Przypadki Krzysia (21) Na zakręcie

Wychodząc z domu próbowałem zadzwonić do matki i trochę ją uspokoić, że tym razem wrócę naprawdę późno. Jej telefon był wyłączony, co czasem się zdarzało, więc wysłałem jej krótkiego esemesa, ale bez straszenia napadem, policją, jak włączy to przeczyta. Na razie denerwowałem się w samochodzie Joli i przeklinałem ten moment, kiedy zgodziłem się pojechać z nią na policję.  
– Ktoś to w ogóle widział? – zapytała Jola w momencie, kiedy nie musiała być skupiona. Komenda dla Krzyków znajduje się na Jaworowej, niezbyt daleko, można tam jechać do pewnego momentu pustymi uliczkami między willami jednorodzinnymi.  
– A wiesz że tak? – pogmerałem w kieszeni i podałem jej wizytówkę. Na tyle, na ile mogła oderwać się od jazdy, rzuciła na nią okiem.  
– Przecież ją znam. Tamara Drogorób, kiedyś radna miejska, znana artystka. Na jej pamięć możemy liczyć. Zachowaj to, pewnie się przyda.  

Na komendzie przyjęli nas chłodno, ale nie odmówili spisania protokołu. Policjant upierał się, że musi być obecna moja matka i próbował do niej zadzwonić, jednak on też nie dodzwonił się. Jola jako nauczycielka ze szkoły, co sprawdzono bardzo drobiazgowo, w ostateczności została dopuszczona do przesłuchania.  
– Czy masz jakieś podejrzenia, kto mógł to zrobić? – zapytał kostyczny policjant w stopniu aspiranta. Popatrzyłem błagalnie na Jolę. Problem polegał na tym, że miałem i teraz musiałbym się wyspowiadać z Andżeliki i Kingi. Jedno i drugie nie było przeznaczone dla uszu Joli, mogłoby zaprowadzić nie wiadomo gdzie. Jednak jedna opcja wydała się bezpieczniejsza niż druga. Jest takie zagranie w szachach o nazwie gambit, w którym poświęca się jakoś grubą figurę, najczęściej hetmana, by wyrobić sobie pozycję do obrony lub ataku. Wiedząc zatem, że straty są nieuniknione, poświęciłem Kingę. Policjant słuchał historii z zainteresowaniem a mnie robiło się coraz słabiej, kiedy musiałem opowiedzieć o przeszłości Kingi. Słowo "prostytutka" wręcz kaleczyło mi gardło. Zerknąłem zrozpaczony na Jolę, siedzącą nieco z boku, ale ta wydawała się niewzruszona i chyba nawet się uśmiechnęła. Podczas rozmowy wszedł młodszy stopniem policjant i wniósł jakieś papiery. Aspirant przerwał rozpytywanie, skupił się na jednym z nich i studiował go ciekawie.  
– Prowadzimy sprawę, w której występuje twoje nazwisko, o handel narkotykami – powiedział beznamiętnym głosem aspirant – twoje nazwisko wystąpiło w jednym z zawiadomień o przestępstwie. Nieoficjalnym, trzeba szczerze powiedzieć. Sprawa wydawała się dęta, ale musimy doprowadzić ją do końca. Zwłaszcza że teraz...
– To temu zawdzięczam tę rewizję w mieszkaniu? – przerwałem mu zjadliwie. – O ile wiem, matka złożyła zażalenie na postępowanie policji i przeszukanie pod nieobecność pełnoletniego.  
– Nic na ten temat nie wiem – odpowiedział zimno policjant. – Daj mi skończyć. To, co się stało dziś, może równie dobrze świadczyć o porachunkach między gangami. Po prostu nie oddałeś komuś pieniędzy za towar i masz czego chciałeś.  
Myślałem, że szlag mnie trafi. Było już późno, całe ciało mi płonęło, byłem tak zmęczony, że ciężko było mi się skupić nad pojedynczymi szczegółami. I tu z pomocą przyszła mi Jola, czego nawet się nie spodziewałem.  
– Macie jakieś dowody, zostały przedstawione zarzuty mojemu uczniowi, czy po prostu klepie pan jakieś bzdurki bo się panu nudzi? Bo pan wybaczy, w bajce o Czerwonym Kapturku jest więcej prawdy...
Policjant popatrzył na nią wściekle, widziałem, jak zaczyna mu drgać podbródek. Jola z miękkiej kotki zamieniła się w dziką kocicę i musiał to zauważyć. Ale nie podjął zaczepki. Przeprosił i szybko dokończył przesłuchanie.  
– Teraz pójdziesz ze mną do pokoju, gdzie przeprowadzimy ciąg dalszy przesłuchania. A panią proszę o poczekanie na korytarzu.  
Jola nie dała się wyprowadzić w pole.  
– Przypominam panu, to jest osoba nieletnia i w jakimś sensie jestem za nią odpowiedzialna...
Na szczęście to przesłuchanie było inne i z masy zdjęć musiałem wybrać kogoś, kto przypomina mi napastników. Uważnie, na ile pozwalał mi świdrujący ból głowy, wpatrywałem się w poszczególne fotografie. Nic. Dopiero przy jednej drgnąłem. Mogłem się oczywiście mylić, ale prawie na pewno był to ten chłopak, który zaczepił mnie na Ruskiej i prosił, bym sobie odpuścił Kingę. Tyle że tamten był w kapturze, ten zaś miał czarną bujną czuprynę. Pokazałem go i wytłumaczyłem, w jakich okolicznościach go spotkałem.  
– Czy jesteś pewny, że chodziło wtedy o Kingę Stadnik? – zapytał policjant. Kiwnąłem głową.  

– Dlaczego nic nie powiedziałeś w szkole o tym przesłuchaniu? – napadła na mnie Jola zaraz po tym, jak oddaliśmy podpisane przepustki i opuściliśmy ponure gmaszysko na Jaworowej.  
– A musiałem? – zaperzyłem się. – Jak to mówią, nie powiadaj nikomu, co się dzieje w domu. Poza tym wtedy podejrzewałem jedną osobę ze szkoły, że mi podłożyła to świństwo. Teraz nie jestem już taki pewny.  
Jola nie skomentowała, siadła za kierownicę i zajęła się prowadzeniem z takim zaangażowaniem, że bałem się nawet odezwać. Lampy uliczne, światła w oknach, pączkujące drzewa, wszystko to zlewało mi się w oczach w jedno.  
– Podrzucę cię do domu, ale będziesz mnie musiał popilotować – poprosiła Jola. Usiłowałem wyłowić coś z jej tonu, ale w tym stanie było to po prostu niemożliwe. I zaczął się koszmar. Jako pieszy nie wiedziałem, że mamy tak dużo ulic jednokierunkowych na osiedlu i dotarcie do domu zamieniło się w kolejny labirynt uliczek. Gdy dojechaliśmy w pobliże domu, było już w pół do jedenastej. No to matka da mi paternoster – pomyślałem. Zanim wysiadłem z auta, przytuliłem się do Joli i uśmiechnąłem blado. Mimo bólu pragnąłem jej ust, zapachu, dotyku. Nie zastanawiając się wiele padłem w jej objęcia i oddałem się najbardziej namiętnemu pocałunkowi w moim dotychczasowym podłym życiu. Po plecach przelatywały mi ciarki, mały w spodniach błyskawicznie stanął na baczność. Usiłowałem naprowadzić na niego rękę Joli.
– Nie masz dość? – zapytała filuternie, na moment odrywając się od moich ust. – Nie sądzę, żeby to były dobra pora i miejsce. Pamiętaj, na razie nie jesteś bezpieczny...
Zrobiło mi się głupio, że musi mi mówić o tak oczywistych sprawach, ale skoro znaleźli mnie kilka przecznic dalej, równie dobrze mogą dotrzeć i tu. Pożegnałem się ciepło i wysiadłem z auta.  

Jeszcze z chodnika przed domem zauważyłem, że w kuchni światło się nie paliło, w przedpokoju też nie, bo drzwi do kuchni zawsze są otwarte i byłoby widać choćby poświatę. Matka pewnie wróciła i śpi – pomyślałem, z bólem nóg wspinając się na drugie piętro. Zachrobotał klucz w zamku i po chwili byłem już w środku. W całym domu było zimno i ciemno niczym u Afroamerykanina w odbycie. Zajrzałem do pokoju matki, pusto. Rozświetliłem całe mieszkanie, dalej pusto. Co się dzieje do ciężkiej cholery? Nie miałem żadnego pomysłu. Mogę czekać ale co to da? W tej sytuacji to, że matka raczej o niczym się nie dowie, przestało mnie pocieszać. Denerwowałem się coraz bardziej. Mimo wszystko postanowiłem wmusić w siebie jakąś kolację, na głodniaka człowiek zawsze gorzej myśli. W lodówce były wyłącznie jajka, których nie lubię, ale półka na wędliny była pusta, matka miała zrobić dziś zakupy. Również chlebak prezentował smętne piętki od nieświeżego już chleba. W zamrażalniku była jedna laska zwyczajnej, którą odmroziłem i zrobiłem sobie beztrosko jajecznicę, nie myśląc, co będę jadł jutro na śniadanie.  

Była już pierwsza. Nie mogłem spać, zarówno z bólu jak i lęku o matkę. Żeby teraz ktoś mnie przytulił, choćby nawet Marek. Z lubością pomyślałem o jego miękkim, ciepłym ciele i pogodnym wyrazie twarzy. Marek, może do niego zadzwonić? On pomógłby na pewno. Tak, tylko jak może pomóc o tej godzinie? Mogę najwyżej zadzwonić na pogotowie. Wyjąłem komórkę, wystukałem sto dwanaście, nawet nie słyszałem piknięć komórki, tak bardzo waliło mi serce i szumiało w uszach.  
– Sto dwanaście, słucham – odezwał się zmęczony, charczący głos operatorki. Przedstawiłem krótko sprawę.  
– Niestety nie możemy udzielić takiej informacji przez telefon – pouczyło mnie babsko. – Jutro przyjedzie pan na pogotowie, wylegitymuje się stosownym dokumentem, wtedy będziemy mogli pana poinformować, oczywiście o ile rzeczywiście ta pani była naszą pacjentką.  
– Ale to jest moja matka! – prawie wrzasnąłem.  
– Przez telefon tego nie widać – babsko było nieugięte – i proszę się rozłączyć, blokuje pan telefon tym, którzy naprawdę go potrzebują – to mówiąc rozłączyła się. Naprawdę go potrzebują, zżymałem się. A niby ja to co? Chciało mi się nawet nie płakać a wyć.  

Obudziłem się mocno po dziewiątej, pierwsze lekcje poszły się gwizdać. Zadzwoniłem więc jeszcze raz na pogotowie, licząc, że tym razem znajdę kogoś uprzejmiejszego. Bingo, znalazłem, pani naprawdę mi współczuła a jej głos był tak sympatyczny, że w innej sytuacji próbowałbym się z nią umówić. Zrobiłem sobie kawy, jedyne co było obecnie w mieszkaniu do skonsumowania i zacząłem myśleć. Można by zadzwonić na policję. Co prawda moja matka przestępstw nie popełniała, wręcz przeciwnie, była nieprzejednaną legalistką i nie ukradłaby komuś nawet jednogroszówki, ale przecież przypadki chodzą po ludziach. Raczej nikt jej nie zamordował, bo niby za co? Biedny byłby raczej napastnik, matka była w młodości wicemistrzem Polski juniorów w dżudo w jej kategorii wagowej. Poza tym ja miałem od wczoraj uraz do policji. Cóż trzeba będzie go przełamać.  
– Pogotowie policyjne – usłyszałem w słuchawce. Tym razem głos męski. Przedstawiłem sprawę nieco się plącząc, ale miałem wrażenie, że akurat ten gliniarz chce mi pomóc.  
– Proszę zaczekać. Jeśli pańska matka była uczestnikiem jakiejś interwencji, będzie musiał pan przyjechać na komisariat. Jeśli nie, powiemy panu. Proszę czekać.  
Powariowali z tym RODO. Przecież takie instytucje jak policja czy pogotowie mają pomagać ludziom Tymczasem wszystko szło na opak. Znów z bijącym sercem czekałem na odpowiedź.  
– Proszę pana, pańska mama nie występuje na liście interwencji. Pozostaje mi tylko życzyć, aby sprawa szybko się wyjaśniła i nie stało się jej nic złego – zakończył policjant, do którego z miejsca poczułem sympatię, chyba po raz pierwszy w życiu. Można? Można. Znów zerknąłem na zegarek. Może trzeba pojechać do szkoły, choćby na trzy lekcje...

Gdy wszedłem na szkolny korytarz, trwała właśnie duża przerwa. Ciało nadal mnie bolało, choć nie tak mocno jak dotychczas. Znalazłem naszą klasę i od razu rzucił się na mnie Marek.  
– Już się martwiłem o ciebie łosiu – powiedział na przywitanie. – Nietęgo wyglądasz. Stało się coś?  
Najkrócej jak mogłem streściłem mu sprawę z matką. O napadzie będzie jeszcze czas pogadać.  
– Jak ma na imię twoja matka? – zapytał wysłuchawszy mnie uważnie.  
– Stanisława Żak-Podleśna – odpowiedziałem. – A po co ci to?  
W tym momencie rozbrzmiał dzwonek na lekcję.  
– Idę wykonać kilka telefonów – odparł Marek. – A ty idź na geografię. Chcesz moje drugie śniadanie? jeszcze jedna kanapka mi została.  
Może na następnej przerwie. Usiadłem w klasie i oglądałem kolejne show Romanowskiego, który tym razem barwnie opowiadał o gospodarce rolnej Rosji i suszeniu zboża na drogach. Jeszcze wczoraj słuchałbym tego z zainteresowaniem, dziś raczej patrzyłem na puste miejsce obok mnie. Gdzie ten Marek? Do kogo dzwoni? Marek był bardzo punktualny i nie opuszczał żadnej lekcji.  Tym bardziej się denerwowałem, byłem pewny, że dzwoni w mojej sprawie. Do końca lekcji zostało może pięć minut, kiedy Marek wszedł do klasy, gestem przywołał profesora i coś cicho mu tłumaczył. Obserwowałem jego twarz, z reguły uśmiechnięty, tym razem przyoblókł marsową minę.
– Krzysiek, wyjdźcie z Markiem z klasy – poprosił. – I w zasadzie jak chcecie, możecie już iść do domu, jakoś was usprawiedliwię.  
Tych kilka a może kilkanaście metrów między naszą ławką a korytarzem zamieniły się w dziesiątki kilometrów. Zanotowałem tylko zdziwione i zainteresowane spojrzenie Andżeliki.  
– Chodź do kibla – poprosił Marek.  
Miało to sens, jeśli miał mi coś naprawdę złego do przekazania, lepiej było nie robić tego na korytarzu, który za chwilę zapełni się dziesiątkami uczniów w tym ciekawskimi z naszej klasy.  
– Twoja matka miała wczoraj w pracy zawał serca i leży na Kamieńskiego w szpitalu miejskim. Lekarze mówią, że jej stan jest poważny ale nie beznadziejny. Nie będziesz na razie mógł jej odwiedzać – przekazywał w telegraficznym skrócie.  
Chwilę nie mogłem złapać oddechu. A więc jednak. Marek położył mi rękę na ramieniu.
– Przykro mi łosiu. Naprawdę przykro.  
Nie wiem, co się stało, nie wytrzymałem. Zawyłem jak pies i zacząłem płakać Markowi w objęciach. Tuliłem się do niego jakby był ostatnią deską ratunku. Plecy i nogi nadal mnie bolały, ale było mi wszystko jedno. Marek chyba zdawał sobie sprawę z powagi chwili, nie usiłował mnie uciszać, uspokajać. Wiedział, że to musi się przeze mnie przetoczyć. W tej chwili drzwi toalety otworzyły się nagle i stanęła w nich Andżelika. A co ta dziwka tu robi?  
– Andżelika, spiżdżaj stąd, no chyba że ci chuj wyrósł – powiedział Marek. Jeszcze nigdy nie słyszałem od niego wulgarnego słownictwa.  
– Szukałam cię Krzysiu – powiedziała z fałszywą słodyczą w głosie. – Miałam ci przekazać pozdrowienia od Kingi – uśmiechnęła się jadowicie. – Ruchajcie się dalej, pedały – powiedziała tym samym tonem, odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami. Byłem w podwójnym szoku.  
– Ale ja w domu nie mam kawałka chleba – jęknąłem, nie myśląc na razie o doniosłości komunikatu przekazanego przez Andżelikę. – Pożyczysz choć stówę na kilka dni? Matka ci odda.  
– Chyba oczywiste, że teraz mieszkasz u mnie – odpowiedział Marek – więc chyba na razie nie będzie ci potrzebna.  
– Jak to? A twoi rodzice?  
– To oni cię zapraszają – powiedział Marek obojętnie. – Jeśli chodzi o mnie, mógłbyś u mnie mieszkać na zawsze. A informacje zdobył mój ojciec, który cię bardzo lubi. On ma znajomości wszędzie przez te swoje kontakty handlowe.  
– A ustawa o danych osobowych? – zapytałem zdumiony opisując jak usiłowałem się przebić przez biurokratyczny gąszcz.  
– Naprawdę sądzisz, że dla niego to jakaś przeszkoda?  
– Ale nie mogę tak pojechać do ciebie od razu, – upierałem się. – Muszę jechać na Partynice po jakieś ciuchy, poza tym mam być u Pauliny o trzeciej, jak się umówiliśmy.  
Marek popatrzył mi prosto w oczy i uśmiechnął się szczerze.  
– Mówiłem ci, że zaruchasz się na śmierć. O ciuchy się nie martw, a co do Pauliny – dobra, jedź, szerokiej drogi. A w zasadzie wąskiej – poprawił się. – Ale bądź około szóstej u mnie, OK?  

– Mów co się stało – przywitała mnie Paulina.  
– Nic ci nie powiem i sama wiesz, dlaczego – odpowiedziałem wściekły za takie dzień dobry. – Gdybyś ty w połowie była mi wierna tak jak jesteś wierna Andżelice, niczego więcej na świecie bym nie pragnął.  
Paulina stanęła jak rażona prądem. W zasadzie miałem na myśli tylko jej plotkarstwo, ale ona odczytała z tego coś więcej. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że ścięła włosy prawie na chłopczycę, co dodało jej jakiegoś pociągającego sex appealu.  
– Nie to nie – odpowiedziała urażona. – Ale z tą wiernością to przeginasz. Kiedy byłam ci niewierna?  
– Chociażby wycierając Markowi fiuta – wypaliłem patrząc jej w oczy. – I to przy mnie.  
– Odezwał się ten, który nigdy nie chwycił faceta za kutasa. "Nigdy, nigdy, porzygałbym się" – przedrzeźniała mnie. – Poza tym zrobiłam to przez ręcznik, więc się chyba nie liczy?
– No i? – uśmiechnąłem się. – Marek to Marek a nie facet. Poza tym ta pantomima nie dla ciebie była przeznaczona. Adresatka odczytała ją nader poprawnie.  
Po chwili już mniej wrogo nastawieni do siebie siedzieliśmy w pokoju.  
– Coś ci muszę powiedzieć – powiedziała obejmując mnie za barki. – Wiesz co to jest deja vu?  
– Pewnie, że wiem co to jest. A co?  
– Tam w tej saunie miałam właśnie deja vu. Odnośnie Marka. tylko nie bardzo wiem, czego miało to dotyczyć. Jednak jego ciało wydawało mi się jakieś znajome, zwłaszcza jak przechodził koło mnie i przypadkiem się zderzyliśmy.
Cholera, tak to jest, jak baby zaczną myśleć. Oczywiście mogłem się domyślić wszystkiego, skojarzyć rzeczy oczywiste i teraz trzeba było minimalizować straty. W końcu i tak niczego nie będzie mogła nam udowodnić.
– Po prostu spodobał ci się jego ogier. Gdybym był kobietą, zainteresowałbym się nim choćby z tego powodu...  
– Jak widać, nawet nie musisz być kobietą – drwiła. – Ale nie będę wnikała, co cię z nim łączy, to są wasze sprawy. Dla mnie to nawet podniecające, że mu go trzymałeś...
Co ona wygaduje? Byliśmy już tak blisko siebie, że ostra robota była raczej kwestią sekund niż minut, ale co to za krzywe teksty? Pornola sobie znalazła...  
– Nie mów, że ci się to podobało.
– Gdybyście mnie zaprosili jeszcze raz do sauny to pewnie bym nie odmówiła – roześmiała się i nie była to reakcja na moją rękę sunącą do jej piersi.
– O ty zbereźnico, czekaj, pokażę ci, że mój jest bezkonkurencyjny. A co do imprezy – pogadam z Markiem, tylko musi sobie znaleźć dziewczynę. Andżelika ma tam zakaz wstępu dopóki ta rudera się nie rozwali.  
Wyobrażenie Marka przypatrującego się naszym igraszkom podziałało na mnie tak, że o mało nie rozerwałem jej majtek. Wszedłem w nią tak dziko, aż prawie wrzasnęła. A we mnie włączyło się turbodoładowanie, jeszcze nigdy nie robiłem tego tak intensywnie, tak zapalczywie. Było bosko, Paulina była tak napalona, że mój członek ślizgał się w jej wnętrzu wchodząc aż do nasady.  
– Opanuj się dzikusie...
– Nie... Może mój bolec nie jest tak gruby, ale popatrz co potrafi! – to mówiąc pchnąłem tak głęboko, że poczułem ból u nasady jąder.  
– Wyhamuj, jak zawsze to robiłeś... Wolniej, mocniej – szeptała Paulina między kolejnymi jękami. Nawet nie poczułem momentu, kiedy nasze płyny stały się jednym, a ból całego ciała zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jak piszą w bajkach dla dzieci. Tyle że na szczęście nie była to bajka.  
– Tylko zapytaj Marka o tę imprezę – szepnęła mi na pożegnanie. Co za menada. Jeszcze ma mało? Pożałowałem ją w ucho.  
– Więcej nie dostaniesz, chyba że sporządniejesz.  

– Idź się wykąp – powiedział Marek ledwie weszliśmy do jego pokoju. – Tak się pociłeś w ciągu dnia, że czuję to do teraz. Sauna jest napalona, bo chyba matka tam była, możesz skorzystać jak chcesz. Ręczniki tam gdzie zawsze.
Miał rację. Wczoraj nie miałem siły wziąć prysznica, a dziś faktycznie kilka razy byłem tak mokry, że powinienem zmienić koszulę. Nie bardzo chciało mi się gramolić jeszcze obolałe ciało po wysokich schodach, ale nie miałem wyboru. W łazience z rozkoszą przyjąłem chłodny prysznic, fale zmęczenia powoli ustępowały. Nie zapomniałem tym razem w końcu umyć kutasa po naszych szaleństwach z Pauliną. Tak, wiem, że po każdym stosunku należy oddać mocz i umyć tę część ciała, ale tym razem nie miałem na to ochoty. Maluch przypomniał sobie te figle i niebezpiecznie się uniósł. Mniejsza z tym, jedyne co mi groziło to wejście Marka, który nie takie rzeczy u mnie widział, a nawet dotykał. Wchodząc do sauny nie zauważyłem nawet, że światło się świeci, zresztą jakie to miało znaczenie? Rodziców Marka stać na płacenie kosmicznych rachunków za energię, poza tym mieli w ogródku panele. Gdy wszedłem do sauny, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to matka Marka leżąca na górnej półce. Mimo czterdziestki miała ponętne, opalone ciało, to nie po niej Marek odziedziczył tuszę. Oniemienie było tak wielkie, że przez moment nie byłem w stanie wykonać najdrobniejszego ruchu.  
– Wejdź – uśmiechnęła się zapraszająco, prężąc apetycznie swoje ciało. Mój stojący kutas chyba nie zrobił na niej wrażenia. Albo wręcz przeciwnie.  
– O matko, kto cię tak urządził? – uśmiech zamarł jej na ustach.

Jak zwykle proszę o komentarze – dają mi dużo satysfakcji, nawet negatywne, mówią, co mam poprawić.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3765 słów i 21240 znaków, zaktualizował 8 mar 2023.

5 komentarzy

 
  • Dyzio55

    Zaczyna być ciekawie. Pozdrawiam  :devil:

    14 mar 2023

  • eksperymentujacy

    Jestem pod wrażeniem. :)

    8 mar 2023

  • Xe

    Z każdą częścią coraz lepiej i coraz więcej

    8 mar 2023

  • trantolo

    21 część a tu się fajnie rozkręca  :bravo:

    7 mar 2023

  • trujnik

    @trantolo No opera mydlana z tego wyszła :)

    7 mar 2023

  • trantolo

    @trujnik nie wcale nie. Fajnie to się kręci. Ten wątek z Kinga i jego zdrowie Jola super to wygląda pisz koniecznie dalej.

    8 mar 2023

  • TomoiMery

    ciekawie się zapowiada 👍😈

    7 mar 2023