Czas grozy 12 Martha i strażnik

Czas grozy 12 Martha i strażnikMartha wracała z książęcych komnat tuż przed świtem. Cała obolała, w poplamionej i potarganej sukni. Paznokciem skrobała materiał na biuście, jakby próbując zdrapać zaschnięte nasienie olbrzymiego giermka. Mimo, że starała się cichutko przemykać w swych ciżemkach, kupionych od zamorskiego kupca, plaskanie jej stóp o kamienną posadzkę zaalarmowało czujnego strażnika, trzymającego wartę nieopodal jej lokum.

„O Matko! To pierwszy z tych, którzy mieli, na przemian, noc w noc, opiekować się nami i… noc w noc, gościć w mym łożu!”

Woj ożywił się wyraźnie, zobaczywszy Marthę. Już sposobił się do wejścia za nią do jej sypialni.
- Dzielny rycerzu… ja pamiętam, że zawarłam z waszym dowódcą układ… ale… dajże mi dziś pokój… Wracam… nie chciałabym mówić skąd wracam… dość powiedzieć, że wezwał mnie sam książę. Zaprawdę ci powiadam, jestem wyczerpana, jak z krzyża zdjęta… poczekaj do kolejnej nocki… niechaj dane mi będzie dojść do siebie.

Niepocieszony żołnierz nasrożył się wielce, jednak skoro dostał czytelny komunikat co do wezwania księcia, nie wiedział co począć.

Zdjął hełm i podrapał się po bujnej czuprynie.
„A zatem sam Karol chyba ją dziś chędożył! Choć… dziwne wieści prawią o księciu… może naszą damę ryćkał też ten olbrzym, normański giermek? O! Wtedy dziewka prawdziwie może być ledwie żywa!”

Grzecznie przedstawił się.  

- Aha, nie rzekłem jak mnie zwą… Zwą mnie Jon. No cóż panno Martho… może i mógłbym pojąć, żeś przeszła drogę przez mękę… - tu uśmiechnął się pod wąsem. – Lecz ja się zbytnio już nastawiłem… naczekałem. I miałoby to być po próżnicy? Nie wiem, czy teraz zdzierżę… - patrzył jej pożądliwie w oczy.

„Ależ on jest rozpłomieniony! Dobrze, że choć gada ze mną, przecie on gotów bez pytania zawlec mnie do łoża i bez słowa, tęgo wychędożyć! Co mam począć?”

Wojownik wydawał się być wyrozumiały.

- Ano niechaj tak będzie panienko… Bo nie zdzierżę! Puść mnie do środka. Ja niczego od ciebie nie zażądam. Jeno patrzyć chcę. I sam sobie dobrze zrobię, na taką anielicę jak ty pani, spozierając…

„Dobrze prawi! A niech sobie pomęczy kapucyna… cóż, może to nawet być zajmujące…”

- Skoro aż tak rozgorączkowany, panie jesteś, cóż mi biednej białogłowie pozostawać może…

W komnacie Martha patrzyła, jak żołnierz odpiął pas z mieczem i odrzucił na drewniany zydelek. Po czym… dobył zupełnie innego oręża…

Ależ on się prężył!
Jon krzepko ujął swój miecz i dziarsko przystąpił do dzieła. Patrzył się Marthcie prosto w oczy i sapał, jakby walczył z wrogiem. Jakby na niego nacierał, jakby miał przebić mu dzidą pancerz!

- Pani… piękna jesteś! Aaaaa! Marzyłem o tobie, od kiedy zobaczyły cię moje oczy! Podczas tej podróży, gdyśmy was eskortowali, co raz oddalałem się za potrzebą. Ale… nie za taką potrzebą, o jakiej wszyscy myśleli. Szedłem w krzaki i… wyobrażałem sobie ciebie, pani… Gdy przymykałem powieki, natychmiast miałem przed sobą, twe dorodne kule!

Martha kraśniała z zachwytu, przyglądała się, jak włócznia rycerza bezpardonowo dźga w bitewnym szale niewidzialnego wroga…

- Ja… skromna niewiasta mysleć nie śmiałam, że tako mnie widzi zacny rycerz…

Jon uwielbiał na nią patrzeć i z rozkoszą jej słuchał. Polerując swą twardą pikę, zdobył się na odważną prośbę.

- Pani… Czzzy zrobisz mi przysługę… Aaaaaa! I uniesiesz nieco suknię, by ukazać mi swe niebiańskie… aaaaa nogi!?

Marthę podnieciła ta sytuacja, a prośba dała dodatkowe bodźce. Widząc rycerza tak mocno pracującego z kuśką w ręku, chciała go dodatkowo rozgrzać.
Czuła, jak bardzo chce zadrzeć przed nim kieckę.

-Cóż, skoro takie jest twe życzenie, panie…  

Udając, że się waha, po chwili chwyciła za materiał sukni i powoli podsunęła go do góry.

Jon przyspieszył ruchy dłonią.

- Co za giczka! Ależ zgrabna jesteś, pani! Ach! Ile dałbym za to by nadeszły takie czasy, w których białogłowy mogły by nosić suknie jeno do kolan!

„Ach ty zbereźniku! Takie rozpustne czasy na pewno nigdy nie nadejdą!”

Martha nie mogła się powstrzymać, by nieco nie podjudzać.

- Doprawdy panie? Podobają ci się moje nogi?

- Aaaa… tak! – Rycerz nie przestawał pracować ze swym przyrodzeniem. – Czy się podobają?! Masz tu chyba odpowiedź! Mój wąż wręcz szaleje! Podciągnij, pani, kiecę wyżej! Ukaż swe uda!

Jakże mocno Marthę podniecały takie polecenia.

- Och panie… hoży junak z ciebie… - mówiąc to, zadarła suknię.

Jon znalazł się w siódmym niebie.
„Przecież ona już niedługo rozłoży przede mną te przecudne nóżęta! Oj rozłoży! Ach, wtedy moja włócznia znajdzie prostą drogę ku bramom raju!”

Martha kusząco trzymała suknię, przestępując z nogi na nogę, ukazywała oba uda.

Świeca na stole przebijała się przez mrok i oświetlała uda, czyniąc je jakimiś tajemniczymi… magicznymi.

Wojownik działał jak w amoku.
- Pani! Ooooo! Chcę jeszcze jednegooooo!

- Tak? – uśmiechnęła się przychylnie kobieta.

- Ukaż mi swe… ach, swe duże… piersi!

Martha przestała się uśmiechać, udała zatrwożoną.
„Wszak dziś już wystawiałam cycki na widok… już dwóch rozpłomienionych samców je widziało… dlaczego więc miałby ich nie widzieć trzeci…”

- Och, panie, zawstydzasz skromną białogłowę…

Lecz wkrótce rozpięła broszę i oczom wojownika ukazał się nagi biust.

- Oooo tak! Ależ są wielkie! A jakie foremne! Aaaa! Jak dzbanki z książęcego zamku! Aaaa!

Martha trzymała się za piersi, jakby podawała je żołnierzowi na tacy. Zdawała się mówić – „są twoje”.
Poruszała dłońmi, jakby ważyła swe kule. Zdawała sobie sprawę, jak mocno działa to na wojownika.

- O pani! Gdybyś nie była tak srodze wymęczona… to teraz ja bym cię srodze wymęczył! Nie wytrzymam! Muszę mój miecz w co wbić! Daj mi pani… choć swe usta!

Kobieta widziała, że Jon nie rzuca słów na wiatr.

„Jeśli nie udostępnię mu swych ust, gotów zasadzić swój miecz w inną pochwę… A ja jestem zbyt obolała, bym to zniosła…”

- Cóż panie… skoro twój oręż musi znaleźć lokum…

Podeszła do rycerza i uklękła przed nim. Sama ujęła jego męskość i objęła ustami, po czym przeniosła swój wzrok z jego kroku na twarz. Twarz wykrzywiona w dziwnym grymasie. Świadczącym o niezwyczajnej ekscytacji.

Jon pozwolił tylko przez chwilę, by ssała i lizała językiem obiekt w swej buzi. Potem władował się swą dzidą głęboko. Działał rzeczywiście jak w amoku. Począł pieprzyć usta tej wytwornej damy, niczym piczę pospolitej dziewki lekkich obyczajów.
Ostro szybko, bezkompromisowo.

Marthę podniecało chwackie działanie junaka. Jednak gdy zaczął wbijać się jej w gardło, traciła oddech!
Próbowała się uwolnić, lecz nadaremno. Rycerz bezpardonowo chwycił jej głowę i nadal, jeszcze silniej, pakował w nią swą męskość.

- Anielskie usteczka! Muszę ci się w nie spuścić!

Dławiąca się dużą główką Martha, marzyła już, by wytrysnął. Tak chciała móc już swobodnie oddychać.

Jon jęknął. Do gardła Marthy począł pompować niemałą dawkę spermy.
Kobieta ucieszyła się zrazu z finału, ale zatrwożyła, gdy dalej nie puszczał jej głowy. Czekał aż połknie jego nasienie w całości.

***

Marthcie nie było dane wyspać się tego dnia.
Niewiele minęło pacierzy, gdy w jej skromnej komnacie zagościło dwóch posłańców.

- Szykuj się pani. Sam młody książę cię wzywa!

Martha, na wpół śniąc, popatrzyła na schludnie odzianych jegomości.
„Ani chybi, dworzanie. Od tego grubasa…”

- Wielmożny Theodor sam raczy ci to wyjawić.

- Zatem opuśćcie panowie moją komnatkę… nie chcecie azali bym się przy was odziewała…
„A pewnie, huncwoty, żebyście chcieli, żebym przy was poświeciła gołym zadkiem… a już na pewno cyckami…”

Jeden z typów już chciał rzec co sprośnego, bo aż mu się chytrze zaświeciły oczka, ale tylko machnął ręką, po czym obaj wyszli.

Martha nie mogła, z wiadomego powodu, założyć najelegantszej ze swych sukni, ale miała w kuferku nie mniej wytworną, białą.

„Czy to się aby dobrze nie składa, że kiecka jest w kolorze czystości? Ten psubrat, Theodor snuje mrzonki o pierwszej nocy… czyżby to miało być celem mego wezwania? Czyżbym miała zostać nałożnicą i księcia i jego syna? A co powiedzą te łapserdaki, jeśli ich spytam?”

Mimo, że zmęczona i niewyspana, Martha szła między dwoma dworzakami, wytwornie, jak na damę przystało, z gracją stąpając po kocich łbach dziedzińca.

- Zacni panowie nie zdradzą nic, to wiem, ale dyskretnej białogłowie możecie cień jeno rzucić, co ją czeka u możnego Theodora…

Pachołki zaśmieli się tylko, zrazu nic nie mówiąc. Potem jeden, ten sam, co w komnacie sprośnie się gapił, wyszeptał.
- A pomyśl pani, do czego takiemu wybrednemu panu, o wyszukanych gustach, taka urodziwa niewiasta, może być potrzebna? Ha ha!

„No tak… do łoża! Jeno do łoża! Tego nie musisz dopowiadać chłystku.
Ach! Biedna ze mnie białogłowa. Wymęczą mnie ci książęta. Wymęczą!”

Theodor już czekał na samozwańczym tronie, specjalnie dla niego, w tajemnicy przed ojcem, wykonanego przez stolarskiego mistrza Eda Woodmaestra. Wkrótce po tej robocie, co prawda, słuch o Edzie nagle zaginął, ale tron pysznił się, jak żaden kiedykolwiek wcześniej na wyspie.

- Witaj pani! Ależ pięknie w tej białej sukni się nam przedstawiasz! Choć blade twe lico! Może ty zbyt długo z mym ojczulkiem biesiadowałaś???

Martha kornie ukłoniła się przed grubasem na masywnym tronie. Martha, zawstydzona, odparła.

- Prawda, to panie… Książę wielce gościnność swą okazać mi raczył…

- A ja też dla ciebie pani gościnę urządzę! Pamiętasz nasze dysputy? Ty pani tak zgrabnie szermujesz łaciną, która nijak się mej głowy nie ima… Jak to się zwało?

- Jus prima noctis...

- I cóż to prawo głosi???

- Cóż... prawo pan feudalnego do zdeflorowania świeżopoślubionej żony swego poddanego...

- Widzisz pani, ja je tak nieznacznie zmodyfikowałem. Po cóż czekać do ślubu... ja egzekwuję swoje prawa jeszcze wcześniej... Ha ha!

Marta, co najmniej zmieszana w tej sytuacji, spuściła wzrok.

- Zatem pewnie jesteś pani, ciekawa, po com cię przywołał? A widzisz, wiem, żeś kształcona... bystra... bywała... potrafisz się znaleźć w różnych miejscach i... rolach!

- Zatem cóż za rolę... dla mnie panie... rychtujesz?

"Głupie pytanie zadaję... skoro poddane niewiasty chcesz rozdziewiczać, to i mnie zapewne chcesz brać do swego łoża... ale... twój chory umysł chyba nie tylko to dla mnie przeznacza... coś knowasz... coś bardziej perfidnego niż twój rodzic, który kazał mi się oddać giermkowi... cóżże to może być?"

- A to proste... jak widzisz pani, rozmiłowałem się w tym prawie pierwszej nocy... Ale, jak się zapewne domyślasz, najsmakowitsze w tym jest to prawdziwe prawo... wzięcie do łoża prawdziwej świeżoposlubionej dziewki. A to nie takie już łatwe. Nie co dzień mi się tu żenią... a są i takie łotry, że łamią prawo! I zmykają z opolicy na jakiś czas, byle nie dać swemu księciu szansy na to bym ich zaszczycił tą dla nich niewątpliwą łaską i przywilejem...

- Ale... jakaż ma być ma rola, panie?

- Cóż... kocham sytuacje, w których białogłowa odgrywa jakąś rolę. A tu, trafiła mi się najdoskonalsza niewiasta do takiej roli!

- Jak to panie, mam odgrywać rolę świeżoposlubionej przez twego poddanego?

"Miałabym wcielić się w biedną małżonkę... którą sam książę chce zdeflorować... posiąść przed jej ślubnym! Matko! Dlaczego to perwersyjne wyobrażenie, tak silnie mnie podnieca?"

- Wiedziałem pani, żeś bystra! Nóże pachołki, nakarmcie panią Marthę, potem niech dziewki przygotują jej kąpiel, niech dadzą jej suknię ślubną i pomogą się przebrać! Zaraz potem oczekuję cię pani w mej alkowie!

"Ależże z niego lubieżnik! Nawet nie spytał mnie o zdanie!"

- Panie... a nie zapytasz mnie o moją zgodę?

- Pani, a czy kto pyta te dziewki, czy one chcą? Często nie chcą. A ja nawet dużo bardziej wolę, jak nie chcą! Ha ha ha!

Dwie służki zaprowadziły Marthę do pomieszczenia z balią. Ciepła woda już na nią czekała. Zaś słuzki nie czekał, aż się zacznie rozbierać, same rozpięły jej suknię i obnażyły w try miga.

- Zaraz zaraz! Co to za obyczaje?! - Kobieta zasłaniała piersi i  łono, przed wzrokiem służebnych.

- Daruj pani, ale my tak przyzwyczajone, mamy nakazane, nie pytać, ale czym prędzej rozodziewać niewiastę, którą nam przyprowadzą...

- Tak, pani. Często nam się pannice, oj, już nie panice, wyrywają, mocują... czasem trza wołać pachołka... alibo i kilku!

- To teraz nie wołajcie żadnych obwiesi! Sama się ukąpię...

Dziewczyny z zazdrością spozierały na Marthę.

- Pani... piękna jesteś!

- I masz czym dychać! Nie dziwota, że książę cię sobie upatrzył... do łoża!

- Miłe z was dziewki... Ale wam takoż niczego nie brakuje. A może i wy musiałyście służyć w książęcej łożnicy???

Panny zmieszały się i zarumieniły.

- Cóż... nic nie rzekniecie? Zrozumiałam. Pewnie nie raz każda z was była tam wzywana. Może jakoweś rady z książęcej alkowy mi podarujecie?

Wyższa i starsza, Ana, szepnęła:

- Pani... to ja radzę być w pełni uległą... książę to uwielbia.

- I jeszcze jedno... - osmieliła się niższa, Helen, choć jej głos zdradzał spore zmieszanie. - Pan lubi patrzeć... patrzeć jak niewiasta... jak niewiasta... sama sobie robi dobrze...

- O Matko! - wyrwało sie Marthcie.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.

  • Użytkownik Aladyn

    Kto by pomyślał. Prosty, nieokrzesany wojak, a zachował się po rycersku i miał wzgląd na słabość niewiasty po wyczerpującej nocy. Zadowolił się tylko zaspokojeniem swej żądzy  à la française.
    Mniemam, że nie jeden szlachetnie urodzony nie miał by dla biednej Marthy tyle atencji i mając przed oczami takie widoki, niechybnie dałby upust swoim chuciom na wiele innych sposobów.

    5 wrz 2020