Przypadki Krzysia (27) Paw na biurku starego

Po jakimś czasie strażniczka, platynowa blondyna o twarzy rodzącej skojarzenia z jakimiś filmami sado-maso, ubrana w nienaganny mundur, przyniosła mi posiłek. Posiłek to za dużo powiedziane. Jakaś breja na talerzu, której składu nie zidentyfikowałoby nawet najlepiej zaopatrzone laboratorium chemiczne, do tego plastikowy kubek z cieczą, która miała przypominać herbatę. Powąchałem jedno i drugie i doszedłem do wniosku, że nie przymieram aż tak bardzo głodem, by to jeść. Komórkę oczywiście mi zabrali, a nic więcej przy sobie nie miałem. Nawet nie wiedziałem, która godzina. Okno było zakratowane i wychodziło na jakieś obskurne podwórko. Pierwszy raz czułem się zupełnie oderwany od czasu, nie wiedziałem, o której mnie przyprowadzili, ile czasu tu spędziłem. Nacisnąłem na guzik. Gdzieś tam chyba zadzwoniło, bo po chwili przyszła ta gestapówka.
– Coś potrzeba? – zapytała tonem, który wskazywał, że ją od czegoś oderwałem.  
– Tak, czy da się zgasić to cholerne światło?  
– Niestety nie. Nie chcemy, byś sobie coś zrobił w nocy. Jak cię przewiozą do aresztu śledczego, tam będą wam gasić światło na noc.  
Co oni wszyscy z tym aresztem? Chcą mnie wystraszyć? To udało im się w momencie aresztowania. Poza tym gdybym sobie chciał zrobić, nie byłoby z tym większego problemu. Wystarczyłoby sobie rozharatać nadgarstek o łóżko. Tylko po co? Cały czas żyłem myślą, że to jakaś tragiczna pomyłka i wszystko się jakoś wyjaśni. Oczywiste było, że ktoś mnie w to wszystko koszmarnie wrobił. Teraz przypomniałem sobie, że ten cholerny sweter wisiał na krześle, kiedy opuszczałem mieszkanie na Krzyckiej po raz ostatni, sam go tam powiesiłem. Wystarczyło go wziąć i pochlapać nieco benzyną, a później podrzucić. Tylko kiedy? Najpewniej w nocy, kiedy wszyscy spali. Tyle że wtedy garaż był zamknięty. Później pan Tomek gdzieś wyjechał i, jak to ma w zwyczaju, zostawił drzwi od garażu otwarte. W domu był tylko Marek. Czyżby on... Bzdura. Jaki miałby w tym interes? Poza tym na pewno nie podpalił, bo gdy to zrobiono, byliśmy zajęci ruchaniem Pauliny. A może był w zmowie z tamtymi? Może chodziło o to, by mnie odciągnąć, a Markowi dać alibi? Moje myśli były coraz dziwniejsze i zauważyłem, że zaczynam gonić w piętkę, na liście podejrzanych było już może osiem osób. Czułem się coraz bardziej zmęczony, ale jak tu zasnąć przy tym cholernym świetle?  

Leżałem tępo na pryczy i mełłem wydarzenia ostatniej doby. Chyba nigdy nie wykonałem trzech numerków w odstępie kilkunastu godzin. Eh, przydałoby się małe co nieco. Mój źrebak nie był obojętny na te wspomnienia, nawet na nieudany seks z Kingą. Pogładziłem się po kroczu i aż mi dreszcze przeszły po plecach. Potrzebowałem tego teraz i natychmiast. Tylko jak to zrobić przy świetle? Położenie się pod śmierdzący koc nie wchodziło zupełnie w grę. Cela była ogrzewana i postanowiłem, że będę spał odkryty. A jak zobaczą przez judasza? Zupełnie nie znałem zwyczajów klawiszy i nie wiedziałem, jak często będę kontrolowany. Ale przecież ta baba dopiero co była i wyglądało na to, że ostatnie, co ma w głowie, to zajmowanie się więźniami. Raz się żyje, niech się dzieje co chce. Ściągnąłem gacie do kolan i rozpocząłem zabawę. Przywoływałem do pamięci nasz sobotni trójkąt, całą tę perwersyjną sytuację, która wprawiła mnie w ogromne podniecenie. Koniecznie trzeba to będzie powtórzyć, tylko kiedy? Na chwilę odechciało mi się zabawy. Kiedy oni mnie stąd wypuszczą? Ale mały dopominał się o kolejną porcję pieszczot. Niech ma... Byłem już blisko, kiedy wydawało mi się, że coś za drzwiami się poruszyło. Eh, przesadzam, drzwi były z pancernej stali, ledwie słyszałem, kiedy tu podeszła ta gestapówa. Postanowiłem olać to wszystko, bo nawet jeśli, to co mi zrobią? Męczyłem się strasznie, ale w końcu mój odsłonięty brzuch doczekał się dobroczynnych kropel. I w tym momencie zachrobotały drzwi i stanęła w nich właśnie ta gestapówa. Chyba nawet widziała, jak kończyłem naciągać majtki na dupę.  
– Wszystko w porządku? – zapytała. Usiłowałem z jej twarzy coś odczytać, ale się nie dało.  
– Tak, dziękuję za troskę – odpowiedziałem zjadliwym tonem. Gestapówa wręcz pożerała mnie wzrokiem. O co jej chodziło, do ciężkiej cholery? Ona najwyraźniej gapiła się w moje krocze.  
– Gdybyś czegoś potrzebował, naciśnij przycisk – powiedziała głosem, którego jeszcze u niej nie słyszałem, miękkim, niemal matczynym. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to zawoalowana propozycja z jej strony. Czemu nie, w celi nie było kamery, można tu było zrobić wszystko.  
– Nie, dziękuję.
Gestapówa uśmiechnęła się do mnie, poprawiła mundur i wyszła. Nie gustuję w paniach w tym wieku, mogących być moją matką, jeśli o to chodzi. Choć z drugiej strony czemu nie? Nie była stara, miała jędrne ciało... Zacząłem sobie wyobrażać, co z nią mógłbym zrobić i nie było mi wcale nieprzyjemnie. Może spróbować? Ale co jej powiem? Mogę panią przelecieć? Albo czy może pani pobawić się moim smokiem? Jak to słowo się nazywa? Uczyli mnie na angielskim. Innuendo, czyli zawoalowana obecność seksu. To było na pewno. Tak się zastanawiając i wyobrażając nawet nie poczułem, kiedy odpłynąłem.  

Obudził mnie szczęk otwieranych drzwi, w których stanął tym razem strażnik i przyniósł mi śniadanie, dwie kromki chleba, trójkącik sera topionego i znów jakiś podejrzany napój. Byłem już tak głodny, że pożarłem to niemal natychmiast, mimo braku zaufania do herbaty. Co będzie dalej? przecież nie będą mnie tak trzymać w nieskończoność? Ta cela zdążyła mi się już znudzić. Po okresie czasu, który mógłby być równie dobrze godziną jak i trzema, znów przyszedł jeszcze inny strażnik, o wyjątkowo wrednym wyrazie twarzy i nieokreślonym wieku, mógł być po trzydziestce albo przed pięćdziesiątką.  
– Jak strażnik staje w drzwiach, więzień ma stać na baczność – upomniał mnie. – Krzysztof Podleśny? Idziemy na przesłuchanie.  
I znów labirynt korytarzy, schody, mijający mnie policjanci, żaden nie zwrócił na mnie uwagi. Czułem się jak prowadzony na egzekucję. W końcu stanęliśmy przed jakimiś drzwiami, strażnik zapukał.  
– Wejść.  
Pokój był zupełnie bezpłciowy, z jakimś regałem i komputerem na biurku. Za stołem siedział policjant w mundurze i przypatrywał mi się ciekawie.  
– Krzysztof Podleśny?  
– Tak.  
– Siadaj – wskazał mi krzesło, nie musiał zresztą, bo innego tu nie było. Usiadłem, a nogi mi drżały.  
– Zacznę od najważniejszego: dlaczego podpaliłeś własne mieszkanie? Bo nie mamy wątpliwości, że to ty zrobiłeś.  
Nieźle zaczyna. Jak odpowiedzieć na tak zadane pytanie?
– Przepraszam, w jakim charakterze jestem przesłuchiwany? – zapytałem, mając na myśli pogadankę, którą przeszliśmy w szkole jakiś czas temu, abyśmy poznali nasze prawa i obowiązki.  
– Na razie świadka. To prokurator ewentualnie postawi zarzuty i od tego momentu będziesz podejrzanym – odpowiedział spokojnie policjant.  
No nieźle. Co pamiętałem, to informację, że w polskim systemie prawnym świadek ma mówić całą prawdę i jest pociągany do odpowiedzialności za fałszywe zeznania, a podejrzany może łgać, aż powietrze świszcze i nic z tym nie da się zrobić. To sąd musi mi udowodnić, że kłamałem. Tamta pamiętna pogadanka, zresztą ze śliczną, cycatą adwokatką spowodowała, że coraz częściej myślałem o studiowaniu prawa. To wszystko było niesamowicie ciekawe i wciągające, wielka szkoda, że moją przygodę z prawem zaczynam po drugiej stronie...  
– Nie mam nic do powiedzenia – powiedziałem zimno. – Zresztą w czasie podpalenia byłem u kolegi na Wojnowie, co łatwo sprawdzić choćby po rejestracji sygnałów mojej komórki, wiem, że to jest możliwe. Zresztą dzwoniliście do mnie z informacją, że moje mieszkanie się pali.  
– To ty tak uważasz – policjant był niewzruszony. – Natomiast my mamy świadków na to, że byłeś przy pożarze, bodaj cztery osoby. No i nie muszę ci przypominać o swetrze, znalezionym na Wojnowie.  
– Być – byłem, nie będę się wypierał, może pan swoich świadków wsadzić w – tu policjant spojrzał na mnie groźnie, choć górna warga mu lekko drżała. – Przepraszam. Ale nawet mam zdjęcia, na których tam jestem. Tylko że to było jakąś godzinę po pożarze.  
– Masz jakieś zdjęcia? – zainteresował się policjant.  
– Tak, coś z pięćdziesiąt sztuk, jeśli pana to interesuje. I jest na nim kilka osób, które absolutnie nie powinny tam być...  
– Gdzie je masz?
– No przecież nie tu. Są u osoby, która je zrobiła, a kopie dobrze zabezpieczone.  
– Czy wiesz, że masz obowiązek nam wydać wszystkie materiały związane ze śledztwem? Gdzie są te zdjęcia? Kto je ma? – w tym momencie zrobił się zły i natarczywy. Coś za bardzo go te fotki poruszyły.  
– My je i tak znajdziemy.  
– A w to nie wątpię – odpowiedziałem – tyle że nie wszystkie.  
Chyba uderzyłem w jakiś czuły punkt tego dochodzenia, bo policjant wyraźnie się stropił i na jakiś czas zaszył w komputerze, udając że czegoś szuka. Lata z matką i konieczność ukrywania przed nią wielu rzeczy nauczyły mnie odróżniać, kiedy człowiek coś robi na serio, a kiedy na niby. Ten gliniarz w ewidentny sposób symulował pracę.  
– Wczoraj przyznałeś się do tego, że sweter znaleziony w garażu na Wojnowie należy do ciebie, prawda? Jeśli tak, to co zrobiłeś ze spodniami i butami?  
– Jakimi spodniami? – zdziwiłem się.  
– Nie rób ze mnie durnia, w tych, w których podpalałeś mieszkanie. Co z nimi zrobiłeś?  
A więc tu ich boli. Ewidentny błąd tego, kto podłożył nam ten prezent. Bo ciężko założyć, że sweter jest zniszczony, a cała reszta odzieży nie, nawet nie pachnie benzyną? Jedną rzecz podrzucić łatwo, więcej już nie.  
– Cóż, musi pan w takim momencie założyć, że podpalałem z gołą dupą, bo ja tych spodni nie mam. Ba, one w ogóle nie istniały.  
Gliniarz nieoczekiwanie wstał z miejsca i zaczął się przechadzać po pokoju przesłuchań. Po jego twarzy było widać, że coś mu zupełnie nie idzie. Później grzebał w szafce, ale wątpię, by chciał w niej coś znaleźć. Po kilku minutach przerwy wrócił na miejsce.  
– Jeśli przyznasz się, gdzie schowałeś spodnie i buty, będzie ci łatwiej, i teraz i w sądzie. Bo teraz akta zostaną przedstawione prokuratorowi, który wystąpi do sądu o tymczasowe aresztowanie. W twoim przypadku jest ono niezbędne, gdyż mógłbyś zacząć mataczyć, niszczyć dowody przestępstwa, chociażby te spodnie i buty. Posiedzisz tam kilka miesięcy, bo sporządzenie aktu oskarżenia trochę trwa, później poczekasz na rozprawę, a naszym sądom się nie śpieszy, możesz wyjść z puszki najwcześniej po dwóch latach. Natomiast jeśli wydasz nam te rzeczy, dla prokuratora będzie to znak, że nie mataczysz i może nawet cię zwolnić. Tak więc rozważ, co ci się bardziej opłaca.  
Rozważyłabym, gdyby te pieprzone spodnie i buty istniały... Miałem wrażenie, że bierze mnie pod włos, by zdobyć swoje upragnione dowody. Tylko dlaczego zabiera się do tego od dupy strony, zamiast sprawdzić, czy rzeczywiście mogłem tam być w momencie podpalenia? W tym momencie zrobiło mi się strasznie niedobrze, zawirowało mi w żołądku, pewnie od tego syfu na śniadanie i puściłem pawia prosto na biurko, ochlapując komputer. Policjant nie odezwał się słowem, popatrzył na mnie, jakby się czegoś przestraszył, po czym sięgnął do telefonu na biurku i wezwał kogoś do pokoju przesłuchań. Długo nie trzeba było czekać, zjawiło się dwóch mundurowych.  
– Zabrać go – warknął gliniarz – i niech ktoś tu zrobi coś z tym syfem.  

Odprowadzili mnie do tej samej celi. Znów przemierzałem ten labirynt korytarzy, nogi miałem jak z waty, wydawało mi się, że za chwilę zemdleję. Wszystko wirowało wokół mnie, znów żołądek podchodził mi do gardła.  
– Zaraz do ciebie przyjdzie lekarz – powiedziała młoda policjantka, robiąca wrażenie sympatycznej. – Posiedzieć tu z tobą?
Towarzystwa takiej damie się nie odmawia, choć akurat nie kobiety były mi w głowie, zdaje się, że chwilowo było w niej nic. Tępo patrzyłem na zgrabne piersi opięte mundurem.  
– Jak pani ma na imię? – zapytałem z głupia frant.  
– Mariola – odpowiedziała z uśmiechem. – Ty masz na imię Krzysiek, prawda?  
Skinąłem głową. Po to pracuje w policji, by być dobrze poinformowana, to jasne. Chciałem się jej nawet coś zapytać, ale język mi skołowaciał i przy każdej próbie powiedzenia czegokolwiek robiło mi się niedobrze. A właśnie przy tej ślicznotce nie chciałbym zwymiotować... Niestety nie było mi to dane. Przy kolejnej próbie otwarcia ust znów wszystko podjechało mi do gardła, na szczęście wykonałem sprint na osłabionych nogach, tak, że gliniarka aż się wystraszyła i usiłowała mnie przytrzymać, i dopadłem obskurnego kibla w ostatnim momencie. Gdy tak zwisałem z łbem nad kiblem, klęcząc na kolanach, Mariola podeszła do mnie i położyła mi rękę na plecach.  
– Wstań już. Zaraz ktoś przyniesie ci coś do picia.  
– Nie! – wrzasnąłem. – To od tej waszej cholernej herbaty!
– Dostaniesz lepszą – uśmiechnęła się. – Już ja się o tom postaram.
Herbatę mi przyniesiono i istotnie nadawała się tym razem do picia. Za kilkanaście minut przyszedł lekarz, stary dziadek pod sześćdziesiątkę, i mnie przebadał.  
– Ty chłopcze masz powiększone węzły chłonne – powiedział macając mnie w pachwinie. – Od dawna tak masz?  
– Nie wiem – odpowiedziałem. Nawet nie wiem, co to są węzły chłonne, to skąd mam wiedzieć, czy są powiększone? Zaraz zaraz... Coś mi zaczęło świtać w głowie. Kiedy zrobiłem ten cholerny test na HIV, który nie wyszedł, jednym z zapowiadanych przez rozliczne źródła objawów były właśnie powiększone węzły chłonne. Jakoś mnie to nie zastanawiało, bo poza wiadomą częścią ciała i to tylko w określonych sytuacjach nie widziałem u siebie nic powiększonego. Teraz ten cały koszmar wrócił ze zdwojoną siłą.  
– Co oznaczają powiększone węzły chłonne? – zapytałem z trwogą w głosie.  
– Wszystko i nic – odpowiedział enigmatycznie lekarz. – To są miejsca, gdzie w organizmie produkuje się limfa. Generalnie mogą oznaczać stan zapalny, niektóre rodzaje nowotworów, często choroby immunologiczne takie jak AIDS – powiedział to niczym wyuczoną formułkę. Nie wiem, czy widział reakcję na mojej twarzy, miałem nadzieję, że nie.  
– Leczysz się na coś?  
– Nie, to znaczy miałem hematospermię, ale już minęła – odpowiedziałem i pewnie zarumieniłem się ze wstydu. Zawsze mnie śmieszyło to stwierdzenie, jak można to powiedzieć, nie widząc się w lustrze?  
Doktor pokiwał głową, zmierzył mi ciśnienie, dotknął w jeszcze kilku miejscach.  
– Trudno powiedzieć po tak pobieżnych obserwacjach, ale może to być zwykłe zatrucie pokarmowe, stres spowodowany sytuacją, albo coś o wiele więcej. Nie podoba mi się to. Napiszę raport, jeśli trafisz do aresztu, tam się tobą zajmą, zrobią badania, pobiorą krew. Jeśli wyjdziesz wcześniej, zgłoś się koniecznie do lekarza. A na razie nic nie jedz, pij tylko przegotowaną wodę i nie bierz żadnych leków. Te wymioty i zawroty głowy mogą minąć, a jak dalej będzie tak samo, masz tu przycisk. No to trzymaj się, kawalerze – uśmiechnął się do mnie pakując swą walizkę.  

Ledwie doktor wyszedł, do celi weszła policjantka Mariola z następnym piciem.  
– Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się.  
Po tej drugiej herbacie poczułem się już o wiele lepiej, sam fakt, że podała mi ją tak piękna kobieta, nie był bez znaczenia.  
– Żebyś wiedział, jak stary się miota, że zarzygałeś mu gabinet – powiedziała to z jakąś mściwością w głosie, a jednocześnie rozbawieniem. – Musisz wiedzieć, że ten policjant, który cię przesłuchiwał, nie jest tu szczególnie lubiany. Wszyscy się śmieją z tego, co się stało.  
– Nie chciałem – wybąkałem jak jakiś sztubak.  
– Nic się nie stało, my jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nie takie rzeczy tu się zdarzały. Tylko rzadko w gabinecie starego... On zawsze bierze na siebie najpoważniejsze dochodzenia. Musiałeś naprawdę coś zmalować, prawda?  
Jeśli robił się jakiś dobry nastrój, prysł momentalnie i Mariola to zauważyła. Wstała z mojej pryczy, obciągnęła mundur.  
– No już wyglądasz w miarę podobny do ludzi – stwierdziła – i chyba mogę cię tu zostawić.  
Gdy wychodziła, obserwowałem jej tyłeczek obciągnięty ciasno dopasowaną czarną spódniczką. No, taki towar mi przechodzi koło nosa... Sama wzmianka o AIDS zepsuła mi nastrój. Następny test miał być za jakieś osiem dni, będę na niego czekał o wiele bardziej zdenerwowany. O ile wyjdę, bo to wcale nie jest takie oczywiste. No i jeśli nie wyjdę, to zrobią mi go w areszcie, tak czy owak zawsze Nowak. Położyłem się na pryczy i zacząłem wspominać Jolę. Ostatnio zaniedbałem ją ogromnie, ona nawet nie wie, co się stało, chyba od czasu, kiedy matkę wzięli do szpitala. Jeśli zaś wie, to nie ode mnie i pewnie nie w taki sposób, jaki bym sobie życzył. Bo przecież policja poinformuje szkołę...

– Wstawaj, jesteś wolny – nawet nie zauważyłem, jak do celi wszedł strażnik, ten sam, co rano.  
– Jak to wolny? – nie rozumiałem.  
– Normalnie, wracasz do domu. Tylko trzeba cię wypisać, a to trochę potrwa, więc jeszcze z godzinkę posiedzisz tu na komisariacie.  
Dość wolno to do mnie dochodziło. Jak to wolny? Bez prokuratora, bez przesłuchania? Coś mi tu mocno nie grało. Oczywiście nie miałem pojęcia co się działo za komendą, ale to wszystko wyglądało mi podejrzanie.  
– Chodź ze mną.  
Znów te nogi z waty... Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy zarzygałem gabinet, przynajmniej w moim samopoczuciu. Tym razem zaprowadzono mnie w jakieś inne miejsce, kazano podpisywać papiery, nawet nie wiedziałem, co podpisuję i byłem zbyt słaby, by się tym zainteresować. Raczej zastanawiałem się, co zrobić dalej. Do domu oczywiście wrócić nie mogłem, a wątpię, by po tej akcji rodzice Marka chcieli mnie trzymać. Z kamienną miną, bez cienia uśmiechu odbierałem swoje rzeczy, nie dochodziło do mnie, że za chwilę będę wolny. Za bardzo wolny...  
– Przepustkę odda pan na bramie – powiedział policjant. – I, jak tu się przyjęło, powiem ci żegnaj, bo mam nadzieję, że nie będziesz chciał tu wrócić.  
– Pewnie nie, choć wybieram się na prawo, więc kto wie, co będzie dalej...
Uśmiechnęliśmy się do siebie, przepustkę oddałem i wyszedłem z komisariatu. Gdzie tu iść? Wypadałoby do Joli, ale pewnie jest w szkole, dopiero pierwsza. Leniwie ruszyłem w stronę Podwala.  
– Krzysiek?  
Obróciłem się. To był pan Tomasz.  
– No mówiłem ci, że wszystko się wyjaśni – powiedział wesoło. – A ty co tak wyglądasz jakbyś ze szpitala uciekł? Pójdziemy na parking i odwiozę cię do domu. Chcesz coś zjeść po drodze? Podejrzewam, że więzienny chleb nie za bardzo ci smakował.  
– Nie... Zresztą bardzo źle się czuję. Jedyne co chcę, to wrócić i położyć się spać.  
– No widzę, że nieźle cię tam przeczołgali – powiedział pan Tomek otwierając drzwi od swego volkswagena. – Na razie nikt nie będzie cię niepokoił, sprawa jest w toku, ale chyba w końcu od ciebie się odczepią. Co nie znaczy, że nie będziesz przesłuchiwany, ale na razie ciesz się wolnością – klepnął mnie w ramię i zapuścił silnik. Jechaliśmy przez zatłoczone miasto w ciszy, nie miałem ochoty na żadną rozmowę.  

Ktoś gładził mi policzek, chyba całował po twarzy... Śni mi się czy to jest naprawdę? Było mi tak przyjemnie, że nie chciałem otworzyć oczu. Po tym piekle ostatnich kilku godzin po raz pierwszy mi było przyjemnie. Przemogłem się jednak. Przed łóżkiem stał Marek, nachylał się nade mną i z jakąś czułością głaskał mi czoło.
– Nie mów nic – powiedział, gdy usiłowałem się odezwać. – Ojciec powiedział mi, że z tobą coś kiepsko.  
– Ano kiepsko – odpowiedziałem. – Ale nie męcz mnie, opowiem ci wszystko, jak już dojdę do siebie.  
– Spokojnie, masz czas. W szkole nic ciekawego, natomiast... zaraz opowiem ci o o Andżelice. Tylko coś zjedz, bo wyglądasz, jakbyś miał zemdleć.  

Ponieważ w przyszły weekend będę na urlopie, wrzucam następną część już dziś.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3695 słów i 20994 znaków, zaktualizował 10 kwi 2023.

11 komentarze

 
  • Xe

    No ja się przypominam o kontynuacji

    20 kwi 2023

  • trujnik

    @Xe mam koronawirusa, Poczekajcie aż wyzdrowieję

    21 kwi 2023

  • Dyzio55

    Mam wrażenie że nie tylko opowiadanie się rozwija ale również opowiadający. Pozdrawiam 😎

    13 kwi 2023

  • SPOSTRZEGAWCZY

    Dla mnie dwie ostatnie części nie mają nic wspólnego z erotyka i powinno być w innym dziale np kryminalne lub sensacyjne. Więc mi się nie podoba że autor odszedł od erotyki. Pozdrawiam.

    11 kwi 2023

  • trujnik

    @SPOSTRZEGAWCZY ale do niej wrócę :) Nie jestem franek, by pisać cały czas o ruchaniu, w życiu człowieka są różne momenty. Wiesz co? najciekawsze jest wtedy, jeśli w życiu dzieje się coś z różnych półek, niekoniecznie samo pierdolenie. Poza tym skoro jesteś spostrzegawczy, to zauważ, że Krzysiu ma permanentną chcicę i rządzi nim główka a nie głowa...

    11 kwi 2023

  • trantolo

    Super

    10 kwi 2023

  • Xe

    Historia coraz bardziej ciekawa

    10 kwi 2023

  • cikBer

    Pisz dalej bo ciekawi mnie jak to się rozwinie.

    10 kwi 2023

  • sai

    Robi się ciekawie ;)

    10 kwi 2023

  • elninio1972

    Fajne, jestem na tak ale łapek nigdy nie zostawiam ...  Ma to jakieś znaczenie ?

    10 kwi 2023

  • trujnik

    @elninio1972 W sumie nie :) Mnie bardziej do pisania motywują komentarze, zwłaszcza te krytyczne, bo wtedy wiem, co zmienić. Na przykład niedawno ktoś mi wytknął, że mylą mi się imiona bohaterów. Czasem tak :) i to już było w moich poprzednich opowiadaniach i powieściach. Dlatego teraz sprawdzam to bardzo uważnie.

    10 kwi 2023

  • elninio1972

    @trujnik bo wczoraj bodajże pisałeś że mało łapek, więc pytam  
    Rzadko też komentuje , lecz zawsze jestem na Tak/nie .

    10 kwi 2023

  • trujnik

    @elninio1972 Nie że mało, tylko zaistniało dziwne zjawisko, że łapki przybywały normalnie, a potem urwało się do zera na 24 godziny przy ciągłym wzroście odsłon. Mówię, rachunek prawdopodobieństwa w tym momencie zgłupiał :D

    10 kwi 2023

  • TomoiMery

    ten koniec to chyba spóźniony primaaprilisowy żart czekamy na dalszy rozwój tej przygody 👍👍

    10 kwi 2023

  • trujnik

    @TomoiMery Raczej byłem przekonany, że ktoś manipuluje danymi. No i tak dorobiłem się pierwszej łapki w dół :D

    10 kwi 2023

  • TomoiMery

    @trujnik kiedyś musiał być ten pierwszy raz 🤣🤣 czekamy na dalsze części 😈😈

    10 kwi 2023

  • Zed

    Doskonałe jak zawsze. Koniecznie pisz dalej. Pozdo  :danss:

    10 kwi 2023

  • Wkurzony

    To ty się autor zdecyduj piszesz dalszy ciąg czy nie

    10 kwi 2023

  • trujnik

    @Wkurzony nigdzie nie napisałem, że nie napiszę, problem gdzie go umieszczę :( pzdr

    10 kwi 2023