Życie poza Prawem - Rozdział 4 - Pogrzeb w North Yankton (GTA V)

Siedem lat wcześniej:
- Wyjście na lewo, M! Brad sprowadził już do parteru zakładników! – krzyknął Trevor i przepchnął strażnika.
Razem z Michaelem mierzył bronią w niewielką grupkę ludzi.
- Cofać się, no już! Niech wszyscy się grzecznie słuchają, a nikomu nie stanie się krzywda! Mówię, do tyłu!
Zakładnicy zaczęli podnosić się z kolan, a ich ręce drżały, uniesione do góry. Ostrożnie, wciąż spoglądając z przerażeniem na Michaela, Trevora i Brada, wycofali się i weszli do małego magazynku. Jeden z przestępców podbiegł do niego i zamknął drzwi.
- Po sprawie. Teraz trzeba namierzyć forsę – zarządził Michael i wyjął z kieszeni stary telefon. – Tędy!
Błądzili korytarzami banku. Dookoła wszystko było identyczne: ściany, podłoga i drewniane pudła, porozwalane po kątach. Małe żarówki słabo oświetlały niezbyt jasne korytarze, co wcale nie ułatwiało im zadania.
- Czy ty do jasnej cholery wiesz, gdzie nas prowadzisz, M?! – wściekł się Trevor, którego powoli dopadała zadyszka.
- Tak! Teraz na prawo!
Trevor zostawał coraz bardziej w tyle. Przed oczami migał mu kraciasty polar przyjaciela, a dawno nieobcinane włosy, co i rusz przysłaniały mu oczy.
- W prawo, w lewo i na drzewo! – zadrwił. – Spotkamy się przy wyjściu!
Tymczasem Brad pierwszy dobiegł do ciasnej sali, gdzie na stertach leżały tysiące dolarów. Rzucili się na forse jak wygłodniałe wilki, pakując do toreb jak najwięcej zielonych papierków. Dopiero, gdy pękały w szwach, zawrócili do wspólnika.
- Tyle siana, że starczy dla nas…
W tym momencie, Michaela złapał od tyłu strażnik. Przyłożył mu broń do boku głowy, trzymając jego ramię. Zręcznie ściągnął z niego kominiarkę i zaśmiał się triumfalnie.
- Widziałem twoją twarz! Zapamiętam cię!
- Codziennie zapominasz tysiące rzeczy… Może tak o tym też zapomnisz? – parsknął.
Korzystając z odwrócenia uwagi strażnika, Trevor pociągnął za spust. Michael poczuł ciało, ześlizgujące się bezwładnie.
- Chować się, podkładam ładunek! – zawiadomił Trevor.
W mgnieniu oka wyciągnął bombę przylepną i przyczepił ją do solidnie wyglądających drzwi. Migało czerwone światełko, dlatego odsunął się kilka metrów, ukrył razem z resztą za pudłami i strzelił w nią. Rozległ się huk, posypał się tynk, a mężczyźni mocniej przywarli do swojej osłony. Brad wstrzymał oddech i poczuł, jak olbrzymia siła, trzęsąca ziemią, próbowała zwalić go z nóg. Drzwi ustąpiły. Wstali w pośpiechu, przeskoczyli przez skrzynki, przy okazji łamiąc niektóre z nich pod swoim ciężarem i wybiegli z budynku. Jednak szybko schowali się z powrotem, gdyż na zewnątrz czekało na nich kilka radiowozów.
- A to spryciule – warknął Michael wyjmując pistolet.
- No niemożliwe! Jak to się stało? Patrzcie, jestem Michael, wszystko wiem najlepiej, tylko znowu coś mi nie wyszło! – przedrzeźniał go Trevor, niewzruszony niebezpieczeństwem.
- Samochód stoi jakieś sto metrów dalej. Kierowca już czeka. Likwidujemy gliniarzy i się stąd zwijamy. Bez żadnych dodatkowych numerów, T.
- Oczywiście, wasza wysokość – prychnął jego wspólnik.
Ostrożnie wychylili się zza ściany i postrzelili kilku, znajdujących się najbliżej policjantów. Przedostali się na ulicę, gdzie kontynuowali akcję. Chowali się głównie za radiowozami zmarłych gliniarzy.
- Widzę samochód! Biegiem!
Pognali ile sił w nogach do szarego auta. Wpakowali się do niego i odetchnęli z ulgą, ściągając kominiarki.
Nagle kierowca zrobił przerażoną minę. W lusterku odbijał się niebiesko-srebrny wóz policyjny. Nim zdążyli się obejrzeć, człowiek za kółkiem opadł na nie bezwładnie.
- Jebcie się! – wydarł się Trevor.
Wybił szybę i próbował przestrzelić opony glinom. Tymczasem Michael wyrzucił ciało i sam kierował pojazdem. Wkrótce Trevor wydał z siebie okrzyk radości, widząc jak psy uderzają w drzewo obok drogi na skutek jego celnego strzału.
- Jak się pośpieszymy, zdążymy przed pociągiem.
Trzydziestokilkuletni mężczyzna przycisnął mocniej pedał gazu. Samochód z każdym pokonanym metrem ślizgał się niebezpiecznie, więc dwójka przestępców z tyłu, łapała się kurczowo siedzeń.
- Jedzie! – ostrzegł Brad, jednak Mike go nie posłuchał. – Ty wariacie!
- Jezu!
Właśnie zjeżdżali z torów, gdy pociąg znalazł się bardzo blisko. Brad ukrył swoją głowę w ramionach, ściskając blond włosy. Pociąg uderzył w nich z przerażającą siłą. Wydali z siebie przeciągły krzyk i podobnie do glin, wjechali na drzewo. Na chwilę zapanowała zupełna cisza.
- Wszyscy żyją?
Odpowiedzieli bliżej niezidentyfikowanym odgłosem. Byli zmuszeni opuścić pojazd, ponieważ uszkodzenia uniemożliwiały dalszą jazdę.
- Aaa! – blondyn złapał się za klatkę piersiową. Pojawiła się na niej czerwona plama, a mężczyzna runął na skutą lodem ziemię.
- Czy oni są wszędzie?!
- Chowaj się, T! Kurwa, trafili mnie! – Michael również upadł przez kulę.
- Nie! Ja wam dam, gówniarze! – ryknął Trevor i w złości zabijał policjantów jednego po drugim. – M, żyjesz?!
- Uciekaj, T!
- Nie zostawię cię tu, Michael! – krzyknął zrozpaczony.
- Mi już nie pomożesz! Uciekaj!
Trevor przyczaił się za kontenerem, po czym rzucił się do biegu. Gnał przez zaspy śnieżne, walcząc z chęcią obejrzenia się za siebie.
***
- Michael nie zawsze był dobrym człowiekiem – powiedział cicho ksiądz do zgromadzonych. – Nie zawsze był dobrym obywatelem. Nie zawsze był dobrym mężem i ojcem.
Dookoła grobu zebrała się grupka ludzi, ubranych w żałobne stroje. Czarna barwa kontrastowała z bielą śniegu. Właśnie zsuwano trumnę do głębokiego dołu. Cmentarz w North Yankton pogrążył się w zadumie.
- Nie przeżył też życia zgodnie z przykazaniami… Ale był tylko człowiekiem… Miłosierdzie naszego Pana jest nieskończone. Oddajemy mu dzisiaj naszego brata, Michaela Townleya.
Z boku ceremonii przyglądał się mężczyzna dopalający papierosa. Uśmiechnął się smutno, rzucił go i przygniótł butem.
- Miło było przyjść na własny pogrzeb – wyszeptał bezdźwięcznie sam do siebie.
***
- I dlatego siedziałeś siedem lat na dupie i się leniłeś? - nie dowierzał Franklin.
- Właśnie dlatego, synu. Właśnie dlatego...

Igi

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1104 słów i 6450 znaków.

Dodaj komentarz