Przypadki Krzysia (7) Dziwna propozycja

Początkowo ciężko mi było zorientować się, co się dzieje. Aha, Paulina leży przede mną. Poszczególne wydarzenia poprzedniego wieczora dochodziły do mnie fragmentami, dopiero po kilku minutach byłem w stanie złożyć z tego konkretną całość. Teraz trzeba z tego jakoś wyjść. Nasłuchiwałem odgłosów domu. Paulina leżała na boku, tyłem do mnie i oddychała miarowo. Dobrze. Poza tym głucha cisza, na dworze jednak było jasno i chwilę obserwowałem grę półcieni na ścianie. Obawiałem się, że Marek się zapomni i zacznie buszować na górze, ale chyba wziął sobie do serca moje rady i napomnienia, a żeby być całkowicie pewnym, w wiadomym celu zostawiłem mu dużą butelkę. Miał siedzieć na górze i czekać na sygnał zakończenia akcji. Pochyliłem się nad Pauliną i pocałowałem ją w policzek. Poruszyła się i rozciągnęła się jak kotka, moim zdaniem zbyt rozkosznie, co zaczęło pobudzać moje zmysły. O matko, nie teraz, przeraziłem się. A jak zobaczy?  
– Byłeś cudowny – Paulina pogłaskała z czułością mój podbródek. – Piękny wieczór – powiedziała i objęła mnie za plecy, przyciskając mnie do siebie. – Ranek też może być piękny – powiedziała już nieco ciszej, na pograniczu szeptu i pocałowała mnie w policzek, prawie przy ustach. No pięknie. Czyżby mój misterny plan szedł właśnie się gwizdać? Tymczasem Paulina poczynała sobie coraz śmielej, jej ręka muskała mi kręgosłup, konsekwentnie posuwając się w dół. Dotarła do pośladków i po momencie gładziła mi pachwiny. Trzeba coś robić tylko co? Za chwilę chwyci mnie za dydka...
– No to popatrzmy, co mi wczoraj dało tyle przyjemności – szepnęła zmysłowo, tyle, że na mnie zadziałało to dokładnie odwrotnie mimo że jej oddech mile pieścił mi twarz. Trzeba jakoś grać na zwłokę, tylko jak? Ale gips... Z drugiej strony Paulina rozbudziła mnie okrutnie, a ja cały czas czułem niedosyt z poprzedniego wieczora. Niedosyt i coś jeszcze, ale w tej chwili nie miałem czasu o tym myśleć.  
– No pokaż to słodziutkie maleństwo – kusiła dalej Paulina, nacierając w dół moich pachwin. Już dotarła do mojej kępy włosów, obecnie przyciętej, dokładnie tak, jak miał Marek. Moje były jasne, jego ciemne, ale skąd ona może o tym wiedzieć?  

Już łapała nasadę mej naprężonej dzidy, kiedy pokój przeszył przenikliwy dźwięk dzwonka telefonu komórkowego. Paulina wzdrygnęła się, zrzuciła mnie z siebie, wychyliła się z łóżka i zaczęła gmerać w torebce. Złapałem ją za kształtny, właśnie odsłonięty pośladek, ale ruchem bioder zasygnalizowała, żebym wziął tę łapę.  
– Tak? Nieważne, nic mi nie jest... Nie, ale po co... Że co? Powtórz... Nie, nie będę się tłumaczyć...  
Widać jej rozmówca polecił jej się zamknąć, bo chwilę milczała, a ja słyszałem okruchy jakiegoś damskiego głosu dochodzącego ze słuchawki.  
– O Boże! – prawie krzyknęła. – Że co? Już jadę, od razu... Potem pogadamy... Ale co jej jest? Za pół godziny będę, pa.  
Zamaszystym gestem wyłączyła telefon i cisnęła go z powrotem do torebki. Następnie zerwała się.  
– Krzysiek, gdzie są moje ciuchy? – rozglądała się bezradnie po pokoju. Na złodzieju czapka gore. Czyżby były w pokoju Marka? Używając ostatków zdrowego rozsądku przypomniałem sobie, że są na dole. Uff.
– W saunie – oświadczyłem zimno. – Trafisz sama, prawda? – byłem bez majtek i potrzebowałem trochę czasu, by się ogarnąć. Poza tym nie może widzieć mnie nagiego.  
– Trafię, a ty zamów mi taksówkę, pilnie.  
– Stało się coś? – zapytałem z niepokojem.  
– Tak, i to sporo złego – oświadczyła złym głosem. Dorota, moja siostra poroniła i jest w szpitalu. Matka zorientowała się, że mnie u niej nie ma. Przegwizdane. Ale to opowiem ci później – rzuciła od drzwi.  

Taksówka przyjechała prawie od razu, obserwowałem, jak biały volkswagen brodząc w śniegu usiłuje się wydostać z wąskiej uliczki. Byłem niewyspany, zmęczony i wściekły. Może to wszystko przebiegło zgodnie z planem, ale kosztowało mnie masę nerwów. No i najgorsze, że nie będę mógł dokładnie powtórzyć tego, co Marek wyprawiał z Pauliną. Robił to inaczej, po swojemu, a na dodatek nie wszystko pamiętałem. Nie to, że na niej mi jakoś szczególnie zależało, w moim życiu była tylko jedna kobieta, choćby nawet nieosiągalna, ale obawiałem się raczej skandalu, że wszystko się wyda, a ona rozgada wszystko koleżankom. To cośmy zrobili, było tak niewyobrażalnie głupie, że łatwo mogło stać się sensacją. Wszedłem na ganek, zamknąłem drzwi i dopiero teraz zorientowałem się, że stałem w piżamie i rannych pantoflach Marka przed willą. Po drodze na górę wszedłem do kuchni, otworzyłem lodówkę i urwałem sobie dwie parówki z dużego kłębu. Oczywiście w ramach czucia się jak u siebie w domu, do czego Marek usilnie namawiał.  

Gdy wszedłem do pokoju, Marek leżał na łóżku i dłubał w swoim telefonie. Od samego początku coś nie grało. Popatrzyłem na niego uważnie, miał czerwone, podkrążone oczy, jakby płakał.  
– No i jak było? – zapytałem neutralnym głosem.  
– Eh, sam nie wiem – odpowiedział Marek po chwili zawahania. – Niby fajnie, ale... – urwał gwałtownie.  
– Ale co? – podchwyciłem.  
– Nie, nic... Idź sobie zrób śniadanie, ja jakoś nie mam apetytu.  
Koniec świata, Marek nie ma apetytu. Było to coś tak niezwykłego, że zaniemówiłem na chwilę. Marek jedzenia nie odmawiał ani sobie ani od nikogo, a zjadał w okamgnieniu wszystko, co było w zasięgu jego wzroku, niczym odkurzacz.  
– Ja muszę cię przeprosić, za to, że cię ochlapałem. No wiesz, wtedy. Było za mało miejsca...
Krótki, przelotny uśmiech zagościł na ułamek sekundy na jego twarzy.  
– E tam, nie przejmuj się i najlepiej nie zawracaj na to uwagi – powiedział lekceważąco. - Ale to wszystko było takie jakieś... Chyba czego innego oczekiwałem.  
– To znaczy czego? – nie rozumiałem.  
– Sam nie wiem... Słuchaj, co ty tak manipulowałeś przy moim siusiaku? – zapytał i popatrzył się na mnie uważnie.  
– Sprawdzałem, czy masz płaszczyk. Bałem się, że zapomnisz. Wiesz, było strasznie nerwowo.
– Nie o to mi chodzi, później.
– Ach, to... Trzeba było cię nawilżyć trochę. Te prezerwatywy niby mają jakiś lubrykant, ale mało, w ostatniej chwili sobie o tym przypomniałem.  
– I czym to zrobiłeś? – indagował dalej Marek.  
– Nie chciałbyś wiedzieć – roześmiałem się. – Ważne, że wszedłeś i to całkiem gładko. Ale wcześniej czekałem chyba sto lat, zanim się zdecydujesz.  
– Ty mi tu nie mąć – przerwał mało przyjemnie. – Co to było?  
– No pożyczyłem ci trochę ode mnie – przyznałem ze wstydem i spuściłem oczy. – Wiesz, ja mam tego aż zanadto, jak się podniecę. I doszedłem do wniosku...
W Marka jakby strzelił piorun. Takim go jeszcze nie wiedziałem i przestraszyłem się.  
– Krzysiek, ty naprawdę jesteś kretynem – powiedział twardo. – Czy ty wiesz, co zrobiłeś? Nie chodzi nawet, że to było twoje, spuściłeś mi się na tyłek i nie mam o to pretensji. Ale ten płyn, on się nazywa fachowo preejakulat, może zawierać plemniki. Ja też się przygotowałem, jak słyszysz. Całe zabezpieczenie, wszystko na nic, szlag bombki trafił, choinki nie będzie – popatrzył smętnie na miniaturowe bożonarodzeniowe drzewko, które cierpliwie czekało na rozebranie.  
Marek to był typ człowieka, który się nie denerwował, albo jeśli się wściekł, nie dawał tego po sobie poznać. Teraz jego twarz przybrała prawie buraczkowy kolor, oddychał głośno i niemiarowo. I co ja mam w takim przypadku powiedzieć? dałem dupy, oczywiście.  
– Przecież to ja będę miał problem a nie ty, młotku – tłumaczyłem mu. – Po pierwsze formalnie ruchałem ją ja, tobie nic nie da się udowodnić. Poza tym to moje plemniki. Dlaczego martwisz się za mnie? To ja mam problem, a nie ty.  
Mimo takiego postawienia sprawy Marek był daleki od odzyskania swojej dotychczasowej formy. Rozmawialiśmy półsłówkami, nasze spojrzenia uciekały w bok. Coraz ciężej znosiłem jego obecność. Z ciężkim sercem zdecydowałem się skończyć nasze spotkanie.  
– To kiedy się widzimy? – zapytałem przy drzwiach.
– Daj mi odpocząć od tego wszystkiego, dobra? Na razie nie przychodź. Odezwę się, jak będę cię potrzebował.  
Ostatnia rzecz, którą chciałem usłyszeć. Nawet własny przyjaciel daje mi kosza. Bo zabrzmiało to tak, jakby nie chciał mieć ze mną nic do czynienia. Chociaż nie, on zawsze mówił wszystko wprost... Różne myśli kłębiły mi się w głowie, gdy powłóczystym krokiem, brodząc w śniegu szedłem na stację kolejki miejskiej. Nawet nie zauważyłem, że w pociągu było znacznie cieplej, nie zauważałem ładnych dziewczyn, które zwykle jechały na tej linii. W ogóle zapomniałbym o wszystkich dziewczynach na świecie i ruchaniu jako takim. Bezmyślnie kontemplowałem białe pejzaże za oknem, tu i owdzie przybrudzone kołami aut. Coś trzeba było zrobić, tylko co? Nie miałem żadnego pomysłu. Co ja najlepszego nawywijałem?

Kilka ostatnich dni ferii poświęciłem na bezmyślne włóczenie się po mieście. Telefon milczał, na telefon od Marka co prawda nie liczyłem, ale może od Pauliny? Tak jej pilno było do tego łóżka a teraz? Rozumiem komplikacje rodzinne, ale przecież jest tyle metod, by je obejść... Tego dnia wracałem do domu przez ponure okolice na Grabiszynku, w okolicach tak zwanej górki Pafawagu. Fabryka dawno została przejęta przez Bombardiera, ale nazwa została. Było późne popołudnie, na samej górce roiło się od dzieciaków z sankami, nartami i innym sprzętem ślizgającym, do worków foliowych, na których zjeżdża się na dupie włącznie. Prawie u podnóża górki minąłem jakąś kobietę, która wraz z dzieciakiem nieokreślonej płci, w wieku przedszkolnym i w czerwonej kurtce stała pochylona nad sankami. Coś w niej mnie zaniepokoiło, ale byłem tak zatopiony we własnych myślach, że nie zwróciłem na to uwagi. Właśnie sobie siebie pchającego dziecięcy wózek z wrzeszczącym bachorem, a Paulina odmówiła jakiejkolwiek pomocy i polazła do fryzjera.  
– Krzysiek?
Ten głos poznałbym zawsze i w każdych okolicznościach.  
– Pani profesor? – zapytałem zdziwiony.  
– Tak – roześmiała się. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Pomożesz nam z tą liną? Urwała się i ciężko to zawiązać.
– Pewnie, dlaczego nie?  
Pochyliłem się nad sankami. Lina była naruszona w kilku miejscach, poszczególne włókna były skłębione i ciężko było je przeciągnąć przez otwór mocujący. Chwilę szarpaliśmy się z tym.
– No ciągnij! Nie w tę stronę!
W tym momencie zderzyliśmy się głowami i to mocno, aż mi na chwile pociemniało w oczach. Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy równocześnie śmiechem. Zrobiło się jakoś miło i przytulnie.  
– Mama, co to jest za pan? – zapytało dziecko chyba dziewczęcym głosem.  
– Spokojnie, Iga, ten pan nie zrobi ci nic złego, on chyba woli duże dziewczynki – odpowiedziała wesoło. – To mój uczeń ze szkoły. No chodź córuniu...
Zatem sensacja, Jola ma dziecko. Ciekawe, kto jest ojcem i czy jest nim ten bysio z długim członkiem, z którym ruchała się nad Bajkałem. Ale jakie to ma teraz znaczenie?  
– Pan pójdzie z nami zjeżdżać na górkę? – indagowała dalej mała. Popatrzyłem pytająco na Jolę.  
– Damie się nie odmawia, nawet jeśli ma tylko pięć lat – dalej nie mogła ukryć rozbawienia. – To co, pójdziesz?  
Teraz już nie mogłem odmówić dwóm damom i udając lekki opór zgodziłem się.  
– Ale tylko jak pozwolisz mi raz zjechać z twoją mamusią, dobrze?  
– Dobrze, ale nie zepsujcie sanek.  
Popatrzyłem na Jolę. Na górce było już dość ciemno, ale dalej widziałem iskry w jej oczach. Skinęła głową. No i fajnie, wszystkie ponure obrazy odleciały w nieskończoność. Będę koło Joli a to było ważne jak nic innego. Nawet potencjalnie zachodząca w ciążę Paulina. Kilka pierwszych zjazdów należało jednak do Joli i Igi, a ja, marznąc na górce, czekałem na swoją kolej.  
– To teraz my, nie? – zapytała Jola. Usadowiliśmy się, ona z przodu, ja z tyłu. Na moment przed odepchnięciem chwyciłem ją w pas. Bałem się, że zaprotestuje, ale to na szczęście nie nastąpiło. Przycisnąłem ją więc jeszcze mocniej. Wybraliśmy najdłuższy zjazd, miejscami stromy, który wybierali tylko doświadczeni. Mniej myślałem o zjeździe, a bardziej o kobiecie, którą przytulam. Nachyliłem się w stronę jej głowy i wąchałem woń jej włosów. Zupełnie zapomniałem o sterowaniu i przechylaniu się w odpowiednią stronę. To oczywiście musiało się skończyć katastrofą i się nią skończyło. Leżeliśmy w śniegu śmiejąc się.  
– Nic pani nie jest? – zapytałem, pochylając się nad nią.  
– Nie, dlaczego? Mało to razy już się wywracałam? – zapytała chyba zbyt zadziornie jak na zwykłą nauczycielkę. Katem oka dostrzegłem, że jej córka stojąca na górze klaszcze i podskakuje uciechy. Znaczy, że zrobiłem dobry uczynek. Czyżby jednak coś do mnie czuła? – zastanawiałem się, gdy pożegnawszy się wracałem nieoświetlonymi uliczkami na Partynice. Mój nastrój zmienił się diametralnie, byłem w stanie wręcz przenosić góry. Jak to piszą? Byłem rozanielony, kiedy żegnałem się z nimi.  
– Ale musi pan koniecznie do nas przyjść – upierała się mała.  

Łosiu, co tak siedzisz cicho? Wpadaj na weekend – odczytałem esemesa w piątkowy wieczór, ostatni dzień ferii, nie licząc weekendu. Musiało to być coś pilnego, przecież mieliśmy się widzieć za trzy dni, w poniedziałek. Ucieszyłem się bardziej, niż zwykle. Już się o niego martwiłem.
– Ty gdzieś wychodzisz? – zapytała matka widząc, że pakuję plecak.  
– No do Marka przecież, jak zwykle na weekend.  
– Przecież ci powiedziałam, że w sobotę pojedziemy na zakupy. Jak zwykle masz moje zdanie za nic! – prawie wykrzyknęła. Tak, u mojej mamusi nastrój może się zmienić podczas wypowiadania jednego zdania. Nie, nie zrezygnuję ze spotkania z Markiem. Nie dlatego, że nabroiłem i było mi go żal, po prostu chciałem go zobaczyć, ucieszony, że chce mnie jednak zobaczyć, a powoli o nim zapominałem. Jednak zakupy są mniejszą atrakcją, a od kiedy dostałem tę śliczną kurtkę od jego rodziców, nie musiałem wychodzić ze wstydem.  
– Nie mama, przełóżmy to. I nie złość się tak, pamiętaj, że on jest chory, po prostu chcę pomóc koledze.  
– Od kiedy się zrobiłeś taki dobry dla ludzi? – zdziwiła się, ale widziałem, że już jest udobruchana. – Zawsze myślałam, że jesteś bez serca i dbasz wyłącznie o własny interes.  
– No widzisz, nawet własnego syna nie znasz – roześmiałem się. Coś ostatnio mam za często dobry nastrój...  

Z twarzy Marka najczęściej niewiele da się wyczytać, ale tym razem był jakiś dziwny, poszarzały. Nie, nie miał do mnie żadnej pilnej sprawy, po prostu chciał ze mną pobyć, jak mi oświadczył.  
– Coś jest z tobą nie tak. Może zrobimy saunę? – zaproponowałem, byle zmusić go do jakiegoś działania. Marek był dziś jakiś bardziej słoniowaty niż zazwyczaj i nieco mniej przytomny. Marek ma bzika na punkcie kolei, lokomotyw i w ogóle wszystkiego co jeździ po szynach, jednak dzisiaj nie ruszył go nawet najnowszy film jego ulubionego maszynisty na Youtube.  
– Wiesz, cały czas nie mogę przegryźć tamtej nocy. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłem – wyznał, kiedy już późnym wieczorem leżeliśmy na jego łóżku.  
– Kiedyś i tak musiało to nastąpić. Chyba lepiej zrobić to w cywilizowanych warunkach niż na plaży nad jeziorem? Za dużo się przejmujesz.
Marek dłubał coś przy stoliku nocnym, z mojej pozycji było trudno dostrzec, co robi, zresztą co mnie to obchodzi? Nagle położył się na plecach, ściągnął majtki a jego gruby maluch w stanie gotowości pacnął o podbrzusze.  
– Potrzymaj mi siusiaka – poprosił.  
– Mam ci zwalić konia? Pewnie że mogę, ale czy...
– Nie pieprz, tylko rób, co ci każę – powiedział z irytacją, głosem bardzo dalekim od jakichkolwiek zalotów. – I trzymaj go tak bardzo odchylonego od pępka jak tylko się da. .
Byłem już zupełnie skołowany. Nie wyobrażałem sobie innej sytuacji poza gejowskimi zalotami, albo w trójkącie, kiedy facet może poprosić drugiego o potrzymanie człona. Zrobiłem co kazał, a jego ciepły wałek aż parzył mnie w ręce a śliska główka błyskała złowrogo odbitym światłem. Marek długo macał swój wzgórek, dusząc, ściskając i robiąc jeszcze jakieś inne czynności. Co to ma wszystko znaczyć? W pewnym momencie wziął ze stolika jakiś zielony podłużny przedmiot i przystawił go do podbrzusza. Za chwilę syknął z bólu.  
– Możesz już go puścić.  
– Co to były za cyrki? – zapytałem.  
– Insulina – wyjaśnił spokojnie Marek.  – Długo działająca, tak zwana baza. Muszę robić zastrzyk w to miejsce, normalnie insulinę bazową stosuje się trochę poniżej pępka, ale podobno mam za dużo tłuszczu i źle się rozchodzi. Ta doraźna, Novorapid, może być wstrzykiwana w ramiona. Ja mam mało miejsca na wstrzykiwanie. Poza tym mam już różne guzki i zgrubienia, ciężko jest wybrać odpowiednie miejsce... Dzięki, stary. Sorry, ale mój fiut zawsze mi w tym przeszkadza, bo na razie z obu stron już mam grudki, tylko w środku mogę coś znaleźć. Wiem, że na ciebie można liczyć – pacnął mnie lekko w ucho.  
– To znaczy, że ty... robiłeś sobie zastrzyk? - wykrztusiłem z siebie.
– Ni mniej ni więcej.  
Zawróciło mi się w głowie. Chyba oprócz mojej matki nikt nie wie, że mam uczulenie na zastrzyki. Wiele razy mdlałem u lekarza jako dziecko, kiedy mi pobierano krew. Już widok strzykawki powodował zawroty głowy a nawet wymioty. Od siódmego roku życia konsekwentnie odmawiałem wszystkich szczepionek, jeśli nie były w płynie. Również teraz, uprzytomniwszy sobie, że byłem świadkiem zastrzyku, zrobiło mi się niedobrze i nie pamiętam, co było dalej. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem nad sobą Marka, równie gołego co przed chwilą, przykładającego mi mokry kompres do głowy.  
– O, żyje – uśmiechnął się. – Na drugi raz uprzedź mnie, jak będziesz mdlał.

Kilka minut później, gdy byłem już bardziej odprężony, zadzwonił telefon. Paulina.  
– Wiem, że jesteś na Wojnowie w tej willi, twoja matka mi powiedziała, bo dzwoniłam najpierw na stacjonarny. Mogę do ciebie teraz przyjechać?  

UWAGA Następne odcinki wstrzymane do odwołania (może za tydzień, może za rok, a może...)

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3403 słów i 19017 znaków, zaktualizował 28 sty 2023.

2 komentarze

 
  • eksperymentujacy

    Najwyżej tydzień !

    29 sty 2023

  • TomoiMery

    Oj robili się ciekawie 👍👍

    27 sty 2023