- Nie działaj pochopnie, Trev. Zastanów się... Porozmawiajmy.
Trevor ciągle stał na ugiętych nogach, ściskając w dłoni pistolet. Broń była skierowana na Michaela, lecz ręka trzymającego drżała ledwo zauważalnie. Kanadyjczyka bardzo zdziwiło jego własne zachowanie. Nigdy nie zastanawiał się nad zabójstwem kogokolwiek, po prostu nóż w rękę, zamach i nóż w ciało. Proste? Proste. Sprawa wydawała się jeszcze łatwiejsza, gdy do dyspozycji miał również broń palną. Mimo to zawahał się i nie zabił od razu przyjaciela, choć jeszcze przed chwilą miał nieodpartą pokusę, by to uczynić. Zawsze działał pod wpływem impulsu, nie żałował tego. Imponował samemu sobie i taka kolej rzeczy mu odpowiadała. Nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego od razu nie wysłał byłego wspólnika w ostatnią podróż.
Przy blacie trzęsły się żona i córka Amerykanina. Przestępca starał się je ignorować.
- Masz czelność błagać mnie o litość? Naprawdę chcesz umrzeć w taki sposób?
- Nie o to...
- Że masz tupet, Townley. Ale po tobie można się spodziewać wszystkiego - nadal mierzył w niego pistoletem.
Michael walczył ze strachem i za wszelką cenę próbował zachować zimną krew, choć wiedział, że szanse były marne.
- Nie sądzisz, że powinniśmy sobie to wszystko wyjaśnić? Minęło tyle czasu, całe dziesięć lat.
- Po dwudziestu też byśmy się nie spotkali. Nie miałbyś takiej odwagi, gdybym cię nie znalazł, idioto - wycedził Philips.
Michael wędrował wzrokiem od swojej żony do Tevora.
- Trevor... Jak już mówiłem, minęło dziesięć lat. Bardzo wiele się zmieniło... Co prawda przeszedłem na emeryturę jako trzydziestoparolatek, ale ostatnio wróciłem do zawodu i...
- W co ty grasz, Townley?! - zagrzmiał Philips, przybliżając palec do spustu. - Chcesz w ten sposób zyskać czas?!
- Mam znajomości - odparł szybko De Santa.
Trevor przybrał kpiący, typowy dla siebie wyraz twarzy i podszedł kilka kroków do mężczyzny.
- Czy ty próbujesz mi grozić, czy mnie zbajerować, skurwysynie?
Michael robił wszystko, co w jego mocy, by nie okazać swojego strachu. Przymknął oczy, wziął głęboki oddech i otworzył je z powrotem.
- Moglibyśmy spróbować ponownie... Albo chociaż porozmawiać. Tyle lat żyłeś w błędzie, sądzę, że zasługujesz, by wiedzieć całą prawdę. W końcu byliśmy przyjaciółmi.
- Dobrze powiedziane. Tak. Usiądźmy wygodnie w fotelu, ja odłożę broń, zaparzymy sobie ziółka i weźmiemy meliskę na stres - odparł spokojnym głosem Kanadyjczyk. - A ty wbijesz mi w tym czasie nóż w plecy, jebany cwelu! - wrzasnął i wystrzelił z broni. Specjalnie chybił i zrobił dziurę w szklanej szafce, zrzucając nową zastawę stołową. Z powrotem przekierował pistolet na byłego przyjaciela.
W tym czasie do kuchni wkroczył syn Michaela - James, zwany też Jimmym. Urwał w połowie swoje zmyślone usprawiedliwienia w sprawie narkotyków w lodówce i wlepił przerażone ślepia w Trevora.
- Tato! - podbiegł do matki i siostry.
- Ach, Jimmy! Pewnie nie pamiętasz wujka Trevora, co? - zapytał luźno De Santa.
- N-n-nie! Ale... ojcze... on... Ojcze, on chyba próbuje cię zabić, tak?!
- Spostrzegawczy jesteś, synu - Michael przewrócił oczami i skierował wzrok ponownie na Trevora, którego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku.
Ten również mierzył go czujnym spojrzeniem. Michael był średniego wzrostu, dość tęgim mężczyzną. Kiedyś, gdy pracowali razem, mógł pochwalić się wysportowaną sylwetką. Teraz przeszedł na emeryturę i pomimo niedawnego powrotu do zawodu, nie pracował tak ciężko jak kiedyś, więc nie udało mu się w pełni odzyskać formy. Na jego nieco owalnej, białej jak kartka papieru twarzy tkwiły nie za duże, lodowate oczy. Podczas nieszczęsnego napadu na North Yankton dziesięć lat temu jego szpakowate włosy były zgolone, obecnie krótko je obciął, a gdzieniegdzie można było dostrzec drobne siwe kosmyki.
Trevor zsunął kciuk ze spustu i schował broń do kieszeni. Na twarzy De Santy pojawiła się zmarszczka zdziwienia.
- Tylko nie pomyśl, że ci wybaczyłem - burknął Philips, rozglądając się po luksusowej kuchni. Bez pytania zajrzał też do salonu. Dołączył do niego Michael, a Trevor zagwizdał.
- Zdobyłeś to, o czym marzyłeś Townley. Leżysz na tej swojej tłustej dupie na pieniądzach... Szkoda, że kosztem innych.
Na moment zapadła cisza przerywana tylko odgłosami szurających krzeseł i kroków, które dochodziły z pokoju obok.
- Trev, zrozum...
- Nie jestem Jezusem, Mike, a ty wiesz o tym aż za dobrze... Byłeś dobrym wspólnikiem... I po co ci to było?!
De Santa otworzył jedną z szafek, wyciągnął broń, a ze stolika zabrał klucze i telefon. Philips popatrzył na niego i nie ukrywając zdziwienia, zapytał:
- Dokąd się wybierasz?
- Mówiłem ci już, że powoli wracam do zawodu i mam jeszcze swoje życie. Lecę w sprawach biznesowych.
- W takim razie musisz zabrać i mnie. Doceń to, że jeszcze nie rozpierdoliłem ci łba, więc nie masz wyjścia. Jadę z tobą - zarządził Trevor, wstając z kanapy.
- Ależ doceniam... Mam rozumieć, że pakujesz się w moje interesy i wracamy do dawnych lat?
- Można tak powiedzieć - westchnął i podążał za przyjacielem w stronę jego samochodu.
Dodaj komentarz