobie wejść na głowę, stałam z rozchylonymi ustami i patrzyłam, jak nieznajomy się pochyla, podnosi patyk i rzuca. Z osłupienia wytrącił mnie pies, który szczeknął i pobiegł w krzaki.  
   – Dlaczego ten olbrzym chodzi bez smyczy? Myślałam, że mnie pożre.
   – Aro? Nie. Wygląda groźnie, ale jest bardzo łagodny – zapewnił nieznajomy, zachowując powagę, co tylko zwiększyło napięcie.
   – Nie ma tego nigdzie napisane. Weź go na smycz, bo nie mam czasu na sterczenie tutaj do rana – syknęłam, a wzrok mimowolnie prześlizgiwał się po jego wysportowanej sylwetce.
   Nawet przez myśl mi nie przeleciało, że wieczorna eskapada zakończy się spotkaniem z mężczyzną, do tego takim, że nawet jeślibym chciała, nie byłam w stanie na niego nie patrzeć.
   – Śmiało, nie ugryzie. – Poklepał psa po karku i przykucnął obok niego, zerkając na mnie spode łba.  
   – Do tego jeszcze głuchy!  
   Miał marsową minę. Pierwsze wrażenie nie przedstawiło mnie w najlepszym świetle: zasapana, blada i nieumalowana. Odnosiłam wrażenie, że nieznajomy powstrzymuje się, aby nie powiedzieć tego, co tak naprawdę myśli o moim ciętym języku. Nie polubimy się, to było pewne.
   – Aro, waruj! – rozkazał i chyba się zastanawiał, jak mnie kulturalnie zbyć i odejść.
   Było dobrze. Pies rzeczywiście leżał, nie zwracając na mnie uwagi. Serce waliło mi jak oszalałe, omal nie wyskakując z piersi, a pan Iks zawiesił wzrok na mojej twarzy, jakby mu gałki zardzewiały. Jego pewność siebie mnie onieśmielała. Nie pamiętam, kiedy ostatnio ktoś tak na mnie patrzył, pomijając przechodniów i ich chwilowe poświęcenie uwagi mojej osobie. Jego wzrok się we mnie wżerał. Starałam się patrzeć wszędzie, tylko nie na niego. Aro, szczeknął, jakby chciał mi dodać otuchy. Skupiłam uwagę na nim, przypominając sobie, co ja tak właściwie tutaj robię. Wzięłam się w garść i ruszyłam wolnym krokiem, trzymając się wyjeżdżonej przez samochody, polnej dróżki.
   – Mifii, Fifii, do nogi!!! – krzyknęłam, rozglądając się dokoła. Wcisnęłam do ust kosmyk czarnych włosów i przygryzłam.
   – Uciekły? – usłyszałam za plecami ciepły głos, więc przechyliłam głowę.
   – Mam nadzieję, że ten bydlak nie zjadł ich na kolację – przyznałam i westchnęłam, jakbym oddawała ostatni dech.
   Nieznajomy był tak blisko, a zarazem daleko. Biło od niego ciepło i... Miałam nieodpartą potrzebę wtulenia się w te silne ramiona...
   – Już jadł. Po drugie, nie gustuje w ratlerkach – przyznał z przekąsem, przywołując mnie do rzeczywistości.
   Miałam dość jego tupetu i robiąc zwrot na pięcie, stanęłam przed nim, robiąc groźną minę.
   – Skąd ty…? Widziałeś je?  
   Dostrzegłam, jak zwalczał głupkowaty uśmiech, oblizując górną wargę. Bawiło go moje położenie, a mi nie było do śmiechu. Nie myśląc, co robię, odepchnęłam go, co nie przeszło bez echa. Sekunda, dwie i czułam jego tors na piersi, oraz silne ręce, którymi mnie zakleszczał. Fala gorąca przeniknęła do każdego zakamarka ciała, a bliskość sprawiła, że zapomniałam języka w gębie.  
   – Owszem. Były tu jakiś czas temu, bawiąc się na całego – odparł, wbijając spojrzenie w niebo, po czym spuścił wzrok i zatrzymał go na moim dekolcie.
   – Wiesz może, w którą stronę pobiegły? Jest późno i padam z nóg.
   Powinnam się wyswobodzić, zaprotestować, zamiast tego zadarłam podbródek, aby wyraźniej widzieć jego przystojną twarz.
   Było mi tak dobrze, ciepło, że, nawet gdyby mnie teraz pocałował, nie umiałabym go odtrącić. Jego ciało nawoływało moje, a emocje, jakie pomiędzy nami przepłynęły, wywołały gęsią skórkę u obojga.  
   – Tam, w te krzaki. – Wskazał, wyciągając rękę w kierunku małej kępki niskich bzów.
   Zamiast napawać się bliskością, wstrzymywałam oddech, patrząc na włochatą bestię kręcącą się obok mnie. Nieznajomy jakby czytał w myślach, bo nie otaczał mnie już swoją działającą na zmysły energią, tylko odstąpił i złapał psa za pasek.
   Niezręczna sytuacja sprawiła, że zaczęłam wodzić rozbieganym wzrokiem dokoła, aż wreszcie ruszyłam dalej, nie wiedząc, jak się zachować.
   – Poczekaj, pomogę ci. Masz coś, co należy do nich?
   – Ja… tak… zaraz… masz. – Podałam mu chustę Mifii, bardziej wpychając ją w jego ciepłą dłoń.
   Nasze palce zetknęły się na moment, a ja poczułam dziwne mrowienie. Wmawiałam sobie, że to na skutek tego, czego niedawno doświadczyłam, będąc tak blisko niego.
   – Aro, szukaj!  
   Pan Iks dał owczarkowi chustę do powąchania. Pies wstał, naszczekując w ciemną i przerażającą przestrzeń. Po chwili podjął trop, a my ruszyliśmy jego śladem, ramię w ramię, noga w nogę.
    „Gdzie mogły pobiec?” – zachodziłam w głowę. Nieznajomy ładnie pachniał, jakby dopiero co wyszedł spod prysznica, i chyba tak było, bo jego włosy sięgające żuchwy, nadal były wilgotne.
   – Co mi się tak przyglądasz? – spytał, zmrużywszy oczy, gdy zorientował się, że taksuję jego profil.
   Przygryzłam wargę, gdy nasze spojrzenia skrzyżowały się na dłużej.
   – Co? Ja... nie wiem.
   Policzki mnie piekły, jakby ktoś wylał na nie rozgrzany wosk.
   – Nie wiesz? – Mój towarzysz uniósł lekko lewy kącik ust.
   Nietrudno było się domyślić, że mi się podoba i nie potrafię zapanować nad umysłem, łaknąc widoku jego: twarzy, szyi, torsu... wszystkiego.
   Po kilkunastu minutach błąkania się wśród drzew i po nierównym terenie miałam dość.
   – Zaczekaj – jęknęłam, siadając na ziemi i ściągając but.
   „Tak kończą się piesze wędrówki, gdy nie chce się założyć skarpetek” – pomyślałam, krzywiąc się.
   – Zwykle otarcie, wstawaj, bo w takim tempie nie znajdziesz ich do rana – rzucił, wyciągając w moją stronę pomocną dłoń.
   Nie odpowiedziałam, tylko posłałam mu złowrogie spojrzenie. Podźwignęłam się, korzystając z jego silnego ramienia. Nie chciałam uchodzić za beksę i mięczaka. Pozostało mi jedynie iść boso i marudzić za każdym razem, gdy stawałam na czymś twardym. Nawet sowa przestała pohukiwać i sfrunęła z gałęzi, wzlatując ponad korony drzew. Wiatr jakby się wzmógł, próbując zagłuszyć moje stęki, wprawiając wiszące bezwładnie liście w ruch.  
   – Stój, kaleko, usiądź na chwilę.  
   Ściągnął brew, jakby dotarło do niego, że naprawdę mnie boli albo... On najwyraźniej też miał mnie serdecznie dość.
    – Nie pozwalaj sobie. Nie jestem kaleką, tylko miałam pecha – fuknęłam, obdarzając go grymasem rozdrażnienia.
   „Co on sobie myślał, mówiąc do mnie w ten sposób i co on wyprawia w tej chwili, na moich rozbieganych oczach?” – myślałam.
    Zdjął podkoszulek i przykucnął obok mojej obolałej, pokaleczonej stopy, owijając ją swoim ubraniem i luźno zawiązując w okolicy kostki. Miał bardzo delikatną skórę, idealnie gładką, co nie umknęło mojej uwadze, gdy przypadkowo otarłam kłykciami powierzchnię jego dłoni.
   Był tak blisko, czułam go obok siebie, nad sobą – wszędzie – i to w połowie nagiego. Zrobiło mi się gorąco, jakby wewnątrz ciała nastąpiła erupcja krwi. Ten zapach, męski zapach wywoływał zawroty głowy. Już zapomniałam, jak to jest. W pracy otaczały mnie jedynie kobiety, a poza nią nie istniało nic, poza domem i wyprawami na pagórek.
   – Dziękuję – szepnęłam.  
   Nie potrafiłam oderwać wzroku od jego nagiego torsu (miał czarno-biały tatuaż na sercu przedstawiający panterę). – Odkupię ci podkoszulek i oddam przy okazji – dodałam, a oczy niemal wyskoczyły z oczodołów, gdy spiął mięśnie.
   Wyglądało to tak, jakby to, co usłyszał, go zniesmaczyło.  
   – Przestań. To tylko kawałek materiału za dychę. – Zamrugał oszołomiony, patrząc mi głęboko w oczy swoimi rozświetlonymi, niebieskimi źrenicami.
   Zastękałam, zacisnęłam zęby i z ogromnym trudem udało mi się wstać z chłodnego piasku. Ruszyliśmy ślimaczym tempem przed siebie, a mój wzrok uciekał w kierunku nieznajomego, jakby był magnesem. Wiedział, że go obserwuję i chyba mu się to podobało, bo cały czas się uśmiechał pod nosem.
   – Twój pies na pewno wie, co robi? – zapytałam, drapiąc się po ramieniu, bo wśród drzew roiło się od komarów. – Wydaje mi się, że chodzimy w kółko – dodałam, uderzając się w okolice nadgarstka, aż pozostał mi tam ślad po palcach.
   – To twoje psy biegały krzywo. Takie małe, a szybkie jak błyskawica. – Roześmiał się, prześlizgując palcami po włosach.
   „Na pewno chodzi na siłownię” – przeleciało mi przez myśl na widok pokaźnego bicepsa.
   – Pieski, do nogi! – zawołałam, słysząc ciche szczekanie, a na twarzy zagościł szeroki uśmiech. Odruchowo rzuciłam się panu Iks w ramiona i zarzuciłam ręce na szyję.  
   Zareagował błyskawicznie i po sekundzie czułam jego dłonie w pasie.
   – Wisisz Aro worek dobrej karmy – rzucił, spoglądając na mnie spod gęstych rzęs.
   – Nie przesadzaj. Kupię mu kość i starczy.  
   Popukałam się w czoło, marszcząc je przy okazji i wyswobodziłam się z objęć.
   Może mi się przywidziało, ale nieznajomy raczej niechętnie mnie puścił i zgodził się na dystans. Czyżby...?  
   – Żartowałem. Spokojnie! – Podrapał się po szczęce, jakby chciał powiedzieć: „Wyluzuj, kobieto” i ruszył w kierunku, skąd dochodziło szczekanie.
   – Jestem spokojna, a ty idź bardziej z tyłu, bo mnie rozpraszasz swoją nagością – oznajmiłam z przekąsem, ale tak naprawdę nie chciałam, aby się cofnął.
   – To daj mi coś swojego, bo za ciepło mi nie jest – wycedził, uśmiechając się krzywo.
   – Niby co! Widzisz przecież, że niewiele na sobie mam.  
   – Masz dwie rzeczy, ba, trzy… Te bliżej skóry możesz zostawić, ale górna warstwa. – Pstryknął palcami, jakby to był rozkaz.
   – Okej, masz. Teraz ty zaczynasz marudzić.
   Zdjęłam błękitną bluzkę i rzuciłam nią w jego stronę. Stałam teraz pośrodku głuszy w szortach i podkoszulku na ramiączkach. Na szczęście włożyłam stanik, bo materiał był prześwitujący. Pan Iks nie omieszkał mnie zlustrować. W jego oczach dostrzegłam podziw pomieszany z pożądaniem. Ścisnęło mnie w piersi, a serce przyspieszyło. Spuściłam wzrok i... Byłam świadkiem postępującego podniecenia.  
   – Od razu lepiej.  
   Zarzucił ją sobie na plecy i zawiązał pod szyją, po czym chyba się zorientował, bo się zarumienił.
   – Brawo! – Wypaliłam, chcąc zdjąć z jego barków zakłopotanie. Wokoło nas rozległ się głośny odgłos moich oklasków na jego wyczyn.
   – Lepsze to niż nic.
   – Na pewno cię ogrzeje!
    – Masz swoje psy!  
   Po skierowaniu mojej uwagi na ratlerki, nieudolnie starał się ukryć fakt, że moje prześwitujące przez bluzkę sutki robią na nim ogromne wrażenie.  
   Znów zerknęłam na jego krocze. Po budzącym się przyrodzeniu nie było śladu. Nieznajomy szybko nad sobą zapanował, co musiało być trudne, zważywszy, że nadal podziwiał mój biust.
   Uciekinierki przybiegły do mnie zziajane i mokre od wilgotnej trawy. W blasku księżyca świeciły się jak rosa o poranku. Wzięłam je na ręce i, dziękując panu Iks za pomoc, ruszyłam w drogę powrotną.
   – Zaczekaj. Z tego, co widzę, idziemy w tym samym kierunku – przemówił dźwięcznym głosem.  
   – Chcę już być w ciepłym łóżku i zapomnieć o tym koszmarze – mruknęłam, przymykając na chwilę powieki, które zaczynały mi ciążyć.
   – Mąż czeka?  
   Nagle jego zainteresowanie moją osobą jakby opadło. Gwizdnął, aby przywołać swojego biegającego nieopodal psa.
   – Nie – odpowiedziałam, zauważając, jak mu się oczy rozświetlają.
   – Dopiero co się przeprowadziłem do tej wiejskiej głuszy, mając dość zgiełku wielkiego miasta i pędu w pogoni za sukcesem i kasą. Pierwszego mieszkańca tej małej wsi już poznałam, tak domniemam.
  – Zgadza się.  
   Gdy usłyszałam, że tutaj zamieszkał, o mało nie upadłam – kolana mi się ugięły.  
   – Będę uciekać. Mieszkam za tym sadem. Do zobaczenia, pani Iks.  
   Puścił do mnie oczko i uniósł zalotnie kąciki ust. Przywołał psa, pomachał i zniknął za wysokim parkanem, uplecionym ze słomy.
   – Do widzenia – odburknęłam i poszłam w swoją stronę.  
   Tuż za zakrętem przyspieszyłam kroku i mocniej ścisnęłam w ramionach psiaki, które zaczęły się wyrywać. Po przejściu jeszcze parunastu metrów zatrzymałam się przed żelazną furtką, krzywiąc się z bólu. Stopa rwała niemiłosiernie.
    Otworzyłam drzwi do drewnianego domku i wypuściłam zniecierpliwione bezruchem pieski z rąk. Uśmiechnęłam się pod nosem, przekraczając próg salonu i odetchnęłam z ulgą, siadając w mięciutkim fotelu. Otuliłam się polarem, zamykając oczy.
   Widziałam pana Iks tak wyraźnie, jak jeszcze pięć minut wcześniej. Był przystojny – za przystojny jak na naszą maleńką wieś. Jego wzrok hipnotyzował, wywołując zawstydzenie. Gdy szedł tak blisko mnie, czułam się, jakbym właśnie doszła do raju, dostając nagrodę za swoje zasługi.
  Kim był?
  Co go tutaj sprowadzało?
   Jego nagi tors był obłędny. Rozmarzyłam się i wyobrażałam sobie swoją dłoń, która zatapia się w jasnych kędziorkach, rozprostowując włosek po włosku. Było ich tak wiele, że to zajęcie mogłoby trwać w nieskończoność. Jego delikatne dłonie dotykające mojego ciała wywoływały dreszcze. Zapewne to wyczuł, mimo że kontakt skóry o skórę trwał krótko.
   Wilgotne pasma blond włosów poprzyklejały się do jego boskiej twarzy, błagając o uwolnienie. Gdybym tylko mogła do nich sięgnąć i delikatnie, jak płatki róży postrącać je, pozwalając, aby falowały.
   – Ach – westchnęłam, czując napięty kark.
   Porozciągałam się trochę i ruszyłam do sypialni, gdzie zanurzyłam się w chłodnej pościeli i położyłam głowę na miękkiej poduszce, nie przestając marzyć. Wizja kąpieli odeszła w zapomnienie.
                                                                                                                       ...

Szalona1

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 3545 słów i 19828 znaków.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik RedAngel

    Lubię 💞

    20 godz. temu

  • Użytkownik Szalona1

    @RedAngel, dziękuję. 😘

    20 godz. temu

  • Użytkownik Sapphire77

    Ten kawałek z gwiazdami był bardzo uroczy.

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Szalona1

    @Sapphire77, dzięki za komentarz. Cieszy mnie, że przypadło do gustu. :)

    Wczoraj 12:05

  • Użytkownik Jedrekmast1973

    Rozpalasz zmysły 😘

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Szalona1

    @Jedrekmast1973, aj tam. Dzięki za komentarz. :)

    Wczoraj 12:04