Poczuła w sobie jakieś opiekuńcze uczucia, jakby chciała mu matkować.
Pogłaskała go dłonią po czuprynie.
- Młodyś. Pewnieś jeszcze nie miał niewiasty w łożu?
- Nnnieee... - wyszeptał.
- Chcesz mnie posiąść?
- Tak... pani...
- Zatem zaraz młody wojownik będzie miał dojrzałą białogłowę... Twój dzielny mieczyk dźgnie me łono... Chcesz tego?
- Chcę... och... jak bardzo chcę...
Objęła go i przytuliła do siebie.
- A matkę swoją pomnisz?
- Jako przez mgłę. Urodziwa była! Jako i pani. Takoż miała jasne włosy. Jako i pani...
Zaszlochał, lecz cicho i krótko. Wtulił się w nią jak w rodzicielkę.
Kobieta nie wiedziała, jak się zachować. Młodzieniec bardzo jej się spodobał, ponadto po raz pierwszy w życiu poczuła, że z nowopoznanym człowiekiem zaczyna łączyć ją jakaś niezrozumiała, niedefiniowalna więź.
Jakże się zdumiała, kiedy usłyszała słowa:
- Czy ja do pani mogę mówić - matko?
Chciała odmówić, gdyż wydało jej się to dziwaczne. Jednak znajdowała w tym też coś podniecającego. Zmilczała długą chwilę. Wreszcie odezwała się.
- Dobrze... Dobrze mój synku.
- Matko... czy mogę lec swą skronią, na twych piersiach?
Marthę niezwykle ekscytowała ta sytuacja. Wciskała jego głowę między swe piersi. Gdy młodzian przesunął nią nieco, jego twarz znalazła się na jej półkulach, na ich nagiej części.
- Synku... - szepnęła, trzymając go za głowę i głaszcząc młodzieńczą czuprynę.
Poczuła, jak jego usta zaczęły suwać się po jej piersiach...
- Czy mogę je pocałować?
- Tak... są twoje... dziś należą tylko do ciebie...
Chłopak zaczął całować je zachłannie.
- Czy mogę też tu?
Trącił wargą jej brodawkę.
- Tak... możesz tu... możesz wszędzie... możesz całować wszelkie zakamarki
Wtedy, przez jej umysł przebiegł promień wspomnień.
Była wtedy dziewczęciem. Dziewicą. Zbrojni, którzy stanowili jej straż, odstawili ją do pewnego klasztoru. Męskiego. Tam, za sowitą opłatę uiszczoną przez tajemniczego możnego, mnisi mieli uczyć dziewczę nauki pisania i czytania, łaciny i greki, a nawet historii świata...
Przeor bardzo się nasrożył i wrogo ustosunkował się do takiego pomysłu.
- Czyżeście powariowali! Dziewczę do klasztoru! Do tego uczyć! Co to za herezja! Urąganie najwyższemu! Białogłowa miałaby umieć czytać i pisać? A po co?! Węszę tu jakieś szatańskie sztuczki!
Jednak brzęczące złoto wpłynęło istotnie na poglądy opata,
- No cóż... i tak niewiasta, jako niepomiernie mniej sprawna na rozumie i tak się niczego nie nauczy, więc obrazy boskiej nie będzie.
Otrzymała celę. Co rano o brzasku musiała odmawiać wiele pacierzy, a potem szła na naukę. Przypatrywał się temu przeor, nawet z chęcią, bo oto będzie miał dobitny dowód swej tezy, że kobiety są wielokrotnie grzeszniejsze i głupsze.
Jakże srodze się zawiódł...
Wypełniony złością przychodził do jej komnaty.
- Wiesz, że wy niewiasty... dziewki, jesteście oblubienicami szatana! Przywodzicie zło.
A wiesz, gdzie ono umiejscowione?
- W waszych łonach. I w waszych... wymionach. A wiesz, że, im która dziewoja ma większe piersi, jako wymiona, tym grzeszniejsza!
- Nic nie mówisz, bo wiesz, że masz znaczniejsze niż inne białogłowy! To znak, że pewnie jesteś wszetecczniejsza od innych, i że zagnieździł się w nich diabeł!
- Ależ ojcze... czemużem ja winna...? Cóżże mi począć?
- Jeno moegę się o ciebie modlić.
W tym momencie, szepcząc pod nosem łacińskie sentencje, podszedł do dziewczyny i położył dłonie na jej ramionach. Czuł jak drży.
Wkrótce, powoli, przesunął je na piersi Marthy.
- Ojej! Cóżże ojciec czyni!
- Dla twego dobra dziewko!
Palce mnicha badały kształt, wielkość biustu dziewczęcia.
- Achhh... - wzdychała kobieta.
- Duże... duże wymiona! Dużo grzechu!
Zakonnik rozzuchwalał się, coraz mocniej ściskał piersi. Wtem nagle, jak nożem uciął, jakby mu coś przeszkodziło, przerwał.
Martha co nieco wiedziała o tych sprawach. Rozmawiała o nich zwłaszcza z Alicją, dwórką. Dlatego domysliła się, że ojciec .... po prostu nie wytrzymał napięcia i uronił nasienie.
Zastanawiała się, jak może wygladać taka męska substancja, ściekająca po habicie.
Zawrócił kobietę.
- Wyznałaś, że wódz Wikingów cię posiadł. Opowiedz. Opowiedz ze szczegółami!
- Panie... nie każ mi... Wiesz, że dla białogłowy upokorzeniem jest to co mi ten poganin uczynił. Przypominanie tego, wyznawanie wam... to kolejny srom dla mnie.
- Księciu nie możesz odmówić! - syknął podniecony, a i rozsierdzony władca.
Spuściła głowę.
- Cóżże mogę dodać ponadto, że mię pohańbił? Okrutnie, bez krzty litości dla czci niewieściej.
Martha naprawdę tęskniła za wodzem Wikingów. Sama nie wiedziała dlaczego? Za jago dzikością? Siłą? Może jego okrucieństwo wywoływało w niej przemożny strach - była świadoma, że to nielitościwy zbój, z setkami żyć ludzkich na sumieniu, z nią łączy się w akcie miłosnym...
W każdym bądź razie wciąż myślała o jego twardym mieczu. Czekała chwili, kiedy znów będzie mogła mu się oddać.
- Panie... może nie dasz wiary mym słowom, ale ckniło mi się za tobą. Śniłam już o chwili, gdy weźmiesz mnie do swego łoża. Kiedy zobaczę twój potężny oręż, kiedy wejdziesz nim we mnie, tak ostro, tak władczo. Tak bardzo chcę poczuć twą dominację. Poczuć na sobie twój władczy ciężar. Posmakować w ustach twej męskości. Poczuć ją między piersiami. Poczuć, jak napiera na me łono...
Wiking słuchał pochwał swej wspaniałości z niemałą rozkoszą. Patrzył jej prosto w oczy, zdając się upominać o jeszcze.
Martha nie ustawała.
- To boskie uczucie, gdy twój miecz wnika w me łono, pruje w nią niczym lemiesz w bruzdę... Gdy ów miecz zadaje cios bezlitosny, jakoby urągał wrogowi - biada ci! Nic cię nie uchroni!
- No to zaraz się przekonamy dzierlatko, azali prawdę prawiłaś.
Wersja robocza materiału.