Życie poza prawem - rozdział 5 - Dziwny incydent w parku nocną porą (GTA V)

Z właśnie kończącego się dnia, można było wyciągnąć wiele wniosków.
Po pierwsze: Nie uciekaj z domu. Nieważne, co by się działo, nie uciekaj, jeśli nie masz dokąd iść. Inaczej skończysz tak jak Patrycja na ławce w parku o nieznanej nazwie w wielkim mieście, o którym wiesz tyle, że nie wiesz o nim nic. Doprawdy skarbnica wiedzy. Pozazdrościć…
Po drugie: Nie zabijaj własnego ojca. To czysta głupota. Zrozumiesz to dopiero, gdy spłonie razem z domem, a ty nie będziesz miał co ze sobą zrobić. Był jaki był, ale przynajmniej dawał dach nad głową… Co prawda przeciekający, ale dach.  
Po trzecie: Nie podpalaj benzyny. To kończy się małą eksplozją, trafieniem do poprawczaka za zabójstwo lub ucieczką do Los Angeles, bo to jedyne miasto, jakie znasz w Ameryce. Po co uważać na geografii? Bardziej ambitni "geografowie” mogą polecieć do Nowego Jorku, czy też Chicago.  
Po czwarte: Nie używaj kradzionej karty kredytowej. Skończy się to pościgiem przez ochronę, a za hotel to ci raczej nie oddadzą. Możesz pożegnać się ze swoimi dolarami, których teraz tak bardzo potrzebujesz.
Po piąte: Jeśli już podpalisz benzynę, zabijesz ojca, uciekniesz z domu, wylecisz do Los Angeles (geografowie do Chicago lub Nowego Jorku) i ukradniesz kartę kredytową to nie zasypiaj na ławce! Bo skończysz tak, jak nasza bohaterka.
***
Franklin zastosował się do rady Michaela i nie kręcił się nigdzie w biały dzień. Rzadko bywało inaczej, ponieważ praktycznie zawsze sprawdzało się to, co mówił De Santa. Zawdzięczał to wieloletniemu doświadczeniu, mimo że przez kilka ostatnich wiosen dał sobie totalny luz. Przeszedł na emeryturę w wieku trzydziestu kilku lat. Od tego czasu większość myślała, że jego największym zmartwieniem było, czy jego ulubiona drużyna futbolu wygra mistrzostwa, czy zagrać w golfa czy w tenisa, napić się whisky z colą czy piwa. Tylko on sam był świadomy, z czym zmagał się w każdej sekundzie swojego jebanego życia, a szczególnie w nocy, kiedy dopadały go okropne koszmary. Śnił mu się Trevor, który pojawiał się znienacka. Zaczynał się śmiać tak głośno, jakby podłączono go do głośników najnowszego typu i podkręcono głośność na maksa. Gdy skończył, spoglądał z pogardą na byłego współpracownika i mówił, jak bardzo go zawiódł. Wydał całą ekipę, Brad siedzi w więzieniu, a on sam musi ukrywać się wiele kilometrów od LA. Nie wiedział, że Brad nie żyje i leży w grobie, w którym rzekomo został pochowany Michael Townley, który został objęty programem ochrony świadków przez FIB i został zmuszony do wielokrotnego zmienia nazwisk, aż przyjął ostatecznie "De Santa”. W swoich snach błagalnym głosem przepraszał najlepszego przyjaciela za zdradę, ale Trevor nie był nigdy człowiekiem miłosiernym, w żadnym tego słowa znaczeniu. Później miał koszmary, że Trevor Philips chciał go za wszelką cenę znaleźć, bo skądś dowiedział się, że Michael żyje. Za każdym razem mu się to udawało, lecz nigdy do niego nie strzelał. Robił coś gorszego: dźgał go nożem, torturował, zabijał słowami i postawą. Sytuacja w domu nie pomagała mu ani trochę. Żona – była prostytutka zdradzała go z wieloma mężczyznami: trenerem jogi lub tenisa. Córka zamieszała się w branżę pornograficzną, a syn całymi dniami grał w gry komputerowe i ćpał.  
Od kilku miesięcy przyjaźnił się z Franklinem. Cenił go jako niezastąpionego kierowcę i motocyklistę, podziwiał za łeb we właściwym miejscu i lojalność. Odszukał Lestera, czyli dawnego wspólnika – kulawego przestępcę. To do niego należało zorganizowanie całej akcji. Michael czuł, że na nowo robi to, w czym się sprawdza.
Podczas kolejnego nocnego koszmaru De Santy, Franklin Clinton odbywał właśnie spacer, bo w dzień nie opuszczał swojej niewielkiej połowy domu w małej dzielnicy LA. Dzielił niewielką chałupkę razem z ciotką Denise, co było nie do wytrzymania. Kiedyś znosił to lepiej, mógł opuszczać mieszkanie na długie godziny, teraz wolał nie ryzykować. W najbliższym czasie planował jednak przeprowadzkę.  
Była około czwarta nad ranem. Słońce nie kwapiło się, by jeszcze wstać, więc jedynym źródłem światła okazały się latarnie. Porozstawiane zostały w dość dużej odległości od siebie, dlatego Franklin widział niewiele. Oglądał się co i rusz na boki. Patrzył na pożółkłą trawę, soczyście zielone śmietniki i stertę odpadów, wystającą z jednego z nich. Odwrócił wzrok, chcąc popatrzeć na coś ładniejszego. Usychające drzewa od upału, który doskwierał również w nocy, zdechły gołąb leżący na środku drogi oraz ciemne coś na ławce… może worek na śmieci, albo coś cennego? Gdy chciał zbliżyć się do tego czegoś, ujrzał postać idącą żwawym krokiem z naprzeciwka. Postanowił nie igrać z losem, więc przywarł do drzewa, udając, że nie istnieje. Tajemnicza postać pochyliła się nad workiem. Nie widział, co się działo, ponieważ jej plecy wszystko zasłaniały. Na nic nie zdało się również wychylanie się zza pnia klonu. Postać oderwała się, rozejrzała po parku i zrezygnowana oddaliła się truchtem ściskając coś w prawej dłoni. Franklin chciał w końcu sprawdzić, co leży na ławce. Jego zdziwienie było ogromne, gdy ujrzał człowieka. Ze słabego światła latarni zdołał wywnioskować, że to młoda kobieta lub nastolatka. Gdy przyjrzał się uważniej, potwierdził tą drugą myśl. Dziewczyna spała w dość niewygodnej pozycji, z jedną ręką zwieszoną i prawie dotykającą ścieżki. Teraz zrozumiał, że owa tajemnicza postać była zwykłym złodziejem. Do głowy przyszła mu myśl rzucenia się za nią w pościg, ale co go to obchodzi? Poza tym i tak nie miał już szans.
Nagle nastolatka poruszyła się, leniwie uchyliła powieki i wciągnęła na drewniane siedzenie rękę, szurającą wcześniej po ziemi. W jednej sekundzie rozbudziła się, gdy jej kończyna nie wymacała torby. Przerażona spojrzała na Franklina.
- Oddawaj, kimkolwiek jesteś! – rozkazała, wyraźnie bojąc się czarnoskórego.
- Obawiam się, że twój dobytek już dawno opuścił teren tego parku.  
- Możesz mówić wolniej?! Nie wszyscy urodzili się, umiejąc angielski.
- Widzę, że nie tutejsza. To mogłoby wyjaśniać, co robisz po nocach w wielkim mieście – uśmiechnął się dziwnie. – Bo raczej nie spacerujesz.
- Jak widać – prychnęła. – A teraz z łaski swojej daj mi się chociaż wyspać.
- A co zrobisz nad ranem? Wykąpiesz się w fontannie i będziesz podkradać chleb gołębiom?
- Myślisz, że będę się spowiadać z historii mojego życia jakiemuś czarnuchowi?  
Wstała i rozmasowała kręgosłup od drewnianych desek.
- Chcę ci tylko powiedzieć, że mogłaś przewidzieć, że tak skończy się spanie na ławce w parku. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, nie często widuję osoby z innego kraju, które w ten sposób spędzają noc. Dlatego myślę, że mogę ci jakoś pomóc.
Patrycja obrzuciła go nieufnym spojrzeniem.
- Mam na imię Franklin – podał jej dłoń.
Popatrzyła się na nią, ponownie zmierzyła go wzrokiem, po czym podała swoją, mówiąc:
- Patrycja.
- Czyli tak jakby po angielsku Patricia? – próbował zdobyć jej zaufanie.
- Mów, jak chcesz, ale skoro masz pomysł, co mogę ze sobą zrobić to wal śmiało.
- W takim razie chodź ze mną.
Franklin odwrócił się na pięcie i wykonał kilka kroków naprzód. Nie zobaczył Patrici obok, ponieważ stała dalej w tym samym miejscu.
- O co ci kurwa chodzi?! – zdenerwował się.
- Jeszcze tak bardzo nie oszalałam, żeby wybrać się na nocny spacer z nieznanym mężczyzną, wyglądającym na silnego i takiego, który lubi łamać zasady i zupełnie z dupy proponuje mi pomoc – odpowiedziała błyskawicznie. – Musisz mieć w tym jakiś interes.
Franklin ponownie się uśmiechnął.
- Co miałbym ci zrobić? Miałbym cię zgwałcić? Pobić? Dziewczyno, jesteśmy sami, jest ciemno i gdybym chciał to zrobić, to uczyniłbym już to dawno. Jak chcesz to idź, nie to zostań.
Patrycja patrzyła za oddalającym się Franklinem. Co innego jej zostało?
- No dobra, czekaj!

Igi

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1460 słów i 8329 znaków, zaktualizowała 11 gru 2016.

Dodaj komentarz