Przypadki Krzysia (19) Mleko się rozlewa

W tym momencie zabrzmiał ostry dzwonek telefonu Pauliny. Cała napięta atmosfera siadła, a powietrze uszło z niej jak ze sflaczałego balonu.  
– Sorki, będę musiała to odebrać – szepnęła dysząc i starając się na gwałt uspokoić oddech. Podejrzewam, że była to sprawa nie tyle pilnego telefonu, co obecności ojca, którego mogło zaniepokoić długie dzwonienie i brak reakcji Pauliny. Korzystając z rozprężenia odwróciłem się, kilkoma szybkimi, ostrymi ruchami doprowadziłem się do wytrysku i niezauważony wytarłem krwawe pobojowisko chusteczką.  
– Co tam masz? – zaskoczyła mnie Paulina, gdy skończyła krótką rozmowę, a ja chowałem corpus delicti do kieszeni.  
– Lepiej, żebyś nie wiedziała – odparłem stropiony. – Jak już nie dane było nam skończyć...
– Moi rodzice znów wyjeżdżają – powiedziała przymilnie Paulina. – Będziesz mógł wpaść na dłużej no i nie będzie tej nerwówki. Wyobrażasz sobie, że robimy to na łóżku moich rodziców, sami, nie niepokojeni przez nikogo? – to mówiąc przytuliła się do mnie.  
– Mam coś lepszego – odparłem. – Kroi się mała imprezka u Marka. Prawdopodobnie w przyszłą sobotę. Będziemy we czwórkę, ty, ja, Marek i Andżelika – uznałem za stosowne wtajemniczać ją powoli w nasz plan.  
– Ty coś knujesz – popatrzyła na mnie nieufnie. – Ty i Andżelika? Zdaje mi się, że macie ostro na pieńku i tak nagle?  
Powinienem był to przewidzieć. Teraz musiałem improwizować, co było o tyle trudne, że Paulina poprawiła sukienkę, makijaż i starała się patrzeć mi prosto w oczy. Nie cierpię tego, zwłaszcza jak kłamię. Jeden z brytyjskich powieściowych detektywów, bodaj Roy Grace z powieści Petera Jamesa uważa, że jak człowiek patrzy w lewą stronę to kłamie. Może nie tak dosłownie, ale Paulina umiała odczytywać mowę ciała, a że uciekać przed jej wzrokiem mogłem tylko w lewo...  
- To raczej Andżelika uwzięła się na mnie jako przyjaciela Marka. Mnie ona ani ziębi ani grzeje. Marek postanowił dać Andżelice szansę i dlatego spotkamy się na miłym przyjęciu w pustej i wielkiej jak hangar chacie Marka, którą bardzo dobrze znasz, prawda? – aluzja do naszego dziwnego pierwszego razu, gdzie ruchał ją Marek, a nie ja, była oczywista. – Miejmy nadzieję, że wszystko się dobrze skończy, Marek ją zaakceptuje i wszystko skończy się na w dwunastej księdze Pana Tadeusza "Kochajmy się".  
Akurat, pomyślałem. Imprezka jest organizowana właśnie po to, by skończyło się dokładnie na odwrót, tyle że o tym Paulina nie mogła być poinformowana.  
– I trzymaj język za zębami choć przez kilka dni, niech Andżelika na razie nic nie wie, ja załatwię to zupełnie inaczej, dobra?  
Naturalnie wiedziałem, że Andżelika będzie wiedziała o wszystkim jeszcze dzisiaj i właśnie w tym celu to powiedziałem. Będę ją obserwował kilka dni, Andżelika tymczasem będzie coraz bardziej podniecona, podekscytowana i liczyłem na to, że zacznie robić pierwsze błędy. Wiedząc o tym, jak wierne są to przyjaciółki, miałem to prawie jak w banku.  

Po drodze do domu zaskoczył mnie telefon. Dzwonił Marek.  
– Słuchaj łosiu – przywitał mnie krótko i od razu przeszedł do rzeczy. – Rozmawiałem z ojcem i bez większych problemów załatwi ci lekarza. Nawet się przejął tą twoją chorobą i chce działać tak szybko jak tylko możliwe. Pyta, czy nie spotkałbyś się z nim dzisiaj na mieście.  
Popatrzyłem na zegarek, była piąta po południu. Matka wie, że będę koło szóstej, uprzedziłem ją, że jadę do swojej dziewczyny, chyba po raz pierwszy tak o niej powiedziałem. Matka nie wyrażała większych obiekcji, pod warunkiem, że jak to powiedziała, będę tak przyzwoity jak filmy dla dzieci.  
– Nie ma problemu – odpowiedziałem. – W której części miasta jest twój ojciec?  
– W tej chwili w galerii Arkady.  
– To zadzwoń do niego i powiedz, że będę czekał na niego w jednej z tych knajpek pod estakadą kolejową. Jak znajdę miejsce, prześlę ci nazwę esemesem.  
Knajpki pod wiaduktem to typowo wrocławski wynalazek. Chodzi o tę estakadę, która prowadzi z dworca głównego na północ i zachód. Kiedyś były tam garaże, jakieś punkty naprawy opon, później stało się deptakiem oferującym kuchnie z połowy świata. Miejsce było lubiane przez młodzież, bo ceny były niższe niż w centrum, no i karmili naprawdę nieźle.  

Ojciec Marka pojawił się punktualnie, w momencie, kiedy zamawiałem herbatę.
– Coś będziesz jadł? – zapytał, kiedy już podszedł do mnie. – Weź co chcesz, ja zapłacę.  
Nie cierpię takich momentów, zwłaszcza że groszem ode mnie nie śmierdzi i nienawidzę, jak ktoś pokazuje mi swoją przewagę finansową. Ale akurat ojciec Marka miał gest, więc nawet specjalnie się nie buntowałem, i tak dwa dni w tygodniu jem na ich rachunek. Jeszcze nie usłyszałem złego słowa.  
Ten akurat lokal oferował jakąś chińszczyznę, wybrałem potrawę o tajemniczej nazwie "kłaczki w sosie dziwnym" i po chwili siedziałem nad szerokim talerzem czegoś, co wyglądało jak smażone izolacje od kabli. Było pokryte kłaczkami z kurczaka, bardzo rozdrobnionym mięsem, a sos był rzeczywiście dziwny, słodko-słono-kwaśny.  
– Marek mi opowiedział wszystko – oświadczył bez wstępów. – Jesteś jego chłopakiem?  
Pytanie zmroziło mnie i w tym momencie smak dziwnego sosu wydał mi się nawet dziwniejszy.  
– Nie, skądże. Mam własną dziewczynę, Marek zresztą też ma, nawet dwie – uśmiechnąłem się kwaśno.  
Ryszard, bo tak miał na imię ojciec Marka, zamilkł na dobrą chwilę i patrzył się na mnie uważnie. Znając opowiadania z przeszłości, ten wzrok bardzo na mnie ciążył, tak patrzył się na mnie gwałciciel.  
– Zrobiłem Markowi ogromne świństwo i teraz mnie nic nie zdziwi. Nawet jak będzie miał chłopaka, to i tak będzie najłagodniejszy wymiar kary, jaki mogłem dostać. Zasłużyłem na coś o wiele gorszego...
Zatem ma jakieś sumienie, coś go gryzie. I Marek i jego ojciec unikali się wzajemnie, gdy byli razem w domu, to z reguły w jego najbardziej oddalonych od siebie częściach. Ciekawe, że przy tych zimnowojennych relacjach Marek zdobył się mimo wszystko na porozmawianie o tak trudnej sprawie z tym człowiekiem.  
– Wiesz, jak widzę, jak cieszy się na te piątki, kiedy przyjeżdżasz, zaczynam wątpić, czy chodzi tu tylko o przyjaźń. Ja bardzo chciałbym, żeby on zapomniał, co się raz stało, ale to już chyba nie jest możliwe. Dlatego niech będzie jaki chce, na razie nie jest źle. Kiedyś ci pewnie o tym wszystkim opowie. Tylko nie myśl o mnie bardzo źle, ale wtedy... Zresztą i tak, mojego jedynego syna mam straconego na wieki.
Urwał i popatrzył na mnie prawie błagalnie. Co mu się wzięło na takie gorzkie żale? Może się przeraził, że Marek wie o mnie najbardziej intymne rzeczy. Jeśli wiedział, że mam krwawe wytryski, najpewniej je widział, a to przecież nie wchodzi w zakres standardowych zachowań.  
– Nieważne – powiedział odsuwając talerz wymieciony dokładnie z jakiejś innej chińszczyzny. – Muszę zaraz wrócić do domu, a mamy sprawę niezałatwioną. Dalej masz to świństwo?  
– Niestety tak – westchnąłem.  
– Zrobimy tak. Jutro zaraz po szkole, o drugiej, pojawisz się w okolicy placu Grunwaldzkiego. Jestem już po rozmowie z jednym lekarzem, który leczy w spółdzielni, ominiemy państwową służbę zdrowia. Oficjalna wersja jest taka: mieszkasz u nas, bo twoja matka wyjechała na tydzień. Zauważyłeś tę chorobę, powiedziałeś mojemu synowi, ten przekazał to mnie, dobrze? Nie możemy zrobić inaczej. Jako że czasowo jesteś pod moją opieką, musiałem się tym zająć. Oni tam mają laboratorium, zrobią badania.  
Tych badań trochę się wystraszyłem. Czy zrobią mi też test na HIV? Jeśli tak, na pewno powiadomią o tym ojca Marka, przecież on będzie moim formalnym opiekunem. Znów się kretyńsko władowałem. Ale nie było innego wyjścia. Dokończyliśmy nasze napoje i pożegnaliśmy się. Wyszło to szorstko, ale nie z powodu pana Ryszarda. Wizja badań paraliżowała mnie i uginała kolana.  

Następnego dnia poruszałem się po szkole jak widmo. Nawet zapomniałem obserwować Andżelikę, choć ewidentnie nie wchodziła mi w oczy, inaczej pewnie bym coś zauważył. To stało się na dużej przerwie. Przechodziłem przez najbardziej ruchliwy korytarz, ten na parterze, kiedy zwróciłem uwagę na dziwne zbiegowisko i masę krzyków. To stało się nagle, w pierwszej chwili myślałem, że ktoś sobie robi jaja. Podbiegłem i wcisnąłem się w tłum. Ponad głowami i kończynami uczniów zauważyłem, że w środku tego zbiegowiska na podłodze siedzi Jola. Blada jak ściana, patrząca półprzytomnie i z jakimś niedowierzaniem na otaczających ją ludzi. Ktoś podał jej rękę, której nie przyjęła.
– Idźcie stąd – powiedziała prawie bezgłośnie. – Nic mi nie jest.  
Nie była to prawda, w oczywisty sposób wyglądała na chorą. Zakręciło mi się w głowie. A jeśli to jest to? Sceny znad jeziora znów tańczyły mi przed oczyma, jej wypięty zadek, członek doktora w jej pochwie, jej bezgraniczne oddanie posuwistym ruchom. Chciałem podejść do niej, przytulić ją, objąć, tyle że tego właśnie nie wolno mi było zrobić. Patrzyłem ja jej twarz wypraną ze wszelkich emocji i może właśnie w tym momencie zrozumiałem, kogo tak naprawdę kocham.  
– Rozejść się ale to już – wykrzyknął profesor Kramski, wuefista i nauczyciel bezpieczeństwa, mężczyzna o żelaznej dyscyplinie. Uczniowie, wiedząc, że z nim nie ma żartów, niechętnie rozpełzli się po korytarzu. Wesołowski zamienił kilka słów z Jolą i podtrzymując ją, poprowadził ją w kierunku pokoju nauczycielskiego. Skręcało mnie z zazdrości, przecież to powinienem zrobić ja i tylko ja...

Na następnej przerwie dowiedziałem się, że ktoś zawiózł Jolę na pogotowie. Nic więcej, choć rozpytywałem dokładnie. Profesor Romanowski powiedział nam na geografii, że z Jolą od kilku dni jest coś nie tak, prosił o nierobienie sensacji i nierozsiewanie plotek. Przyjąłem to do wiadomości, zmagając ze zbliżającym się mieczem Damoklesa. Plotki rzecz jasna były, ale wszystkie oparte raczej na domysłach niż rzeczywistej wiedzy. Czyli klasyka, choroba serca, przemęczenie i tym podobne. Jakoś podczas łóżkowych figli ze mną nie była specjalnie przemęczona. Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, kolorem skóry mogłem śmiało konkurować z Jolą. Byłem po prostu półprzytomny. Na przystanku mało nie pomyliłem tramwajów, gdy dojechałem na plac Grunwaldzki zacząłem marzyć, żeby ojciec Marka nawalił. Nic z tego. Czekał w swojej zielonej toyocie, bezczelnie łamiąc zakaz postoju. No pewnie, stać go na mandat. Przywitaliśmy się chłodno i weszliśmy do jeszcze zimniejszej poczekalni.  
– Pan Podleśny proszę! – wywołał mnie doktor. – Z rodzicem.  
Weszliśmy do gabinetu, lekarz przywitał się z Ryszardem i widać było, że obaj się znają i lubią.  
– Może opowiesz własnymi słowami, co się stało? – zachęcił mnie doktor. – Z grubsza wiem, ale lepiej dowiedzieć się tego z bezpośredniego źródła.  
– Mam krew w nasieniu – wybąkałem czerwieniąc się ze wstydu.  
– Od kiedy?  
– Od jakichś czterech dni – odpowiedziałem.  
– Jak to zauważyłeś? – indagował dalej doktor. – Podczas stosunku płciowego? Chyba jesteś na to za młody.  
A co go to obchodzi?  
– Nigdy nie byłeś w tym wieku? – zaśmiał się nagle ojciec Marka. Chłopak pewnie trzepał gruchę to i zauważył. Później mój syn ścielił łóżka, też zauważył. I przyleciał z tym prosto do mnie.  
– I dobrze zrobił – zgodził się doktor. – Ale będę musiał cię przebadać, żeby stwierdzić, czy nie ma żadnych urazów mechanicznych.  
No pięknie. I dwóch dziadów będzie się na mnie patrzyło? Najchętniej otworzyłbym drzwi i stąd natychmiast zwiał. Sytuację jednak uratował doktor. Nawet nie zauważyłem, że kozetka ma niewidoczne na pierwszy rzut oka rozsuwane ścianki. Doktor uporał się z nimi błyskawicznie.  
– Wejdź tu i rozbierz się, tylko dół, resztę przebadam później.  
No to miało jakiś sens, choć dalej wstydziłem się bardzo, na szczęście badanie trwało krótko i lekarz dotknął mnie może ze trzy razy, zawsze w gumowej rękawiczce. Chwycił mój członek i trochę międlił w ręce, usiłując wydobyć z cewki moczowej nieistniejącą ciecz.  
– Nie sądzę, że to coś mechanicznego, inaczej miałbyś krew z penisa. Nie sikasz na czerwono?
Nie cierpię słowa penis. Szwedzki pisarz Per Jersild napisał, że to słowo kojarzy mu się z nazwa jakiejś przyprawy. Moim zdaniem miał rację.  
– Teraz zrobimy podstawowe badania, krew, mocz, oddasz nasienie do analizy, aha, i chciałbym zobaczyć resztę na chusteczce. Chyba nie muszę cię uczyć, jak to robić...  

Usiedliśmy w poczekalni. Ładna, szczupła pielęgniarka w czepku pobrała mi krew, dała pojemniczek na mocz i nasienie.  
– Na korytarzu jest wejście do toalety. Tam pobierzesz próbki, tu masz kawał ligniny na spermę – powiedziała tak naturalnym tonem, że wręcz mnie zatkało. Wydusiłem z siebie jakieś podziękowania i wyszedłem z zabiegowego. Traf chciał, że ojciec Marka siedział dokładnie na wprost toalety i doskonale wiedział, co będę robił.  
– No idź – klepnął mnie bratersko w ramię.  
Zniknąłem w toalecie, próbkę moczu zrobiłem bez problemu, ale dalej było coraz gorzej. Męczyłem swojego węża, nawilżyłem go, ale bez rezultatu. Po dziesięciu minutach wisiał smętnie, nie wykazując żadnej chęci do współpracy.  
– Masz wszystko? – zapytał ojciec Marka, kiedy usiadłem koło niego, czerwony od niedawnego wysiłku.  
– Nie...  
– Moczu nie masz czy nie spuściłeś się? – zapytał dość obcesowo i zabrzmiało mi to nieprzyjemnie.  
– To drugie – powiedziałem czerwieniąc się na buraczkowo.  
– W tym wieku? – zdziwił się. – Poczekaj, coś się wymyśli.  
Wyjął komórkę i zaczął w niej grzebać. Szybko znalazł to, co chciał i podsunął mi pod oczy.  
– Na to sobie popatrz. Tylko jak powiesz Markowi...
Na ekranie były dwie panie, blondynka z ogromnymi cycami i tyłkiem i przy niej brunetka, z mniej rozłożystą kolubryną i zgrabnymi piersiami. Panie nie ukrywały, co je interesuje. Brunetka lizała blondynce sutki, a ta zaspokajała partnerkę głębokim masażem pochwy, przepraszam, wulwy, choć nie tylko, bo wkrótce cała jej dłoń zniknęła w środku, ku zadowoleniu brunetki. Zapomniałem o ojcu Marka i zacząłem sobie wyobrażać, że jestem na miejscu tej blondyny. Z miejsca zapomniałem o stresie, ponurych wydarzeniach na korytarzu i dałem się ponieść akcji. Mój przyboczny na szczęście zareagował prawidłowo i za chwilę był już gotowy do akcji. Zapomniałem się do tego stopnia, że zacząłem się gładzić po kroku, co zauważył natychmiast ojciec Marka.
– Stań i pokaż mi się – poprosił. Wzwód w moich spodniach był na tyle widoczny, że akcja była udana. Ojciec Marka uśmiechnął się, a ja, o dziwo, nie odczuwałem żadnego wstydu.  
– No to leć sobie trzepać. Przyjemności. I ani słowa nikomu...

– Masz anemię, która zapewne wywołała hematospermię – powiedział doktor, kiedy już wróciliśmy do jego gabinetu. – Niskie żelazo i poziom hemoglobiny, jakieś problemy z krzepliwością krwi i z tym musisz iść do swojej przychodni, bo to wymaga pilnego leczenia. Na razie przepiszę ci żelazo i koniecznie do lekarza.  
No pięknie, czyli powiedzenie wszystkiego matce dalej mnie nie minie. Byłem ciekaw, czy robił mi badanie na HIV, ale o to nie mogłem zapytać. W sumie wizyta skończyła się po jakiejś godzinie.  
– Tu masz na leki – powiedział ojciec Marka, wręczając mi pięćdziesiątkę. Zauważyłem, że kipiał jakąś wewnętrzną radością, ale dlaczego? i co go tak odmieniło? Po drodze do domu zaczęły nachodzić mnie dziwne myśli. Dlaczego on podsunął mi pornola z dwiema lezbami? Testował mnie? Jednak porno heteroseksualne jest o wiele bardziej naturalne i ja w takiej sytuacji pokazałbym chłopa i babę. Oczywiście jeśli byłoby mnie stać na coś takiego. Ojciec Marka, cokolwiek o nim sądzić, pokazał dużą klasę. Aż mi się nie chciało wierzyć, że ten człowiek był zdolny brutalnie zgwałcić kobietę. Opis Marka był tak sugestywny, że nie miałem wątpliwości, że ten człowiek jest seksualnym drapieżcą, jak to się modnie obecnie mówi. Misiowaty jak Marek, był bardzo do niego podobny w ruchach, twarzy, prawie wszystkim. Może dlatego mimo wszystko go zaakceptowałem.  

– Marek! – usłyszałem za sobą wołanie, gdy powolnym krokiem szedłem do szkoły. Ten głos rozpoznałbym na końcu świata.  
– Tak jest, pani profesor – odwróciłem się po chwili wahania.  
– Marku, dzień dobry w ogóle. Nie będę się bawiła we wstępy, jest pewna sprawa, o której muszę z tobą porozmawiać. Nie teraz i nie tutaj. Masz czas w weekend?  
– No nie bardzo – odrzekłem. – Mam umówione spotkanie, poza tym są trzy klasówki, musimy się uczyć z Markiem.  
– To jest dość ważne – ponagliła mnie Jola. – I obawiam się, że niezbyt przyjemne. Ale muszę o tym porozmawiać. Nie znajdziesz jakiegoś wieczoru wolnego?  
Ostatnio zadarłem z matką właśnie przez późne przychodzenie do domu. Do ciężkiej cholery, kiedy mam prowadzić własne interesy? Oświeciłem ją, że też mam swoje prywatne życie i stanęło na tym, że będę miał dwa dni w tygodniu, kiedy będę mógł przyjść później.  
– Poniedziałek? – rzuciłem.
– Niech będzie – powiedziała najbardziej poważnym tonem, jaki u niej słyszałem. Nawet ta rozmowa nad Kotłem Małego Stawu prowadzona była inaczej. Co znów się dzieje? Czyżby chodziło jej o to tajemnicze omdlenie w szkole?  

– Zapraszamy szanowne panie do środka – powiedziałem, kiedy Andżelika i Paulina, mokre jak kury stanęły w drzwiach willi Marka. Obie były raczej zainteresowane wysuszeniem włosów niż kolacją. A było co jeść, Marek postawił się i żarcie przypominało najbardziej wykwintną restaurację. Jedliśmy w spokoju, mało kto wykazywał ochotę do dyskusji, nadawała głównie Andżelika, oczywiście do Marka, traktując resztę jak powietrze. Wymieniłem kilka nic nieznaczących zdań z Pauliną, byle zabić ciszę.  
– Co robimy po kolacji? – zapytała Andżelika.  
– Sauna jest nastawiona, ja się z chęcią wykąpię po tym, jak mi wczoraj zdjęli gips – odpowiedział Marek. Było to zgodne z planem, zresztą były dwie opcje – sauna i pokój Marka, jakby nie wypaliła ta pierwsza. – Andżelika, jeszcze nalać ci wina?  
– Może troszeczkę, ja będę musiała trzeźwa wrócić do domu, misiaczku – to mówiąc popatrzyła na niego filuternie. Marek usiłował oddać jej to spojrzenie, choć było oczywiste, że mu to nie idzie.  
– No i wchodzenie do sauny po alkoholu jest niezdrowe – dopowiedziałem.  
– Powiedz to Finom – nie zgadzał się Marek. – Owszem, piją głownie po saunie, ale już widziałem totalnie naprutych Finów, wchodzących do łaźni. Nic im nie było...
– Wytrenowani – odparłem. – Ja bym jednak wolał, by nic złego się dziś nie stało. Zbyt dużo złego się ostatnio zdarzyło, by dodatkowo kusić los.  
– E tam. Najlepsze było zimą, jak byliśmy w saunie i dwóch rosłych chłopów chwyciło mnie za bary, wyniosło mnie w stoju topless i dupless z drewnianej sauny nad jeziorem i wrzuciło w głęboką zaspę. Myślałem, że umrę. A zaraz potem nadbiegły ich dzieci, syn i córka, i zaczęliśmy się w tej zaspie tarzać...
– Mam nadzieję, że nie wygonisz nas na ten deszcz – odezwała się Andżelika. – Skąd tak dobrze znasz Finlandię?
– Mój ojciec sprzedaje sauny i ma tam partnerów biznesowych. Często jeździliśmy do nich z wizytą, ostatnio jakoś mniej – odpowiedział Marek. – To może chodźmy już do tej sauny? Będziecie musiały się wysuszyć, zanim wyjdziecie.  

Weszliśmy po krótkim prysznicu, przy czym dziewczyny kąpały się przy jednym, my z Markiem przy drugim.  
– Nawet mi nie staje – szepnął Marek.  
– Spokojnie, zdąży – odpowiedziałem, wyszedłem spod prysznica i owinąłem się uprzednio przygotowanym białym ręcznikiem. Sauna była przyzwoicie nagrzana, a drzewny zapach, który tak lubię, szczelnie wypełniał każdy kąt.  
– Marek i Andżelika na górę, my z Paulą zadowolimy się dolną półką – powiedziałem. Marek szybko wskoczył na górę i usiadł bokiem, opierając się o ścianę, z nogami na ławce, tak że nawet mimo ręcznika Andżelika miała do niego łatwy dostęp. Ja ległem obok Pauliny. Jakiś czas było cicho, tylko lekko skrzypiały drewniane ławy. Z mojej pozycji widziałem, jak Andżelika masuje nogi Marka i posuwa się coraz wyżej. Ten zaś siedział dalej z kamienną twarzą. Dobrałem się doi piersi Pauliny i zacząłem je delikatnie ugniatać. Zareagowała przepięknie, wkrótce moje ręce pieściły najtwardsze sutki, jakie mogłem sobie wymarzyć. Paulina gładziła mi szyję, później tors. To co działo się na górnej ławce było jej doskonale obojętne. A tam było coraz ciekawiej, Andżelika obejmowała Marka w pasie i całowała mu uda. Za kilka minut rozstrzygnie się wszystko. Tymczasem moje podniecenie zaczęło wzrastać, mały rwał się do akcji, a ja musiałem hamować jego zapędy. Nagle marek potężnie sapnął. Dyskretnie popatrzyłem na górę. Andżelika rozwiązała mu ręcznik i tylko centymetry dzieliły ją od Markowego narządu, który prezentował się coraz okazalej. Paulina ujęła go w usta i zaczęła ssać, dokładnie tak, jak to robiła mi podczas tamtej nocy w hotelu, kiedy pomyłkowo wzięła mnie za Marka. Ale widać było, że spadło jej zaangażowanie, brak było tej namiętności, którą prezentowała wtedy.  
– Ja wychodzę – oderwałem się nagle, zrzuciłem ręcznik i stanąłem tak, aby Andżelika widziała mojego członka, prawie dotykałem nim jej nóg. Rzuciła na niego okiem, potem jeszcze raz i jeszcze raz, jakby się nie mogła oderwać.  
– Co jest? – zapytał Marek.  
– Niedobrze mi – wystękała Andżelika, blada choć pokryta już potem.

Dziękuję za przeczytanie i jak zawsze proszę o komentarze, zwłaszcza jeśli się nie podoba.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3947 słów i 22659 znaków, zaktualizował 2 mar 2023.

4 komentarze

 
  • Rad

    Panie kolego , opowiadania super ale mylisz imiona bohaterow...

    9 kwi 2023

  • trujnik

    @Rad czasem mi się zdarza, jestem potwornie roztargniony...

    9 kwi 2023

  • Dyzio55

    Podoba się dlatego czytam.  :woot:

    4 mar 2023

  • iiswkornaa

    @Dyzio55 😊

    4 mar 2023

  • Goscd

    Naprawdę ekstra

    2 mar 2023

  • Xe

    To teraz upierdliwie będę czekał na nową część

    1 mar 2023

  • trujnik

    @Xe A czekaj :) Pewnie będzie na weekend. Tylko pytanie, co będzie później, bo to się powoli kończy... Mam sporo innych opowiadanek, nawet kilka powieści, ale one nie obronią się w tym miejscu, wiem bo już próbowałem. Poza tym admin tutaj jest cięty na tematykę LGBT, nawet w sumie niezłe opowiadanie "Wioska pod Strzelinem" nie weszło na główną. Sorry, tak mnie stworzyli, więc to mnie interesuje najbardziej.

    1 mar 2023

  • iiswkornaa

    A czy opowiadanie o żonatym geju zakochanym w młodym chłopcu, synu kobiety, którą poślubił, też zalicza się do literatury lgbt?

    2 mar 2023