Życie poza Prawem - Rozdział 3 - namierzona karta kredytowa (GTA V)

- Franklin? Wchodź! – Michael zaprosił czarnoskórego ruchem ręki. – W wiadomościach trąbią o nas bez przerwy.  
- Co się im dziwić? Zgarnęliśmy blisko trzy miliony dolarów.
- W gruncie rzeczy to i tak niewiele. Zobaczysz, że jak podzielimy, to gówno co zostanie – westchnął czterdziestolatek. – Odejmij sobie od tego piętnaście procent dla Lestera za zorganizowanie całej akcji. Ponownie spisał się na medal… To wyniesie jakieś czterysta pięćdziesiąt tysięcy. Trzeba jeszcze dać działkę hakerowi – liczył na palcach.
- Z tym akurat nie będzie problemu.
Na czole Michaela pojawiła się zmarszczka zdziwienia.
- Jak to?
- Zlikwidowali go. – Franklin usiadł na sofie obok wspólnika. Obydwaj czekali na wiadomości, aby zorientować się lepiej w sytuacji. – Chyba Lester do końca tego nie przemyślał, Mike. Psiarnia okazała się sprytniejsza. Namierzyli gościa w piwnicy. Nie chciał współpracować, nie wydał nas, więc jak gliniarze wpadli, to nie było po nim co zbierać.
- Chcesz mi powiedzieć, że co najwyżej możemy mu sprezentować trumnę?! Świetnie! Jak ja uwielbiam, kiedy wszystko idzie jak po maśle i nagle jebani panowie policjanci muszą wszystko spierdolić! Gdzie ja teraz znajdę hakera?!
Michael De Santa zerwał się z miejsca, zaklął głośno kilka razy i w furii cisnął szklanką o podłogę. Kawałki szkła wpiły się w czerwony dywan przeszywany złotymi nitkami. Mężczyzna miał zamiar zrobić to samo z książkami i marmurowymi figurkami stojącymi na półce, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Nerwowo podreptał ku wielkiemu obrazowi Amandy, wiszącemu na ścianie o odcieniu kawy z mlekiem. Przyglądał się portretowi swojej małżonki. Otaczała go złota rama, a po obu stronach wisiały lampy, które miały przypominać świeczniki. Amanda spoglądała spokojnie z obrazu, wyglądała piękne, a jej twarz promieniała. Jednak to wszystko to tylko przeszłość. Teraz nic nie jest takie same.
- Lester musi mieć jakieś namiary, spokojnie – próbował go uspokoić Franklin.
Michael spacerował po salonie z mętlikiem w głowie. Starał się zebrać myśli i zarządzić, co robić dalej.
- Popatrz, jest relacja na żywo z naszego miasta – wskazał gwałtownie na telewizor.
- Ile będziemy się ukrywać? – zapytał dwudziestodwulatek.  
- Z tego co widać, gliny mogą nie mieć na razie żadnych poszlak. Dobrze, że nasz świętej pamięci haker nie puścił pary z ust. Inaczej siedzielibyśmy zanurzeni po uszy w tym łajnie. Zupełnie nie znają Lestera, nie był karany. Czemu mieliby sądzić, że facet na wózku, który czasami ledwo chodzi, podpierając się laską, miałby być geniuszem zła? Ty raczej też możesz żyć w miarę normalnie, ale nie kręć się przez jakiś czas w biały dzień. Nie ma co kusić losu. Natomiast ze mną nie ma żadnego problemu. Przecież oficjalnie nie żyję.
Franklin uśmiechnął się pod nosem.
-Wychodzi na to, że właśnie rozmawiam z trupem?  
- Coś w ten deseń… Ewentualnie możesz tłumaczyć się, że masz zaburzenia psychiczne, a ja jestem tylko wytworem twojej wyobraźni.
Tymczasem prezenter wiadomości – Tadeusz Moczymorda, przedstawiał drugi najgorętszy fakt ze świata. Opowiadał z wielkim przejęciem o tajemniczym pożarze w małym miasteczku w okolicach Torunia. Strażakom udało się ustalić, że wybuchnął kilkanaście godzin temu, a jego przyczyną była rozlana po całym domu benzyna. Ktoś spowodował go umyślnie, podpalając ją. W środku znaleziono martwego mężczyznę i resztki… tego, co tam było. Głównie popiół i kawałki zniszczonego budynku. Sprawca uciekł z miejsca zdarzenia, a strażacy długo nie byli w stanie opanować szalejącego ognia, a tym bardziej wyciągnąć człowieka.
- A może ten facet sam się podpalił? – myślał zaciekawiony Michael.
- Po co zalewałby cały dom? Wystarczy oblać samego siebie… Toruń to w końcu Polska, a w Europie dzieją się różne patologie.
- A my to nie patologia? Chociaż faktycznie zapewne zrobił to ktoś inny… Akcja w charakterze Trevora – zaśmiał się dziwnie. – Ale on zostawiłby jeszcze liścik z jakąś cienką ripostą.
- Słuchaj, wiem, że znamy się raptem od kilku miesięcy, a mówiłeś mi kiedyś, że Trevor będzie chciał cię dopaść za wszelką cenę, tak?
- Jeśli mu się uda, nie będę musiał udawać już trupa. Będę nim naprawdę – przybrał nieco zmartwiony wyraz twarzy.
- Nigdy nie wytłumaczyłeś mi, dlaczego mu tak bardzo zależy na tym, żebyś wąchał kwiatki od spodu.
- Uważasz, że obecna sytuacja to idealny czas na zwierzenia? –zadrwił De Santa.
- Czemu nie? Rozumiem, że to może być dla ciebie trudne, czy coś… Michael. Popatrz na mnie, przyjacielu… Dzięki tobie wybiłem się z tej wielkiej dziury, jaką jest to cholerne Los Angeles. Ty mi pomogłeś. Teraz ja pomogę tobie… Jednak muszę wiedzieć, o co w tym biega.
Twarz czterdziestolatka złagodniała. Podniósł kawałki szklanki, rozbitej na podłodze i ponownie usiadł obok Franklina. Zaczął się szeroko uśmiechać.
- Co ty znowu odpierdalasz? – Clinton zmarszczył brwi.
- Masz dwadzieścia dwa lata, dzieciaku. Oraz głowę na karku. To niespotykane połączenie… Jak popatrzę na moją "dorosłą” dzieciarnię – Jamesa i Tracey, to żałuję, że nie jesteś moim synem, chłopcze. Jesteś dla mnie jak syn, którego zawsze chciałem mieć.
- Miło mi to słyszeć, stary – poklepał go po ramieniu.
- Cóż… nie pozostało mi nic innego… Słuchaj uważnie. Wszystko zaczęło się siedem lat temu, a w zasadzie skończyło… Siedem i pół, to była mroźna zima…
***
Patrycja podjechała taksówką pod wyznaczony adres. Miała go zapisanego jako "Ciotka Florence”. Rozliczyła się z kierowcą i wysiadła z pojazdu. Ogarnął ją niepokój, ponieważ przed nią ukazała się jedynie stara rudera. Trzypiętrowy, obdrapany budynek. Tu i ówdzie wystawały spod szarej farby cegły. Dostrzegła nieliczne, maleńkie okienka i częściowo zerwany dach. Do czegoś, co miało być domem, przylegała, rzucająca się w oczy, brudna rura. Śmierdziało biedą i… rybą? Przeterminowanymi marchewkami? Chlorem? Średniowieczną ulicą? A może rybą kąpiącą się ze starymi marchewkami na średniowiecznej ulicy, z której postanowiono zrobić basen? Nie była do końca pewna, czym jechało na kilometr, ale jedno było wiadome: Tu na pewno nikt nie mieszkał. Mimo tego weszła po gnijących schodach i zapukała kilka razy w drzwi, zawinąwszy dłoń w rękaw. Zero odpowiedzi.
- Ciociu Florence? – zawołała. – To ja! Twoja ulubiona siostrzenica, Patrycja!  
Spróbowała ponownie, tym razem po angielsku.
- Ciociu Florence, jesteś tam?!
Jednak cioci Florence nie było w środku. Zadzwoniła do niej, jednak zawsze włączała się sekretarka. Obeszła ruderę dookoła. Wszystko wyjaśniło się, gdy spostrzegła tabliczkę z napisem "Budynek do rozbiórki”.
- Do jasnej cholery! Przyjechałam tu z drugiego końca świata! Wydałam wszystko, co miałam, żeby tu się znaleźć! A ciebie tu nie ma! I co ja teraz zrobię?! Wrócę do Polski?! Do poprawczaka?! Na domiar złego nikt nawet nie rozumie, co teraz krzyczę!
Po napadzie furii zdecydowała się znaleźć jakiś nocleg i przemyśleć wszystko rano. Miała ze sobą w końcu kartę kredytową, nie było więc aż tak źle. Wkrótce siedziała już w hotelowym pokoju i podjęła decyzję, że odczeka tu trochę czasu… powiedzmy tydzień, po czym zadzwoni do matki. Ta zrzekła się praw rodzicielskich i wzięła rozwód pięć lat temu. Patrycja sądziła jednak, że kobieta pomoże jej w tej sprawie, ale nie zamierzała mówić jej całej prawdy. Postanowiła przejść się na spacer po Los Angeles. Szkoda byłoby nie skorzystać, bo skoro już tam była… Niestety, gdy wróciła do hotelowej recepcji czekała na nią nieprzyjemna niespodzianka.
- Panno Horne! – krzyknęła recepcjonistka.
- Czy coś się stało?
- Dlaczego pani kradnie? – zapytała wprost.
- Nie rozumiem, musiała mnie pani z kimś pomylić, zaszła jakaś pomyłka.
- Ale to pani używa kradzionej karty kredytowej. Została namierzona.
Patrycja zaczęła szybko mrugać oczami, a jej mózg pracował na największych obrotach. Błyskawicznie podjął decyzję "Uciekać!” Dziewczyna oderwała się od biurka i pognała na ulicę.
- Ochrona, za nią! Wezwać policję!

Igi

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1453 słów i 8506 znaków, zaktualizowała 9 gru 2016.

Dodaj komentarz