Życie poza Prawem - Rozdział 7 - 18th Street Gang (GTA V)

- Cześć – przywitała się niepewnie całkiem ładna, młoda blondynka.
Patrysia przeniknęła ją wzrokiem i podniosła się z podłogi. Podeszła do niej kilka kroków i obejrzała ją uważnie od stóp do głowy. Uśmiechnęła się szeroko, a dziewczyna zrobiła to samo. Jednak po tym geście Patrysia błyskawicznie powróciła do poprzedniej miny, obdarzając nowicjuszkę pogardliwym spojrzeniem.
- Kim jesteś i czemu miałoby mnie to obchodzić?
Blondynka przez chwilę nic nie mówiła.
- Zapomniałaś języka?!
- Mam na imię Chloe – odparła nieco przestraszona. – Na razie nie mam pomysłu, czemu.
- Odłóż natychmiast tą harmonijkę, bo kurwicy dostanę! – skierowała się do Eliota, który dostał coś w stylu napadu niekontrolowanego śmiechu.
- Ulica to nie przedszkole. Czego to szukasz?
- Prawdopodobnie tego co wszyscy.
Patrysia uniosła brwi w geście zdziwienia. Podeszła do Elliota, wyrwała mu harmonijkę i wywaliła ją przez okno starej kamienicy.
- Ej no!
- Ani mi się waż po nią lecieć. A więc…
W tym momencie przerwała, bo do kamienicy wparował zaniepokojony Freddy – jej prawa ręka i mistrz złodziejów. Wykonał charakterystyczny ruch dłonią, a Patrysia musiała ponownie zrezygnować z rozmowy.
- Co znowu?
- Aleks chce cię widzieć. To poważna sprawa – wyszeptał.
- Poważna sprawa – uśmiechnęła się. – Oczywiście. Zajmij się świeżyzną. Postanów, co tylko chcesz. Wisi mi to i powiewa.
- Czeka przed wejściem – rzucił Freddy i pomaszerował w stronę zdezorientowanej blondynki.
Patrysia zbiegła po schodach i opuściła budynek. Na zewnątrz czekał już Aleks. Był to dwudziestosiedmioletni dobrze zbudowany brunet. Wszyscy zamieszani w ten biznes musieli go kojarzyć. Pełnił funkcję lidera jednego z oddziałów 18th Street Gang, największego gangu w Ameryce, który składał się z dwudziestu tysięcy ludzi. Około setka znajdowała się pod jego panowaniem. Głównym atutem grupy była liczebność, która budowała jej potęgę. Jeśli ktoś zrobił coś jakiemuś człowiekowi należącemu do nich, miał przechlapane u tysięcy ludzi, przez co byli kimś, z kim trzeba było się liczyć również przez brutalność i bezwzględność. Przyjmowali wszystkich, ale warunkiem było przeżycie inicjacji.
- Czyżbyś zaszczyciła mnie swoją obecnością? – prychnął dopalając papierosa.
- Jak widać.
- Słyszałem, że kawał z ciebie cwaniary, więc może domyślasz się, o co mi chodzi?
- Niestety lub też na szczęście nie. – Patrysia uważała na każde słowo Aleksa.
Chłopak zbliżył się do niej i kontynuował:
- To nasz teren. Wkraczacie na nasze terytorium…
- Banda lwów się znalazła? To, że zajęliśmy sobie jedną kamieniczkę, to chyba niezbyt wielki cios dla waszej dumy.
- Mylisz się, Pat – wysyczał wyraźnie poirytowany.
- Boże, co wam to zmienia? Dobrze wiesz, że w okolicy nie ma się już gdzie zaszyć. Tam często bywa ten gang motocyklowy, w sumie gówno mnie obchodzi, jak się nazywają – wskazała palcem. – A dalej swoją siedzibę mają Ballasi. Nie mam ochoty włazić w drogę bandzie czarnuchuów.
Aleks jednym ruchem złapał ją za gardło i przycisnął do ściany.
- Słuchaj mnie uważnie, dziecino. Stąpasz po kruchym lodzie, który może się zaraz załamać. Nie radzę ci z nami zadzierać. Gdybyśmy chcieli już dawno byśmy was zniszczyli, ale podobała mi się od zawsze twoja osobowość. Chętnie ugoszczę cię w swoich progach.
- Za jakie grzechy? – wycharczała, nie mogąc mówić wyraźnie.
- W takim razie radzę się wam stąd jak najszybciej ewakuować, bo nie będzie kolorowo. Skończyło się babci sranie – puścił jej gardło, widząc, że się dusi.
- Nie musisz kończyć, oszczędzaj tlen, bo sama mam go teraz niewiele – próbowała złapać oddech. – Uwierz mi, to nic miłego. Teoretycznie moglibyśmy się stąd zmyć, ale praktycznie nie ma takiej opcji. Pomyśl, czy jest coś, czego chcesz w zamian, co?
Brunet zaczął się zastanawiać, aż w końcu zawiadomił:
- Niech będzie, coś się znajdzie. Odezwij się do mnie pojutrze koło południa. Wtedy powinienem być w bazie. Jeśli nie chcesz, żeby cię zabili na wejściu za zawracanie mojej dupy, to lepiej podaj hasło dla moich gości.
- Do soboty. Będę tęsknić – zadrwiła i wróciła na górę.
***
- Możesz już zacząć wylewać swoje żale – westchnął Franklin i stanął pod ścianą razem z ze swoim najlepszym kumplem.
-Cholera, tu nie chodzi o żale, radości czy coś w tym guście! Zaniedbujesz gang, ziomek – odparł Lamar i pociągnął porządnego łyka ze swojego kieliszka.
- Kolejny raz Ballasi?
- Ballasi, Vagosi… Dużo można wymieniać, totalny rozpierdol! A ty to zlewasz jak pies hydrant.
- Mam teraz dużo spraw na głowie. Chcę w życiu czegoś więcej niż zginąć za bandę czarnuchów – wzruszył ramionami.
- Jasne, swoich ziomków od napadów, z którymi gówno co ostatnio zarobiłeś – powiedział z przekorą Lamar.
- Haker nam trochę nawalił – tłumaczył Clinton. – Według mnie, Michael chciał za szybko zdobyć kasę i przez to nic nie wyszło. A co tam się dokładnie dzieje?
- Zabiliśmy ich dilera i nagle wiadomo kasa przestała wpływać. Ballasi organizują porządną zemstę, bo coś za długo siedzą cicho.
- Nic nowego. Kolejna strzelanina, zgubimy psiarnię, która zleci się jak bociany na wiosnę i po sprawie.
- Czyli tym razem łaskawie nie wystawisz nas do wiatru?
- Przestań. To, że mam własne życie i nie ma mnie w każdej sekundzie to jeszcze nic nie oznacza.
- Jasne, Frank. Zobaczymy – westchnął. – A teraz dajmy sobie spokój z tym tematem.
Ruszyli w kierunku baru. Przeciskając się przez tłum, wpadli na dziewczynę z niebieskimi włosami.
- Jak łazicie, barany – fuknęła, poprawiając skórzaną spódnicę.
- Grzeczniej nie można? – uśmiechnął się mężczyzna w zielonej czapce. – Lamar jestem, a to…
- Franklin. Znamy się – przerwała mu dziewiętnastolatka. – Patrysia – uścisnęła rękę Lamara.
- Nie mówiłeś, że znasz takie laski, Frank – zażartował.
- Z ławki w parku – uśmiechnęła się Patrysia. – Długa historia, ale mógłbyś chociaż się przywitać, jak mnie mijasz, Clinton.
- A co, stęskniłaś się, Pat?
- Wprost ryczałam za tobą dniami i nocami – odpowiedziała sarkastycznie. – Moglibyście nie zachowywać się jak dzikusy, tylko postawić kobiecie drinka, skoro już musicie wpadać na mnie jak worek kartofli.
- Jasne, czemu ni…
- Masz rację, chodź. – Franklin wszedł w zdanie Lamarowi. Rzucił mu charakterystyczne spojrzenie. – Zadzwonię do ciebie w sprawie Ballasów, przyjacielu – pożegnał się i oddalił się z niebieskowłosą w kierunku baru.
- Jeśli potrzebujesz teraz jakiegoś hajsu, to mam robotę dla ciebie.

Igi

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1193 słów i 6888 znaków.

Dodaj komentarz