Życie poza Prawem - Rozdział 1 - Przez okno (GTA V)

Życie poza Prawem - Rozdział 1 - Przez okno (GTA V)Gdy nie było nic do roboty, Patrycja wpatrywała się w jeden punkt. Uwielbiała to z wielu powodów. Nie wymagało to od niej żadnego wysiłku, myślenia, a każdy punkt był inny. Wyjątkowy. Nie znajdziesz na świecie dwóch takich samych punktów. Właśnie ta różność sprawiała, że stawały się czymś wspaniałym.
Patrycja utkwiła wzrok w szaro-turkusowej okładce książki. Leżąc na łóżku, dostrzegała jedynie tytuł – Sekrety Informatyki, zaś autor pozostawał niewidoczny.  
Nagle wzdrygnęła się, ponieważ z jej laptopa wydobył się dźwięk facebookowego powiadomienia.  
- Cicho, nie teraz – skarciła przedmiot i niestrudzenie tkwiła w półsiedzącej pozycji, oglądając okładkę.
Drugie powiadomienie.
- Zamknij się, Dell Latitude trzy tysiące pięćset czterdzieści – warknęła, wypowiadając bez zająknięcia nazwę komputera.
Trzecie powiadomienie.  
- Dell, prosz…
Czwarte powiadomienie.
Patrycja skupiła całą swoją uwagę na małym punkciku gdzieś na drugim końcu pokoju. Prawdopodobnie ktoś właśnie chciał się do niej dobić za wszelką cenę, lecz ona pragnęła móc wyłączyć myślenie na jeszcze jedną sekundkę. W gruncie rzeczy na dość długą sekundkę, jednak czasami tego po prostu potrzebowała. Odizolowania się od wszystkich problemów, kłopotów i cholernej dwudziesto-pierwszo wiecznej pogoni za czasem.
Piąte powiadomienie.  
- Jeden do zera dla ciebie, Dell – westchnęła głęboko i wyciągnęła się w kierunku upierdliwego urządzenia, skrzeczącego głośniej od wszystkich kur pani Mariolki razem wziętych. A uwierzcie mi, nieprosto było wydać z siebie większą ilość decybeli od tych irytujących ptaków, biegających po podwórzu, machających swoimi skrzydłami i komponujące za pomocą dziobów takie pieśni, że Fryderyk Chopin przewracał się w grobie. Według bohaterki powinny już dawno iść na rosół, zamiast gotować jej co rano pobudkę niczym koguty.
Zostawiwszy w spokoju kury pani Mariolki, mogę się skupić na jednym z zainteresowań Patrycji. Właśnie tym, co kręciło ją najbardziej, z wyjątkiem wlepiania oczu jak za pomocą kleju w co popadnie, była technologia. Miliony zer i jedynek ciągnących się za sobą w nieskończoność, wirusy, które zwalczała dzielnie niczym Napoleon Bonaparte, łamanie haseł, migające kolory, zmienianie rzeczywistości. To wszystko tworzyło jej świat.  
Spojrzała swoimi zielono-niebieskimi oczami w ekran i przeczytawszy wiadomości od kolegów, uśmiechnęła się pod nosem. Jednocześnie opanował ją strach. Co na to wszystko ojciec, jeżeli tak nagle zniknę w dalekim świecie? Zapewne okaże się nie małą przeszkodą do pokonania, ale teraz nie ma już odwrotu.
Zamknęła laptopa, zarzuciła na plecy koszulę, przeczesała długie orzechowe włosy i zignorowawszy ich elektryzowanie się, wyszła ze swojej sypialni. Jednakże szybko się cofnęła, gdyż usłyszała pijany śmiech ojca, a to nie zwiastowało niczego dobrego. Po upływie kilkudziesięciu sekund uchyliła drzwi, kurczowo ściskając skrawek koszuli. Niepewnie wyjrzała na korytarz i bezgłośnie znalazła się na jego środku. Nie sprawiło jej to większego problemu, bo nie był duży, podobnie jak cały dom. Co się dziwić, skoro większość kasy leciała na alkohol? Na wypasionego laptopa i książki o informatyce zmuszona była wydać cały hajs z komunii. Na szczęście nie zaginął jak Bursztynowa Komnata, czy Skarb Templariuszy. W Polsce to rzadkość.
Gdy próbowała na paluszkach dostać się do przedpokoju, wpadła na nawalonego jak szpak mężczyznę.
- Dokąd to?! – wybełkotał, zalatując piwem na kilometr. W dłoni trzymał pustą już puszkę, którą prawdopodobnie zamierzał zamienić na pełną.
- Zaraz wrócę. – Patrycja przeciskała się w stronę wyjścia.
- Stój! – krzyknął, wpychając ją do wnętrza domu. Miał dużo siły, ale Patrycja zdołała utrzymać się na nogach. – Kto to wszystko będzie robić?! Obiad do ugotowania! Nie będę cię szukać po nocach, szczeniaku! Nigdzie nie idziesz! – Szarpał ją coraz mocniej, dawno pozbył się resztek delikatności.  
Napierała całym ciężarem na drzwi, ale dobrze wiedziała, że to nic nie pomoże, skoro nie dosięgała klamki. Jest kompletnie pijany. Standard.  
- Puszczaj! – krzyknęła, uparcie wyrywając się ojcu.
Tymczasem on boleśnie zaciskał swoją szorstką dłoń w jej pasie i pod łokciem. Patrycja zmieniła kierunek, dzięki czemu zmyliła mężczyznę i zdołała się uwolnić. Korzystając z pomyślnego obrotu sytuacji, wbiegła do kuchni i zablokowała drzwi krzesłami. Natychmiast wymieniła je na stół, ponieważ ojciec dobijał się do środka.  
Rozmasowywała bolące miejsce kolistymi ruchami, póki przerażające wrzaski alkoholika nie ucichły. Bez pośpiechu uchyliła okno i wdrapała się na parapet jak małpka w zoo.
- Zaraz wrócę – powiedziała sama do siebie i ostrożnie zeszła z drugiej strony okna. Gdy poczuła twardą ziemię pod swoimi stopami, wrzuciła z powrotem firankę, przytarganą przez wiatr. Teraz wygląda znacznie lepiej. Naturalniej. Przynajmniej ja nie domyśliłabym się, że ktoś wybrał się na nocną wycieczkę.  
Otrzepała się z kurzu, nagromadzonego przez dwa lata w okolicach parapetu. Cud, że się nie załamał. Rzuciła okiem na stare, pociemniałe trampki. Gdyby ktoś pisał o mnie książkę, to byłabym kiepską Mary Sue. Podczas śmiania się z własnych myśli, przemierzała zaniedbany ogródek. Szła wzdłuż drewnianego, niemalowanego od niepamiętnych czasów płotu. Dokładnie liczyła wszystkie deski, aby odnaleźć tą ruchomą.  
- …dziesięć, jedenaście, dwanaście. – Popchnęła dwunastą i mało zgrabnie wylazła na ulicę miasta, znajdującego się nieopodal Torunia.  
Poprawiła płot, by uniknąć niechcianych gości w Królestwie Chwastów, jak miała w zwyczaju nazywać swój ogród. Przyspieszyła kroku i opatuliła się mocniej kraciastą koszulą, patrząc co i rusz na zniszczone buty. Obawiała się, że nie wytrzymają tego sezonu. Szczególnie, jeśli znowu będzie latać jak głupia po drzewach lub przechodzić przez kładki na stosunkowo wąskiej rzeczce, przecinającej pobliski lasek. Albo jeśli zaatakują ją kury pani Mariolki. Na myśl "śpiewających maleństw” swojej sąsiadki poruszyło jej się coś w żołądku.  
Pomimo wielkiej pokusy nie odwróciła się ani razu i udało jej się bezpiecznie dotrzeć do miejsca spotkania przy starym, rozwalonym kiosku. Prawdopodobnie zamknęli go raz na zawsze kilka miesięcy temu. Umieszczony został obok obrzydliwej, obskurnej kamienicy, o którą właśnie się podpierała. Nie miała pojęcia, co było starsze: Mroczny Kiosk, czy może "Śmierdząca Chatka”. W każdym razie żadna z tych nazw nie była nawet w połowie tak straszna, jak kury z sąsiedztwa. Kury z Sąsiedztwa. To nawet nieźle brzmi. Swoją drogą często miewała ochotę, zapytać się, gdzie załatwiają się panie z kiosku. Ciekawość wzięła górę i możecie sobie wyobrazić jej zawód, kiedy dowiedziała się, że staruszka mieszka w Śmierdzącej Chatce. Była przekonana, że kryje się za tym jakaś zagadka. Rurka odprowadzająca mocz do ścieków lub przynajmniej ukryta toaleta.
Z głębokich wspomnień wyrwały ją znajome kroki.
- Mamy benzynę. Jesteś przekonana, że chcesz wysadzić swojego starego w powietrze?

Igi

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1273 słów i 7476 znaków, zaktualizowała 9 gru 2016.

Dodaj komentarz