Przypadki Krzysia (4) Trochę ćwiczeń palcami

Misja podmiany leku na niewinną aspirynę prawie spaliła na panewce. Gdy byłem u Marka pierwszy raz, okazało się, że nie tylko listek z pastylkami nie wchodzi do oryginalnego pudełka, ale że ma on końcówkę leku i zamiana może dotyczyć tylko pięciu tabletek, zdecydowanie za mało, by mogła się udać. Poza tym zaraz będą święta, Marek wyjeżdża z rodzicami do jakiegoś snobistycznego kurortu w Szwajcarii i wróci dopiero po Sylwestrze. Szkoda, ale nic nie dało się zrobić. Już niemal odrzuciłem myśl, że to kiedykolwiek przeprowadzę, kiedy na trzy dni przed wigilią Marek niespodziewanie zadzwonił.  
– Cześć – zdziwiłem się. – Ty jeszcze nie łamiesz nóg i innych członków w Alpach?
– Co do innych członków, zwłaszcza tego jednego, to lepiej bój się o siebie. Jola, Gizela, ta baba z tramwaju, o której mi opowiadałeś, teraz Paulina...
Paulina to koleżanka z klasy. Nie żeby coś między nami było, to taka piczka zasadniczka, owszem, można z nią pogadać, pożartować, ale na nic innego liczyć nie można. przynajmniej na razie. Nieśmiało sugerowałem jej chodzenie, ale mnie wyśmiała.  
– Nieistotne – przerwałem mu. – Mam cholernie mało czasu, zaraz przyjdzie matka i zacznie zrzędzić. O co chodzi.
To akurat była prawda, mamusia nakazała mi świąteczne mycie podłóg, a ja jeszcze nie zrobiłem nawet metra kwadratowego. Jak zrobi teraz awanturę, to skończy w wigilię. Jej zdaniem jestem śmierdzącym leniem i z mojego powodu dom się chyli ku upadkowi. Trudno z czymś takim polemizować, częściowo pewnie miała rację.  
– My wyjeżdżamy dopiero pojutrze po południu. Moi rodzice prosili, byś przyjechał jutro na wieczór, chcą ci się odwdzięczyć. No wiesz, za tę matmę.  
Prawdę mówiąc, na początku chciałem stanowczo odmówić. Już mi zapłacili, i to bardzo dobrze jak na moje wymagania i potrzeby i podejrzewałem, że to ciąg dalszy popisywania się ich forsą i możliwościami. Nie chciałem jednak wyrządzać krzywdy Markowi, poza tym nadarzyła się idealna okazja, by w końcu mu podmienić te tabletki. Lepszej nie będzie. Zatem wieczorem, kiedy matka już poszła spać, w spokoju przystosowywałem listek aspiryny tak, by wszedł w opakowanie po citalopramie, obcinając mu brzegi żyletką. Marek nie powinien zauważyć różnicy, kto czyta napisy na listku? Na jednym i drugim były czarne i niewidoczne na pierwszy rzut oka. Wszystko wyglądało tak samo, trzeba było naprawdę dużego samozaparcia, zwłaszcza w ciemnym pokoju, by wypatrzeć różnicę.  

Całą drogę kolejką miejską na Wojnów denerwowałem się, czy uda się ta podmianka. Zwykle siadałem tak, by mieć widok na ładne laski i obserwować je w trakcie jazdy. Byłem zdania, że te mieszkające na przedmieściach są nawet ładniejsze od tych z centrum. Tego dnia nawet o tym nie pomyślałem, zastanawiając się, czy misja się powiedzie. Rodzice rezydują na dole, Marek na górze, tym razem zaproszenie wyszło od nich, cholera wie, czy zdołam się tam dostać? Moje obawy nie były wcale takie bezpodstawne. Istotnie kolacja była na dole i Marek nie kwapił się, by przenieść się na górę.  
– Daj Boże by Marek w tym roku znalazł jakąś dziewczynę – perorowała przy stole jego matka. – Jak czasem patrzę, jaki to odludek, wątpię, czy zdoła którąś sobą zainteresować.  
– Nie truj matka – przerwał niezbyt grzecznie Marek, oczywiście z pełnymi ustami. Jeśli patrząc na niego przychodzi mi na myśl jakakolwiek postać literacka, to tylko Alcesta, wiecznego żarłoka z serii Sempego o Mikołajku. Kiedyś mu to nawet powiedziałem, ale potraktował to jako komplement i się roześmiał.  
– Jestem wdzięczna, że tu przychodzisz – ciągnęła nie zważając na protesty syna. – Już myślałam, że nigdy z nikim się nie zaprzyjaźni...
Okazało się, że te "dowody wdzięczności" mają być również za przyjaźń z Markiem. Zrobiło mi się naprawdę głupio. Przecież nie robię tego dla pieniędzy, Marka bardzo polubiłem chyba z wzajemnością, do tego stopnia, że nie mieliśmy przed sobą wiele tajemnic. A tu się nagle okazuje, że należą mi się z tego powodu jakieś fanty w postaci profesjonalnego plecaka i puchowej kurtki. Nie powiem, bardzo fajnej i w każdych innych okolicznościach byłbym ogromnie wdzięczny, bo nam w domu naprawdę się nie przelewało i moje ciuchy pozostawiały wiele do życzenia. Ale nie w takich... W ogóle nie wiedziałem co mówić i jak odpowiadać tym ludziom. Na szczęście ojciec Marka, chłop podobnej postury jak jego syn, przy stole był całkowicie zdominowany przez żonę. Odzywał się tylko półsłówkami i tylko wtedy, kiedy naprawdę było trzeba. Zniecierpliwiony spoglądałem na zegarek. Ostatnia kolejka miejska odjeżdżała przed dziesiątą i czas kurczył się niemiłosiernie. Chyba nic z tego. Trudno.  
– A ty masz już jakąś dziewczynę? – nacierała mama Marka lekko rozbawionym tonem. – Bo to już chyba ten czas, nie? 
– Matka, jest ten czas, że Krzyśkowi ucieknie ostatni pociąg do miasta – wtrącił się Marek. – Jeszcze zdążycie pogadać... O dziewczyny Krzyśka się nie martw. Krzysiek, ostatnio zostawiłeś u mnie w pokoju swoją książkę od matmy. Skocz na górę i ją weź, nie chce mi się łazić... Jest na półce.  
A jednak cuda się zdarzają. Opakowania tabletek miałem w kieszeniach, teraz już wystarczy szybko je podmienić. Nie miałem zbyt wiele czasu. Ku mojej uldze tabletki leżały na stoliku, całe dwa pełne opakowania. Sprawdziłem je, z jednego listka zniknęła już jedna tabletka, trzeba było zabrać jedną aspirynę.  
– Nie możesz znaleźć? – krzyknął od schodów Marek. – Jest na samym wierzchu! Przyjść i ci pomóc?  
– Nie, źle szukałem – odkrzyknąłem, zamieniając listki w pudełkach. – Nie na tej półce. Już schodzę.  
Uff... Jeszcze w drodze na stację ręce mi się pociły i drżały z emocji.  
– Coś dziwny jesteś – zauważył Marek.  
– Nie, jest mi po prostu zimno i jestem zmęczony – skłamałem. O cholera, jak on to zapamiętał... Przekonałem się, że pamięć Marka jest podobna do pamięci słonia, to mu bardzo pomogło w uczeniu się matmy. Niektórych przekształceń musiałem go nauczyć na pamięć. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że ta sprawa z tabletkami się wcześniej czy później wyda. No ale już było za późno. Wyłaniający się zza krzaków żółto-biały pociąg Kolei Dolnośląskich był jak kropka nad i. Już siedząc w rzęsiście oświetlonym wnętrzu patrzyłem z rosnącym lękiem na niknącą sylwetkę przyjaciela.  

– Masz jakieś plany na Sylwestra? – zapytał Romek, mój kumpel jeszcze z podstawówki, ten sam, od którego dowiedziałem się o zabawie w krzakach na Bajkale. Nasze więzy już nie były tak silne jak dawniej, ale dalej spotykaliśmy się na podwórku.  
– Nic takiego, pewnie będę siedział przed kompem i grał w jakieś gry, a co?
– U mnie będzie mały melanżyk. Trochę osób znasz, trochę nie znasz. Jak się bardzo nudzisz, wpadaj. Przynieś jakąś flaszkę albo piwo, bufet będzie na miejscu.  
– A rodzice? – zapytałem. Jakoś nie przepadałem za jego starymi, oni za mną pewnie też nie. Nie wiem, czy zamieniłem z nimi więcej niż kilka zdań.  
– Zagospodarowani, będą u znajomych i wrócą dopiero nad ranem, o ile uda im się znaleźć taksówkę. Trzeźwi na pewno nie będą... – uspokoił mnie Romek.
Brzmiało zachęcająco. Zawsze to co innego niż siedzieć ze szklanką coli nad kompem. Matka to małe piwo, akurat do Romka mnie puści, oczywiście po odprawieniu całego nabożeństwa, co mam robić, co nie, jak się zachowywać i tak dalej. Przywykłem. Flaszkę jakąś się skołuje, nie wyglądam co prawda na osiemnaście lat, ale od czego ma się sąsiadów? Na pewno pomogą w potrzebie.  

Sylwestrowa impreza trwała w najlepsze, było nas coś z dwanaście osób, sześciu samców, sześć samiczek. Jeszcze nie było dziesiątej, a już nieźle mi szumiało w głowie. Mało jadłem, więcej piłem, bo cały czas ktoś polewał.  
– My zamierzamy tu tak siedzieć i chlać? – zapytała Gośka, dziewczyna, która cudem opuściła podstawówkę. Głowy do nauki to ona nie miała, ale na wszystkich imprezach była duszą towarzystwa. – Roman, nastaw jakąś muzykę.  
– Chcesz tu tańczyć? – zdziwił się Romek. – Nie pomieścimy się.  
– Jak wyniesiesz część krzeseł, będzie parkiet jak w Monopolu.  
Istotnie, może było trochę tłoku, ale tańczyć się dało. Nogi mi się trochę plątały, tancerzem nigdy dobrym nie byłem, ale jak trzeba, to mogę się poświęcić. O dziwo, najczęściej tańczyłem właśnie z Gośką. Chyba po raz pierwszy popatrzyłem na nią jak nie na uczennicę, a jak na kobietę. Była elegancko ubrana, w bluzce uwydatniającej jej spore lekko sterczące piersi, oczywiście odpowiednio wypindrzona i uczesana. Nie powiem, działała na mnie, lubiłem koło niej przebywać i z nią tańczyć.  
– Przytul mnie – szepnęła mi do ucha podczas jakiegoś wolnego tańca, prawie liżąc mi ucho. Nasze ciała złączyły się jeszcze bardziej, swymi biodrami nacierała na moje. Czyżby dawała mi jakieś znaki? Mimo ruchania się już z dwoma laskami, moje doświadczenia w tej dziedzinie były raczej mikre. Zresztą wszyscy się przytulali i raczej nikogo to nie zniesmaczało.  
– Gośka na ciebie leci – szepnął mi do ucha Romek, nalewając mi kolejną pięćdziesiątkę. Możliwe, że tej wódki, którą przyniosłem.  
– E tam, zalewasz.  
– Nie, to potwierdzona wiadomość – zapewnił mnie Romek. – Jak będzie się kroiło coś więcej, to wiesz, gdzie jest pokój rodziców. Tylko nie naróbcie syfu, bo stara mnie zabije...  
Istotnie coś było na rzeczy bo podczas następnego tańca Gośka już bez skrępowania obejmowała mi tyłek. Niby powinienem powiedzieć dość, ale wypity alkohol sprawiał, że zaczynałam być coraz bardziej podniecony i wolną ręką obejmowałem jej pachwinę. Cudowne podniecenie rozlało mi się po całym ciele. Gdy Gośka niby przypadkiem przejechała swoją ręką po kroku i musiała wyczuć moją sztywność, bo zatrzymała się na chwilę, szepnąłem jej do ucha "chodź". W pokoju panował półmrok, więc raczej mało kto zauważył, że posuwaliśmy się w stronę drzwi, a następnie zniknęliśmy.  

W pokoju rodziców Romana zaczęło się od macanek, tym razem już nie tak zawoalowanych. Gośka z pasją całowała mi usta, ręką grzebiąc w kroku.  
– Ale sztywny – szeptała mi do ucha, ręką rozpinając rozporek. Gdy maluch wystrzelił w powietrze, właśnie przedzierałem się przez jej majtki, które ściągnąłem do kolan. Już byłem gotowy, by w nią wejść, kiedy złapała mnie kurczowo za rękę.  
– Nie, teraz nie mogę. Będę ci ssała... – powiedziała rozkładając się na kanapie. – A ty mi zrób palcówkę...  
Pierwsze słyszałem takie słowo, choć wydawało mi się, że tej materii wiem już wszystko. Gośka przysunęła moją rękę do jej, jak to Jola mnie uczyła? Wulwy. Na początku gładziłem jej szparkę, co było przyjemne, ale ja wolałem przecież być w środku. Tymczasem Gośka łapczywie ssała mi fiuta, jakby to był największy przysmak. Może nawet gryza, ale w tamtej chwili było mi wszystko jedno.  
– No głębiej! – szepnęła. To co, ja tam mam jej wsadzić palec? Skoro to się nazywa palcówka, to chyba o to chodzi, domyśliłem się. Nie, ta zabawa mi się nie podobała. Nie ten członek powinien być tam w środku. W ogóle tam było jakoś dziwnie, ciepło i obco. Zacząłem się rozglądać po tych czeluściach. Wymacałem coś, co według mojej wiedzy powinno być łechtaczką. I chyba nią było, bo jak ją chwyciłem we dwa palce, to Gośka na chwilę straciła kontakt z moim fiutem, a przez jej ciało przebiegł nawet dla mnie odczuwalny dreszcz.  
– Szybciej i głębiej – zażądała. Spełniłem jej życzenie, zmieniłem pozycję i w tej chwili pierwsza fala nudności przetoczyła mi się przez żołądek. Matko, nie w takim momencie... Niech to się szybko skończy, tego tylko pragnąłem. Gośka lizała mi kutasa od spodu, przy samej główce i wędzidełku. To oszałamiające doznanie szybko zostało skontrowane przez drugą falę rewolucji w żołądku.  
– Będę tryskał – ostrzegłem ją i podczas wytrysku z ulga wycofałem swe palce z potrzasku. Powąchałem je. Pachniały dziwnie i wywołały kolejny kurcz w żołądku. Z trudem opanowałem kolejną falę, naciągnąłem spodnie i w ostatniej chwili urwałem się do kibla. Udało się, nie narobiłem syfu i to tylko liczyło się dla mnie w tamtej chwili.  

Ten sylwester spowodował u mnie chwilowe obrzydzenie seksem, zwłaszcza, że Gośka mi truła, że jej nie zaspokoiłem i zachowałem się jak samiec, który wytrysnął i poszedł w długą. Możliwe, ale mnie ta zabawa nie przypadła do gustu. Może gdybym mniej wypił... Gdyby babcia miała kółka, to by był autobus. Traf chciał, że wkrótce ze Szwajcarii wrócił Marek. Obawiałem się spotkania z nim, ciekawe jak on daje sobie radę bez tego leku? Na razie zaprosił mnie na weekend, bo nie chciał zostać sam w domu. Rejterada nie wchodziła w grę. Trzeba wypić to nawarzone piwo...

Gdy otworzył mi drzwi, zauważyłem, że wyglądał jakoś dziwnie, blady, z podkrążonymi oczyma.  
– Nie czuję się najlepiej, ta Szwajcaria mi jakoś nie przysłużyła – stwierdził. – Może żarcie było dobre, śnieg w górach też, ale cały czas jakby mi czegoś brakowało. No i nagle zaczęły mi się kłopoty żołądkowe, a żołądek to ja mam strusia. I nawet apetytu nie miałem. Nie wiem, co się dzieje, nawet wczoraj do lekarza poszedłem, ale wszystko było normalnie, ciśnienie, wszystko inne.  
Mogłem się domyślać, co mu jest, widocznie jego organizmowi brakuje tego leku, ale przecież mu tego nie powiem. Nie lubię ludziom mówić przykrych rzeczy, ale musiałem go poinformować, że wygląda jak śmierć na urlopie. Nawet się nie zdziwił.  
– A ty jak się bawiłeś? – zapytał udając zainteresowanie.  
– Chyba straciłem na jakiś czas zainteresowanie seksem – powiedziałem i opisałem mu moją przygodę z sylwestra.  
– Krzysiek, ja ci nie chciałem tego wcześniej mówić, ale ty jak widzisz kawałek spódniczki to dostajesz małpiego rozumu. Ty się jeszcze kiedyś władujesz przez to w poważne kłopoty.  
– Nie bój żaby – zapewniłem go. – Po prostu okazuje się, że są rzeczy, za którymi nie przepadam. Może w przyszłości...

Leżeliśmy w łóżku. Zawsze śpię u niego w pokoju, mimo że znalazłby się jakiś dla mnie zupełnie solo. Na jego tapczan weszłoby nawet troje, gdyby było trzeba. Byliśmy na tyle zżyci, że spanie w jednym łóżku nam nie przeszkadzało. Marek już chyba spał. Mój wstręt do seksu trwał jakieś trzy dni, a później stwierdziłem, że pobawiłbym się z Gośką jeszcze raz, choć bardziej trzeźwy. Nie bałem się, że go obudzę, nawet jeśli, to już raz mnie złapał na waleniu konia i tylko przypomniał, żebym użył chusteczki. Nagość i seks nie stanowiły między nami tematów tabu. Na podnietę odpaliłem sobie w mojej komórce taki filmik, co to jedna pani drugiej pani... i tak dalej. Postanowiłem sobie, że nauczę się tej cholernej palcówy i przy następnej okazji się nie wygłupię. Zapomniałem wziąć słuchawek, więc nastawiłem głośnik tak cicho jak tylko możliwe i zacząłem zabawę. Z początku mi nie szło, ale szybko złapałem rytm i w kilka minut dałem sobie radę, pamiętając oczywiście, by nie zostawić na pościeli żadnej niespodzianki. Zasnąłem...  

Obudziły mnie jakieś jęki i sapania, a także jakiś bliżej nieokreślony dyskomfort gdzieś poniżej pasa. Przyzwyczaiwszy wzrok do ciemności odkryłem ze zdziwieniem, że Marek leży na plecach i wali sobie konia, jakieś pół metra ode mnie. I to jakiego, może niezbyt długi ale gruby na więcej niż dwa palce i ze zgrabną główką. No no... Jakoś dziwnie to robił, nie tam i z powrotem, jak nakazywałby niepisany kodeks koniobijcy, a jednokierunkowymi silnymi pociągnięciami w górę. Pal sześć, jego koń, jego zabawa. Dopiero teraz poczułem że ten dyskomfort na moim udzie zaczął się poruszać. To druga ręka Marka obejmowała moje udo i parła w dół. Cholera... Czy zacznie mnie doić? Bardzo tego nie chciałem. Nie w tej chwili i nie w tym miejscu. Ale jego intencje były inne, jego ręka zagłębiała się bardziej, minęła jadra ledwie je trącając i zatrzymała się na tym miejscu, gdzie jądra już się skończyły. Dokładnie w tym miejscu, gdzie kobieta ma swój skarb. Aha, takie buty. Jego delikatne ruchy wprawiły mnie w takie podniecenie, jakbym tego nie robił od kilku tygodni, a członek obudził się ponownie. Ułatwiłem Markowi robotę i rozszerzyłem nogi. Ale przyjemnie... Robił to delikatnie,  zmysłowo, wywołując silne dreszcze w podbrzuszu. O dziwo, jakiekolwiek obawy z powodu niewłaściwej płci minęły, to był ten sam Marek, co nakładał mi prezerwatywę i mył fiuta. W tym momencie powietrze przeszył jakby bezgłośny ryk, zaszumiała pościel, Marek wygiął nagle biodra do góry i dyszał głośno. Zabłąkane krople trafiły mi na rękę a w powietrzu rozniósł się silny, orzechowy zapach, o dziwo, nieczyniący rewolucji w moim nosie. Nie było sensu udawać, że śpię.  
– Wszystko OK? – zapytałem szeptem, jak już oklapnął i padł na łóżko tam mocno, że aż się ugięło.  
– To było takie.... takie... Nigdy czegoś takiego nie odczuwałem. Coś dziwnego się ze mną dzieje i to od pewnego czasu. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz?
Wiedziałem, o co pyta i że tego na głos powiedzieć nie wolno.  
– A niby dlaczego? Ważne, że ci się podobało... Ja też za bardzo nie cierpiałem – roześmiałem się i po przyjacielsku pacnąłem go w ucho.  
– Jakbyś ściszył mordy tym panienkom z pornola i nie walił swojego wała to by mnie nie wzięło... – wyszeptał. – A teraz chcę spać...  
Wygląda na to, że mój pomysł zaczął działać. Do tej pory Marak nie reagował na żadne podniety, na żadne bodźce. To już było widać wtedy w saunie, później też był obojętny jak papierek lakmusowy w czystej wodzie. Dopiero dziś... Teraz trzeba Markowi załatwić kobietę, by skosztował prawdziwego seksu. Samo walenie gruchy nawet z pomocą innych okoliczności to zdecydowanie zły pomysł.  

W poniedziałek szkoła. Marek nie wyglądał najlepiej, ale w obliczu dwóch klasówek nie miałem jakoś ochoty go męczyć. Na przedostatniej lekcji wyszedł na chwilę do toalety. Coś długo go nie było i zacząłem się niepokoić. Coś ostatnio narzekał na żołądek.  
– Panie profesorze, martwi mnie, że Marek jeszcze nie wrócił z toalety. Od rana się źle czuł. Mogę pójść zobaczyć co się stało?
– Pewnie – nie zgłosił obiekcji profesor. – Tylko się pośpiesz...
Wpadłem do męskiego kibla cuchnącego fajkami. Przy pisuarach go nie było. Sprawdziłem kabiny. Były trzy, jedna zamknięta na haczyk od wewnątrz. Zapukałem. Cisza. Przyłożyłem ucho, też cisza. Przecież normalny człowiek się rusza, wydaje jakieś dźwięki... W końcu, porządnie zdenerwowany, zajrzałem w szczelinę pod drzwi. Marek leżał na podłodze...

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3528 słów i 19527 znaków, zaktualizował 18 sty 2023.

2 komentarze

 
  • Derko

    Zapowiada się ciekawie... :smile:

    18 sty 2023

  • eksperymentujacy

    Nieźle rozwijasz :)

    17 sty 2023