Przypadki Krzysia (14) Szarże i podchody

Gdy otworzyłem oczy, Marek siedział na łóżku i beztrosko zakładał skarpetki, pogwizdując "Most na rzece Kwai". Można powiedzieć wzór niewinności z Sèvres.  
– Cześć łosiu – przywitał mnie uprzejmie. – Wyglądasz jak śmierć na urlopie. Jak się spało?
– Nie będę zaczynał dnia do bluzgów – westchnąłem. – Noga mnie budziła co pół godziny, na szczęście już jest lepiej. Poza tym...
– No mów – Marek zauważył moje wahanie.  
– Powiem prosto z mostu, ktoś w nocy zakradł się do mojego łóżka i lizał mi fiuta.  
Marek wybuchnął takim spontanicznym śmiechem, że zacząłem żałować, że w ogóle go posądziłem.  
– Jeśli myślisz, że to ja, to jesteś w błędzie. Już pomijam, że mi to w ogóle nie przyszło do głowy, przynajmniej nie teraz – zaśmiał się łobuzersko.  
– Nie będę wnikał, kiedy – powiedziałem chłodno, choć znów coś się we mnie przyjemnie zagotowało. – Nieważne zresztą. Nie widziałeś czegoś podejrzanego w nocy? Nie słyszałeś?  
– Ja śpię snem sprawiedliwego. Ale czekaj – wstrzymał mnie ręką. – Nie dałbym sobie człona uciąć, że nie trzasnęły jakieś drzwi. Chyba mnie nawet na moment obudziły. Ale pamiętam to dość mgliście – wstał i podciągnął spodnie od dresu. Czemu ja się znów patrzę w to miejsce? Generalnie patrząc na facetów je lekceważę., bo co mnie obchodzi, kto jakiego ma? Z Markiem było chyba inaczej.
– Idę na śniadanie, pomyślimy później. To już się nie odstanie, a jak przyjdę później, może mi zabraknąć chleba. Dwie kromki na łebka, oni chyba powariowali.  
Dla Marka jedzenie było problemem egzystencjalnym, więc się nie zdziwiłem. Marek poszedł, a ja dopiero po jego wyjściu zwlokłem się z łóżka.  

Gdy wszedłem do stołówki, odkryłem z wściekłością, że moje miejsce przy stole obok Marka jest zajęte. Na moim krześle siedziała Andżelika, a buzia jej się nie zamykała. Usiadłem stolik dalej, nalałem sobie kakao, tak od serca i dyskretnie ich obserwowałem. Andżelika wzięła jajko z talerza Marka i zaczęła je obierać! Nie widziałem twarzy Marka, ale mogłem sobie wyobrazić i mało brakowało, bym parsknął śmiechem. Opiekuńcza kwoka... A jak mu nadskakuje! Jak czule patrzy mu w oczka!  Teraz niemal wydarła z jego ręki kawałek chleba i zaczęła go smarować. To wszystko byłoby nawet wesołe, gdyby nie to, że wiedziałem, jak Marek musi się czuć. W pierwszym odruchu chciałem do niej podejść i zrobić awanturę za zajęcie mojego miejsca, ale przypomniałem sobie zasłyszane gdzieś powiedzenie, które mówiło, że zemsta jest potrawą smakującą najlepiej na zimno. Poczekaj, ruro, zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni. A Marek... Nie wiem, czy mi go było po prostu żal, czy kryło się za tym coś jeszcze.  

Podczas śniadania przypomniałem sobie, że mam odpowiedzieć na esemesa od Kingi. Co jej napisać? Nie miałem ochoty z nią rozmawiać, już na pewno nie po tym, jak jeden z jej przydupasów starał się mnie nastraszyć. Z drugiej strony wciąż pamiętałem jej smukłą sylwetkę na peronie, zrobiła na mnie piorunujące wrażenie, chyba nawet bardziej niż goła Jola w krzakach. Gdybym spotkał taką w ciemnej ulicy to mogłoby być różnie. Ale teraz? A może to jakaś prowokacja? Po tym typku na Ruskiej nie było to całkiem niemożliwe. Wyjąłem z kieszeni telefon i wystukałem odpowiedź. Na razie jestem mocno zajęty, nie ma mnie we Wrocławiu i będę dopiero w poniedziałek. Spotkamy się, ale bez tej twojej obstawy. Przeczytałem jeszcze raz i wysłałem. Nie minęło pięć minut, gdy dostałem odpowiedź: Jakiej obstawy? Czyżby ona nie wiedziała, że ktoś ją śledzi i na tamto spotkanie przyszła sama? Wcale nie takie niemożliwe. Wysłałem jej dłuższego esemesa z opisem, co mnie spotkało. Znów nie czekałem trzech minut, kiedy przyszła odpowiedź. Nie mam z tym nic wspólnego. Boję się. Chyba nawet nie odpowiedziałem, bo wszyscy zaczęli wstawać od stołu, a ja byłem ciekaw, jak będzie się rozwijał romans Marka i Andżeliki. Wiele nie poromansują, zaraz są lekcje, ale byłem ciekawy, co zrobi dalej.  

Po lekcjach zostało jeszcze pół godziny do obiadu. Gdy wychodziliśmy z sali wykładowej, Marek podszedł do mnie i towarzyszył mi do samego pokoju, jakby się czegoś obawiał.  
– Ty widziałeś? – zapytał dokładnie w momencie, gdy zamknęły się za mną drzwi.  
–  Chodzi ci o te akcje w stołówce? I jak smakowało jajeczko? – nie mogłem sobie odpuścić drwiny.  
– Krzysiek, do ciężkiej cholery, daj spokój. Myślałem, że spłonę ze wstydu... Zrób coś.  
– A co, miałem ją za kłaki odciągnąć ze stołu? Ja jestem dżentelmenem.  
– Pomyślałby kto... – odciął Marek. – Wiesz, kiedyś myślałem, że jak pierwsza dziewczyna będzie się mną interesowała, to chyba się upiję ze szczęścia i będę podskakiwał pod sufit. A teraz...
– ...jestem za ciężki by podskakiwać – wpadłem mu w słowo.  
– Łosiu, mnie nie jest do śmiechu – zgasił mnie Marek. – Mnie to zupełnie nie odpowiada. Nic nie czuję, a na dodatek jestem teraz głównym obiektem plotek.  
Faktycznie Andżelika robiła to z gracją słonia. Postanowiłem go oświecić.  
– A teraz mnie słuchaj. Jeśli faktycznie nie ty mi ssałeś małego i nie Jola, a to mało prawdopodobne, ona nie jest aż tak napalona, by tyle ryzykować, jestem święcie przekonany, że odpracowałem za ciebie to nocne lizanie mnie po siusiaku. Nie wiem, czy pamiętasz, ale my zamieniliśmy się łóżkami dopiero jak ona wyszła. Nie zamknęliśmy drzwi na noc, wśliznęła się, podeszła na pewniaka do niby twojego łóżka i zrobiła, co miała. Innego rozwiązania nie widzę. Widzisz, ile straciłeś – zaśmiałem się.  
Marek spiorunował mnie wzrokiem.  
– No nie wiem. Brzmi to na swój sposób logicznie i na upartego mogło tak być, tylko dalej nie rozumiem, po co ona miałaby to robić, i jeszcze ryzykować, że zostanie na tym złapana.  
– To jej nie groziło tak naprawdę – uparłem się przy swoim. – Założę się, że większość facetów poddałaby się takim niespodziewanym rozkoszom. Mnie na przykład to się bardzo podobało i wolałbym, żeby pieściła mnie dłużej.
– Bo ty stary zbok jesteś – roześmiał się Marek. – I szybko się pobudzasz. Ja żeby się podniecić potrzebuję co najmniej kilkunastu minut. Jeśli było tak, jak mówisz, to mi by nawet nie zdążył stanąć.  
Miało to sens. Śpimy na jednym łóżku, więc mogłem go poobserwować również pod tym względem, poza tym w nocy jak to w nocy, czasami zderzaliśmy się, gdy jeden z nas spał mniej spokojnie. Nigdy nie nakryłem Marka ze sterczącym masztem.  
– Chodź ze mną na obiad, mam nadzieję, że ona nie siedzi na moim miejscu i się nie przysiądzie.  
Marek mógł na to postawić u bukmachera, gdy weszliśmy do stołówki pachnącej bigosem, Andżelika już siedziała na moim miejscu. Porozumieliśmy się wzrokiem i po prostu usiedliśmy gdzie indziej. W przeciwieństwie do pokoi, miejsca przy stolikach mogliśmy zajmować dowolne. Andżelika, którą miałem na widoku, rzucała mi wściekłe spojrzenia. A niech sobie patrzy, na zdrowie.  

Trzeba przyznać, że karmią tu wyjątkowo nieźle, choć Marek narzeka, że dają za mało i konsekwentnie dożywia się w pokoju i na mieście. Bigos, który nam przynieśli, smakował mi wybornie i na szczęście można było wziąć dokładkę, co Markowi ewidentnie poprawiło humor. Właśnie pałaszowaliśmy smacznie, kiedy na środek sali wyszła Jola, znów inaczej ubrana i znów niezwykle zachęcająco. Ile ona ma jeszcze ze sobą tych szmat? – zastanowiłem się.  
– Proszę o ciszę – zaapelowała. – Otóż na prośbę niektórych z was udało się załatwić wyjazd na narty do Harrachova.  
– Hurraaaa!!! – wykrzyknęła część, a na sali zapanowało poruszenie.  
– Poczekajcie, dajcie skończyć – Jola uprzedziła pytania. – Nie każdy musi jechać. wiem, że są tacy, którzy nie pojadą, kto nie ma ochoty, zostanie z panią profesor Zasępą i będzie normalnie się uczył. Ci, którzy pojadą, będą mieli lekcje wieczorem, także nie cieszcie się za bardzo.  
– A skąd narty? – wyrwał się Jacek.  
– Jest wypożyczalnia i zamówiliśmy piętnaście par nart, powinno wystarczyć. Zapisujcie się u profesora Romanowskiego do dziś do dwudziestej drugiej na jedną z dwóch list, dobrze?  
– Jedziesz na narty? – zapytałem Marka. Nie podejrzewałem go o ten rodzaj rozrywek, jednak niezależnie od jego decyzji sam byłem skłonny raczej jechać. Noga nie bolała mnie już tak bardzo.
– To zależy gdzie ona pojedzie – wymówił to "ona" z takim naciskiem, że jego intencje od razu stały się dla mnie jasne.  
– A jak ona pojedzie lub nie pojedzie tylko dlatego, że ty tam będziesz? – wspiąłem się na szczyty logiki.  
– Pogadam z Romanowskim i poproszę go, by mnie zapisał na tę drugą listę w ostatniej chwili i mnie o tym poinformował – zdecydował Marek po krótkim milczeniu. – Wolałbym nie jeździć, próbowałem raz w Szwajcarii i moja kariera Marusarza skończyła się po pięciu minutach.  

– Mam pomysł – powiedziałem, gdy już wróciliśmy do pokoju po kolacji. – Nie zamykajmy drzwi. Mam wrażenie, że ta tajemnicza osoba przyjdzie nas odwiedzić też dzisiaj w nocy. Po prostu będziemy spali w jednym łóżku i ktokolwiek to jest, zdziwi się i raczej nie spełni swojej zachcianki.  
– Krzysiu, czy nie zauważyłeś, że każdy twój pomysł wychodzi nam bokiem? A poza tym te łóżka są cholernie wąskie, nie pomieścimy się, któryś z nas spadnie i najpewniej będę to ja, zważywszy, że ty będziesz spał pod ścianą. Ja się na to nie piszę. Gdybyś jeszcze wiedział, że ten ktoś przyjdzie, można by coś wymyślić, ale tak... A jak to rzeczywiście jest Jola? Jeszcze sobie o nas coś dziwnego pomyśli, jeśli nie gorzej. Więcej z tego szkody niż pożytku.  
– W sumie masz rację, w takim razie będę czuwał. A ty pamiętaj, że przed dziesiątą masz iść, jak ci Romanowski kazał i wpisać się na listę.  
Marek doszedł do wniosku, że nie ma co kombinować, poszedł do profesora Romanowskiego i zwyczajnie mu powiedział, że nie chce być tam, gdzie Andżelika, a stary profesor nie tylko się nie zdziwił, ale powiedział, że to załatwi, byle Marek przyszedł przed dziesiątą i sam się wpisał, bo podpis miał być własnoręczny.  

Stałem właśnie w łazience i myłem zęby, kiedy Marek wpadł do pokoju z pełnym impetem.  
– Cholera, będę musiał jechać na te narty, Andżelika nie jedzie. Ponoć Romanowski poszedł specjalnie do pokoju dziewczyn po podpis. Były zdziwione, podobno Andżelika nagabywała go by powiedział, do jakiej grupy się zapisałem, ale Romanowski powiedział jej, że to moja sprawa i on informacji udzielać nie będzie. Mądry chłop.  
Położyliśmy się późno, przed samą północą i przed pójściem do łóżek zamknęliśmy drzwi. Marek oczywiście zasnął od razu, z tym to on nie ma problemów, ja zaś męczyłem się  straszliwie. niemiłosiernie. Już zasypiałem, po czym budziłem się ponownie.  Minęła może godzina i usłyszałem, jak klamka prawie bezszelestnie wędruje w dół. Jednak prawie czyni różnicę. Aż usiadłem na łóżku z wrażenia. Wstałem, najciszej jak mogłem, podszedłem do drzwi i przyłożyłem ucho do drzwi. Wydawało mi się, że słyszałem damski oddech, ale może to bardziej dzieło mojej wyobraźni. Klamka znów powędrowała w dół. Mogłem teraz jednym ruchem ręki rozwiązać zagadkę, ale postanowiłem poczekać. Jak już wspomniałem, mieszkamy na poddaszu, na które prowadzą skrzypiące drzwi i na pewno będzie słychać, jak tajemnicza amatorka mojego – albo Marka – fiuta będzie schodzić. Jednak amatorka fiuta nie ustawała. Tym razem oprócz naciśnięcia klamki pchnęła drzwi do przodu tak, że lekko zaskrzypiały. I cisza. Nie wiem, ile czasu minęło, kiedy usłyszałem znajome skrzypnięcia schodów. Po nich, przynajmniej na piętro, nie da się zejść tak, żeby nie było słychać, trzeba być chyba duchem.  

Odczekałem jakieś piętnaście minut i postanowiłem zejść na rekonesans. Również, a zwłaszcza dlatego, że nie mogłem spać, tak po prawdzie wątpiłem, że coś znajdę. Amatorka fiuta chyba już wróciła do pokoju, raczej nie wypadła jej chusteczka ani nic takiego, po czym można by ją rozpoznać. To nie bajka o Kopciuszku. Otworzyłem delikatnie drzwi i od razu światło uderzyło mnie w holu. Cicho, pusto. Zszedłem na pierwsze piętro. Tu też pusto, rząd zamkniętych drzwi, to wszystko. Korytarz kończy się załomem, który tak na wszelki wypadek postanowiłem sprawdzić. Na jego końcu, przy samych drzwiach balkonowych stała Jola, ubrana w niebieski narciarski dres i paliła elektronicznego papierosa. O wulwa. Nie podejrzewając, że kogoś tu zastanę, wcale się nie skradałem i to był błąd. bo Jola mnie zauważyła i skinęła na mnie ręką.  
– Nie możesz spać? – zapytała, no bo o co innego mogła zapytać?  
– Nie mogę, niestety – odparłem smętnie. Opowiedzieć jej o tym, co się stało? A jeśli to ona? Nie, lepiej dać spokój.  
– Ja też tak jakoś... Iga się rozchorowała, ojciec dzwonił, że ma wysoką temperaturę. Najchętniej wróciłabym do Wrocławia, ale teraz się nie da, muszę się męczyć jeszcze cztery dni.  
– Będzie dobrze – starałem się ją pocieszyć, a Igę uwielbiałem do tego stopnia, że przynajmniej w tym momencie byłem szczery. Położyłem rękę na jej barku. Nie strząsnęła. Drugą ręką poprawiłem jej włosy. Chciałem coś powiedzieć, ale co? Lekko przysunąłem jej głowę do mojej i zbliżyłem usta do jej policzka.  
– Nie tu, jeszcze ktoś zauważy – zaprotestowała. Miało to sens, w pokoju za załomem mieszkali Jacek i Andrzej. Mała szansa, że wyjdą, ale jakaś jest.  
– Chodź – pociągnąłem ją lekko za rękę.  
– Dokąd? – szepnęła.  
Moja wizja lokalna zaczęła nareszcie się opłacać. Za drugim załomem, po przeciwnej stronie korytarza, nie było pokojów tylko jakieś pomieszczenia gospodarcze, a, z tego co zauważyłem, pralnia była zawsze otwarta. Nie było tam wiele miejsca, ale jak się nie ma, co się lubi...
– Wchodzimy – szepnąłem.  
– Ale...
– Stuprocentowo bezpieczne miejsce – zapewniłem ją, również szeptem. – O tej godzinie nikt tu nie ma żadnego interesu. Nikomu nawet nie przyjdzie do głowy tu wejść.  
– No nie wiem...
Ale nie skończyła, bo zamknąłem drzwi i otoczyły nas bezwzględne ciemności. Złakniony jej ciała, rzuciłem się na nią, jakbym miał ją za chwilę rozszarpać. Moje ręce penetrowały wnętrze jej dresowej bluzy, jej sutki były już odpowiednio twarde, by poddać się pieszczotom. Robiłem dokładnie tak, jak nauczył mnie Marek, a ona przyjmowała każdy mój ruch z wdzięcznością. Stała tyłem do mnie. Co by tu zrobić? Nie mogła się nawet oprzeć o ścianę, pomieszczenie było zagracone, a pod ścianami stały pralki, równie niewidoczne jak cała reszta. Opuściłem jej spodnie i majtki, rękami namacałem krocze. Była gotowa bardziej niż ja, toteż zdecydowanym ruchem uwolniłem się od niepotrzebnej odzieży, a mój mały z radością wyskoczył w powietrze. Ręką naprowadziłem go w jedyne słuszne miejsce. Teraz dopiero doszło do mnie, że jestem niezabezpieczony. Zmroziło mnie i już byłem gotów się wycofać.  
- No zrób coś – szepnęła Jola. Więc z impetem, osłabionym nieco myśleniem o konsekwencjach, zacząłem na nią nacierać. A może by tak zrobić to, co Marek? Jakoś nie miałem dziś potrzeby świdrowania, uleciała w ułamku sekundy. Wolno pulsowałem w jej kobiecości, dbając o to, by ruchy były głębokie, by być jak najbliżej jej serca. Jola z miejsca kupiła konwencję i po chwili falowaliśmy zgodnie tam i z powrotem. I jeszcze raz, teraz wolniej, jej gorący oddech wypełniał całą pralnię. Przesunąłem ją bliżej jednej z wysokich pralek, tak przynajmniej to pamiętałem.
– Aj, moje plecy – syknęła. – Coś mnie kłuje...
Przesunąłem ją. Byliśmy już w stanie takiego podniecenia, że eksplozja już zbliżała się z siłą wodospadu. Zaraz, teraz, już...  Ostatni mój ruch spowodował zachwianie jej równowagi i z całym impetem polecieliśmy tym razem do przodu. Rozległ się straszliwy rumor i naraz wszystko zamilkło.  
– Co to było? – szepnąłem.
– Jakaś metalowa miska. Cholera...
Romantyczny nastrój uleciał od razu, a ręce zaczęły mi dygotać. Jola ubierała się w pośpiechu, ale oceniłem to raczej na słuch, bo moje oczy nie przyzwyczaiły się do tej ciemności. Cicho, niczym przestępcy wypełzliśmy z nieprzyjaznej, zimnej pralni. Hotel spał i chyba nikt nie słyszał tego łomotu.  
– Żeby nas nikt nie widział – szepnęła Jola, poprawiając swój nieco sfatygowany naszymi niedawnymi igraszkami dres. – Stuprocentowo bezpieczne miejsce – przedrzeźniała mnie ze złośliwym uśmiechem. – Zostań tu...

Ubieraliśmy się właśnie, siedząc każdy na swoim łóżku, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Popatrzyłem na Marka, już nie świecił golizną, ja byłem prawie ubrany.
– Wejść!
Na progu stanęła Andżelika.  
– Mam wam powiedzieć, że śniadanie będzie opóźnione o pół godziny, bo w pralni była jakaś awaria i chwilowo nie ma wody. Ale... – urwała zaskoczona. – Zamieniliście się łóżkami?  
– Andżelika, jeszcze długo nie a potem już nigdy nie będziesz decydowała, co robimy w naszym pokoju – powiedziałem celowo przybierając odpychający ton. – Co cię to obchodzi? Nie masz własnych zmartwień?  
– Weź się ode mnie odczep – powiedziała sucho.  
– To ja przychodzę do twojego pokoju? – zdziwiłem się. – Bądź łaskawa stąd wyjść.  
Andżelika w pośpiechu obróciła się i wyszła.  
– No to chyba masz odpowiedź na nasze pytanie – powiedziałem. – Tylko nic jej nie udowodnisz. Na razie – zakończyłem z pewnością w głosie.

Przed samymi zajęciami zadzwonił telefon. Sprawdziłem numer, był zastrzeżony.  
– Tu doktor – mówił znajomy głos. – Test już jest gotowy i możesz go odebrać już dzisiaj. Ja będę wolny po jakiejś piątej.  
A więc jednak. Z niewiadomych powodów zaschło mi nagle w gardle. Chwilę trwało, zanim mogłem odpowiedzieć. Cały koszmar, który zamazała nieco zielona szkoła, wrócił z pełną siłą.  
– Panie doktorze, jestem na wyjeździe i obawiam się, że do niedzieli mnie nie będzie. Czy w poniedziałek będzie to jeszcze aktualne?  
– Jak najbardziej – uspokoił mnie lekarz. Zadzwonię w przyszłym tygodniu. A na razie baw się dobrze.  
Jola stała w drzwiach sali wykładowej i patrzyła na mnie swym pogodnym wzrokiem. Gdyby wiedziała z kim i o czym rozmawiam, pewnie jej uśmiech zniknąłby może na zawsze.  

Jakoś dzień nieprzyjemnych telefonów się zrobił. Po południu zadzwoniła Paulina, o której już prawie zdążyłem zapomnieć, poza przysyłaniem jej nudnych, niczego niewnoszących esemesów.  
– Co tam wyprawiasz? – zapytała bez wstępów. – Andżelika jest na ciebie wściekła. Podobno zachowujesz się wobec niej jak stary cham.  
Aha, w to gramy. Andżelika dla zdobycia Marka nie cofnie się przed niczym, coraz bardziej było to widoczne. Teraz napuściła na mnie Paulinę.  
– Jak Andżelika nauczy się, że do naszego pokoju przychodzi się wyłącznie na zaproszenie i przestanie wściubiać swój krzywy nos w nie swoje sprawy, to wtedy może się na mnie skarżyć, zrozumiałaś? Tak prawdę mówiąc i ja i Marek mamy jej serdecznie dość i proszę, byś to jej przekazała.  
– Daj spokój – tym razem Paulina zakwiliła miękko, jakby bała się, że mnie straci. – Nie wiem, co między wami zaszło...
– ...ale wierzysz jej a nie mnie. To chyba nie mamy o czym gadać.  
– Co cię ugryzło, Krzysiu? Daj spokój...
– Bo wierzysz jej, a nie mnie – powiedziałem twardo.  
– Ależ wierzę ci, naprawdę. Zadzwonię, jak się uspokoisz. Może po jutrzejszych nartach, bo słyszałam, że jedziesz.  
– Ja swojej decyzji Andżelice nie ogłaszałem. I nie wiem, skąd ona to wie. Ja sam tak naprawdę nie wiem, bo mnie jeszcze noga boli po... – urwałem nagle. mało bym się nie wygadał.
– Po czym?
– A nieistotne – roześmiałem się. – Na razie.  

– Nie, Andżelika, to absolutnie niemożliwe – tłumaczył cierpliwie profesor Romanowski, gdy w kolorowo ubranej grupie staliśmy na stacji w Szklarskiej Porębie i czekaliśmy na pociąg do Harrachova. – Mam tylko dwanaście biletów, dwanaście kompletów nart i na tyle osób jest ubezpieczona wycieczka. Przykro mi, ale jesteście na tyle dorośli, by brać odpowiedzialność za własne decyzje – dodał. Andżelika sypała wręcz iskrami z oczu, ale w końcu podkuliła ogon i poszła, rzucając tęskne spojrzenia Markowi.  
Tymczasem pociąg nadjechał i weszliśmy na pokład. Amatorów wycieczki do Czech było sporo, ledwie wcisnęliśmy się i nie dla wszystkich wystarczyło miejsc siedzących. Pociąg pomarudził na stacji, w końcu ruszył, wydając z siebie przeciągły gwizd, który Marek, na kolei znający się jak rzadko kto, nazwał sygnałem Rp1.  
– Panie profesorze, zna pan czeski? – zapytałem Romanowskiego.  
– Znam tak z grubsza, dogadam się. Kiedyś, jeszcze w latach osiemdziesiątych byłem wychowawcą na koloniach międzynarodowych, później jeździłem jako przewodnik do Hradca Kralove, Pragi, Czeskich Budziejowic. Mogę wam opowiedzieć jedną przygodę.  
– Pan mówi – rzucił ktoś niepotrzebnie, bo Romanowski i tak by ja opowiedział. A robił to wspaniale, był typem gawędziarza i o jego lekcjach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są nudne. Geografię znał nie tylko ze studiów, ale sam objeździł kawał świata.
– Otóż byłem raz wychowawcą na takiej kolonii polsko-czechosłowackiej, niedaleko stąd nawet, w Jagniątkowie. Było dwóch kierowników, polski i czeski. Na pierwszym wieczornym apelu były przywitania, więc czeski kierownik przywitał młodzież "Dobri den chlapce a divky". Jeszcze wieczorem wybuchł bunt u Polaków. Dziewczyny przyszły do polskiego kierownika, stwierdzając, że Czech ich obraził, bo one nie są żadne dziwki i proszą o natychmiastowe wypisanie z obozu. Sprawa była poważna, ale bunt udało się jakoś załagodzić i wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że jakaś dziewczyna poinformowała rodziców, a ci interweniowali w czechosłowackim konsulacie. Były kontrole, w ogóle cała kolonia stała się koszmarem. A do tego doprowadził jeden fałszywy przyjaciel, czyli słowo, które brzmi podobnie w dwóch językach, a znaczy zupełnie co innego.  
Powoli dojeżdżaliśmy do Harrachova i jakieś pół godziny później przypinaliśmy narty. Pogoda była piękna, słoneczna, niezbyt mroźna, na stoku narciarskim tłok był średni, ogólnie raj na Ziemi, żyć nie umierać. Jeździliśmy na łagodnym, dobrze utrzymanym stoku, na którym nie potrzeba było jakichś większych umiejętności, ot typowa ośla łączka.  
– Jak się jeździ? – zapytałem Marka, kiedy spotkaliśmy się na szczycie stoku.  
– Jak się musi to się jeździ – odparł. Nie wyglądał na szczęśliwego. Obserwowałem jego jazdę. Widać było, że coś umie, ale że z wieloma rzeczami nie daje sobie rady.  Na wyciąg też gramolił się z trudnością. W każdym razie był bardziej pokryty puchem śnieżnym niż inni.  

Nasze zjeżdżanie powoli dobiegało końca, kiedy zauważyłem pod siatką otaczającą zbocze coś, co przypominało leżącego człowieka, a kolor był niepokojąco podobny do kurtki Marka. Podjechałem tam natychmiast, hamując z efektowną śnieżną szprycą. Istotnie, to był Marek. Leżał z twarzą w śniegu, jedna narta mu się odpięła, jego ciało było jakoś dziwnie wywinięte. Spróbowałem jeszcze raz, jego ciało było bezwładne.  
– Wstawaj młotku – szarpnąłem go za ramię. Żadnej reakcji.

Następny  odcinek jak zwykle za kilka dni. Za wszelkie uwagi będę wdzięczny. Przypominam, że e-booka można pobrać z chomika na mój transfer, adres na moim profilu.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 4352 słów i 24476 znaków, zaktualizował 15 lut 2023.

4 komentarze

 
  • Czytelnikkk

    Całkiem sympatyczna seria, czekamy na ciąg dalszy :)

    15 lut 2023

  • Xe

    I znowu przerwane nieee

    15 lut 2023

  • trujnik

    @Xe  
    Tak jak duszą gry w brydża jest impas, tak duszą powieści w odcinkach jest suspens ( utrzymanie napięcia). Ja się wychowałem na Matysiakach, a tam to była podstawa, żeby ludzie wysłuchali następnego odcinka :)

    15 lut 2023

  • elninio1972

    Ebook jest całe , czy też w częściach ,? Podasz nazwę zwierzaka ?

    14 lut 2023

  • trujnik

    @elninio1972 8
    E-book obejmuje dotychczas napisane odcinki, od pierwszego.. Zwierzak nazywa się trujnik – adres masz w moim profilu, pozwolili na link.

    14 lut 2023

  • TomoiMery

    Fajnie tak trzymaj 👍

    14 lut 2023