Mój ból cz 36-38.

Mój ból cz 36.

- No i już po wszystkim. Proszę się odprężyć. – powiedział lekarz, gdy wreszcie poród dobiegł końca. Na łóżku leżała blada, wycieńczona, ale radosna Rachael. Stałam po jednej stronie łóżka, pomagając lekarzowi, podczas gdy zdenerwowany Thomas po drugiej stronie właśnie rozprostowywał niemal połamane przez swoją żonę palce dłoni.
- Dziewczynka. – szepnęłam do przyjaciółki. Uśmiechnęła się słabo. Po chwili mogłam już wycofać się na korytarz, co zrobiłam z prawdziwą ulgą. Oparłam się ciężko o ścianę i potarłam dłonią skronią. Głowa pękała mi z bólu od krzyków przyjaciółki. Zeszłam do biblioteki, gdzie zgromadziła się cała reszta Jeźdźców. Wszyscy spojrzeli na mnie niespokojnie, gdy tylko otwarłam drzwi.
- Dziewczynka. – powtórzyłam, to samo, co przed chwilą Rachael. Zdenerwowanie widocznie z nas opadało. Ten poród trwał około dziesięciu godzin, był wyjątkowo trudny i nie wiedzieliśmy czy dziecko przeżyje.
- Jak się czujesz? – zapytał Aidan, gdy usiadłam mu na kolanach.
- Cholernie zmęczona. – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- A Thomas?
- Cud, że może jeszcze poruszać palcami. – zaśmiałam się ochryple, czując, jak bardzo zaschło mi w gardle.
- Dlaczego? – zainteresował się Paul.
- Gdyż Rachael niemal połamała mu je.
- Ze złości? – zapytał młody Jake, przyglądając się nam ciekawie.
Spojrzałam na niego spod oka.
- Taaa, wściekła się, że musi rodzić, najchętniej zostawiłaby sobie to dziecko do końca życia w brzuchu. – mruknęłam niechętnie. W pomieszczeniu zapadła głucha cisza, tylko młody przenosił wzrok ze mnie na Garretta, następnie na Aidana.
- Żartujesz sobie ze mnie, tak? – wyksztusił w końcu niepewnie. Prychnęłam poirytowana.
- No jasne, że tak głąbie… Co ty? Do szkoły nie chodziłeś? Nie miałeś zajęć o ciąży i porodzie? – zdziwiłam się.
- Może i coś było. Chyba niezbyt uważałem. – przyznał po chwili.
- To by się zgadzało z tym, jak uważasz na naszych zajęciach. – mruknął Garrett. Spojrzałam na niego zaskoczona. Od kilku dni nie brałam udziału w szkoleniu nowych, bo na zmianę z Thomasem opiekowałam się Rachael. Przyjaciel zauważył mój wzrok i powiedział – Jake w ogóle nie przywiązuje uwagi do tego co mówimy. Jest rozkojarzony, leniwy i szybko się nudzi.
Westchnęłam. Odwróciłam głowę w stronę męża. Myślał o czymś intensywnie, bo niewidzący chwilowo wzrok wbił w nieciekawy aktualnie widok za oknem – strumienie deszczu walące o szybę.
- Co robimy? – szepnęłam.
- Paul, ty nadal uczysz się z Garrettem. Jednak Jakea bierzemy z Eleną pod swoje skrzydła. – odezwał się po chwili. Młody wyszczerzył się, słysząc tę informację, bowiem od samego początku nie polubił Garretta. Z wzajemnością zresztą.
- Nie ciesz się… Garrett i Thomas są mniej doświadczeni od nas. – ostudziłam jego zapał. – Jutro pobudka o piątej rano. I nie radzę ci zaspać.
- Czemu tak wcześnie? – jęknął. – Zawsze wstawaliśmy o siódmej.
- Koniec sielanki… Czas na prawdziwe szkolenie. – powiedział Aidan, patrząc na niego surowo. Wstałam z kolan męża.
- Pójdę się umyć i spać, bo padam na pysk.
  
Obudziłam się o czwartej trzydzieści.
- Cholera. – warknęłam, zdając sobie gwałtownie sprawę czemu budzik dzwoni tak wcześnie. Aidan właśnie wyszedł z łazienki.
- Jeśli chcesz pospać, to ja sam go dzisiaj przeszkolę. – powiedział, całując mnie czule na dzień dobry.
- O nie kochany, nie pozbawisz mnie takiej przyjemności. – powiedziałam schodząc z łóżka. – Chętnie zobaczę jak dajesz mu porządny wycisk.
- Ale z ciebie kotek. – zaśmiał się. – Ile czasu potrzebujesz?
- Napiję się mocnej kawy i zejdę do was na plac.
Ubrałam się szybko i zeszłam do kuchni. Zastałam w niej już Garretta i Paula.
- Co wy tutaj robicie? – zapytałam zaskoczona i podeszłam do dzbanka ze świeżą kawą, którą chłopcy właśnie zaparzyli.
- Paul wczoraj zdecydował, że nie chce być gorszy i tez weźmie udział w tym treningu. – pospieszył z wyjaśnieniami Garrett. W spokoju piliśmy kawę, gdy zegar wybił piątą rano. Poczekaliśmy pięć minut i kiedy Jake nie pojawił się nigdzie w naszym polu widzenia, zdecydowaliśmy się na wyjście na plac, gdzie smoki podobno miały coś przygotować. Byliśmy w połowie schodów, gdy z oddali dobiegł nas niewyraźny krzyk młodego.
- Zdaje się, że Aidan właśnie go obudził. – zaśmiał się Garrett.

Mój ból cz 37.

Osiem lat później.
- Czy ja również będę Smoczym Jeźdźcem? – zapytał pewnego dnia Ben. Spojrzałam na niego lekko zaskoczona.
- A chciałbyś nim być? – zapytałam. Ben miał już niemal osiem lat i jak na swój wiek był bardzo rozwinięty. Jego młodsi o półtora roku bracia bliźniacy (zupełnie do siebie niepodobni) byli raczej spokojniejsi. Bena ciągle rozpierała energia, wszędzie było go pełno, uwielbiał bawić się z naszymi smokami.
- Bardzo!!! – powiedział z zapałem. Grzebał widelcem w swoim talerzu jajecznicy.
- Nie smakuje?
- Smakuje.. tylko…
- Tylko co? Ben, nie duś tego w sobie! Powiedz o co chodzi… No, śmiało. – wstałam od stołu i podeszłam do krzesła na którym siedział. Objęłam go mocno za ramiona.
- Martwię się o tatę. – powiedział w końcu cicho.
- Skarbie, nie martw się… Tata jest silny, na pewno z tego wyjdzie. – odparłam. Miałam nadzieję, że mój głos nie zdradzał wielkiego zdenerwowania. Aidan został poważnie ranny w czasie ostatniej bitwy, ponad dwa tygodnie temu. Grot strzały przebił płuco niecałe trzy centymetry od serca! Mój mąż walczył teraz o życie. Przez cały ten czas utrzymywany był w stanie śpiączki i czuwał przy nim zespół lekarzy. Do sali szpitalnej, gdzie leżał Aidan, oprócz lekarzy, tylko ja miałam wstęp. Ben nie widział ojca już od dwóch tygodni! Chodził jak struty, gorzej się uczył, nie miał ochoty na zabawę ani z rówieśnikami, ani z własnym rodzeństwem. Zamknął się w sobie. Dlatego bardzo zaskoczyła mnie jego prośba.
- Dlaczego chcesz zostać Jeźdźcem? Wcześniej nigdy aż tak mocno nie zdradzałeś ku temu chęci. – powiedziałam.
- Pomyślałem, że jeśli nim zostanę, to będę w stanie uratować tatę. – szepnął, patrząc na mnie ciemnymi oczami, w których zaczęły wzbierać łzy.
- Nie płacz… Twój tata przeżyje. Jestem tego pewna… Wiesz, co? Mam pomysł. Gdy tata już się obudzi, pójdziemy do niego oboje i powiesz mu o swoim pomyśl. Dobrze? Na pewno się ucieszy.
- A… A jeśli tata się nie obudzi? – mały podbiegł do mnie i schował swoją twarzyczkę w moim swetrze.
- Nie wolno ci nawet tak myśleć! – zgromiłam go lekko, jednocześnie głaszcząc go po włosach. – Tata będzie żył! Zrobimy wszystko, żeby tak było… A teraz, kochanie, czas do szkoły.
- Nie chcę! – zaoponował nagle. – Tam jest nudno! Te dzieci nie wiedzą nic o smokach… A kiedy zaczynam o nich opowiadać, to wszyscy się ze mnie śmieją. – poskarżył się.
- Śmieją się z ciebie? – zapytałam niemile tym zaskoczona. Ben kiwnął jedynie głową.
- A twoja wychowawczyni? Nie reaguje?
- Ona też się śmieje, mamusiu.
- Twoja wychowawczyni się z ciebie śmieje? – warknęłam.
- Tak. Powiedziała kiedyś, że jestem dziwnym dzieckiem. Że mam zbyt wybujałą wyobraźnię!
Zamurowało mnie.
- Wiesz, chyba będę musiała z nią kiedyś porozmawiać. Niech wie, że nie jesteśmy zwykłymi ludźmi, bo najwyraźniej nie ma pojęcia o tym, że uczy dziecko Jeźdźców!... Chodź. Odwiozę cię do szkoły.
- A kiedy z nią porozmawiasz?
- Jeszcze nie wiem. Muszę to przemyśleć. – mruknęłam. Wsiedliśmy oboje do auta. Po piętnastu minutach dojeżdżaliśmy właśnie do szkoły. Zaparkowałam na wielkim parkingu, jednocześnie zastanawiając się czy Gryf zdoła na nim wylądować, bez uszkadzania stojących tam aut. Zaprowadziłam syna do szatni, poczekałam, jak się przebierze, weźmie swoje rzeczy z szafki i stosunkowo optymistycznie popędzi do swojej klasy. Wróciłam do samochodu i pojechałam na szybkie zakupy. Po załadowaniu toreb do bagażnika, usiadłam w przytulnej kafejce, zamówiłam kawę i ciastko czekoladowe z orzechami, owocami i dwoma gałkami lodów. Bomba kaloriowa! Ale stwierdziłam, że jestem tak wściekła, że muszę osłodzić sobie czymś życie. Przesiedziałam tam godzinę, myśląc nad tym, jak zastraszyć tę tępą nauczycielkę. Wreszcie rzuciłam na stolik kilka banknotów i ruszyłam do wyjścia. Wsiadłam do samochodu i pojechałam do domu. Wniosłam zakupy do kuchni, gdzie częściowo poukładałam je w szafkach przeznaczonych dla mojej rodziny, a częściowo w tych do użytku ogólnego i w wielgachnej ogólnej lodówce. Oparłam się ciężko o blat, zastanawiając się czy na pewno dobrze robię. Doszłam do wniosku, że tak i poszłam do wschodniego skrzydła, gdzie w jednej z sal, leżał wciąż nieprzytomny Aidan. Gdy weszłam, pielęgniarka właśnie delikatnie poprawiała mu opatrunek.
- Jakaś poprawa? – zapytałam kobiety.
- Niewielka, ale jest. Rana zaczęła się zabliźniać, wreszcie zaczęły działać leki, które podajemy pani mężowi. Istnieje szansa, że w tym tygodniu go wybudzimy. Ma niesamowicie silny organizm, skoro przetrzymał coś takiego.
Kiwnęłam lekko głową i podeszłam do łóżka. Aidan spał, z rękami wzdłuż ciała. Jego czoło zroszone było potem, ale nie miał już gorączki. Delikatnie ujęłam jego dłoń. Była chłodna, więc istniało prawdopodobieństwo, że najgorsze już za nami. Pocałowałam go czule w czoło i uśmiechnęłam się przez łzy.
- Wróć do nas. – szepnęłam mu do ucha. – Brakuje nam ciebie. Ben tęskni, nie widział cię od tamtego feralnego dnia. Dzień w dzień płacze, słyszę go przez ścianę sypialni. Często męczą go koszmary. Ja też już mam dosyć. Ocknij się wreszcie, bo nam wszystkim tym ulżysz. – po policzkach spłynęły mi łzy, które szybko starłam. Siedziałam z nim jeszcze kilka minut. – Wrócę do ciebie później. Teraz muszę jechać do szkoły Bena i poważnie porozmawiać z jego wychowawczynią. Opowiem ci jak było, gdy wrócę.
Powoli wyszłam z sali, odprowadzana współczującym wzrokiem pielęgniarki. Zeszłam piętro niżej, gdzie z niewielkiego pomieszczenia tuż przy naszej sypialni, wyciągnęłam zbroję i miecz z pasem. Usiadłam na łóżku i szybko pozbyłam się letniej sukienki. Założyłam czerwoną jedwabną koszulę z rękawem trzy-czwarte, zapinaną na srebrne guziki. Ręce odziałam w metalowe zarękawia. Na nogi przywdziałam skórzane spodnie w czarnym kolorze, które do kolan zostały osłonięte srebrnymi nagolennikami. Na stopy w grubych skarpetach, założyłam ciężkie wojskowe buty. Klatkę piersiową osłoniłam metalowym napierśnikiem. Na biodrach przypięłam pas z mieczem. Na ramiona zarzuciłam ciemnobordową pelerynę, spiętą pod szyją broszą w kształcie lecącego sokoła – identycznego jaki zdobił rękojeść mojego miecza. Przejrzałam się krytycznie w lustrze i wychodząc z pokoju chwyciłam gruby szal, którym natychmiast oplotłam głowę i szyję. Wyszłam z Posiadłości i wezwałam Gryfa.
- Jakaś akcja, o której nie wiem? – zapytał, lądując przede mną w obłoku kurzu.
- A i owszem. – odparłam i szybko wskoczyłam na jego grzbiet. Nie lubiłam lotów na oklep, ale nie chciałam tracić czasu na zakładanie mu siodła, które zawsze trochę trwało.
- Gdzie lecimy?
- Do szkoły Bena. – wyjaśniłam. Gryf parsknął lekko, a mnie owionął szary dym z jego nozdrzy. Z radosnym rykiem, wyprysnął w górę. Zatoczył piękną beczkę i wyrównał lot. Śmignął na wschód, niemal nie poruszając skrzydłami. Mocne prądy powietrzne sprawiały, że leciał z najmniejszym potrzebnym do tego wysiłkiem. Kilka minut później, zawisł wyczekująco nad szkołą mojego syna.
- Gdzie mam wylądować? – zapytał.
- Na parkingu. O ile nie zniszczysz aut.
Gryf mruknął cicho, lekko poirytowany i złożył swe potężne skrzydła i zaczął opadać ku ziemi. Wylądował z głośnym chrzęstem pazurów trących o kamień. Elegancko zsunęłam się na ziemię, po drodze zrywając z głowy chroniący mnie przed zimnem szal i zostawiając go na szpikulcu grzbietowym. Poprawiłam zbroję i miecz.
- Czekaj tutaj na mnie. – rozkazałam i skierowałam się w stronę głównego wejścia. Gdy tylko je przekroczyłam, zobaczyłam biegnącego w moją stronę dyrektora. Wyglądał na mocno przerażonego – w końcu pierwszy raz w progi prowadzonej przez niego placówki zawitał Smoczy Jeździec! I to wyraźnie zdenerwowany!
- Witam! – niemal pisnął mężczyzna. – Czym mogę służyć tak znamienitemu gościowi?
Zignorowałam wyciągniętą w jego stronę na powitanie rękę.
- Chciałabym porozmawiać z jedną nauczycielką, o traktowaniu mojego syna tutaj. – warknęłam chłodno.
- S-syna? – wyjąkał mężczyzna. – Szanownej pani syn uczęszcza do mojej placówki?... Co za zaszczyt móc nauczać dziecko Smoczego Jeźdźca! – facet coraz bardziej się pocił ze strachu.
- Pan się tak bardzo nie cieszy… W najbliższych dniach prawdopodobnie zabiorę stad moje dziecko… Nie cieszą mnie zasłyszane od niego informacje o tym, jak jest traktowany przez swoich rówieśników, oraz wychowawczynię. – szybko ostudziłam chwilowy zapał dyrektora. – A teraz, pan wybaczy, ale czeka mnie inna, według mnie dużo poważniejsza rozmowa.
Wyminęłam go i ruszyłam dalej. Po przejściu kilku metrów dotarłam do drzwi prowadzących do klasy Bena. Nie miałam zamiaru pukać, bowiem chciałam wywrzeć na kobiecie, jak największe wrażenie. Za sobą usłyszałam ciężkie kroki i zobaczyłam biegnącego za mną dyrektora. Spojrzałam na niego ostro i zatrzymał się w miejscu. Wzięłam głęboki oddech i z rozmachem otwarłam drzwi.
- Tutaj się!... p-p-p… p-pu-k-ka! – nauczycielka najwyraźniej chciała od razu zbesztać wchodzącego bez pytania człowieka, ale gdy tylko zobaczyła kto to jest, zaczęła się jąkać z przerażenia. Rozejrzałam się po klasie. Ben siedział w środkowym rzędzie w przedostatniej ławce. Sam! I wyglądał na lekko zaskoczonego. No! W końcu nie codziennie widuje mnie w takim stroju i na dodatek tak mocno wkurzoną.
- Pani Morgan? – zapytałam w kompletnej ciszy jaka zapadła w klasie po moim wejściu. Kobieta przez dłuższą chwilę milczała. Wreszcie udało jej się piskliwie potwierdzić własne nazwisko. – I jest pani tutaj wychowawczynią. – ni to zapytałam ni stwierdziłam. Nauczycielka najwyraźniej mnie nie pamiętała, pomimo, że jakieś półtora miesiąca wcześniej odbyło się zebranie dla rodziców, kończące rok szkolny i byłam na nim obecna.
- T-tak j-j-jestem tu wychowaw-wczyni-nią….
- I zdaje sobie pani sprawę z własnych obowiązków tutaj? – kiwnęła niepewnie głową. Podeszłam do niej miękkim krokiem. Zbroja leciutko podzwaniała przy każdym kroku. – To znakomicie. A czy wie pani, że jeśli jedno dziecko jest wyśmiewane przez resztę klasy i mówi pani o tym, to pani pieprzonym obowiązkiem jest upomnieć klasę, by dała mu spokój? – warknęłam wściekła, chociaż nie podniosłam głosu ani o ton. Kobieta głośno przełknęła ślinę.
- P-pani w-wybaczy, ale chłopiec, o którym raczy p-pani m-m-mówić, opowiadał innym uczniom jakieś niestworzone historie o smokach. Historie, które raczej nie mają szansy istnieć. – kobieta leciutko odzyskała utraconą równowagę.
- Niestworzone historie?
- Tak.
- A czy pani w ogóle zdaje sobie sprawę z istnienia Smoczych Jeźdźców?
- Oczywiście. – prychnęła.
- I dalej pani twierdzi, że te historie były nieprawdziwe?
- Tak! Bo cóż o smokach może wiedzieć ośmioletni chłopiec?
- Ben, chodź do mnie na chwilę – powiedziałam miękko do syna. – Powiedz mi, co dokładnie opowiadałeś i dlaczego.
- To były zajęcia o dziwnych znanych nam stworzeniach. Opowiadałem wtedy, że bardzo lubię smoki, bo są miłe, inteligentne i zawsze fajnie jest się z nimi bawić. – no tak, po takiej wypowiedzi nie dziwiłam się już reakcji dzieci, ale wychowawczyni powinna inaczej zareagować.
- No! Widzi pani?... To jakieś brednie wyssane z palca! Miałam nawet zamiar porozmawiać o tym z jego rodzicami, bo prawdę mówiąc ostatnimi czasy chłopak zaczął bardzo opuszczać się w nauce, chodzi rozkojarzony i senny. – nauczycielka najwyraźniej zaczynała się rozkręcać. –A pani kim jest dla Bena? – zaatakowała mnie nagle. – O jego nauce nie będę rozmawiać z nikim poza jego rodzicami.
- Już to pani zrobiła. Rozmawia pani z kimś innym. Ze Smoczym Jeźdźcem. – warknęłam, bo zaczynała mi bardzo grać na nerwach. – Poza tym, Ben jest moim synem, więc mam prawo interesować się jego nauką.
Z przyjemnością patrzyłam, jak przerażone oczy kobiety robią się coraz szersze, gdy dotarło do niej, co właśnie powiedziałam.

Mój ból cz 38.

- A teraz mnie posłuchaj. – syknęłam. – Nie życzę sobie już nigdy usłyszeć od mojego syna, że jest tutaj wyśmiewany przez swoich rówieśników, a jego wychowawczyni nic z tym nie robi. – zbliżyłam się do niej tak blisko, że nieomal stykałyśmy się piersiami. – Mój syn ma prawo opowiadać o smokach, bo wśród nich się wychowuje… Są dla niego na porządku dziennym. Ja i jego tata jesteśmy Smoczymi Jeźdźcami… A co do tego, że Ben chodzi ostatnio rozkojarzony... jest to wynikiem tego, iż jego ojciec walczy o życie od dwóch tygodni, po walce jaką stoczyliśmy, by mieszkańcy St Andrews mieli spokój tutaj i bezpieczne życie. Więc mój syn ma prawo być zmartwiony, rozkojarzony i smutny! – kobieta zachłysnęła się, słysząc te słowa. – Więc teraz tak. Zabieram aktualnie Bena do domu. Przez najbliższy miesiąc mniej więcej, będzie jeszcze uczęszczać do szkoły, ale jeśli choćby najmniejszym słówkiem poskarży się na cokolwiek związanego z pani osobą bądź innymi uczniami, nie będę już taka pobłażliwa jak jestem teraz. Ostrzegam więc! Jedno słowo z ust mojego syna, a utrata pracy w tej placówce i w jakiejkolwiek innej, będzie pani najmniejszym zmartwieniem i karą. Ten miecz – płynnym ruchem dobyłam go – to legenda. Prawdopodobnie go poznajesz, bo we wszystkich opowieściach o Smoczych Jeźdźcach, pojawia się tylko jeden o czerwonej klindze i rękojeści w kształcie sokoła. Wiedz więc, że nie zawaham się obciąć ci nim głowy, gdy doprowadzisz mnie do furii. – kobieta ze strachu oparła się o blat biurka. – Ben – zwróciłam się do syna – zbieraj swoje rzeczy. Na zewnątrz czeka na ciebie przyjaciel.
Wyszliśmy po chwili z klasy. Uczniowie wraz z wciąż przerażoną kobietą, podążyli za nami, ciekawi jak dostaniemy się do domu. Oni jeszcze nie widzieli Gryfa. Wyszliśmy przed szkołę. Dzieci wrzasnęły, gdy ujrzały wielkiego jaszczura, spokojnie czekającego na nas. Niesamowity efekt dawał fakt, że zwierzę było wyższe i ponad dwukrotnie dłuższe od budynku ich szkoły!
- Gryf! – krzyknął szczęśliwy Ben i podbiegł do smoka. Ten zniżył swój wielki łeb tak, by chłopiec mógł przytulić się do jego pyska. Rozległ się głuchy pomruk, gdy młody zaczął drapać jaszczura po szczęce.
- Wsiadaj już. – powiedziałam miękko. Gryf parsknął, owiewając chłopca smugą dymu, złapał go za bluzkę i ostrożnie umieścił na swoim grzbiecie, pomiędzy jednym, a drugim szpikulcem. Popatrzyłam ostro na nauczycielkę syna i szybko wdrapałam się na grzbiet mojego wierzchowca. Usiadłam tuż za synem, by w razie konieczności móc go asekurować. Rozległ się szmer podziwu, gdy Gryf z suchym odgłosem dartego pergaminu, rozpostarł potężne skrzydła. Uniósł je wysoko, przykucnął mocno i wystrzelił w powietrze. Stających na dole owionął potężny podmuch wiatru spod jego skrzydeł i dobiegł radosny okrzyk mojego syna. Gryf odpowiedział na to, równie radosnym rykiem, a spomiędzy jego szczęk wystrzelił długi strumień ognia.
- Nie popisuj się!!! – skarciłam go w myślach. Smok ściągnął jedno skrzydło i zawrócił w stronę Posiadłości. Gdy tylko wylądowaliśmy, Ben wrzasnął uradowany:
- Super mamo! Ale dałaś pokaz! Szacun!
- Dzięki młody. A teraz do nauki. I bez dyskusji. – powiedziałam, idąc z nim do biblioteki, gdzie rozłożył swoje książki i zaczął się uczyć. Siedziałam z nim przez dobrą godzinę, by w końcu lekko głodna, pójść do kuchni. Zastałam w niej Garretta.
- Stało się coś? – zapytał z niepokojem w głosie.
- A czemu pytasz?
- Strój Jeźdźca, miecz… Na co dzień raczej nie chodzisz tak ubrana. – zauważył, mierząc mnie krytycznym wzrokiem.
- Aaaa, nic wielkiego. Nauczycielka Bena zaczęła się nieodpowiednio zachowywać wobec małego, wiec ukróciłam jej swawole. – zaśmiałam się.
- Żyje?
- Oczywiście! – oburzyłam się lekko - Ale to od niej i jej zachowań w najbliższych tygodniach zależeć będzie, jak długo. – chwyciłam kubek kawy i wyszłam z pomieszczenia. Natychmiast skierowałam się do sypialni, bowiem od zbroi robiło mi się coraz goręcej. Szybko ściągnęłam ją z siebie, pozostawiając spodnie i koszulę z podwiniętymi rękawami. Poszłam do sali, gdzie leżał Aidan. Tuż przed nią o mały włos nie zderzyłam się z lekarzem, który właśnie z niej wychodził. Był blady, przemęczony, ale dziwnie radosny.
- Pani Elena! Właśnie miałem po panią iść. – powiedział.
Zaniepokoiłam się lekko.
- Coś się stało?
- Wybudziliśmy pani męża ze śpiączki. Pozytywnie reaguje na wszystkie bodźce, leki coraz lepiej działają, więc nie zagraża mu już niebezpieczeństwo. – wyznał szczerze. Początkowo myślałam, że żartuje, wytrzeszczyłam więc tylko na niego oczy i ciężko oparłam się o ścianę. Zacisnęłam dłoń na kubku, by opanować jej drżenie. Po kilku minutach zdołałam się uspokoić na tle, że wolnym krokiem weszłam do sali. Spojrzałam na Aidana, który natychmiast się do mnie słabo uśmiechnął.
- Jak się czujesz kochanie? – zapytałam go, podchodząc do jego łóżka.
- Bardzo słabo… Dziękuję, że tutaj przy mnie byłaś. – powiedział cicho i pocałował mnie suchymi ustami w dłoń. Przyjrzał mi się uważniej. – Co się stało? Ktoś nas zaatakował?
- Nie, nic z tych rzeczy. Spokojnie. – odparłam czule.
- Więc skąd ten strój? - -zapytał zaskoczony.
- Nastraszyłam kogoś.
- Żartujesz?!... Dlaczego?
- Byłam w szkole Bena… Opowiedział mi dziś rano, że jest mu źle w jego klasie z rówieśnikami i wychowawczynią. Poleciałam tam więc na Gryfie, by z nią poważnie porozmawiać, bowiem, nie spodobało mi się to, co usłyszałam od naszego syna. – wyjaśniłam po chwili.
- Dzielna moja dziewczynka. – zaśmiał się. – I tak, pamiętam, ile masz lat. – mruknął. – Ale dla mnie zawsze będziesz tą młodziutką Eleną, w której się zakochałem... Przyprowadzisz mi tutaj Bena i bliźniaki?
- Jeśli tego chcesz, to jasne – odparłam z uśmiechem i wstałam z krzesełka. Chwilę później zajrzałam do pokoju chłopców. Bałagan jaki tam właśnie panował, lekko mnie przeraził, bo wiedziałam, kto będzie musiał to posprzątać. Dwóch małych architektów!
- Chłopcy. – powiedziałam, przerywając im tym samym rysowanie jakichś skomplikowanych budowli. – Chodźcie. Wasz tata się obudził.
Danny i Sergio wydali okrzyk radości i porzucili swoje malowidła, by chwilę później zawisnąć mi na szyi. Przytuliłam dwóch urwisów i trzymając każdego za rękę, skierowałam się do biblioteki, gdzie z nosem w książce siedział Ben.
- Chodź skarbie. Tata się obudził i czeka na waszą trójkę. – Ben wytrzeszczył na mnie oczy, a potem z prędkością błyskawicy, popędził w stronę skrzydła szpitalnego. Szybkim krokiem udałam się za nim. Gdy dotarłam pod salę Aidana, drzwi były otwarte na oścież, a Ben niemal przykleił się do ręki mojego ukochanego. Bliźniaki widząc uśmiechniętego tatę, szybko rzuciły mu się na drugą rękę. Podchodząc do łóżka, zauważyłam łzy szczęścia w oczach Aidana.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 4373 słów i 24481 znaków.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AuRoRa

    Dobry sposób na nauczycielkę ;) Uśmiałam się przy czytaniu, wyobrażając sobie ich miny, to było piorunujące :)

    4 gru 2018

  • elenawest

    @AuRoRa dziękuję, miło mi, że się podoba 😁

    4 gru 2018

  • igor

    Piękne, aż mi się łezka zakręciła w oczach. Tak trzymać. Zresztą muszę przyznać, a pewnie już to mówiłem, że jesteś moją ulubioną autorką opowiadań na tym portalu.  :kiss:  :ciuch:  :bravo:

    1 cze 2016

  • elenawest

    @igor ooo, tego nie mowiles :-D dziekuje pieknie :-* az sie zarumienilam :-D

    1 cze 2016