Życie poza prawem - rozdział 15 - Po rodzinnemu (GTA V)

Patrysia odwróciła się z głośno bijącym sercem w stronę rozpaczliwego krzyku Wade’a. Nagle zza ściany wyłoniła się postać, która… wybuchła zaraźliwym śmiechem. Okazało się, że to tylko Trevor, w którego oczach zaświeciły iskierki.  
- Wyglądałeś doprawdy komicznie, przyjacielu – zaśmiał się Philips.
- To nie było w ogóle śmieszne! Na zawał bym padł! – Hebert złapał się po lewej stronie klatki piersiowej i próbował złapać oddech, podczas gdy jego serce zwalniało rytm bicia.
Patrysia pokręciła głową i obejrzała jeszcze raz wszystkie napisy.
- Lepiej mi pomóżcie, bo możemy skończyć podobnie do nich – powiedziała, opierając się o kawałek ściany. – Po kolei jeszcze raz… Pierwsze zdanie brzmi logicznie i raczej nie zawiera żadnych podtekstów. Będzie osiem ofiar, wszystko jasne i przejrzyste. Widzicie tu coś jeszcze, czy możemy przejść dalej?
- Tutaj akurat nie… Ale tam już tak – Trevor wskazał na ciąg liter z krwi, których wcześniej nie zauważyli.
„Nieskończona ósemka właśnie powstała”.
- To brzmi jak z dobrego amerykańskiego horroru – Wade, wciąż dochodząc do siebie, próbował na wszelkie sposoby rozluźnić sytuację. Zaśmiał się niemrawo, lecz szybko przestał, gdyż nikt nie miał ochoty mu w tym towarzyszyć.  
- Nieskończona ósemka musi być nazwą owych ośmiu ofiar… albo siedmiu, bo przecież ósmy nie będzie czekać… W każdym razie nie mam pojęcia, kiedy zostało to napisane i czy wszyscy wymienieni ludzie wąchają już kwiatki od spodu – ciągnęła Patrysia.
Trevor obszedł kondygnację dookoła w poszukiwaniu kolejnych poszlak. Klasnął z radości w dłonie i stwierdził:
- Ósmy sierpnia dwa tysiące czternasty rok.  
- Ta data nie może być przypadkowa… Dwie ósemki.
- Nie uważacie, że to wszystko jest podejrzane jak cholera? Przecież gościu wyjawia wszystkie fakty! Może to kłamstwa, albo ktoś najzwyczajniej napisał to dla lotów – myślał Kanadyjczyk.
- Tak! Tak na pewno było! Masz rację! A teraz zwijajmy się stąd, póki nam życie miłe! – Trząsł się Wade. – Nic tu po nas!
Chłopiec z dredami skierował się w stronę nielicznych osad Sandy Shores i oddalał się wielkimi, pospiesznymi krokami. Pat przyjrzała się napisom jeszcze raz i odparła:
- Ale sprawdzić nie zaszkodzi! Skoro tu już przyjechaliśmy! Ech… Ściągnij go tu z powrotem, Trevor.
Trev podbiegł do Wade’a, złapał go za fraki i bezlitośnie przyciągnął do tajemniczego miejsca.
- A teraz pora na ten zjebany wierszyk. Pierwszy załatwiony… czyli nie żyje od co najmniej dwóch lat, skoro pierwsza wiadomość pojawiła się w dwa tysiące czternastym roku. Chyba, że ktoś robi nas w konia.
- Może rozpatrzymy to w jakimś innym miejscu, co? To mi wygląda na dłuższą sprawę – przerwał jej Philips. – Według mnie powinniśmy wracać do Los Angeles. Nie ma co działać za szybko.
Patrysia rozejrzała się jeszcze raz i popatrzyła na znudzonego Trevora i przerażonego Wade’a. Bez wątpienia w tym pierwszym było coś szalonego, ale też dziwnie znajomego. Trevor był szczupłym mężczyzną o w miarę wysokim wzroście. Skończył ponad czterdzieści lat, na jego twarzy pojawiły się już zmarszczki, a włosy w kolorze smoły zaczęły wypadać. Spod krzaczastych brwi teren patrolowały ciemne sokole oczy. Jego ciało pokrywało kilka blizn i zawsze znalazły się tam jakieś rany – mniejsze lub większe w zależności od sposobu spędzania wolnego czasu. Jeśli przyjrzałoby się uważniej widniał też charakterystyczny czarny tatuaż – czarna przerywana linia dookoła szyi z napisem „ciąć tutaj”. Trevor nie miał w zwyczaju nader dbać o higienę, więc czasami można było wyczuć od niego zapach krwi zabitych przez niego ludzi, pod paznokciami zazwyczaj gromadził się brud, a zarost golił od święta.
- Wracamy do bazy Ruthless?
- Nie możecie mnie tu zostawić! Z tym… z tym czymś! – spanikował Wade. Podbiegł do Trevora i objął obydwoma rękoma jego łydkę. Uwiesił się na jego nodze i nie zamierzał jej puścić.
- Właśnie, że zostaniesz. Będziesz takim naszym miejscowym szpiegiem, poprowadzisz śledztwo i zawiadomisz nas, jeśli dowiesz się czegoś pożytecznego. Ja i Patrysia zastanowimy się nad tym w Los Angeles i damy ci znać, jakbyśmy doznali oświecenia, czy coś.
- Ale… - Hebert dalej kurczowo ściskał jego kończynę.
- Puszczaj… Dla twojego dobra ! – zagrzmiał Kanadyjczyk.  
Kiedy groźba nie poskutkowała, przywalił mu pięścią w głowę, a ten zatoczył się do tyłu, wyjąc z bólu.
- Palisz? – spytał Patrysię Philips, odchodząc w stronę samochodu terenowego i wyjął paczkę papierosów.
- Ja palę! – krzyknął Wade, wciąż leżący na ziemi.
- To nie było do ciebie, głąbie!
- Nie, dzięki – odparła i usiadła na przednim siedzeniu jasno-bordowego pickupa Trevora.  
Zaczęła szukać czegoś w torbie, przerzucając noże i pistolety.
- No tego się nie spodziewałem – zaśmiał się mężczyzna.
Patrysia tylko się uśmiechnęła i dalej grzebała nie dając za wygraną.
- Pluszowy koń, serio?
- No co? Leży tu od mojego przyjazdu z Polski. – Jej zawsze blada twarz minimalnie się zarumieniła. – Nazywa się Koń Bez Dupy, bo kiedyś mu ją urwałam. Taka pamiątka, że ho ho!  
- Koń Bez Dupy? – Kanadyjczyk wbił wzrok w jezdnię, co robił bardzo rzadko.  
Nie wyglądał wcale na rozbawionego, lecz na głęboko zamyślonego. Dziewiętnastolatka próbowała wyrwać go z tych rozmyślań, nieco zaniepokojona.  
- Ej, co się stało? Chyba nie chodzi ci o tego konia do jasnej cholery!
Mężczyzna początkowo nie odpowiedział. Sunęli dalej przez pustynię, rzadko mijając jakieś domy, a jeszcze rzadziej ludzi. Była w końcu około trzecia w nocy. Zimny wiatr chłostał ich po twarzach, ponieważ samochód nie posiadał dachu.
- Skąd dokładnie jesteś? – zapytał nagle bez konkretnego powodu.
- Z okolic Torunia, Polska – zdziwiła się niebieskowłosa.
- Co robisz w USA?
- Haha, Trev! Czuję się jak na policji, wiesz? – wybuchła śmiechem, ale jej towarzysz nie odwzajemnił tego w najmniejszym stopniu. – Musiałam uciec. Nie wytrzymałam sytuacji, panującej w pseudo rodzinie. Zachlany ojciec… To nic przyjemnego. Spaliłam dom… Na miejscu poznałam Franklina, a on zaproponował mi dołączenie do Ruthless.
- Ale dlaczego przyjechałaś aż tutaj? – Od kilkunastu minut nie spojrzał w żadne inne miejsce, niż ulica lub pustynna droga. – Bez żadnej rodziny, ani nic?
- Myślałam, że mam rodzinę właśnie w Los Angeles. Miała tu mieszkać moja ciotka Florence. Jednak nikogo nie zastałam pod jej dawnym adresem, a budynek został przeznaczony na rozbiórkę.  
- Twój ojciec ma na imię Marcin, a matka Celina? Ty jesteś Patrycja Horne? – wypalił Trevor, a Patrysia zdziwiła się jak nigdy dotąd.
- Ale… skąd wiesz? Ja już nic nie rozumiem.
- Nic dziwnego, że mnie nie pamiętasz. Miałaś wtedy ze dwa lata. Bardzo dobrze znałem Florence. Nie przypominasz sobie, jak kiedyś przyjechałaś ze swoją matką do Stanów? Mówiła, że dostała tu pracę. Mieszkałyście u Florence przez dobry rok. Potem wróciłyście do Polski.  
- Faktycznie – przyznała w stanie niemałego osłupienia. – Widziałam się z tobą?
- I to nie raz i nie dwa. Zajmowałem się tobą. To wtedy urwałaś dupę swojemu konikowi – uśmiechnął się bardzo szeroko. – Miałem romans z Florence. Liczyłem sobie na oko dwadzieścia wiosen, twoja ciotka z trzydzieści. Zawsze lubiłem starsze kobiety. Teraz Florence mieszka w Waszyngtonie.  
- To po drugiej stronie Ameryki! A ja jej szukałam! – oburzyła się Pat. – Coś mi świta… Czyli to ty byłeś tym wujkiem Trevorem? – popatrzyła na niego z nadzieją.
- Tak. Co z ciebie wyrosło, moje dziecko! Nie liczyłem, że się jeszcze spotkamy.
- Ta… Trzeba dowiedzieć się, kim jest zabójca nieskończonej ósemki. Ta sprawa nie da mi spać – westchnęła, patrząc w niebo.

Igi

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1408 słów i 8094 znaków.

Dodaj komentarz