Przypadki Krzysia (12) Lawina ruszyła

Mężczyzna coś mówił, ale jego słowa docierały do mnie pojedynczo, odmawiając złożenia się w zdania.  
– Niech pan powtórzy, proszę.  
– Mówię że testy na wirusa można zrobić bezpłatnie, ale w większości przypadków trzeba się zarejestrować. No i nie masz osiemnastu lat, co może trochę komplikować sprawę. Bo chyba nie chcesz, żeby matka się dowiedziała?  
Racja, o tym nie pomyślałem. Sam do lekarza nie pójdę przynajmniej dwa lata. Już widzę minę mamusi gdy mówię jej "mamo, muszę się przebadać na HIV". To koniec i tak kruchego spokoju w naszym domu. Matka jest przeczulona na sprawy zdrowotne, wszczęłaby alarm i moje życie od tego czasu straciłoby jakikolwiek sens.  To może w ogóle się nie badać? Nie, umarłbym z nerwów. Każde przeziębienie, katar wykańczałyby mnie psychicznie.  
– Nad czym myślisz? – zapytał mężczyzna, popijając swoją kawę. Obserwowałem go na tyle, na ile pozwalał mi mój stan psychiczny. Teraz, w garniturze z eleganckim krawatem, bez sterczącego fiuta, wyglądał zupełnie inaczej, o wiele bardziej elegancko i dystyngowanie. Byłem przekonany, że gdzieś już widziałem. Na pewno nie na ulicy. W telewizji?  
– Zastanawiam się, czy jest jakaś możliwość dostania tego testu poza pójściem do lekarza.  
– Są dostępne w aptekach, tylko mają dwie wady. Po pierwsze,  ucznia, bo zakładam, że chodzisz do szkoły, prawda? raczej na nie nie stać, to kosztuje ponad stówę. Poza tym to są testy bodaj drugiej generacji, te tańsze, nie gwarantujące stuprocentowego wyniku, w szpitalach mają już czwarta generację. W tym pierwszym mogę pomóc.
– To znaczy? – zapytałem. Nie chciałem co prawda pomocy od tego człowieka, najlepiej wymazać go z pamięci, ale akurat tu pomoc mogła być nieoceniona.  
– Wiesz, ja się czuję trochę winny tamtej sytuacji. Mogę załatwić test, tylko nie od razu, trochę to potrwa, jakiś tydzień czy dwa. Mogę nawet pomóc zrobić.
A to coś nowego.  
– Kim pan jest z zawodu? – zapytałem tknięty złym przeczuciem. Jeśli on okaże się policjantem bądź kimś podobnym...
– Jestem lekarzem endokrynologiem. Trochę inna specjalizacja, my nie przeprowadzamy takich testów, w razie podejrzeń kierujemy po prostu na badania.  
W tej sytuacji przyjąłbym pomoc chyba nawet od diabła. Poza tym znajomość z lekarzem, nawet innej specjalizacji może się przydać. Pora chyba odrzucić na bok animozje i zacząć zachowywać się normalnie. Nawet jeśli pomógł mi wsadzić, to dalej ja się na to zdecydowałem, zawsze mogłem powiedzieć "stop". Cóż, zachowałem się jak samiec w rui.  
– To jak, podwieźć cię do domu?
– Może kawałek, czuję, że potrzebny mi jest długi spacer.  

– O której to się przychodzi? – przywitała mnie groźnie matka. Dopiero teraz popatrzyłem na zegarek. Normalnie wracam o czwartej, było już w pół do siódmej.  
– Mama, daj mi spokój, nie dziś, błagam – jęknąłem. Nawet nie byłem głodny, chciałem tylko położyć się i pomyśleć.  
– Rzeczywiście wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha, blady jakbyś miał zaraz zemdleć. Coś jest nie tak? – zatroszczyła się niespodziewanie.  
– Dopiero będzie, jak mnie nie zostawisz w spokoju. Błagam cię mamusia, nie dziś, dobrze? Ja też mam prawo do swoich złych dni.  
– Mam coś dla ciebie – powiedziała biorąc jakiś kawałek papieru ze stolika w przedpokoju. – Jakiś list albo kartka, jest twarde, więc to chyba nie jest zwykły list.  
Obejrzałem kopertę. Adres napisany komputerowo, odpada rozpoznawanie charakteru pisma. Nie urzędowy, zwykły. Faktycznie sztywny, jakby w środku był kawałek tektury. Przysunąłem go do nosa, był bez zapachu. Z mocno bijącym sercem rozdzierałem kopertę. Byłem tak przybity, że chyba zacząłem się bać własnego cienia. W kopercie było elegancko wydrukowane zaproszenie. Iga Dębowy ma zaszczyt pana zaprosić na przyjęcie urodzinowe... W czwartek, więc dwa dni później. Ciekawe, kto zaprasza, Iga czy Jola? Iga za mną wskoczyłaby w ogień, to wręcz nieprawdopodobne, jak ta mała mnie lubi. Żeby kobiety w starszym wieku mnie tak traktowały, nie pragnąłbym niczego innego. Co do pójścia – sprawa była oczywista. Natomiast spotkania z Jolą obawiałem się paskudnie. Co prawda dwa dni temu zaspokoiłem Paulinę, więc kutas już mnie nie świerzbiał, ale po tym, czego się dowiedziałem dzisiaj... Przecież nie mogę przyjąć, że ten facet, Izydor ma na imię, zaraził się od Joli ani że zaraził Jolę. Z tego co opowiadał o testach, potrzebne jest dwanaście tygodni. Mógł się zarazić później, od jakiejś innej i Jola jest czysta. Przecież nie zarażę jej... Jola coś ostatnio wspominała, że ona już w ciążę nie zajdzie, więc zdziwi się, że chcę z prezerwatywą, gdyby do czegoś doszło, a tak mówiło mi przeczucie. Głupia sytuacja...

Pozostało tylko znaleźć jakiś prezent. Co takiej małej kupić? Może lalkę? Na upartego lalkę to mam, tylko ona się zupełnie nie nadaje na prezent dla pięciolatki. Przez moment bawiłem się myślą, jak zareagowałaby Jola, gdybym małej wręczył lalę z sex shopu z ordynarnymi dziurami do ruchania. Pewnie miałbym Jolę do końca życia z głowy, a może też i naukę w tej szkole... Co taka mała może lubić? Uwielbia się bawić, tańczyć, w ogóle to bardzo ruchliwe dziecko. Ale z tego wiele nie wynikało, przecież nie kupię jej skakanki. Lubi czytać i uwielbia się uczyć angielskiego. To już jakiś konkret. Widziałem coś takiego w księgarni dla dzieci, ale co to było? Słownik obrazkowy dla dzieci. Bardzo dobra rzecz, szybko jej się nie znudzi. Teraz tylko trzeba zobaczyć, czy zmieszczę się w budżecie, bo jednak to gumowe ruchadło nieco mnie kosztowało. No i jeszcze przekonać mamę, że muszę wyjść w środku tygodnia...  

Następnego dnia uderzyłem po południu do empiku i na szczęście słownik nie zrujnował mnie doszczętnie. Stałem na przystanku w oczekiwaniu na mój tramwaj, kiedy zadzwonił mój telefon. Numer niestety nic mi nie mówił. Kogo tym razem niesie?  
– Krzysztof Podleśny, słucham.  
W słuchawce coś zachrobotało, a przejeżdżający tramwaj na chwilę zagłuszył żeński głos z słuchawki.  
– Może pani powtórzyć z łaski swojej? Niestety jestem na ulicy, będzie trochę efektów dźwiękowych.  
– Nazywam się Kinga Stadnik – zabrzmiało tym razem już nieco wyraźniej – i sekretariat mojej szkoły poinformował mnie, że pan ma moje dokumenty. Czy to prawda?  
A, jednak zadzwoniła. Serce przez moment zabiło mi nieco szybciej.  
– Tak, mam je, nawet przy sobie. Kiedy chciałaby pani je odebrać?  
– Pan jest na mieście, tak? W którym miejscu?  
– Na Kazimierza Wielkiego, na przystanku na Krzyki.  
– Może być pan za dwadzieścia minut w takiej knajpce przy placu Solnym? Jestem akurat niedaleko stąd, załatwmy to od razu i bez gonienia siebie przez pół miasta, dobrze?  
Ostro idzie, a ja psychicznie nie byłem przygotowany na to spotkanie. Jak również pod żadnym innym względem, miałem na sobie zwykłe szkolne ciuchy, nie pachniało ode mnie świeżym mydłem, nawet dezodorantu nie miałem ze sobą. Obojętnie jak się potoczą dalsze losy, chciałem na niej zrobić dobre wrażenie.  
– Tak, będę czekał.  

Pojawiła się punktualnie i była jeszcze bardziej elegancka niż wtedy. Trochę onieśmieliła mnie i ubiorem i uśmiechem. Wyglądała na delikatną, wrażliwą i bardzo kobiecą, a takie lubię najbardziej. Kobietony, chłopczyce i podobne zjawiska nie interesują mnie. Z miejsca wypatrzyła mój stolik i podeszła do niego bez skrępowania.  
– Cześć – powiedziała, a jej głos doskonale współbrzmiał z całą resztą, na pewno bardziej niż u skrzeczącej ale bardzo ładnej Pauliny.  
– Pijesz coś? – zapytałem, gdy usiadła przy stole, nawet nie zdejmując płaszcza.  
– Nie, dzięki, załatwmy to tak szybko, jak to możliwe. Jak nalegasz, to szklanka wody mineralnej.  
Nie brzmiało to zachęcająco. Gdy już woda pojawiła się na stole, wyjąłem jej czarny portfel i podałem jej. Bez wahania wzięła go do ręki i wsadziła do torebki, zupełnie bez zastanowienia.  
– Może sprawdzisz, czy nic nie zginęło – powiedziałem, gdyż byłem ciekaw, jak zareaguje wiedząc, że tam jest jej nagie zdjęcie.  
– Jak jest legitymacja szkolna, to wystarczy, na całej reszcie zależy mi mniej.  
– Tam był jeden drobiazg, przez który bałem się zwrócić portfel policji...
– Cenię dyskrecję – odparła, ale zabrzmiało to raczej chłodno. – Wiem, o czym mówisz i dziękuję, że zachowałeś się przyzwoicie.  
Dalsza rozmowa nie kleiła się. Onieśmielała mnie jej elegancja, uroda, ona sama nie kwapiła się, by wystąpić z jakimś własnym tematem. W pewnym momencie wstała i zaczęła się przygotowywać do wyjścia.  
– Wybacz proszę, ale mnie naprawdę się śpieszy. Jeszcze raz dziękuję, ale muszę już iść – to powiedziawszy chwyciła torebkę i oddaliła się w stronę drzwi. Jeśli myślałem, że coś z tego będzie, byłem bardzo naiwny. Typowy szczeniak. Panienka zupełnie nie z mojego rejestru, mogłem sobie tylko pomarzyć, może zwalić konia przy jej zdjęciu i tyle. Ubrałem się i opuściłem gorącą kafejkę. Jeszcze nie doszedłem do Kazimierza, kiedy stanął przede mną barczysty facet, młody, na oko dziewiętnaście, dwadzieścia lat.  
– Odpuść sobie tę laskę – powiedział bez wstępów – i najlepiej zapomnij, że ją widziałeś. A jak zrobiłeś sobie z tej fotki jakieś kopie i pragniesz zrobić z nich jakiś użytek, na twoim miejscu dwa razy bym się zastanowił.  
Kopię oczywiście zrobiłem, ale wyłącznie na własny użytek i guzik mu do tego, co z nią zrobię. Wygląda na to, że panienka, oprócz nauki w dobrym liceum, zajmuje się jeszcze czym innym i ma obstawę. A ja naiwny myślałem, że przyszła sama... Kolejna lekcja, nie wszystko złoto, co się świeci. Nawet, gdyby ten blask był oślepiający, czy może zwłaszcza wtedy.  

– Pan Krzysiu! – Iga rzuciła mi się w ramiona. – Wiedziałam, że pan przyjdzie.  
– No jakże bym nie przyszedł złożyć mojej księżniczce życzeń urodzinowych...
Z pokoju wyszła Jola, elegancko ubrana i uśmiechnęła się na mój widok.  
– Cześć Krzysiu. Mała już od rana szaleje i pyta czy na pewno przyjdziesz. Cieszę się, że jej nie zlekceważyłeś.  
Nie zlekceważyłem przede wszystkim ciebie – odpowiedziałem w myślach. Iga to jedno, ale akurat to nie na niej zależało mi najbardziej. Na razie rozpakowywała prezent – słownik i Dzieci z Bullerbyn, które dorzuciłem z mojej własnej biblioteczki. Bez przesady, przecież nie będę tego czytał. Iga oczywiście była wniebowzięta.  
– Poczytasz mi?  
– Na razie to jestem zaproszony na bal, a nie do czytania – odpowiedziałem.  
– Chłopcy już poszli, jest tylko moja najlepsza koleżanka, Sylwia. Ale pewnie też zaraz sobie pójdzie. Będziesz mógł mi czytać aż do wieczora, kiedy pojadę z dziadkiem do nich.  
Jola uśmiechnęła się i po chwili już czytałem na głos Dzieci z Bullerbyn dwóm dziewczynkom. Ładnie się urządziłem, nie ma co... Na szczęście po tę drugą dziewczynkę przyszła mama i wśród protestów, że jak to, muszę skończyć przynajmniej rozdział, zabrała małą do domu.  
– Zaraz przyjedzie dziadek po Igę, zostaniesz na chwilę? – zapytała Jola. – Świetny pomysł z tą książką, w ogóle bym nie wpadła na ten pomysł. Z reguły czytam jej baśnie braci Grimm i podobne historie.  
– A ja nie lubię czytać na głos, zwłaszcza publicznie – roześmiałem się – nawet jeśli tą publicznością miały być małe dziewczynki.  
– Planujesz chłopców? To się tak nie da, bierzesz, co się urodzi.  
– Przynajmniej bym wiedział, co im czytać do łóżka. Na tych babskich sprawach to ja się zupełnie nie znam.  
W tym momencie zadzwonił dzwonek u drzwi i wszedł ojciec Joli. Jego wizyta była czysto techniczna, przywitał się, po krótkiej rozmowie z Jolą zabrał Igę, całą w skowronkach, bo miała zapowiedziane następne atrakcje, nawet niespecjalnie mnie zauważył, przynajmniej tak mi się zdało.  

Siedzieliśmy przy kawie i resztkach urodzinowego tortu. Milczeliśmy jakiś czas.  
– Słuchaj, Krzysiu, zagrajmy raz w otwarte karty.  
Nieprzyjemny prąd przeszył moje plecy.  
– Ty ode mnie czegoś oczekujesz. Oczywiście po tym, co się stało, z mojej własnej głupoty zresztą, masz prawo. Ja sama zupełnie nie wiem, gdzie mam cię umiejscowić. Lubię cię bardzo i to chyba już wykracza poza zwykłe lubienie. Oczywiście mogłabym dalej cię nie zauważać, ale to by było takie oszukiwanie ciebie i siebie. Problem jest w tym, że jeśli nasza znajomość i inne rzeczy wyjdą na jaw, to i dla mnie i dla ciebie nie będzie już życia. Ciesz się, że mieszkasz w Polsce, w Anglii za takie rzeczy poszłabym do więzienia. Czy ktoś inny wie o naszej znajomości i tym, co między nami zaszło?
– Skądże – zaprzeczyłem chyba zbyt gwałtownie. Oczywiście nie była to prawda, wiedział Marek, tyle że ona nie mogła się o tym dowiedzieć. A Marka byłem stuprocentowo pewny.  
– Jeśli ma być jak jest, nikt nie ma prawa nas widzieć razem w szkole ani nawet na mieście. W ogóle uważam, że to nie ma sensu, ale... – kluczyła dalej.  

Nawet nie wiem, jak to się stało, że wylądowaliśmy oboje na kanapie. Ani się spostrzegłem, jak niewinne zabawy rękoma, muśnięcia i dotyk przerodziły się w coś o wiele bardziej groźnego.  
– Chcesz? – szepnęła mi do ucha a gorąco jej oddechu owiało mi pół twarzy. I co mam teraz zrobić? Chciałem, kutas aż rozrywał mi gacie, tylko że właśnie teraz musiałem odmówić.  
– Nie mam ochrony – przyznałem cicho.  
– Nie musisz, ja jestem stuprocentowo bezpieczna...
Niech spuści te procenty o pięćdziesiąt a nawet więcej. Moje ciało płonęło kłute igłami podniecenia, a mnie się wydawało, że to te cholerne wirusy rozpanoszyły się po moim ciele i dają mi znać, żebym się opanował.  
– Może nie dziś... – powiedziałem, kładąc jej rękę na moim kolanie a sam obłapiałem jej uda. Byłem już u magicznych wrót i robiłem to, co z Gośką na imprezie sylwestrowej.  
– Trochę delikatności – zachichotała – zabierasz się jak chłop do orania pola. A to trzeba delikatnie. No daj łapkę...
Prowadziła mnie delikatnie, szeptami wydawała diabelskie komendy, przesuń, wolniej, naciśnij. Poruszałem się po omacku i nawet nie zauważyłem, kiedy pozbawiła mnie majtek i ujęła mojego sterczącego drąga. I co teraz, jak niespodziewanie wytryśnie, a tam są wirusy? Zamarłem.  
– No dalej, nie przerywaj w tym miejscu – to była chyba najczulsza nagana, jaką usłyszałem w życiu. Oboje sapaliśmy coraz bardziej, a ja już nareszcie wyczułem, o co chodzi w tej zabawie i co zrobić, żeby zarówno ona jęczała z rozkoszy i ja miał z tego odpowiednią zabawę. Choć prawdę mówiąc, spodziewałem się nieco więcej od jej ręki, czegoś innego niż rytmiczny posuw góra – dół. Ale mimo wszystko zacząłem falować coraz bardziej. Moje ruchy, do tej pory konsekwentne, stawały się chaotyczne, mocniejsze, chyba straciłem kontrolę nad sobą. Doszliśmy chyba w tym samym momencie, płyny obu płci ścieliły się po naszych ciałach. Kilkanaście minut leżeliśmy w bezruchu. Niby wszystko było jak należy, ale coś mi do końca nie grało. To nie ta siła, na jaką byłem przygotowany, nie to samo, kiedy dosiadałem ją po raz pierwszy i prawie straciłem przytomność z pożądania.  
– To co, prysznic? – usłyszałem.  

Dwa dni później siedzieliśmy razem u Marka i robiliśmy chemię. Było już późno, trudno mi było się skoncentrować, związki chemiczne tańczyły mi przed oczyma i zamieniały się w potwory czyhające tylko,  by wciągnąć cię w podwójne, potrójne i poczwórne wiązania i udusić. Dopiero po chwili zauważyłem światło za oknem, jakiś samochód przyjechał, a światło [po chwili zgasło
– Ojciec czegoś zapomniał – mruknął Marek. – Znajdzie, zabierze i pojedzie. Szkoda czasu nim się interesować, on tu nie wychodzi, matka też rzadko. Skończmy tę reakcję.  
Za chwilę rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejdź! – krzyknął Marek.  
– Marek, czy ty do ciężkiej cholery nie wiesz, gdzie jest... – przerwał nagle, jak rażony prądem. Kilka sekund minęło, kiedy gruchnął śmiechem. Nie mógł się uspokoić dobrą minutę.  
– Naprawdę podoba ci się ta maszkara? – zapytał ledwie tłumiąc śmiech. – Nie mogłeś powiedzieć, że nie masz pieniędzy, kupiłbym ci coś o wiele bardziej odpowiedniego. Przecież to jest potworne, ja nie rozumiem, jak ci przy czymś takim staje.
Dopiero teraz zrozumiałem sytuację. Ojciec Marka zobaczył moją dmuchaną lalę, którą umiejscowiliśmy przy łóżku, niestety była widoczna od samych drzwi, mimo to zapomnieliśmy o jej istnieniu.  
– Przecież twój drąg nawet w nią nie wejdzie – mówił dalej mocno ubawiony. – Musisz Krzysiu wiedzieć, że Marek ma wyjątkowo potężne narzędzie.  
– Tata, skończ to – rzucił zirytowany Marek. – Czego szukasz?  
– Mojej saszetki z dokumentami. Była na stole.
– Powiesiłem ją na wieszak – oświadczył beznamiętnie Marek. – Weź ją i daj nam święty spokój.  
– Tylko schowaj ją tak, by mama nie widziała – powiedział przy drzwiach. – Ona nie rozumie, że macie swoje potrzeby.  
Było mi strasznie głupio, ale Marek zdawał się tym w ogóle nie przejmować.  
– Jak go znam, kupi mi jakąś lalkę. Już dawno zauważyłem, że seks to u niego połowa życia. On potrafi w połowie kolacji zaciągnąć matkę do sauny albo na tapczan. Wstyd mi za takiego ojca...  

Leżeliśmy już w łóżku, było dobrze po północy. Marek usiłował ze mnie wyciągnąć opowieść o wizycie u Pauliny. Odpowiadałem półsłówkami, relacja mi się rwała, myślami byłem zupełnie gdzie indziej. A jak zaraziłem Jolę? Jeśli oczywiście ona sama nie jest zarażona. To wszystko było tak koszmarnie głupie.  
– Słuchaj łosiu, ty wyglądasz już od kilku dni po prostu tragicznie. Dzieje się coś?  
Nie wiem, co mnie podkusiło. Zresztą komu mam o tym powiedzieć, jak nie Markowi? A trzymanie takiej tajemnicy samemu było już ponad moje siły. Zaczynałem się gubić w najprostszych rzeczach, dobrze, że ostatnio za dużo nie pytali, szybko straciłbym opinię najlepszego ucznia w klasie.  
– Tak, Marku, stało się coś potwornego. Mam HIV.  
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim Marek się odezwał. Może nawet piętnaście minut, podczas których czekałem na wyrok.  
– Opowiedz.  
Znów plątały mi się wątki, ale jakoś, płonąc ze wstydu udało mi się doprowadzić tę opowieść do końca. Jakie szczęście, że w pokoju było idealnie ciemno i nie mogłem obserwować twarzy Marka.  
– Najpierw dowiedz się, czy ty tego wirusa masz bo nie wiesz i robisz teatr. To nie taka prosta rzecz zarazić się HIV i na pewno nie złapiesz go od tych panienek, którym robiłeś palcówę albo które robiły ci loda. Bardzo małe prawdopodobieństwo. Zamoczyłeś tylko kilka razy, w tym raz bez zabezpieczenia, pech polega na tym, że właśnie jej partner jest seropozytywny – Marek uwielbiał naukowy język.  
– Ale czy ty nie boisz się, że ja cię jakoś zarażę? Nie wiem, przypadki chodzą po ludziach. Przecież raz zlałem ci się na plecy, wtedy jak posuwałeś Paulinę. Wystarczy, abyś miał jakąś ranę na plecach, nawet bardzo małą...  
Ale Marek pozostał niewzruszony.  
– To nic nie zmienia w naszych układach. I przestań histeryzować, do ciężkiej cholery  – to mówiąc położył mi rękę na barku. – Odpręż się, nie myśl o niczym.  
Chyba to chciałem usłyszeć. Głos mi ugrzązł w gardle i chyba nie powiedziałem nic, tylko lekko pacnąłem go w ucho.  
Nawet nie zauważyłem, jak jego ręka zaczynała gładzić moje piersi, tak jak wtedy, kiedy pokazywał mi, jak obłapiał Paulinę. Nie wiedziałem, jak się zachować, ale byłem tak wdzięczny za jego postawę, że zdecydowałem się dać mu wolną rękę, swoją drogą byłem ciekaw, jak daleko się posunie. Jego dotyk powoli rozgrzewał mnie powoli acz szedł jak taran, był zupełnie inny niż wszystko to, czego zaznałem dotychczas, szorstkość dodawała mu pewnej nieznanej wartości. Nie zastanawiając się, co robię, skierowałem jego rękę we właściwe miejsce.
– Jesteś pewny? – zapytał szeptem.
– Mmmmm – mruknąłem.  
To był wodospad, uderzenie groma, a jednocześnie coś tak delikatnego, jak delikatny powiew wiatru w upalny dzień. Jego łapsko, z pozoru ciężkie i bezwładne, powodowało, że szalałem z podniecenia. Tymczasem on miał dla mnie niespodziankę za niespodzianką, w odpowiednim miejscu i czasie rozsmarowywał moją wilgotność, tu przyciskał, wolno kręcił kółka wokół kołnierzyka. Najlepsze potrawy to tek które atakują bogactwem smaków i Marek znał tę prawdę nie tylko w aspekcie kulinarnym. Po jakimś czasie dygotałem, czekając na orzeźwiającą ulewę. Niewiele myśląc ściskałem ręką jego kobylaste jądra i wciskałem się w jego miękkie, ciepłe ciało. Jego ręka prowadziła mnie prosto na krawędź, po której następuje tylko rozkoszny spadek. Spadałem nieprzytomny, czekając twardego podłoża i zderzenia się z rzeczywistością. Marek asystował mi wiernie.  

– Chłopie, ty jesteś genialny –  powiedziałem, kiedy już prawie zasypialiśmy. – Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem.  
–  Cieszę się – odparł. – Chodziło tylko o to, by cię zrelaksować. Byłeś jak chodzące zwłoki...
– Będziesz darem dla kobiet. A właśnie, już się o ciebie pytają – przypomniałem sobie. Przecież to miała być wiadomość dnia, tymczasem zeszła na głęboki margines.  
Ale o dziwo, Marek nie był specjalnie zainteresowany tematem.  
– Śpij już, łosiu, jutro mi opowiesz – szepnął.  
Zasnąłem w poczuciu, że nie zdarzyło się nic, czego bym nie pragnął. I to "łosiu" nigdy nie brzmiało piękniej...

Mam nadzieję, że się podobało :) Przypominam, że  wszystkie osoby w opowiadaniu są powyżej wieku zezwalającego na podejmowanie czynności seksualnych (disclaimer, którego zabrakło wcześniej). Jak zwykle następny odcinek za 4-5 dni. Chcących przeczytać wszystkie dotychczasowe odcinki w e-booku informuję, że jest na moim chomiku, adres na profilu, na mój transfer.

trujnik

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3969 słów i 22677 znaków, zaktualizował 9 lut 2023.

5 komentarzy

 
  • eksperymentujacy

    Brawo !

    10 lut 2023

  • trujnik

    @eksperymentujacy  
    za co?

    10 lut 2023

  • eksperymentujacy

    @trujnik fajnie rozwijasz akcję

    10 lut 2023

  • Gazda

    No no dzieje się sporo i ciekawie😀

    9 lut 2023

  • elninio1972

    :)) cieszy mnie że jednak się zdecydowałeś - jako autor- publikować dalej

    9 lut 2023

  • trujnik

    @elninio1972 Historia młodego człowieka zagubionego w swojej seksualności chodzi po mnie już od dawna i jest opracowana w zarysie. Teraz trzeba tylko dopasować szczegóły.

    9 lut 2023

  • Xe

    Coraz lepiej

    9 lut 2023

  • TomoiMery

    Fajnie 👍 coraz ciekawiej

    9 lut 2023