Przypadki Krzysia (9) Jak to się robi w pakamerze

Powoli dochodziłem do siebie po tym nieudanym rendez-vous, a pocałunek Joli parzył mi jeszcze policzek, kiedy pojawiłem się na przystanku kolei podmiejskiej na Partynicach. Wysłałem esemesa przypominającego matce, że dziś piątek, więc śpię u Marka i czekałem na pociąg. Ciekawe jak ludzie dostawali się z Partynic na taki na przykład Wojnów, gdy nie było kolei aglomeracyjnej, czyli jeszcze niedawno. Przecież autobusami to zajęłoby trzy godziny, a w nocy byłoby praktycznie niemożliwe. Z lubością rozsiadłem się w rzęsiście oświetlonym pociągu i jeszcze nie zdążyłem się przyzwyczaić do otoczenia, gdy dotarłem na dworzec główny. Tam miałem pół godziny czekania na kolejkę na Wojnów. I wtedy zauważyłem ją. Stała na peronie i nerwowo dreptała w miejscu. Była ubrana w lekki brązowy płaszczyk z finezyjnie przewiązanym żółtym szalem. Na jej głowie szalała burza blond włosów. Brak czapki przeszkadzał jej chyba mniej niż mnie. Było w jej twarzy coś pociągającego, coś, czego nie miała nawet Jola. Smukła, pociągła, jak u arystokratki ze starych zdjęć, trochę jak Beata Tyszkiewicz. Przez moment nie mogłem oderwać wzroku. Było dla mnie oczywiste, że czeka na ten sam pociąg i już zacząłem planować, co zrobić dalej. Takich okazji się nie puszcza.  

Gdy żółtobiały elf wjechał na peron, nie pchałem się do środka z tłumem pasażerów, wręcz przeciwnie, przyczaiłem się na peronie, uważnie obserwując moją ofiarę. Podreptała do jednego z ostatnich członów żółto-białego pociągu, bo elfy nie mają wagonów tylko człony, i zniknęła w drzwiach. By wyglądało to naturalnie, dopiero po jakiejś minucie podążyłem w tym kierunku. Nie było trudno jej znaleźć, siedziała przy samych drzwiach, jakby nie chciało się jej szukać innego miejsca. Z wyrachowaniem usiadłem po drugiej stronie, tak, byśmy mogli się wzajemnie widzieć. Pierwszy uśmiech przesłałem jej jeszcze przed Mikołajowem. Drgnięcie kącików jej ust świadczył, że odpowiedziała. Drugi, równie przelotny uśmiech posłałem zaraz za stacją na Szczepinie. Jak tu do niej zagadać? W tych sprawach byłem zupełnie zielony, w szkolnych sytuacjach takie rzeczy załatwiało się w sposób mało skomplikowany, typu "czy nie widziałaś profesor Kowalskiej?" czy "czy przypadkiem ci nic nie wypadło?" czy nawet niby przypadkiem potrącając dziewczę w korytarzu. Tutaj wszystkie te końskie zaloty odpadały w przedbiegach. "Zdaje się, że panią gdzieś widziałem" nie przejdzie, nawet my szesnastolatkowie wiemy, że ten drętwy tekst jest spalony. Im pociąg dalej jechał, tym bardziej byłem bezradny. Na Kowalach tajemnicza dziewczyna wysiadła, zerwała się zaraz przy samej stacji, jakby dopiero przypomniała sobie, gdzie wysiada, gdy przechodziła koło mnie, uśmiechnęła się. Czy to pasmo porażek się nie skończy? Najpierw Jola, teraz ona...

Przesiadłem się na jej miejsce, by choćby na moment poczuć jej ciepło, zapach. To niedaleko, tylko pięć przystanków, ale zawsze coś. Dziewczyna używała delikatnych, stonowanych perfum, których ledwie wyczuwalny zapach mile łaskotał nos. Przywoływałem w myślach jej twarz, piękny, kształtny nos. Szkoda... Pociąg już minął pierwszą stację na Wojnowie, wstałem i w tym momencie zauważyłem czarny przedmiot leżący miedzy siedzeniem a ścianą pociągu. A jeśli to...? Serce zabiło mi mocniej. Podniosłem, był to czarny portfel. Przystawiłem do nosa i poczułem ten sam zapach co poprzednio. W tym momencie pociąg rozpoczął hamowanie przed moją stacją. Niewiele myśląc wrzuciłem portfel do plecaka i poszedłem w stronę wyjścia.  

Wbrew agresywnym esemesom Marek przywitał mnie spokojnie, toteż odpuściłem sobie awanturę na dzień dobry i oskarżanie go o przerwanie rozkosznego tete-a-tete z Jolą.  
– O której to się przychodzi, łosiu? – powiedział z lekkim wyrzutem.
– Naprawdę nie dało się wcześniej, miałem spotkanie z Jolą, o którym miałem cię poinformować, ale jak zacząłeś mnie unikać... Sam rozumiesz.  
– No popatrz. Mówiłem, że kiedyś to się wyjaśni. A ty wszystko chcesz teraz, zaraz, na gwałt. Czasem mi się wydaje, że ty po prostu nie potrafisz czekać.  
Może miał rację, ale ja nie bardzo lubię, jak mi się mówi jaki mam być i co mam robić. Wolę sam uczyć się na własnych błędach, choć to bywa bolesne, niż mieć to podane na talerzu. Marek był wyjątkiem, ale jemu też nie pozwalałem na wszystko, zazdrośnie strzegąc dostępu do mojego wnętrza.  
– Może masz rację. Ale ja już tego nie zmienię.  
– To co robimy? – zapytał Marek robiąc mi herbatę. – Mieliśmy zacząć historię, przypominam ci, że jutro jedziemy do Jelcza na oglądanie nowych wagonów i będzie mało czasu. Wrócimy o czwartej, zmęczeni.  
– Teraz? – zdziwiłem się. – Już w pół do jedenastej i jestem padnięty. Zrobimy jutro jak wrócimy, nauka nie zając. Kto siedzi w piątek po nocy i się uczy?  
Poszliśmy na górę. Leżeliśmy na tym legendarnym łóżku-lotniskowcu, Marek czytał najnowszy numer Rynku Kolejowego, ja przeglądałem nowe twarze na tinderze. Nic ciekawego, same trzydziestolatki i to jeszcze mało atrakcyjne ze zdjęcia, a jeśli brać pod uwagę, że to wszystko było poprawiane w photoshopie, w rzeczywistości wyglądają jeszcze gorzej. W tym momencie Marek zerwał się z miejsca.  
– O cholera, zapomniałem tej cholernej pigułki. Pomożesz mi z insuliną? Przynajmniej raz zrobię to dobrze. Mam nadzieję, że tym razem nie zemdlejesz – uśmiechnął się.  
Był pewien temat, o którym chciałem pogadać z nim od dawna, przymierzałem się niczym pies do jeża, a teraz Marek wystawił mi go wręcz na tacy. Jak nie teraz to kiedy?  
– Marek...
– Tak? – zapytał znad swojego stolika, na którym były te wszystkie przedmioty do rzgania i inne, na myśl o których robiło mi się słabo.  
– Może odpuściłbyś sobie te leki antydepresyjne? Przecież widzisz, co one z ciebie robią. Chłopie, w tym tygodniu byłeś nie do poznania. A przecież jeszcze dwa tygodnie temu byłeś zupełnie innym człowiekiem, nawet czasem się uśmiechałeś.  
Marek westchnął głęboko.  
– To nie takie proste, jak ci się wydaje.
Nastąpiła długa chwila milczenia. Marek przerwał te wszystkie tajemnicze czynności i położył się koło mnie.  
– Powiem ci to, dobra? Chyba już czas. Ale jak komuś wygadasz... Jesteś pierwszą osobą, której to mówię. Nawet kilku psychologów i jeden psychiatra mnie nie złamali. Nie byłbym w stanie... – urwał. Na jego twarzy pojawił się wyraz całkowitej bezsilności.
– Widzisz łosiu – ciągnął – te leki pomagają mi zapomnieć, one są po to, by nie dopuszczać do mnie pewnych myśli i wydarzeń. Prawda, nie poprawiają nastroju, choć w założeniu powinny i mają sporo skutków ubocznych.  
– Wiem – przerwałem mu. – Zadałem sobie trud sprawdzenia tego co brałeś poprzednio, citalopramu. Poza tym sam mówiłeś o tym, że w ogóle nie masz popędu, że masz bolesne wytryski i kilka innych rzeczy.  
– Tak, to prawda. Ale to dalej jest lepsze od...
Nie popędzałem go. Powie, kiedy i ile będzie chciał, to oczywiste. Tylko pytanie, czy ja chcę tego wysłuchać? Przecież decyzja też należy do mnie, jeśli coś się dzieje między dwoma ludźmi, wymaga to zgody każdego z nich. Inaczej to jest przymus, wyzysk bądź masochizm.  
– Byliśmy na weselu na wsi. Wiesz, mój ojciec ma brata w kieleckim i jego córka wychodziła za mąż. Mieszkają na wsi nad samą Nidą, więc była wiejska chata, tancbuda, oczywiście, orkiestra, masa jedzenia i jeszcze więcej wódki. Jakoś po jedenastej znudziła mi się ta zabawa, tańczyć nie lubiłem, towarzystwa w moim wieku jak na lekarstwo i to jeszcze takie zupełnie nierozgarnięte. Usiłowałem z nimi rozmawiać, ale nie dało rady. Część stołów była na wolnym powietrzu, część w domu, więc nie mogłem tak sobie iść spać. Na uboczu, pod lasem stała stodoła ze świeżym sianem, które wcześniej pomagałem tam zwozić. Poszedłem więc do tej stodoły, wybudowałem norę w sianie, ale spać się nie dało, wszystko mnie gryzło, chodziły jakieś robale. Za jakiś czas drzwi do stodoły otworzyły się. Było na tyle ciemno, że nie mogłem rozpoznać konturów.
– Puść mnie – błagał jakiś młody damski głos, do tej pory mi nieznany. – Jesteś pijany.
Męski, zduszony głos coś jej odpowiedział, nie słyszałem co, byli dość daleko. Później on ją, z tego co słyszałem, pociągnął na siano. Ona piszczała, opierała się.  
– Jak kobieta mówi "nie" to znaczy, że chce – powiedział na głos ten mężczyzna i w tym momencie rozpoznałem ten głos. To był mój ojciec! W jednym momencie zamarłem, wydawało mi się, że zaraz usłyszą bicie mojego serca. Ojciec krzepę ma, wziął tę dziewczynę i po prostu rzucił na siano, jakieś pół metra obok mojego posłania, po czym wgramolił się sam.  
– Puszczaj, spaślaku! Nie chcę! – darła się dziewczyna.
– Chcesz, chcesz... Spokojnie, ściągaj majtki.
Znałem ten ton, wolny i ściszony. Tak mówi ojciec zawsze, kiedy nie znosi żadnego sprzeciwu i chce, by jego polecenie było wykonane natychmiast. Sam klęknął i zsunął spodnie. Byłem tak blisko, że czułem zapach i jej i jego. Zrobiło mi się niedobrze, w ostatniej chwili opanowałem wymioty. W półmroku widziałem jego sylwetkę. Do tej pory nie wiedziałem, jak potężnie jest uzbrojony. Plunął na rękę, nawilżył koniec i rzucił się na nią.  
– Nie!!! Nie!!!
– Spokojnie, teraz jest za późno – wysyczał. Ona się wiła i jęczała, a on wchodził w nią coraz głębiej, coraz zapalczywiej. Wymachiwała rękami i nogami na ile mogła, nawet raz kopnęła mnie w głowę. Nawet gdybym syknął z bólu, nikt by tego nie usłyszał, orkiestra dudniła wyjątkowo głośno. Wiesz, ja wtedy nie wiedziałem nic o seksie, tylko tyle że jest i z grubsza na czym to polega. Teraz miałem to koło siebie w najbardziej ordynarnym wydaniu. Gdy on kończył, ona nie miała już siły mu się sprzeciwiać i tylko jęczała i chrypiała. Ojciec zaczął głęboko sapać, po czym zwalił się na nią całym ciężarem. Wiesz, ja sobie chyba wtedy nic nie myślałem, bałem się tylko, że on ją zabije. Jaka była moja ulga, kiedy poleżeli jeszcze trochę i wyszli ze stodoły. Nie mogłem nic mówić i zacząłem się strasznie bać, zwłaszcza że do tej stodoły zaczęli przychodzić inni ludzie w tym samym celu, tyle że akurat ci wiedzieli, na co się piszą  i nikt nikogo do niczego nie zmuszał. Opuściłem więc tę stodołę i poszedłem siedzieć wśród ludzi. W głowie kręciło mi się od tego smrodu. Ojciec musiał chyba widzieć, jak stamtąd wychodziłem, bo skorzystał z sytuacji, kiedy byłem sam i podszedł do mnie. Waliło od niego wódą, ledwie się kołysał na nogach.
– Widziałeś?
– A co miałem widzieć? – udałem głupiego.  
– Ty już wiesz co. Jak komuś coś powiesz, to... – pokazał wymowny gest pod gardłem i natychmiast się oddalił, jakby się bał, że ktoś go złapie na gorącym uczynku. A ja natychmiast pobiegłem w krzaki zwymiotować.  
To powiedziawszy rzucił się na poduszkę i zaczął płakać. Początkowo bezgłośnie, później już zupełnie jawnie. Nie wiedziałem, jak się zachować. Powiedzieć coś? Dobrze, ale co? W takich sytuacjach ciężko jest coś wymyślić. Już trzeci raz dziś łapię się na kompletnej bezradności. Gdzieś z tyłu grało radio, wokalista zapewniał "za ostatni grosz kupię ci chociaż cień tamtych dni..." Jak na ironię. Marek sprzedałby nawet ten cień za każdą cenę. Położyłem mu rękę na karku. Nie zareagował. Chcąc go uspokoić, delikatnie głaskałem mu twarz i uszy. Chyba trafiłem w jego zapotrzebowanie, bo płakał coraz ciszej. Ja też odkrywałem nieznany mi wymiar, czegoś takiego w życiu jeszcze nie doświadczyłem. Było mi podle i dobrze zarazem. Cieszyłem się, że Marek powiedział mi coś takiego i jednocześnie martwiłem. Jak mam się teraz wobec niego zachowywać? Co mam robić a czego nie?  

– I co dalej? – zapytałem, kiedy już doszedł do siebie.  
– A nic, zamknąłem się w sobie. Były dni, kiedy nie byłem w stanie nic powiedzieć. Zaczęły się wyjazdy do psychologów, psychiatrów, Poznań, Warszawa, Białystok. Mógłbym być przewodnikiem po tamtejszych hotelach. Oczywiście jeździła matka, ojca w ogóle to nie interesowało. Kiedyś, kiedy byliśmy sami, powiedział że on wie, że widziałem, ale jeśli chcę zniszczyć rodzinę i iść do domu dziecka to oczywiście mogę to opowiedzieć. A jeden psychiatra był naprawdę blisko, ten z Białegostoku, powiedział, że to wpływ traumatycznych, tak właśnie powiedział, wydarzeń, których byłem świadkiem w niedalekiej przeszłości. Ale nie udało się nic ode mnie wyciągnąć. Nawet nie dlatego, że ojciec mi groził. Po prostu nie przeszłoby mi to przez gardło. Zacząłem się moczyć w nocy, ale to jakoś wyleczyli. Zdecydowali przepisać mi silne leki antydepresyjne, które miały mi pomóc zapomnieć o tym wszystkim. To nie tak, że one pomogły, one to tylko zagłuszyły. Dalej miałem nawroty, ale patrzyłem na to jakby ten Marek tam to był zupełnie kto inny. Dopiero gdy zabrakło citalopramu, który, jak wiesz, zgubiłem gdzieś między Polską a Szwajcarią, to wszystko zaczęło wracać.
Jakie to szczęście, że on to lekarstwo zgubił, miałbym na sumieniu jeszcze coś gorszego. Kiedyś nawet przymierzałem się, by mu powiedzieć, jak to naprawdę było z tym citalopramem, ale ta opowieść zamknęła sprawę na wieki. Chyba że znajdą to opakowanie, ale przecież Marek bierze już coś innego.  
– I to wszystko?  
– Prawie. Jak chyba zauważyłeś, prawie się do siebie nie odzywamy i ledwie toleruję jego obecność. Ładuje we mnie masę szmalu, jakby chciał odkupić tamten błąd, inaczej chyba nie potrafi. W sumie miałem z nim jeszcze jedno spięcie. Kiedyś wstałem rano i wszedłem do kuchni na śniadanie. Mama była w pracy, w kuchni był tylko ojciec. Wiesz jak to jest rano, pała człowiekowi stoi i to widać nawet przez spodnie.  
– Zrób z tym porządek – powiedział ojciec swym nieznoszącym sprzeciwu tonem.  
– Z czym? – nie wiedziałem, o co mu chodzi.  
– Podejdź tu – zażądał, a gdy już byłem przy nim, zdarł ze mnie spodnie i majtki, nawilżył rękę, chwycił za mojego kutasa, odciągnął i wykonał parę wiadomych ruchów.  
– A teraz leć na górę albo do łazienki i trzyj tak aż poleci białe mleczko. I już nigdy nie pojawiaj mi się tutaj w takim stanie. I przy mamie też nie – popatrzył na mnie groźnie i wymierzył siarczystego klapsa w tyłek. – No leć zanim ci opadnie. Żebym ja własnego syna musiał uczyć się brandzlować... Szkoda, że córki nie mam – usłyszałem, gdy już byłem przy drzwiach. Wstyd przypiekał moje policzki.  
Jeśli myśli, że w taki sposób nauczył mnie walić konia, to jest w błędzie, już dawno to umiałem. Tylko, jak wiesz, nie robiłem tego, bo mnie to po prostu bolało, zwłaszcza jak tryskałem, Mówię ci, jakby mnie ktoś od jaj rozrywał. Dopiero jak przestałem brać to świństwo, to się uspokoiło i jest to – tu uśmiechnął się do mnie – przyjemne. Ta sertralina, którą teraz biorę, na szczęście na to nie działa.  
– Ale cię otępia – zauważyłem. – I już nie wiem, co lepsze, bo wtedy byłeś do życia, a teraz nie...  

Było już chyba po północy, leżeliśmy koło siebie w milczeniu, a ja trzymałem rękę na jego szyi. To był pierwszy wieczór od bardzo dawna, kiedy odechciało mi się walenia, a mój skarb leżał na płask i nawet nie drgnął, gdy przez moment pomyślałem o Joli. W ogóle seks po tym wszystkim wydawał mi się jakiś brudny. Gwałt gwałtem, o tym nawet piszą w prasie, ale jak można własnego syna uczyć walenia konia? To zupełnie nie mieściło się w moich wyobrażeniach. Jak również to, że ojciec skazuje swoje dziecko na takie męczarnie, bo broni własnego źle pojętego interesu. Nareszcie zaczęło mi się spać. I zasypiając byłem chyba innym człowiekiem, który tu przyszedł niespełna trzy godziny temu.  

W poniedziałek w szkole zaatakowała mnie Paulina.  
– Krzysiu, nie wybrałbyś się ze mną wieczorem na łyżwy? Jakoś nie chcę mi się iść samej.  
Łyżwy to nie jest coś, co lubię najbardziej i, po prawdzie, wyszedłem już z wprawy. Bardziej zależało mi na Paulinie, toteż zgodziłem się nawet ochoczo. Paulina może nie jest szczytem moich marzeń, ale na razie tylko ona mogła mi dać to, co było niedostępne skądinąd. A sam fakt, że Marek ją już miał, mimo mojej obecności, uruchomił we mnie jakąś samczą rywalizację. Nie to, żebym zazdrościł coś Markowi, ale przecież ona miała być moja.  
Paulina przyszła na przystanek spóźniona ponad pół godziny. Gdyby mniej mi zależało na spotkaniu z nią, pewnie bym sobie odpuścił. Tymczasem nadciągnęła cała w skowronkach.
– Och Krzysiu, fajnie, że już jesteś, strasznie zimno, nie? – paplała, nawet półsłówkiem nie wspominając, że się spóźniła.  
– Zdaje się, że miałaś być o piątej – przywitałem ją chłodno.  
– O głupie pięć minut się będziesz awanturował? Zwariowałeś? Daj spokój. Najwyżej spóźnimy się na tę ślizgawkę.  
Założę się, że gdybym to ja spóźnił się nawet o pięć minut, wypominałaby mi to przez tydzień. Paulina ma wyjątkowo podbite ego, już jakiś czas temu zauważyłem, że lubi błyszczeć, stać w centrum, a ja służę jej właściwie tylko do ozdoby. No ale coś za coś. Wydarzenia pamiętnej nocy już się we mnie powoli zacierały, nabierałem na nią ochoty, oczywiście rod kilkoma warunkami. Tymczasem nadjechała nasza dziesiątka i wepchaliśmy się do zatłoczonego wagonu.  
– Obejmij mnie, bo się przewrócę – szepnęła Paulina prosto do mojego ucha. Nieprawda, miała się czego przytrzymać, tylko świadomie z tego rezygnowała. Wolała zamiast trzymać się stalowej rury, trzymać rękę na moim barku. Ja jakiekolwiek tramwajowe zaloty miałem już wybite z głowy. Spokojnie czekałem, aż dojedziemy na Wejherowską.  

Różnica w jeździe na łyżwach Pauliny i moja była duża, nie umiałem tych wszystkich wygibasów, przeplatanki tyłem czy piruetów, które kręciła z upodobaniem i uśmiechem. Nawet przyjemnie było popatrzeć, a Paulina lubiła się popisywać, to wynikało bezpośrednio z jej natury, i jeździła celowo blisko mnie, nawet zajeżdżając mi drogę.  
– Ty się doigrasz – ostrzegłem ją ze śmiechem. Lodowisko było pełne dzieciaków, nawet takich, które dopiero stawiały pierwsze kroki na lodzie, należało więc, jak to piszą w kodeksie drogowym, zachować szczególna ostrożność. To dotarłoby do wszystkich, tylko nie do Pauliny, która kręciła właśnie kolejnego pirueta. Gdzie ona się tego nauczyła? Ale nic nie trwa wiecznie, Podczas kolejnego kółka wokół lodowiska zauważyłem jakieś zgrupowanie przy samej bandzie. Rozejrzałem się za charakterystyczną żółtą czapką i nie spostrzegłem jej nigdzie. Zaniepokojony podjechałem bliżej tego zgromadzenia. Udało mi się przepchać do środka, torując sobie drogę przez wianuszek dzieciaków. Na lodzie leżała Paulina i trzymała się za kolano.  
– Paulinko, nic ci nie jest? – przyklęknąłem przy niej.  
– Łapska przy sobie – ostrzegł mnie jakiś barczysty wyrostek i chwycił mnie za kołnierz mojej puchowej kurtki, prezentu od rodziców Marka.  
– Spokojnie, ta pani jest ze mną – odpowiedziałem, a Paulina kiwnęła głową. Podałem jej rękę i wstała z trudnością.  
– Chyba już dziś sobie nie pojeżdżę – syknęła z bólu.  
– Jakbyś nie szalała... Co cię boli?  
– Kolano – odparła.
Jakoś doholowałem ją do drzwiczek. W szatni kłębił się rój dzieciaków czekających już na następną ślizgawkę. Z trudem przedarliśmy się przez łyżwiarzy. Coś mi przyszło do głowy. Z tyłu szatni są pomieszczenia gospodarcze, często otwarte, trzymają tam rolbę i sprzęt do konserwacji tafli.  
– Chodź tam, rozmasuję ci to kolano – powiedziałem. – Może się uda bez wezwania pogotowia...
W kantorku, który wybraliśmy, były jakieś wiadra,  szczotki i kupa podobnego sprzętu. Były też dwa krzesła, będące niczym dar z niebios. Zamknąłem drzwi na zamek, ściągnąłem jej dżinsy, nawet bez protestu i zabrałem się za rozmasowywanie jej kolana. Początkowo jęczała z bólu, zwłaszcza przy uginaniu nogi, później szło już coraz gładziej. Coś mnie podkusiło i moje palce z kolana zaczęły się przesuwać wzdłuż jej ud. Krew mi uderzyła do głowy, zrobiło mi się gorąco i na moment zamarłem.  
– No masuj – szepnęła Paulina.  
Powoli docierałem do jej majtek i zwolniłbym jeszcze bardziej, rozkoszując się chwilą, gdyby nie sam fakt, że miejsce nie było jednak za bardzo bezpieczne. Sforsowałem ostatnią barierę i już czekała na mnie gorąca, kleista wilgoć. Paulina wydała jęk rozkoszy.  
– Cicho, głupia, jeszcze ktoś usłyszy – szepnąłem. Szukałem tego miejsca, które dało taką przyjemność Gośce i w końcu je znalazłem. Paulina w goście wdzięczności przywarła do mojej głowy i sapiąc zaczęła mi ssać ucho, drugą ręką macała mnie w kroku. Mój gnat był na szczęście w mało oczywistej pozycji, co przyjąłem z ulgą. Nacierałem na nią już nie jednym, a trzema palcami, ona odwzajemniała mi się coraz mocniejszym naporem na mojego wacka. Jeszcze moment, jedno pchnięcie i byliśmy oboje w ekstazie, a mięśnie jej wrót wręcz zakleszczały mi palce, co przyprawiało mnie o dodatkowe ciarki.  
– Kochanie – szeptała mi wprost do ucha Paulina. Ja tymczasem odczuwałem pierwszy dyskomfort wytrysku w gaciach. Chromolić to, było wspaniale. W tym momencie w drzwiach rozległ się chrobot. Ktoś starał się otworzyć kluczem drzwi, ale jakby miał problemy. Gdy już otrząsnąłem się z paraliżu, naciągnąłem Paulinie spodnie.  
– Kurna, nie te klucze – zaklął ktoś z drugiej strony, spróbował jeszcze następnych po czym słyszeliśmy jego oddalające się kroki. Wyliczyłem w myślach, kiedy intruz powinien zniknąć za zakrętem i dopiero wtedy sprawdziłem pole manewru. Było czyste. Na szczęście.  

Umyliśmy się i, podtrzymując lekko kulejącą Paulinę, która robiła to chyba dla wdzięku niż z rzeczywistej potrzeby, dotarliśmy na przystanek. Byliśmy oboje zmęczeni, nawet nie odzywaliśmy się zbyt wiele do siebie. W tramwaju było tym razem pusto. Gdy trzepałem kieszenie w poszukiwaniu biletu, natrafiłem na coś, czego na początku nie rozpoznałem. Czarny portfel. Na śmierć o nim zapomniałem, po wyjściu od Marka byłem tak rozdygotany, że nie miałem głowy do myślenia o czymkolwiek innym. Otworzyłem portfel i zacząłem przeglądać jego zawartość. Nie było tego zbyt wiele: legitymacja znanego liceum na nazwisko Kinga Stadnik, z jej zdjęciem, jakaś karta biblioteczna, karta miejska, zwana we Wrocławiu urbancard, jakaś pięćdziesięciozłotówka w banknocie i trochę bilonu. Otworzyłem tajemniczy schowek przy samej ściance. Wewnątrz była fotografia, a na niej moja dziewczyna z pociągu jak ją pan Bóg stworzył. Zapomniałem się na chwilę i kontemplowałem jej urodę. A naprawdę było na co popatrzeć.
– Pokaż, co to za zdjęcie? – zapytała Paulina i niemal wydarła mi je z rąk. Nogi przede mną się nie ugięły tylko dlatego, że siedziałem na własnym tyłku.  

Dziś nieco poważniej, ale już w następnym odcinku będzie niezła jazda. Zapraszam i proszę o komentarze. I, jeśli ktoś wie, niech mi napisze, jakie są zasady wyjścia z poczekalni.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 4326 słów i 24068 znaków, zaktualizował 1 lut 2023.

7 komentarzy

 
  • Dyzio55

    Nieźle Ci idzie. Przyjemnie się czyta. Miałem wrażenie że nie doczytam do trzeciego rozdziału. A tu proszę, miłe zaskoczenie. I Na pewno doczytam do końca. Pozdrawiam  :hi:

    2 mar 2023

  • trujnik

    @Dyzio55 Pierwsze rozdziały są najgorsze, w zasadzie napisałem pierwszy bez planu na ciąg dalszy. Przyszło później. Dzięki za miłe słowa

    2 mar 2023

  • Tencowie Wszystko

    Pewnie jazda na łyżwach jest z wyobraźni, dlatego fajnie się czyta.

    2 lut 2023

  • trujnik

    @Tencowie Wszystko Jedziłem w szkółce łyżwiarskiej (na dawnym lodowisku Torpiast we Wrocławiu, tym koło dawnego ZOMO) w latach 1975 i 1976. Nic już nie pamiętam i nie wiem, czy przejechałbym kilka metrów bez zaliczenia gleby, to znaczy lodu...

    2 lut 2023

  • trujnik

    Dziękuję za miłe wyrazy. Następny odcinek piątek-sobota no i postaram się, by nie był tak smutny jak ten. Swoją drogą, niestety sporo rzeczy w tym odcinku to nie jest fikcja, co najmniej dwie rzeczy zdarzyły się naprawdę (plus namiętne jeżdżenie kolejami we Wrocławiu, kiedy jestem w Polsce). Zresztą w moich opowiadaniach zawsze jest coś realnego, coś co znam z własnego życia bądź z wiarygodnych źródeł.

    1 lut 2023

  • elninio1972

    Fajne , czekam na dalsze części

    1 lut 2023

  • eksperymentujacy

    Z poczekalni wychodzi się kiedy Admin się obudzi :)
    Nie przejmuj się drobiazgami. Świetne opowiadanie

    1 lut 2023

  • Xyx

    Świetna seria

    1 lut 2023

  • Xe

    Seriia typu złoto

    1 lut 2023