W blasku Sygnetów XIV

W blasku Sygnetów XIVUtwór ten jest fikcją literacką. Wszelkie nazwy postaci oraz zdarzenia są fikcyjne. Wszelkie podobieństwo do autentycznych osób żywych lub zmarłych, miejsc lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe. Wszystkie postacie w tym utworze biorące udział w czynnościach seksualnych mają ukończone 18 rok życia. Miłego czytania!

     Małgorzata stała w progu łazienki, drżąc całym ciałem. Światło padało ostro na jej bladą twarz, oczy miała czerwone od łez, które wciąż napływały. W ciąż nie mogła przestać czy to się nie dzieje naprawdę. Jeszcze pięć minut temu była pewna, że patrzy na pierwsze efekty chemii, włosy, zęby, smoła… wszystko pasowało. A teraz? Aleksander od tak twierdzi, że nagle wyzdrowiał, dzięki magii jakiegoś zaczarowanego pierścienia.
     – Czyli to jednak prawda? – wyszeptała, głos jej się załamał na ostatnim słowie.
     Aleksander był spokojny. Zbyt spokojny. Jakby właśnie powiedział jej, że zrobił kawę, a nie że od tak wypluł ze swego wnętrza raka.
     – Wygląda na to, że tak – odparł, wyciągając do niej otwartą dłoń. – Ale i tak będę musiał to zweryfikować.
     – Jak? – zapytała obserwując jego nonszalancki gest.
     Zawahała się przez sekundę. Podała mu swoją jeszcze drżącą dłoń. W następnej chwili przyciągnął ją mocno do siebie, tak mocno, że poczuła każdy mięsień jego nowego ciała. Jej sutki pod koszulką stwardniały przy kontakcie z jego ciałem, jakby posiadały własną świadomość i zdecydowały się że chcą się wbić w jego twarde ciało.
     – Tak jak powinno się weryfikować takie rzeczy – powiedział z lekkim, ciepłym uśmiechem. Dłońmi objął jej twarz, kciukami otarł łzy, które spływały jej po policzkach. – Ojciec podpisze mi skierowanie na badania w medycynie pracy. Powiem lekarzowi, że chcę RTG płuc i tomografię głowy. Jak będzie marudził, pokażę stare wyniki i powiem, że sprawdzam, czy jest ekspansja, czy recesja. A jak dalej będzie się stawiał, zaproponuję kopertę wypchaną sianem.
     Małgorzata zamrugała. W jej oczach błysnęło coś nowego, była to nadzieja, tak jasna, że aż bolała.
     – Mogę ci to ogarnąć jeszcze dzisiaj – powiedziała szybko. – Jak Piotra nie będzie w biurze, zadzwonię i powiem, że potrzebuję jego podpisu. Natychmiast.
     – Dzisiaj mam trochę innych spraw do ogarnięcia – uśmiechnął się szerzej. – Jutro z rana pojadę na te badania. W sobotę muszę jeszcze dostarczyć raport do Radomia. A ty… – musnął palcem jej policzek – musisz być pod telefonem. Na wypadek, gdyby Agata potrzebowała transportu.
     – Rozmawiałeś już z nią? – zdziwiła się. – Kiedy znalazłeś na to czas?
     – Wczoraj, zanim zacząłem kopiować, przeczytałem kawałek ostatniego pamiętnika – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Wyglądało na to, że Daria wzięła ją na cel. Powiedziałem jej wszystko. Żeby nie wychodziła sama, żeby zawsze ktoś jej towarzyszył.
     – Nie dała po sobie poznać, że się czegoś obawia – przyznała cicho.
     – W końcu to moja siostra – rzucił z zadziornym uśmiechem i puścił jej oczko.
     Potem uniósł jej podbródek i złożył na ustach delikatny pocałunek, krótki, ciepły i pewny siebie.
     – Dobra, muszę ogarnąć ten bałagan, który narobiłem po przebudzeniu.
     Chwycił ją ramieniem w talii, obrócił z gracją, jakby tańczyli, aż jej pośladki oparły się o szafkę z umywalką. Jeszcze raz musnął jej wargi, tym razem szybciej, z lekkim uśmiechem, po czym odsunął się, złapał rolkę ręczników papierowych, kosz na śmieci i wyszedł.
     Małgorzata została chwilę w miejscu, patrząc w pustkę po nim. Jego plecy, ramiona, biodra, wszystko wyglądało jak wykute przez greckiego rzeźbiarza, który wiedział dokładnie, do czego mężczyzna został stworzony. Coś głęboko w niej wiedziało, że to ciało zostało stworzone wyłącznie po to, by zaspokajać kobiece pragnienia.
     Dopiero po chwili poprawiła zsuwającą się z ramienia koszulkę, przygryzła dolną wargę i powoli ruszyła za nim, jakby wciąż nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę.
     Małgorzata weszła do sypialni i zatrzymała się w progu. Aleksander klęczał na podłodze, widziała wyraźnie nagi tors, tylko cienkie, luźne spodnie od piżamy, które ledwie trzymały się na biodrach. Powoli, metodycznie wycierał smolistą maź ręcznikami papierowymi. Każdy ruch ramion, każdy skurcz mięśni pleców pod jego skórą sprawiał, że między jej udami coś się zaciskało boleśnie mocno. Mięśnie pracowały jak dobrze naoliwiona maszyna, płynnie, mocno, bez najmniejszego wysiłku. Oczami wyobraźni widziała już, jak te same ręce, te same plecy pracują nad nią, powoli, metodycznie, a potem coraz szybciej i głębiej, aż nie będzie w stanie złapać oddechu.
     Przysiadła na skraju łóżka, założyła nogę na nogę i zacisnęła uda tak mocno, że poczuła pulsowanie w łechtaczce. Wilgoć przesiąkała już przez cienką bawełnę majtek. Oddychała płytko, prawie bezgłośnie, żeby tylko nie zdradzić, jak bardzo jest mokra. Starała się patrzeć na jego ręce, a nie na to, jak napięte pośladki rysują się pod cienkim materiałem.
     Aleksander uniósł jedną z szaro-żółtych bryłek między palcami, obejrzał ją pod światło.
     Wydaje mi się, że te badania, to tylko formalność – powiedział spokojnie, nie odwracając się. – Ale dla świętego spokoju je zrobię.
     – Skąd… takie przekonanie? – wyszeptała, głos drżał jej nie tylko z emocji.
     Odwrócił głowę przez ramię i spojrzał na nią długo, leniwie, jakby wiedział dokładnie, co z nią robi.
     – Po pierwsze – uniósł bryłkę – tak właśnie wyglądają guzy nowotworowe w płucach i mózgu. Po drugie – wskazał na rozsypane przy poduszce białe odłamki – to moje stare plomby. Sprawdź sobie, jak chcesz. Nie mam już dziur. Lewą górną szóstkę miałem osuniętą, a ósemka wykorzystała miejsce i położyła w to miejsce siódemkę… teraz wszystko w moich ustach wygląda idealnie.
     Zamilkł na moment, potem spojrzał prosto w okno, jakby testował ostrość.
     – I po trzecie… widzisz tę muchę na szybie? Jestem w stanie stąd dostrzec przebiera odnóżami. Bez okularów. A przecież miałem wadę minus cztery siedemdziesiąt pięć i minus cztery i pół. Byłem praktycznie ślepy.
     Wstał powoli. Widziała w lustrze jak jego mięśnie brzucha napięły się w osiem twardych, perfekcyjnych kwadratów. Spodnie zsunęły się odrobinę niżej, odsłaniając linię V, która znikała pod materiałem. Stał tak przez sekundę – trzymając zawiązany worek – i spojrzał na nią w lustrze. Prosto w oczy. Z lekkim, drapieżnym uśmiechem.
     Potem, jakby nigdy nic, zmienił się. W jednej chwili mięśnie stały się „normalne”, wysportowane, ale znajome. Jeszcze raz spojrzał na nią w odbiciu, ujrzał szeroko otwarte oczy i usta i powoli, bardzo powoli wrócił do swojego nowego wyglądu. Szersze barki, grubsze ramiona, brzuch jak rzeźbiony kamień. Bez jednego grama tłuszczu. Bez jednej blizny.
     – Kamień cienia i kamień snów – powiedział cicho, głosem niskim i ciepłym. – Dzięki nim mogę wyglądać, dokładnie tak jak zechcę. W każdej chwili.
     Puścił jej oczko, odwrócił się i wyszedł wynieść worek.
     Małgorzata została na łóżku, z nogą założoną tak mocno, że aż bolało. Czuła, jak gorąco między udami zamienia się w palący, nie do zniesienia ogień. W końcu wstała, niepewnie, na drżących nogach i niemal biegiem uciekła do łazienki, zamykając za sobą drzwi, jakby bała się, że jeżeli nie znajdzie ujścia dla swego podniecenia, to za chwilę rzuci się na Aleksandra jak suka w rui.

***

     Aleksander pchnął ciężkie, dębowe drzwi i wszedł do środka. Dzwonek nad jego głową nie zadźwięczał ostro, jak zwykłe mosiężny dzwonek, wydał z siebie jeden czysty, głęboki ton, jakby ktoś musnął palcem kryształową czarę. Dźwięk rozlał się po wnętrzu i gasł powoli, zostawiając w uszach przyjemny, ciepły pogłos.
     Powietrze było gęste, nasycone. Nie pachniało już tylko ziołami, woskiem i starym drewnem, pachniało domem. Tym prawdziwym, którego nigdy nie miał. Zapach ten wślizgiwał mu się pod skórę, rozgrzewał klatkę piersiową, osiadał na języku jak miód z lipy. Półmrok nie był już tylko mrokiem, był ciepłym kokonem. Światło świec nie migotało nerwowo lecz tańczyło leniwie, jakby samo drewno oddychało ogniem.
     Przesunął wzrokiem po kontuarze, po regałach. Ornamenty, które wcześniej widział tylko jako ozdobne rzeźbienia, liście dębu, kwiaty ostu, splątane pnącza teraz wydawały się bardziej żywe niż podczas jego ostatniej wizyty. Delikatna, zielonkawa poświata pulsowała w nich powoli, w rytm jego własnego serca. Drewno oddychało razem z nim. Gdy spojrzał dłużej, miał wrażenie, że pnącza lekko się prostują, że liście drgnęły, witając go.
     Zatrzymał się pośrodku sklepu i zamknął na moment oczy. Czuł, jak sygnety na palcach rozgrzewają się lekko, nie parzą, a jedynie przypominają o swojej obecności ciepłym, głębokim mruczeniem. Magia nie była już czymś obcym, co czai się w kątach. Była wszędzie. W powietrzu, w drewnie, w jego krwi.
     W tym miejscu czuł się… kompletny.
     Otworzył oczy i uśmiechnął się pod nosem, mały, prawie niezauważalny uśmiech człowieka, który właśnie wrócił do domu po bardzo długiej, bardzo bolesnej nieobecności.
     „Cholera” – pomyślał, wciągając powietrze głębiej. – „Sporo bym oddał, żeby wszędzie czuć się tak jak tutaj. Jak ryba w wodzie. Jak król we własnym królestwie.”
     Stał jeszcze chwilę w miejscu, pozwalając, żeby sklep go objął, naprawdę objął, ciepłym, żywym półmrokiem. Dopiero potem ruszył powoli w głąb, gdzie światło świec malowało na jego twarzy złote smugi, a ornamenty w drewnie odpowiadały cichym, radosnym błyskiem.
     Aleksander zamrugał, jakby dopiero co wynurzył się z ciepłej, gęstej wody. Otrząsnął się lekko i przypomniał sobie, po co tu przyszedł. Spojrzenie powędrowało w górę, na sam szczyt regału, tam gdzie ostatnio rozciągał się w leniwej drzemce kocur, niczym władca tego miejsca.
     Bastion był dokładnie tam, gdzie być powinien. A właściwie… go nie było. Tylko dwoje bursztynowych oczu, z cienkimi gadzimi źrenicami zdawały się świecić w absolutnej czerni, jakby sam mrok przyglądał się przybyszowi z wysokości. Reszta kocura rozpływała się w cieniu tak doskonale, że można było odnieść wrażenie, iż regał jest pusty, a ciemność żyje własnym życiem.
     – Cześć, Bastion – powiedział cicho Aleksander, unosząc kąciki ust w uśmiechu, który nie był ani uniżony, ani pewny siebie, był po prostu szczery.
     Kocur odpowiedział po swojemu, ledwie zauważalnie pochylił łeb, przymknął powieki w powolnym mrugnięciu, a długi, puszysty ogon leniwie machnął, zgarniając niewidzialną kurtynę powietrza.
     – Mam coś dla ciebie.
     Aleksander podszedł do kontuaru, postawił na blacie szeleszczącą jednorazówkę i rozwinął ją. Zapach świeżego tuńczyka rozlał się natychmiast, ciężki, słony, kusząco morski.
     – Podobno lubisz dobrą rybkę – mruknął, wyciągając z foliówki spory kawałek zawinięty w pergaminowy papier. – Może ćwierć kilo to dla takiej bestii jak ty zaledwie przystawka… ale zawsze to tuńczyk prosto z porannego targu.
     Rozwinął papier, odsłaniając różowe, lśniące mięso. Uniósł wzrok, szukając zachęty w bursztynowych ślepiach.
     Regał był pusty.
     Zamarł na ułamek sekundy. Potem powoli, bardzo powoli przeniósł spojrzenie na zacieniony kraniec kontuaru, dokładnie w to samo miejsce, z którego ostatnim razem Bastion wyłonił się z cienia.
     Najpierw pojawiła się ciemniejsza plama w już i tak ciemnym kącie. Potem plama nabrała kształtu, ciężkości, masy. Z mroku wyłonił się ogromny, matowo czarny kocur o sierści tak głęboko aksamitnej, że wydawała się pochłaniać światło niczym czarna dziura, czyniąc wtapianie się w cień dziecinnie prostym. Łapy stąpały bezszelestnie, futro nie odbijało blasku świec, lecz je połykało, podkreślając tylko te bursztynowe oczy, które teraz patrzyły prosto na Aleksandra.
     Bastion zatrzymał się tuż przed nim. Ten wyciągnął dłoń, ostrożnie, z szacunkiem. Kocur otarł się o nią pyskiem, po czym zniżył łeb do ryby i zaczął jeść. Wielkie kły błysnęły, gdy odrywał kolejne kęsy, a niski, gardłowy pomruk zadowolenia rozbrzmiał w ciszy sklepu.
     – Mam nadzieję, że ci smakowało – powiedział Aleksander, unosząc brew z lekkim rozbawieniem, gdy zobaczył, że ćwierć kilo tuńczyka zniknęło w trzech potężnych, niemal niedbałych kęsach.
     Chciał już zgarnąć pergaminowy papier, żeby nie zostawiać bałaganu na ladzie, ale nie zdążył. Wielka, matowo czarna łapa Bastiona opadła na papier z precyzją, która nie znosi sprzeciwu. W ułamku sekundy papier zajął się czarnym, bezgłośnym ogniem. Płomień był głęboki, jakby wycięty z nocy, nie dawał ciepła ani dymu. Po chwili nie zostało nawet popiołu, tylko idealnie czysta, lśniąca drewniana powierzchnia.
     Bastion uniósł łeb i spojrzał na Aleksandra spokojnie, niemal wyczekująco.
     Aleksander spojrzał w dół i dopiero teraz zauważył, że w drugiej dłoni wciąż trzyma zwiniętą, szeleszczącą jednorazówkę.
     – Dasz radę i z tym sobie poradzić? – uniósł brew, pokazując kawałek folii.
     Kocur przechylił łeb w niemal ludzkim geście sugerując aby położyć foliówkę przed nim.
     Aleksander położył folię na blacie. Bastion postawił na niej łapę, tym razem nawet nie mrugnął. Czarny ogień błysnął raz, krótko, bez woni spalonego plastiku, bez śladu. Tylko delikatny, podmuch musnął skórę dłoni Aleksandra, jakby sklep sam westchnął z zadowoleniem.
     Aleksander uśmiechnął się i powoli wyciągnął dłoń ku głowie kota. Bastion uniósł podbródek, odsłaniając miękkie, ciemne futro pod pyskiem jako wyraźne zaproszenie. Palce Aleksandra zanurzyły się w aksamitnej czerni i przesunęły leniwie po sierści kota. Kocur przymknął oczy, gardłowy pomruk przeszedł w głębokie, zadowolone mruczenie.
     – Będziesz tak miły i zawołasz swoją panią? – zapytał cicho Aleksander, nie przerywając głaskania.
     Bastion otworzył bursztynowe, spokojne oczy. Skinął łbem raz, zdecydowanie. Potem wstał, odwrócił się z gracją, która nie powinna mieścić się w tak wielkim ciele i po prostu… rozpłynął się w cieniu, z którego przed chwilę wcześniej wyłonił.
     Aleksander stał w półmroku, powoli przesuwając wzrokiem po rzędach buteleczek, suszonych ziół i dziwnych, pulsujących kamieni. Ciszę przerwał cichy, melodyjny szelest drewnianych koralików w przejściu na zaplecze, jakby poruszył nimi delikatny powiew wiatru.
     – Cześć – powiedział, odwracając się z lekkim uśmiechem.
     – Cześć – odpowiedział głosik tak cienki i dziewczęcy, że przez moment brzmiał jak dzwoneczek. W nim pobrzmiewała czysta, beztroska radość.
     Z zaplecza weszła dziewczyna. Wysoka, szczupła jak łania, z długimi, jasnoblond włosami. Grzywka była równo rozdzielona na boki, a po obu stronach głowy, tuż za uszami, związane miała dwa luźne, niskie kucyki, które delikatnie kołysały się przy każdym kroku. Duże, niebieskie oczy podkreślone ciemnym, kocim makijażem, mały zadarty nosek i drobne różowe usta sprawiały, że twarz wyglądała jednocześnie niewinnie i kusząco. Luźny top na cieniutkich ramiączkach w kolorze morskiej wody był tak cienki, że niemal delikatnie prześwitywał, odsłaniając kształtne, cięższe niż można by się spodziewać piersi, z widocznymi, sterczącymi sutkami. Beżowe, bardzo krótkie szorty ledwo zakrywały pośladki, a długie, idealnie gładkie nogi zdawały się nie mieć końca.
     Aleksander zamrugał. Raz. Drugi.
     – Przepraszam… spodziewałem się zobaczyć kogoś innego.
     Dziewczyna stanęła po drugiej stronie kontuaru, oparła się o niego biodrem i uśmiechnęła szeroko, patrząc mu prosto w oczy.
     – Umówiłem się z Różą, że przyniosę jej okulary, gdy wymienię szkła na zerówki. Możesz poprosić swoją siostrę?
     – Mamę… – poprawiła go melodyjnie, wciąż się uśmiechając. – Róża to moja mama.
     – Przepraszam, jesteście tak do siebie podobne.
     – Jestem Liliana, możesz mi mówić Lila – powiedziała i wyciągnęła w jego stronę wąską, bladą dłoń z paznokciami pomalowanymi na perłowy róż.
     – Aleksander, ale możesz mi mówić po prostu Aleks – odparł, ale zawahał się, patrząc na jej dłoń jak na coś potencjalnie niebezpiecznego.
     Lila uniosła brew, zerknęła na swoją rękę, potem znowu na niego.
     – Boisz się kobiet czy coś?
     – Po prostu słyszałem o klątwie, jaka na was ciąży – mruknął – W połączeniu z mocą kamienia życia może zrobić się naprawdę niebezpiecznie.
     Dziewczyna westchnęła teatralnie, sięgnęła lewą ręką do dekoltu i nagle, jakby zawsze tam był, na jej szyi zmaterializował się cienki łańcuszek, a na nim srebrny pentagram, który zalśnił delikatnym, lodowato-niebieskim światłem. Wyciągnęła go przed siebie, pokazując.
     – Mam talizman, nie masz się czego bać – rzuciła lekko, jakby mówiła o zwykłym naszyjniku, a nie o zabezpieczeniu przed śmiertelną klątwą.
     Aleks uznał, że to wystarczy. Wyciągnął dłoń i uścisnął jej chłodne, delikatne palce.
     Lila ścisnęła mocno, uśmiechając się szeroko, patrząc mu prosto w oczy. Po chwili jej spojrzenie zsunęło się na ich splecione dłonie. Nagle odwróciła jego rękę wierzchem do góry, szeroko otworzyła oczy i pisnęła:
     – Ej, ej, ej! – jej głosik podskoczył o oktawę, pełen czystego, dziewczęcego zachwytu. – To ty jesteś tym prywatnym detektywem!
     Pentagram na jej szyi zamigotał jaśniej, jakby i on się ucieszył.
     Aleksander spojrzał w dół. Na jego palcach cztery sygnety lśniły spokojnie, każdy wyróżniający się w osobliwy dla siebie sposób.
     – Tak, to ja nim jestem – powiedział spokojnie, czekając, aż dziewczyna cofnie dłoń z przerażeniem.
     Liliana nie cofnęła. Przeciwnie, jej uśmiech stał się jeszcze szerszy, niemal figlarny.
     – Czekałam na ciebie – rzuciła lekko. – Mama nie mogła się z tobą spotkać właśnie przez kamień życia.
     – Nie mogła po prostu założyć talizmanu, tak jak ty? – spytał, unosząc brew.
     – Moja mama to nie ja – odparła, powoli rozluźniając uścisk, ale nie puszczając całkowicie. – Zakładam, że wiesz, jak działa kamień życia. Uzdrowienie, wzmocnienie, odporność i te wszystkie… pierdoły. – powiedziała wysuwając swoją dłoń z dłoni Aleksandra i umieszczając obie dłonie złożone jedna na drugiej na blacie – Ale przede wszystkim napędza popęd seksualny, twój i kobiet wokół ciebie. Zwłaszcza tych blisko spokrewnionych.
     – Mniej więcej tyle powiedziała mi Róża – przyznał.
     – No właśnie. Działa jeszcze mocniej na kobiety, które ci się podobają… albo którym ty się podobasz. Nie musi to być miłość ani zauroczenie. Wystarczy zwykła sympatia, ciekawość, albo czysty popęd. Nawet koleżanka, która po prostu cię lubi, może – uśmiechnęła się szerzej, jakby opowiadała dowcip – „paść twoją ofiarą”, o ile jest w twoim guście.
     Aleksander uniósł kącik ust.
     – Niech zgadnę… Róża należy do którejś z tych grup?
     Lila skinęła głową z miną „a nie mówiłam”.
     – Do tego stopnia, że przyszła do niej sama bogini przeznaczenia i ostrzegła, żeby nie dotykała cię nawet palcem.
     Aleksander parsknął cichym śmiechem.
     – Boginie tak sobie wpadają na herbatę i pogaduchy?
     – Tym razem nie na herbatę – odparła poważnie, choć w oczach miała błysk rozbawienia. – Gdyby nie interweniowała, mama dziś nie dałaby rady się powstrzymać. Rzucilibyście się na siebie jak zwierzęta w rui. Po dziewięciu miesiącach ja miałabym słodką siostrzyczkę, a ty… – wzruszyła ramionami – po prostu przestałbyś istnieć.
     Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu.
     – Są jakieś wyjątki? – zapytał w końcu.
     – Oczywiście. Ja na przykład – Lila uniosła podbródek z dumą – jakiś czas temu nałożyłam na siebie klątwę o wiele potężniejszą niż ta, która ciąży na naszym rodzie.
     – Jaką klątwę?
     – Powiedziała ci  o Bogu odrodzonym w naszym świecie żywych? Nie tym z naszego panteonu, tylko o prawdziwym Stwórcy.
     – Nie powiedziała, ale… domyślam się, o co chodzi.
     – No więc ja złożyłam przysięgę, a właściwie klątwę, że nikt inny oprócz Niego nigdy nie będzie mógł ze mną tego robić.
     Aleksander zmrużył oczy.
     – I jak to niby działa?
     – Wszystkie cztery Aspekty, które stworzył jako pierwsze, pilnują, żebym nie zrobiła tego z żadnym innym mężczyzną – powiedziała tak po prostu, jakby opowiadała o nowym lakierze do paznokci. – Kamień życia może sobie szaleć, ile chce. Ja i tak pozostanę nietknięta.
     – To w takim razie po co ci ten talizman? – zapytał Aleksander, wskazując brodą srebrny pentagram, który wciąż delikatnie pulsował na jej szyi.
     – Dodatkowe zabezpieczenie – odparła Lila z leniwym uśmiechem – Chroni mnie, żebym przypadkiem nie zakochała się w jakimś przypadkowym chłopaku.
     – Rozumiem… – mruknął, przeciągając samogłoskę.
     – Poza tym, żebyś był w pełni świadomy – podjęła, opierając się łokciami o blat, przez co jej top lekko się poluźnił odsłaniając nieco większy skrawek dekoltu – kamień życia nie działa na kobiety, które ci się nie podobają. Jasne, teraz podobasz się większości, ale nie wszystkie muszą być w twoim typie. Na te „nieatrakcyjne” dla ciebie po prostu nie wpływa. Nie potęguje ich pragnień. I nie działa też na… – zawahała się, szukając właściwego słowa – szczęśliwie zakochane. Jeśli kobieta ma bratnią duszę, kamień nie ma szans. Nawet jakbyś jej bardzo pragnął, nie dopuści do zbliżenia.
     – Brzmi jak awaryjne zabezpieczenie…
     – Dokładnie – przytaknęła. – Kamień życia nie jest aż tak spaczony, jak mogłoby się wydawać. Nawet kobiety, które nie są dziewicami, po znalezieniu bratniej duszy będą w stanie ci się oprzeć. On dba o dobro swojego nosiciela… i o wszystko, co żywe wokół.
     – To dlaczego zmusza do kazirodztwa? – spytał spokojnie.
     Liliana zrobiła wielkie oczy, a potem parsknęła śmiechem tak szczerym, że jej kucyki zafalowały jak złote wstążki.
     – To nie deprawacja! – pokręciła głową, rozbawiona do łez. – To tylko łamanie zasad dotyczących śmiertelnych. I to nie wszystkich... głównie ssaków.
     Aleksander uniósł brew.
     – Stałem się nieśmiertelny?
     – Jeszcze nie – zachichotała. – Dzieli cię od tego siedem dziewic. Choć… niekoniecznie w klasycznym znaczeniu.
     – Doprecyzujesz co masz przez to na myśli?
     – Żeby osiągnąć pełną nieśmiertelność, musisz przespać się z siedmioma kobietami, które nigdy wcześniej nie przyjęły nasienia żadnego mężczyzny… albo – puściła mu oczko – przyjęły twojego więcej niż od wszystkich poprzednich razem wziętych. Każda kolejna wydłuża ci życie, wzmacnia ciało, duszę, wszystko. Po siódmej... Bum! Stajesz się nieśmiertelny. Do tego dzielisz się z nimi benefitami jeden do jednego. Dziewice dostają dokładnie to, co ty. Młodość, zdrowie, siła… nieśmiertelność. Pozostałe kobiety, w nieco mniejszym stopniu.
     Aleksander milczał, więc kontynuowała z tym samym figlarnym uśmiechem:
     – Gdy już będziesz miał pewność, że skompletowałeś siódemkę, musisz każdą „potwierdzić” jeszcze raz. I najlepiej – spojrzała na niego z udawaną powagą – sypiać z nimi regularnie. Żadnej nie wolno zaniedbać, bo harem to odpowiedzialność.
     Wyciągnęła otwartą dłoń, wierzchem do góry.
     – Dobra, daj te okulary.
     Aleksander zdjął je z nosa, złożył zauszniki i ostrożnie położył na jej dłoni.
     – Czyli można powiedzieć – powiedział powoli – że to, co wygląda na deprawację… w rzeczywistości jest mechanizmem, który zapewnia nieśmiertelność najbliższym mi kobietom.
     – Dokładnie – przytaknęła, zamykając palce na oprawkach. Uśmiech miała szeroki, niemal triumfalny. – Kamień życia po prostu wie, co robi.
     Liliana odłożyła okulary na blat i zaczęła otwierać kolejne szuflady, szperając w nich w pełnym skupieniu.
     – Ale w tym, jak to nazwałaś, haremie… mogę mieć więcej niż siedem dziewic? – zapytał Aleksander, obserwując ją uważnie.
     Liliana uniosła głowę i spojrzała na niego z błyskiem w oku.
     – Oczywiście, że tak… A, i żebym nie zapomniała…
     Przesunęła się kilka kroków w bok, schyliła się pod ladę i po chwili położyła przed nim spory pakunek zawinięty w surowe, lniane płótno, związany jutowym sznurkiem.
     – To dla ciebie – powiedziała. – Tu masz wszystkie runy, które możesz zobaczyć w oczach ludzi. Każda definiuje najsilniejszą cechę charakteru albo ich zestaw. Jest dokładny opis, czym dana dziewica się wyróżnia, jakie ma zdolności i jakie moce odblokujesz, gdy… no wiesz.
     Aleksander rozwiązał sznurek, rozwinął materiał. Na blacie spoczęła książka w ciemnobrązowej, miękkiej skórzanej oprawie, bez tytułu, bez ozdób, tylko delikatne wytłoczenia na grzbiecie. Przekartkował ją ostrożnie. Co dwie-trzy stronice widniała starannie narysowana runa, pod nią nazwa cechy, a dalej ręcznie zapisany, równiutki tekst. Wyglądało to na dziesiątki godzin pracy.
     – Róża sama to pisała?
     Liliana skinęła głową z dumą.
     – Nie mogła po prostu znaleźć gotowej książki i mi ją pożyczyć?
     – Uwierz, łatwiej przepisać wszystko w języku, który rozumiesz, i znakami, które znasz – uśmiechnęła się i puściła mu oczko, wracając do szperania w szufladach.
     – Coś się za to należy? – zapytał, zawijając księgę z powrotem.
     – Co ty, to prezent.
     – Dziękuję.
     – Nie ma za co – odparła, unosząc na niego wzrok i obdarowując go niewinnym uśmiechem.
     Chwilę później na blacie wylądował niewielki słój z przezroczystą, lekko niebiesko świecącą cieczą, obok skórzany przybornik, srebrna nerkowata miseczka i złożona ściereczka z mikrofibry. Liliana zerknęła w górę, na regał za ladą, nieco po prawej.
     Aleksander podążył za jej spojrzeniem. W pionowych przegródkach tkwiły dziesiątki grubych, zwiniętych rulonów grubego materiału, z których wystawały sznurki zakończone fiszkami.
     Dziewczyna podreptała kawałek, wróciła z lekką, trzy-stopniową drabiną z dębowego drewna, rozłożyła ją stopniami w stronę Aleksandra i wdrapała się na nią z gracją. Dopiero teraz zauważył, że ma na nogach sandałki na bardzo wysokich, drewnianych koturnach przez co jej nogi wydawały się jeszcze dłuższe, smuklejsze, niemal nierealne. Stała tyłem do niego, przeglądając fiszki, więc mógł spokojnie pozwolić sobie na to, by wzrok powędrował w górę, od kostek, przez łydki i uda, po ledwo okryte beżowym materiałem szortów pośladki. W kroku materiał przylegał do jej kobiecości, w taki sposób, że Aleksander oczami wyobraźni widział jej kobiecość. Jak na życzenie, Liliana wypięła się bardziej, pochylając się do przodu, dając Aleksandrowi jeszcze lepszą sposobność do podziwiania jej wdzięków tym razem pod nowym kątem.
     – Mam jeszcze jedno dość… niezręczne pytanie – zaczął, nie odrywając wzroku.
     – Wal śmiało.
     – Skoro to, co daje mi kamień życia, przenosi się przez nasienie… ma jakieś większe znaczenie, gdzie dokładnie się spuszczę?
     Liliana odwróciła głowę przez ramię. Aleksander zdążył w ostatniej chwili unieść spojrzenie na jej twarz. W niebieskich oczach dziewczyny błysnęło rozbawienie, jakby doskonale wiedziała, gdzie przed chwilą spoglądał.
     – Jasne, że ma – rzuciła Liliana, wracając do fiszek i uśmiechając się pod nosem.
     – Jeżeli spuścisz się kobiecie na ciało, będzie chciała jak najszybciej zebrać palcami twoją spermę i połknąć. Instynktownie poczuje, że te właściwości szybko wietrzeją.
     – Czyli nie mogę się spuścić do słoiczka i wręczyć komuś cudownego leku na raka?
     Liliana parsknęła śmiechem.
     – Chora musiałaby być pod wpływem kamienia, a ty musiałbyś jej ten „lek” zaaplikować dopochwowo. Ale wracając, to po kolei... jakbyś skończył bezpośrednio kobiecie w ustach, to nie ma mowy aby wypluła. Instynktownie połknie wszystko jakby od tego zależało jej życie.
     Na blacie tuż obok niego z miękkim stuknięciem wylądował rulon, który okazał się być kawałkiem zwiniętej skóry. Aleksander uniósł wzrok na ramiona, kark, kucyki… i zaraz po upewnieniu się, że Liliana jest odwrócona, jego spojrzenie powędrowało niżej, na pośladki napięte pod cienkim beżowym materiałem.
     – Połknięte nasienie działa trochę jak narkotyk. Daje sporo przyjemności, co prawda nie takiej jak po przyjęciu jej do cipki, ale ponoć można się od tego uzależnić. Kobieta będzie chodzić szczęśliwa przez jakieś cztery do pięciu dni, tylko z tego powodu, że miała okazję zrobić ci loda i skosztować twego nasienia. Ale po minięciu około doby, zacznie znowu fantazjować o robieniu ci loda.
     Kolejny skórzany zwój wylądował z głuchym stuknięciem. Aleksander aż drgnął. To oznaczało, że Liliana musiała się odwrócić i ujrzeć, że bezwstydnie przygląda się jej pośladkom. Szybko uniósł wzrok, ale blondynka wciąż stała tyłem. Albo nie zauważyła, albo udawała i nie ma nic przeciwko. Jego spojrzenie posłusznie wróciło na pośladki i na cienką kreskę materiału między udami.
     – Co do magicznych właściwości tego specyficznego eliksiru, to po połknięciu, znacznie poprawia się stan skóry, znika trądzik, jakieś pryszcze, skóra nie robi się tłusta, staje się nieco bardziej wygładzona i satynowa w dotyku. Leczy i na około tydzień poprawia odporność na takie drobne choroby jak przeziębienie czy grypa... no i na jakiś czas poprawia gospodarkę hormonalną, jeżeli kobieta miała wcześniej tego typu problemy.
     Trzeci rulon wylądował na blacie, lecz tym razem Aleksander nie oderwał wzroku od pośladków Liliany licząc na to, że ujdzie mu to na sucho, podobnie jak ostatnim razem.
     Liliana wypięła się odrobinę mocniej, jakby właśnie sięgała wyżej, po czym zaczęła schodzić z drabiny, bardzo powoli, z premedytacją kołysząc biodrami na boki. Każdy krok na wysokich koturnach wydłużał ten pokaz o kolejną sekundę. Gdy w końcu stanęła na ziemi i odwróciła się do niego, Aleksander zdążył podnieść spojrzenie dokładnie w chwili, gdy ich oczy się spotkały.
     Uśmiechała się szeroko, z triumfem i rozbawieniem.
     Podreptała bliżej, oparła się łokciami o blat tak, że jej piersi uniosły się kusząco, a dekolt topu opadł odrobinę niżej, przyciągając wzrok Aleksandra.
     – No i jak? – zapytała półszeptem, z błyskiem w oku. – Spodobał ci się pokazik?
     Aleksander uśmiechnął się uprzejmie.
     – Tak, ale…
     – Ale on ani drgnął? – dokończyła za niego, unosząc brew.
     Przytaknął głową.
     – Widzisz? – Lila puściła mu oczko. – Nawet gdy ci się podobam, ale ja tych uczuć nie odwzajemniam, kamień życia nie ma czego wzmacniać. Ale wyobraź sobie, jakby zamiast mnie stałaby tu moja mama – przewróciła oczami z rozbawieniem – to ty byś był twardy niczym skała, a ona dławiłaby się tobą bez opamiętania jakby jutra miało nie być.  
     – Wizja równie kusząca, co niebezpieczna – odparł Aleksander z chytrym uśmieszkiem.
     – Co nie? – odparła, prostując się z szerokim, wesołym uśmiechem.
     Liliana odłożyła na bok dwa rulony, zostawiając tylko jeden. Zaczęła go powoli rozwijać, a gdy skóra próbowała się zwijać, przycisnęła jej rogi srebrną miseczką i dwoma ciężkimi kryształami. Na pergaminie znajdował się wielki magiczny krąg otoczony rzędami drobnych znaków runicznych.
     – Wracając do twojego poprzedniego pytania – uśmiechnęła się pod nosem, nie podnosząc wzroku – gdy skończysz tam, gdzie kończyć się powinno, czyli w cipce… gwarantujesz kobiecie rozkosz nie z tej ziemi.
     Przesunęła palcem po jednej z run, jakby sprawdzała, czy farba dobrze się trzyma.
     – Prościej będzie zacząć od kobiet, które nie są dziewicami. Efekt uczucia rozkoszy jest nieco mocniejszy niż przy połknięciu. Starsze panie będą wyglądały coraz młodziej, zmarszczki się wygładzą, skóra nabierze jędrności, umysł staje się ostrzejszy, a co najistotniejsze, zostaną uleczone ze wszystkich chorób, nawet tych śmiertelnych.
     Przerwała na moment. Wzięła okulary Aleksandra, rozłożyła je z cichym kliknięciem zauszników, chwyciła złożoną ściereczkę z mikrofibry. Chuchnęła ciepłym oddechem na szkła, które zaparowały delikatnie i zaczęła przecierać je okrężnymi ruchami, co chwilę unosząc do światła, by sprawdzić, czy nie pozostała na nich jakaś skaza. Ruchy miała powolne, niemal pieszczotliwe.
     Gdy skończyła, odłożyła okulary z powrotem na blat i kontynuowała, sięgając po słój z niebiesko świecącym płynem.
     – Jeśli obierzesz sobie za cel kobiety powyżej dwudziestu pięciu lat – zerknęła na Aleksandra z ukosa, z błyskiem rozbawienia w niebieskich oczach – będziesz je odmładzał za każdym razem, gdy skończysz w ich wnętrzu. Ale nie da się tego przyspieszyć, kończąc w nich po kilka razy dziennie. Nie zwiększysz efektywności tego działania robiąc to częściej niż raz na tydzień. Przez siedem dni zegar biologiczny cofa się o około rok, potem dopiero może ruszyć dalej.
     Otworzyła słój, w środku zalśniła przezroczysta, delikatnie lśniąca niebieskim światłem ciecz. Wyjęła ze skórzanego przybornika długą szpatułkę zakończoną miękkim wacikiem. Lewą ręką uniosła okulary nad srebrną nerkowatą miseczką, prawą zaczęła nabierać płyn i ostrożnie, z precyzją jubilera, nanosić go na wewnętrzną stronę szkieł. Każdy ruch był spokojny, równomierny, niebieskawa warstewka rozlewała się po szkle jak żywa.
     – A jak już jej zegar biologiczny cofnie się do tych magicznych dwudziestu pięciu lat? – zapytał Aleksander cicho, jakby bał się, że głośniejsze słowo mogłoby zakłócić delikatną równowagę magii.
     Liliana uniosła kącik ust, nie odrywając wzroku od szkieł.
     – Wtedy będziesz wydłużał jej życie w tym stanie. Rok za każdym razem, gdy dojdziesz w środku. Chyba że… – zerknęła na niego kątem oka, a w jej głosie zabrzmiała figlarna nuta – dojdziesz w niej zbyt dużą ilość razy. Wtedy przeskakuje do grupy dziewic. Bum. Pełny pakiet.
     Ostrożnie, jakby trzymała coś żywego, ułożyła okulary dokładnie na środku kręgu, w taki sposób, by niebieskawy płyn na wewnętrznej stronie szkieł pozostał równą, lśniącą warstewką. Przetarła dłonie o siebie, nabrała głęboko powietrza, przymknęła powieki na ułamek sekundy. Potem położyła obie dłonie płasko na skórze, tuż przy krawędzi kręgu.
     Białe światło wystrzeliło w górę, tworząc czystą, świetlną kolumnę. Runy zapłonęły jak rozżarzone srebro, a okulary zostały spowite światłem, jakby same były z niego wykonane. Potem wszystko nagle zgasło i wyglądało tak jak wcześniej, tylko runy jeszcze delikatnie się srebrzyły.
     Liliana sięgnęła po paczkę chusteczek, wyłuskała jedną z szelestem i ostrożnie, samym rogiem, dotknęła szkła – najpierw lewego, potem prawego.
     – Wygląda na to, że się udało – powiedziała z cichym, zadowolonym westchnieniem.
     Podniosła oprawki, raz jeszcze przetarła szkła, sprawdziła pod światło – zero wilgoci, tylko subtelna, perłowa poświata. Przyłożyła je do oczu, spojrzała przez nie najpierw z jednej strony, potem z drugiej.
     – Najtrudniejsza część zrobiona – uśmiechnęła się szeroko i odłożyła okulary na blat z delikatnością, z jaką odkłada się nowo narodzone dziecko.
     Zamknęła słój z cichym kliknięciem, odsunęła srebrną miseczkę i zaczęła zwijać wielki płat skóry, na którym runy już przygasły, a krąg stał się jedynie rysunkiem.
     – A te, które dzięki tobie znowu można zaliczyć do grupy dziewic – podjęła, nie przerywając pracy – dostają pełny pakiet, dokładnie jak ty. Podobnie kobiety, dla których będziesz tym pierwszym, życie wydłużone, wszystkie choroby znikają, skóra robi się idealnie gładka, bez jednego włoska. Jakby ktoś je właśnie stworzył na nowo.
     Zwinęła rulon, zawiązała rzemykiem i rzuciła Aleksowi spojrzenie, w którym błysnęło coś między naukową fascynacją, a diabelską radością.
     Liliana chwyciła kolejny zwój, spojrzała na fiszkę przywiązaną sznurkiem, skinęła głową do siebie i rozwiązała węzeł. Skóra rozwinęła się z cichym szelestem, odsłaniając zupełnie inny krąg.
     – Między prawdziwymi dziewicami, a tymi, które już nimi nie są, jest jedna zasadnicza różnica – powiedziała, obciążając rogi rulonu.
     Rzuciła Aleksowi szybkie, bystre spojrzenie.
     – Jeżeli kobieta jest dziewicą, może posiadać magiczne zdolności. Dokładnie opisane w książce, którą ci dałam.
     Uniosła okulary i ostrożnie położyła je w samym centrum nowego kręgu, a szkła zalśniły, odbijając na swojej powierzchni oraz run.
     – Myślałem, że wszystkie dziewice je posiadają – wtrącił Aleksander.
     – Nie wszystkie mają wyraźnie wyróżniającą się cechę – odparła, nie odrywając wzroku od okularów. – Bez tego nie mają zdolności. Po prostu.
     – Rozumiem.
     Drobna blondynka położyła smukłe palce na krawędzi skóry, przymknęła oczy. W ułamku sekundy z kręgu wystrzeliła, srebrno-błękitna kolumna światła. Gdy blask przygasł, Liliana nawet nie sprawdzała. Uśmiechnęła się pod nosem, wyraźnie zadowolona.
     Odłożyła okulary na bok i zaczęła zwijać rulon.
     – Jednak dziewice, które te zdolności posiadają, mogą ci je przekazać – podjęła, zawiązując rzemyk jednym zręcznym ruchem. – Warunek jest prosty, to ty musisz być tym pierwszym. Po rozdziewiczeniu i przyjęciu ciebie w środku będą mogły świadomie korzystać ze swoich zdolności. Ty za to zyskujesz je na zawsze.
     Zawiązała supeł, odłożyła rulon i spojrzała Aleksowi prosto w oczy.
     – Ale jeżeli ktoś inny rozdziewiczy taką dziewczynę przed tobą – jej głos stał się cichy, niemal pieszczotliwy – jej zdolności przepadają na zawsze. I choćbyś potem kończył w niej tysiąc razy, choćbyś przewyższył wszystkich poprzednich partnerów razem wziętych… nie odzyska ich. Za to – dodała z leniwym, drapieżnym uśmiechem, sięgając po ostatni rulon – jedyne co zdziałasz w ten sposób, to sprawisz, że każdy, kto ją miał przed tobą, już nigdy nie będzie w stanie stanąć na baczność.
     Jej palce musnęły fiszkę ostatniego zwoju.
     Liliana rozwinęła ostatni rulon jednym płynnym ruchem. Skóra rozpostarła się na blacie, odsłaniając magiczny krąg.
     – Nie możesz więc pozwolić, aby stracić jakieś przydatne zdolności, które są w zasięgu. Tym bardziej, że niektóre z nich są bardzo rzadkie – powiedziała, wodząc opuszkami po runach, jakby sprawdzała ich temperaturę.
     – To te cechy nie występują w takiej samej częstotliwości w populacji? Można byłoby zakładać, że są równomiernie rozłożone?
     Pokręciła głową, nie odrywając wzroku od rysunku.
     – Wszystko zależy od środowiska. Weźmy na przykład taką cechę jak wstrzemięźliwość – palec zatrzymał się na jednej z run. – Żeby dziewczyna ją miała, musi od małego wychowywać się w domu, gdzie rodzice wbijają jej do głowy, że niewinność to najcenniejszy skarb, który oddaje się tylko temu, kogo naprawdę się kocha. Żadnych toksycznych koleżanek, żadnego chłopaka, który już w gimnazjum będzie jej szeptał słodkie kłamstwa do ucha. Jeden zły wpływ i po ptakach.
     Umieściła okulary dokładnie w centrum złotego kręgu. Wciągnęła głęboko powietrze, powoli wypuściła, po czym położyła dłonie na skórze i przymknęła oczy.
     Złota kolumna światła wystrzeliła w górę, ciepła, miękka, niemal przytulna. Zgasła tak samo nagle, jak się pojawiła. Liliana uniosła okulary, złożyła zauszniki, uśmiechnęła się pod nosem.
     – Są też cechy, które występują częściej, ale trudno znaleźć wśród nich dziewicę – kontynuowała, zawiązując rulon. – Pożądanie, na przykład. Jak dziewczyna od małego budzi w innych instynkty, zwykle traci niewinność wcześnie. Rzadko która świadomie postanawia czekać, mimo że sama czuje ogień pożądania.
     – Brzmi logicznie – przyznał Aleksander.
     – Zrobione – rzuciła, prostując się z wyraźną satysfakcją w głosie, unosząc okulary i owijając wokół nich smukłe palce.
     Wyciągnęła dłoń w jego stronę, jakby chciała mu je wręczyć. Aleksander otworzył dłoń. Liliana położyła okulary na jego dłoni, po czym delikatnie zamknęła jego palce na oprawkach i przytrzymała tak przez moment.
     – Oddaję ci te okulary. Od tej chwili należą one do ciebie.
     W tej samej sekundzie ich dłonie otuliła srebrzysta, delikatna poświata, ciepła, pulsująca, jakby mgła w świetle księżyca. Aleksander spojrzał na nią zaskoczony. Liliana patrzyła prosto na niego, jej niebieskie oczy błyszczały ciepło, a na ustach igrał kuszący, niemal figlarny uśmiech.
     – Przecież te okulary i tak były moje – zauważył cicho.
     Puściła jego dłoń.
     – Zrobiłam z nimi trzy rzeczy – zaczęła, licząc na palcach z wyraźną dumą. – Po pierwsze, płyn pozwalający widzieć magię wchłonięty w szkła na stałe dzięki transmutacji. Po drugie, nałożyłam na nie czar przynależności. Najpierw związałam je z sobą, potem przekazałam je tobie. Już nigdy ich nie zgubisz i nikt ci ich nie zabierze. Po trzecie, urok niewidzialności. Ty decydujesz, czy są widoczne, czy też nie.
     Aleksander rozłożył zauszniki, założył okulary. Świat od razu nabrał delikatnej, perłowej poświaty, a po chwili niektóre przedmioty w zdawały się wręcz tętnić magią.
     – Nie wiem, jak ci się odwdzięczyć – powiedział, spoglądając na nią przez nowe szkła.
     Liliana rozpromieniła się w uśmiechu tak szerokim, na jaki pozwalały jej drobne usta, a w niebieskich oczach zapłonęły iskierki.
     – Ja za to wiem, w jaki sposób możesz się odwdzięczyć.
     Aleksander uniósł brew, a w jego oczach zamigotało rozbawienie.
     – W jaki?
     Liliana oparła się biodrem o blat, założyła ręce na piersi i uśmiechnęła się tak, że w kącikach ust pojawiły się dwa słodkie dołeczki.
     – Z racji tego, że nosisz jednocześnie cztery kamienie odpowiadające wszystkim aspektom stworzenia… chciałabym, żebyś pomógł mi w badaniach. Jak one na siebie oddziałują, jakie moce ci dają, co się dzieje, gdy zbierze się je wszystkie naraz.
     – Miałbym być obiektem twoich badań? – zapytał, unosząc brew jeszcze wyżej.
     – Nie do końca – odparła z czarującym, niemal koci uśmiechem. – Po prostu będziemy w kontakcie. Będziesz mi meldował o wszelkich zmianach i twoich własnych obserwacjach. W zamian ja zapewniam ci pełne magiczne wsparcie. Wszystko, czego tylko będziesz potrzebował.
     – Spoko. A jeżeli będę miał jakieś pytania, też podzielisz się swoją wiedzą?
     – Jasne! – rzuciła z entuzjazmem, kiwając głową tak energicznie, że blond kucyki zafalowały jak żywe.
     Przez nowe szkła Aleksander dostrzegł wokół niej delikatną, ciepłą, złotą poświatę. Nawet oczy Liliany zdawały się na moment rozbłysnąć tym samym blaskiem.
     – Masz Facebooka? – zapytała nagle.
     – Mam, ale mnie nie znajdziesz.
     Wyciągnął telefon, ekran wybudził się z uśpienia, ale brak zasięgu.
     – To zapisz sobie mój numer – powiedziała, wyciągając dłoń. – Jak wrócisz do domu, znajdziesz mnie po imieniu i nazwisku. Zero problemów.
     Podał jej komórkę. Liliana wpisała numer z szybkością kogoś, kto robi to setki razy dziennie, po czym oddała telefon z lekkim uśmiechem.
     – Wyślij mi później wiadomość, żebym wiedziała, czyj to numer.
     Aleksander uśmiechnął się, sięgnął do tylnej kieszeni, wyciągnął portfel i podał jej swoją wizytówkę, prostą, czarną, z białym drukiem.
     Liliana wzięła kartonik, spojrzała na niego i na moment zamarła. Jej oczy rozszerzyły się, usta lekko rozchyliły, przez moment zdawała się przypominać dziecko, które właśnie otworzyło paczkę pod choinką i zobaczyło dokładnie to, o czym marzyło od roku. Podniosła wzrok i spojrzała mu prosto w oczy.
     – To może na początek… jak bardzo zmieniło się twoje ciało? – zapytała cicho, z czystą, naukową ciekawością. – Wyglądasz na ekstremalnie wysportowanego. Kamień aż tak cię przerobił, czy to tylko kosmetyka?
     – Wydaje mi się, że nieznacznie urosłem. Barki stały się nieco szersze, mięśnie nabrały masy i definicji.
     – Rozumiem – zmrużyła oczy, przechyliła głowę, jakby próbowała wyobrazić go sobie przed przemianą.
     – Mogę ci pokazać.
     – Co masz na myśli? – zdziwiła się.
     – Potrafię wrócić do poprzedniego wyglądu – powiedział ściągając flanelową koszulę z grzbietu. – To podobno zasługa kamienia cieni i kamienia snów razem.
     Odłożył koszulę na ladę. Następnie chwycił podkoszulek za kołnierz i jednym, płynnym ruchem ściągnął go przez głowę.
     W blasku świec jego nagi tors wyglądał jak wykuty z brązu. Każdy mięsień rysował się ostro, skóra lśniła ciepłym miodem.
     – Tak wyglądam od przebudzenia.
     I wtedy, na oczach Liliany, jego ciało się… zmieniło.
     Jakby ktoś nagle spuścił powietrze z balonu. Stracił cztery, może pięć centymetrów wzrostu. Barki zwęziły się, klatka piersiowa lekko zapadła, mięśnie wciąż były imponujące, ale już nie tak napompowane jak przed chwilą. Nadal wyglądał jak ktoś, kto spędził lata na siłowni, tylko już nie jak grecki bóg, a jak bardzo dobrze zbudowany, zwykły śmiertelnik.
     Liliana wpatrywała się w niego z otwartymi ustami, złotawa poświata wokół niej zamigotała mocniej, jakby sama magia wstrzymała oddech.

     – Pierścień udoskonalił to, co już wcześniej było niemal doskonałe – wyszeptała Liliana jakby do samej siebie, nie odrywając wzroku od jego torsu. Głos miała cichy, jakby mówiła do jakiegoś świętego obrazu. – Już wiem, co mama w tobie widziała… Możesz zmienić się z powrotem?
     Aleksander skinął głową. W jednej chwili mięśnie znów nabrały objętości, barki rozsunęły się, klatka piersiowa uniosła, jakby ktoś na nowo napompował posąg. Skóra napięła się na rzeźbionych liniach brzucha, a światło świec odbiło się od nich złotymi refleksami.
     – Z początku myślałam, że kamień życia zmienił cię bardziej niż innych – powiedziała, w końcu unosząc spojrzenie. – Ale ty już wcześniej byłeś wysportowany. Stąd taki efekt końcowy.
     Aleksander wsunął podkoszulek przez głowę, materiał opiął się na nowych kształtach.
     – Na innych facetów kamień życia też tak wpływa? – zapytał, wsuwając ręce, w rękawy flanelowej koszuli.
     Liliana oparła się łokciami o ladę, podbródek położyła na splecionych dłoniach.
     – Zazwyczaj kamienie trafiają do chłopaków między szesnastym, a dwudziestym rokiem życia. Gnębieni przez ludzi w najbliższym otoczeniu, często w domu. Porządni, ale… – wzruszyła ramionami – rzadko który wcześniej bywał na siłowni. Jak użytkownik wygląda przeciętnie, kamień zamienia go w atrakcyjnego sportowca. Ty już wcześniej wyglądałeś jak facet, na którego widok dziewczyny ściągały majtki przez głowę – puściła mu oczko, a jej uśmiech zrobił się drapieżny i wesoły jednocześnie. – Kamień po prostu dał ci sylwetkę młodego boga.
     Aleksander poprawił kołnierz, marszcząc brwi.
     – To, czego się właśnie dowiedziałem, brzmi… dość niepokojąco.
     – Dlaczego? – zdziwiła się szczerze.
     – Jeżeli kamień życia zwykle wybiera ludzi, których problemy da się rozwiązać przy pomocy... przyrodzenia… – spojrzał na nią znacząco – to w moim przypadku uznał, że potrzebuję pomocy czterech najpotężniejszych kamieni naraz. Innymi słowy, mam przejebane.
     Liliana wyprostowała się, złota poświata wokół niej zamigotała jakby rozbawiona.
     – Nie oceniałabym tego tak surowo – powiedziała, unosząc brew. – Masz wszystkie cztery kamienie, w tym kamień przeznaczenia. To znaczy, że cokolwiek cię czeka… jakoś się poukłada. I to raczej w spektakularny sposób.
     – No… powiedzmy – mruknął, ale w jego głosie zabrzmiała nuta niepewności, której wcześniej tam nie było.
     – A jak zmieniłeś się… tam na dole? – skinęła brodą w stronę jego krocza, po czym uniosła spojrzenie i wbiła je prosto w jego oczy, bez cienia wstydu.
     Aleksander uniósł brew tak wysoko, że prawie zniknęła pod grzywką.
     – Chcesz, żebym pokazał ci kutasa?
     – Nie musisz – prychnęła rozbawiona. – Wystarczy, że powiesz, ile miałeś przed i ile masz teraz. Wszyscy faceci przecież mierzą. Założę się, że jak się obudziłeś i zobaczyłeś, że urósł, od razu złapałeś za linijkę.
     Aleks chrząknął, a potem parsknął krótkim, niedowierzającym śmiechem.
     – Wiesz… jak na kogoś, kogo znam od paru chwil, czujesz się przy mnie bardzo swobodnie. Wręcz zbyt swobodnie.
     Liliana wzruszyła ramionami, niewinna jak anioł.
     – Po pierwsze, mam dwadzieścia lat i nie wstydzę się rozmawiać o seksie. Po drugie… – przechyliła głowę, kucyki zafalowały – jak już ci mówiłam, gdyby nie moja interwencja, ty i mama rzucilibyście się na siebie jak zwierzęta w rui. Przez najbliższe dziewięć miesięcy praktycznie mieszkałbyś w jej sypialni. Widywalibyśmy się codziennie, jadłabym z wami śniadania, obiady, kolacje… byłbyś dla mnie takim przyszywanym tatusiem na kilka miesięcy. Mama ciągle uważa, że jesteś idealnym kandydatem na ojca swoich dzieci, więc czemu nie miałabym zaufać jej przeczuciu?
     Aleksander parsknął głośnym śmiechem.
     – Jestem za młody na dorosłą córkę.
     – No właśnie – odparła z poważną, lekko naburmuszoną miną. – Mało brakowało, a byłbyś moim przyszywanym tatusiem. Poza tym oboje jesteśmy dorośli… naprawdę nie widzę powodu, żeby się krępować.
     Aleks westchnął, poddając się.
     – Rozumiem… Przedtem, szesnaście do osiemnastu jak byłem bardzo... podekscytowany, trochę ponad siedemnaście w obwodzie.
     Oczy Liliany zrobiły się idealnie okrągłe.
     – A po przebudzeniu?
     – Tutaj jest mały problem... W spoczynku, mniej więcej tyle co kiedyś w zwodzie. A teraz w pełnej gotowości dwadzieścia pięć centymetrów długości i jakieś dwadzieścia centymetrów w obwodzie.
     – O kurde… – wyszeptała, ale zaraz się roześmiała. – I w czym problem?
     – Jak to w czym? Jakim cudem mam takim bydlakiem rozdziewiczyć jakąkolwiek kobietę?
     Liliana machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę.
     – Magia jest rozwiązaniem. Twoja ślina, pot i sperma sprawiają, że ciało kobiety samo się do ciebie dopasuje. Wystarczy kilkanaście minut całowania, pieszczot… i wchodzi jak w masło. Na początku będzie ciasno jak cholera, będzie cię ściskać jak imadło, ale zero bólu, tylko czysta, rozkoszna przyjemność z rozciągania i intensywnego masażu wnętrza. A wiesz co w tym najlepsze? – uśmiechnęła się szeroko – po wszystkim będzie tak ciasna jak wcześniej. Albo nawet ciaśniejsza.
     Aleksander spojrzał na nią z mieszanką ulgi i niedowierzania.
     – Myślałem, żeby na pierwszy raz zmniejszać swój rozmiar, tak jak przywracałem swój poprzedni wygląd, a potem stopniowo…
     – Nie trzeba – przerwała mu, roześmiana tak szczerze, jakby właśnie usłyszała najlepszy dowcip roku. – Naprawdę nie trzeba.
     Liliana oparła się przedramionami o blat, zniżając głos do charakterystycznego, lekko konspiracyjnego szeptu.
     – A co do twojej przemiany… to nie jest tylko przełącznik między twoim starym wyglądem, a nowym. Możesz kompletnie zmieniać wygląd, twarz, wzrost, kolor oczu, wszystko. Albo zostawić ciało nietknięte i sprawić, że wybranym ludziom będziesz przypominał kogoś zupełnie innego. My, przy całej naszej magii, potrafimy zmienić tylko makijaż i fryzurę. Budowy ciała nie możemy zmienić.
     Aleksander uniósł brew, a w kąciku ust zamigotał mu zadziorny uśmiech.
     – Czyli mogę się zmienić w jakiegoś potwora prosto z książek Lovecrafta?
     Blondynka pokręciła niepewnie głową, jakby sama nie była do końca przekonana.
     – Raczej tylko w obrębie ludzkiego gatunku i płci… chociaż, szczerze mówiąc – przechyliła głowę, a jej kucyki delikatnie zafalowały – skoro to połączona moc kamienia cieni i snów, to w nocy może faktycznie mógłbyś przybrać formę jakiejś koszmarnej kreatury. Nie mam stuprocentowej pewności.
     – Nie masz?
     Znowu pokręciła głową, tym razem zdecydowanie.
     – Nie wszystko, co jest dla mnie oczywiste, będzie dla ciebie dostępne. I odwrotnie. Cztery kamienie razem dają możliwości, które nawet dla mnie są zagadką.
     – Rozumiem – mruknął, przysuwając się bliżej lady.
     Liliana wyprostowała się lekko, złota poświata wokół niej zamigotała, jakby sama magia słuchała uważnie.
     – Najlepiej nie testuj tego w świetle dnia ani w miejscach, gdzie mogą cię dostrzec aniołowie. Po co ich niepotrzebnie drażnić? – powiedziała, sięgając pod ladę.
     Aleksander patrzył, jak Liliana z cichym stukotem stawia na blacie różne przedmioty, złoty kałamarz, długie srebrne pióro wieczne, cienką książeczkę w skórzanej oprawie, dwie tekturowe teczki, ołówek i maleńką szklaną buteleczkę z przezroczystym płynem.
     Przekartkowała książeczkę szybko, aż zatrzymała się na stronie z precyzyjnie wyrysowanym okręgiem i kilkoma runami. Wsunęła tam zakładkę, po czym rozłożyła przed sobą szarą i czarną kalkę.
     – Będziesz robiła mi tatuaż? – zapytał, unosząc brew.
     – Tak jakby – uśmiechnęła się krótko, nie odrywając wzroku od roboty. – Naniosę na twoją duszę kilka symboli. Dzięki nim będziesz wiedział, gdzie możesz szaleć z magią, a gdzie lepiej siedzieć cicho.
     Przyłożyła szarą kalkę do otwartej strony i starannie odrysowała cały okrąg razem z runami. Następnie położyła szary arkusz na kalce i poprawiła rysunek. Linie wyszły ostre, głęboko czarne.
     Odkręciła buteleczkę, w powietrzu rozszedł się delikatny, mydlany zapach.
     – Hmm… – zawahała się na moment. – Podaj dłoń.
     Aleksander wyciągnął prawą rękę. Liliana obróciła ją wierzchem do dołu, zwilżyła chusteczkę kilkoma kroplami płynu i przetarła wewnętrzną stronę dłoni, skóra natychmiast zrobiła się chłodna i lekko lepka.
     – Podmuchaj chwilę. Ma być wilgotne, nie mokre.
     Poczekał, aż wyczuje tę charakterystyczną, lepką suchość. Liliana sprawdziła opuszką palca, skinęła z aprobatą i mocno, pewnie docisnęła czarną kalkę do jego skóry. Przytrzymała przez kilka sekund, potem ostrożnie odkleiła.
     Na dłoni został idealnie odbity krąg, jeszcze wilgotny, lśniący, jakby odbity symbol żył własnym życiem.
     – Jak to będzie działać? – zapytał, nie odrywając wzroku od symbolu.
     Liliana odłożyła kalkę i spojrzała mu prosto w oczy.
     – Będzie delikatnie jarzyć się kolorem twojej aury tam, gdzie nikt cię nie obserwuje, na przykład w nocy czy w zamkniętych pomieszczeniach, wszędzie poza poświęconą ziemią i miejscami sakralnymi. Oraz w tych wszystkich miejscach, które kiedyś były pod okiem aniołów, ale ktoś je już splugawił. Proste, prawda?
     – W innym wypadku spłonę czy coś? – zażartował, unosząc kącik ust.
     Lilianie nawet nie drgnęła powieka.
     – W innym przypadku, jeśli niebiańscy obserwatorzy zobaczą choć jedno twoje magiczne poczynanie, dadzą znać swoim sługusom na ziemi. Ci natomiast będą cię ścigać, aż pozbawią życia – odparła spokojnie, jakby opowiadała o prognozie pogody.
     Zanurzyła srebrne pióro w złotym kałamarzu. Płyn w środku był półprzezroczysty, ale gdy stalówka go dotknęła, rozbłysło w nim delikatne, czyste, białe światło, jakby samo światło zostało rozpuszczono w wodzie.
     – Domyślam się, że przez plugawienie mam rozumieć morderstwo albo jakiś ciężki grzech? – zapytał, obserwując, jak chwyta jego dłoń i zaczyna starannie poprawiać odbite linie. Gdzie tylko stalówka dotknęła skóry, płyn zostawiał wąską, świecącą na biało ścieżkę, ciepłą na swój sposób i delikatnie mrowiącą.
     – Niekoniecznie – pokręciła lekko głową, nie przerywając pracy. – Uznasz to pewnie za chore, ale nie każdy grzech waży tyle samo. Zabójstwo? Plugawi ziemię na pół metra wokół sprawcy. Śmieszne, prawda? A kazirodztwo… – uniosła brew – w promieniu około pięciu kilometrów. Zdrada małżeńska, gdzie małżeństwo zostało zawarte przed bogiem, w promieniu dwóch kilometrów. Nawet zwykły seks, gdzie dla kobiety to drugi partner w życiu, w oczach niebios to zdrada, która plugawi ziemię w promieniu pół kilometra.
     Aleksander uniósł brew jeszcze wyżej, ale nie zdążył skomentować. Liliana właśnie kończyła ostatnią runę.
     W tej samej chwili symbol na dłoni Aleksandra rozbłysnęła czystym, białym światłem. Po sekundzie blask przeszedł w głęboką czerwień, jakby pod skórą zapłonęła krew. Potem przygasł i został tylko spokojny, matowy czerwony żar.
     Aleksander spojrzał na znak, potem na Lilianę.
     – Mam rozumieć, że moja aura ma czerwony kolor? – zapytał unosząc brew
     Liliana skinęła głową, powoli, jakby ważyła każde słowo.
     – Normalnie ciężko dostrzec własną aurę. Najłatwiej właśnie przez symbole wyryte na duszy… o ile ma się oczy, które potrafią dostrzec magię – powiedziała cicho. – Chcesz wiedzieć co ja zobaczyłam w twoich oczach?
     Aleksander przełknął ślinę i skinął głową, ciekaw, co skrywa jego własna dusza.
     – Dostrzegłam w nich symbol sprawiedliwej zemsty – powiedziała cicho. – Rzadki. Bardzo rzadki. Z racji wykonywanej przez ciebie profesji, zakładam, że wcześniej byłeś po prostu sprawiedliwy, ale coś sprawiło, że zapałałeś chęcią zemsty do tego stopnia, że odcisnęło to piętno na twojej duszy.
     – Myślałem, że każdy, kogo wybiera kamień życia, nosi coś takiego.
     Pokręciła głową, już kartkując książkę w poszukiwaniu kolejnej strony z symbolem.
     – Nie każdy. U ciebie to niewielka różnica. Z sędziego poszukującego sprawiedliwości stałeś się sędzią, który dorabia jako kat w prowadzonych przez siebie sprawach.
     Znalazła symbol, którego szukała, odłożyła książkę i znowu zwilżyła jego skórę, tym razem po wewnętrznej stronie nadgarstka tej samej ręki.
     – Znasz kogoś, kto nosi dokładnie takie samo piętno? – zapytał.
     Liliana uśmiechnęła się pod nosem, sprawdzając palcem, czy skóra jest odpowiednio lepka.
     – Ty też znasz. Ale jedynie z opowieści.
     Przyłożyła przygotowaną kalkę do nadgarstka, mocno docisnęła i podniosła wzrok – niebieskie oczy błyszczały dziko.
     – Kojarzysz taką postać jak Lucyfer?
     – Nie jest kojarzony zbyt dobrze – przyznał Aleksander, unosząc brew. – Zwykle przedstawiają go jako tego złego.
     Liliana ostrożnie oderwała kalkę od jego nadgarstka.
     – Pierwotnie był przywódcą aniołów obserwatorów i najsprawiedliwszym z sędziów – powiedziała cicho. – Gdy Bóg postanowił pozbyć się swojej pierwszej partnerki i niemal ją unicestwił, Lucyfer dowiedział się o tym jako ostatni. Ta informacja wyżłobiła w nim rysę, która nigdy się nie zagoiła.
     Chwyciła pióro, zanurzyła stalówkę w świecącym płynie i zaczęła starannie poprawiać nowe linie na jego skórze. Robiła to powoli i ostrożnie jakby rysowała na żywym pergaminie.
     – Był naburmuszony jak dziecko, któremu odebrano zabawkę, ale wciąż posłuszny. Potem Bóg stworzył ludzi i rozkazał mu oddać pokłon parze, którą umieścił w boskim ogrodzie. Udał się tam z niechęcią… i zakochał się w Lilith. Z wzajemnością. Gdy wrócił do Niebios, rozentuzjazmowany, potajemnie polecił swoim legionom zejść na ziemię i znaleźć sobie ludzkich partnerów. Część aniołów tylko spotykała się ze swymi wybrankami, inni zamieszkali wśród ludzi, przekazując im wiedzę tajemną oraz ogień.
     Dokończyła ostatnią krzywiznę. Symbol rozbłysnął czystym, białym światłem, po czym przeszedł w głęboką czerwień i przygasł, dokładnie w ten sam sposób jak poprzedni.
     Liliana uśmiechnęła się delikatnie, zadowolona.
     – Ten będzie blokował twoją magię, jeżeli pierwszy symbol się nie aktywuje. Tam, gdzie czerwony żar zgaśnie, będziesz wiedział, że możesz być obserwowany.
     Zacisnęła usta kwaśno się uśmiechając.
     – Gdy Bóg dowiedział się o nieposłuszeństwie – głównie dlatego, że jego pupilek poskarżył się na zbuntowaną partnerkę, wygnał Lilith z Raju skazując ją na tułaczkę po pustkowiach. Lucyfer, dowiedziawszy się o tym, wzniecił otwartą wojnę w niebiosach. Resztę znasz.
     Przekartkowała książkę, szukając czegoś i mrucząc pod nosem:
     – Coś praktycznego… coś, co może ci się przydać…
     – Co się stało z Lilith? – zapytał Aleksander, pochłonięty historią.
     Liliana uniosła wzrok na moment, w jej oczach błysnęło ciepło.
     – Wszystko dobrze się skończyło. Amon, najpotężniejszy z upadłych, ten, który odszedł wcześniej zaraz po sprawie partnerki Boga, na prośbę Lucyfera udał się na ziemię, odnalazł Lilith wśród piasków i przeprowadził ją przez krainę cieni prosto do Piekła. Są tam razem do dziś. – dokończyła opowieść.
     – Wiem! Chcesz namiastkę magii ognia? – zapytała entuzjastycznie, aż kucyki podskoczyły. – Będziesz mógł wzniecać ogień pstryknięciem palców i gasić machnięciem dłoni.
     Aleksander uśmiechnął się przyjaźnie.
     – Czemu nie?
Z jednej strony wydawało mu się to praktyczne, z drugiej zaś nie chciał gasić jej radości.
     – Świetnie! – klasnęła w dłonie. – Dostaniesz też odporność na ogień i oparzenia. Niestety nie działa na uświęconej ziemi, ale poza tym... chyba nie przewidujesz, że ktoś spali cię na stosie, wzniesionym na cmentarzu lub w kościele? No na pewno nie w tych czasach. – dodała z rozbawieniem puszczając mu oczko.
     Liliana zwilżyła wierzch prawej dłoni Aleksandra płynem, następnie przyłożyła szara kalkę do strony książki i zaczęła odrysowywać wzór. Pracowała szybko i pewnie, jakby kopiowała coś, co znała na pamięć.
     – Domyślam się, że nie będę mógł rzucać kulami ognia – rzucił Aleksander, obserwując jej ruchy.
     – Nie – odparła, w pełni skupiona na prowadzeniu ołówka – Podpalisz tylko to, co i tak jest łatwopalne i na czym skupisz uwagę. Wszystko, co da się podpalić zapałką, podpalisz myślą.
     – Jak się domyślam, gasić pożarów też nie będzie mi dane?
     – Zasięg gaszenia sprawdzisz najprościej na świecie – uśmiechnęła się pod nosem. – Ustawisz rząd świec, podpalisz wszystkie i machniesz, myśląc nie o każdej z osobna, tylko ogólnie o samym ogniu.
     Odłożyła ołówek, wyprostowała się i rozłożyła ręce jak dyrygent.
     – Ja wiem, gdzie stoi każda świeca w tym pomieszczeniu, więc…
     Machnęła leniwie dłonią, jakby odganiała muchę.
     W tej samej chwili wszystkie knoty zgasły jednocześnie, cicho, bez dymu. Sklep pogrążył się w niemal całkowitej ciemności, jedynie wokół okna utworzyła się poświata, jakby sklep wzbraniał się przed oświetleniem wnętrza z zewnątrz.
     Aleksander zamrugał raz, drugi i nagle ze zdziwieniem stwierdził, że widział wszystko, ostro i w kolorze mimo, że wiedział, że wokół panuje mrok. Półki, fiolki, twarz Liliany, wszystko było widoczne w jaskrawych, żywych barwach. Przypomniał sobie słowa Diany o pierścieniu cieni i uśmiechnął się w duchu.
     Liliana uniosła dłoń, szykując się do pstryknięcia.
     – Na tej samej zasadzie…
     Pstryknęła palcami, a miodowe światło licznych świec wróciło w jednej chwili, ciepłe i miękkie, jakby nigdy nie zgasło.
     – Mój zasięg gaszenia to około metr – podjęła, znów chwytając ołówek i wracając do kopiowania symboli. – Największy ogień, jaki ugaszę jednym machnięciem, to niewielkie ognisko. U ciebie będzie… cóż, zobaczymy. Ale powinno być podobnie.
     Jej oczy błysnęły figlarnie w świetle świec.
     – Jeszcze jedna rzecz nie daje mi spokoju.
     – Pytaj śmiało.
     – Ostatnim razem, gdy wychodziłem z tego sklepu, miałem dziwne wrażenie, że czas płynie tutaj inaczej. Musiałem nawet przestawić zegarek, żeby znowu pokazywał prawidłową godzinę.      Liliana przerwała kopiowanie, przekładając właśnie szary arkusz na czarną kalkę. Uniosła na niego spojrzenie, spokojne, ale uważne.
     – To nie tylko dziwne wrażenie. Czas naprawdę płynie tutaj inaczej. Siedem minut tutaj to jedna minuta na zewnątrz. Dlatego nie ma tu żarówek, prąd z miejskiej sieci miałby kompletnie zaburzoną częstotliwość. LED-y w ogóle by nie świeciły, a stare żarowe żarówki ledwo by się żarzyły, po czym zaraz by się przepalały. Zauważyłeś pewnie też, że choć na zewnątrz jest poranek i ładna pogoda, światło dzienne ledwo dociera przez szybę, tworząc tylko wąską, zimną poświatę wokół ramy i nie sięga dalej niż na kilkadziesiąt centymetrów w głąb pomieszczenia.
     Aleksander spojrzał w stronę okna i rzeczywiście, za szybą widać było jasny, słoneczny dzień, a w środku panował ciepły półmrok rozświetlany jedynie światłem świec.
     – To efekt otwartego przejścia do krainy cieni? – zapytał cicho.
     Ręka Liliany zamarła w bezruchu. Dziewczyna powoli podniosła na niego wzrok, przekrzywiła głowę jak ptak, który właśnie usłyszał coś absolutnie niemożliwego.
     – Masz może jakiegoś przewodnika… skrywającego się w twoim cieniu? Albo…
     – W snach – dokończył spokojnie Aleksander. – Mam przewodniczkę w świecie snów.      Liliana wypuściła powietrze z wyraźną ulgą, kąciki ust uniosły się w ciepłym, prawie rozczulonym uśmiechu.
     – To wiele wyjaśnia – mruknęła, wracając do kopiowania symbolu. – Już rozumiem skąd w ogóle wiesz o niektórych rzeczach.
     – Podobno dzięki kamieniowi cieni mogę podróżować przez krainę cieni, ale też spowalniać czas w zamkniętych pomieszczeniach, dokładnie tak, jak tutaj – powiedział Aleksander, zerkając na swoje dłonie, jakby dopiero teraz zaczynał rozumieć skalę tego, jaką moc posiada.
     Liliana skinęła głową.
     – Od razu ostrzegam, lepiej, żeby nie było w nich włączonych żadnych urządzeń elektrycznych, a już zwłaszcza komputerów stacjonarnych. Podaj dłoń.
     Wyciągnął rękę. Liliana mocno docisnęła czarną kalkę do wierzchu dłoni, przytrzymała kilka sekund, potem powoli, ostrożnie zaczęła odklejać. Symbol był już idealnie odbity, lśniący i wilgotny.
     – Ale możesz używać sprzętów na baterie, na przykład laptopa. Tylko internet i tak nie będzie działał – dodała, dotykając opuszką palca skóry, sprawdzając lepkość. Nabrawszy na pióro odrobinę świecącego na biało płynu, zaczęła starannie poprawiać linie.
     – Czyli wystarczy wyłączyć całą elektronikę i zapalić świece? – upewnił się.
     – Dokładnie. W zupełności wystarczy.
     Przerwała na moment, unosząc wzrok.
     – Dla lepszego efektu możesz ustawić lustra wokół świec – wskazała brodą stojący w rogu ciężki, mosiężny świecznik. Trzy świece płonęły w nim równo, a za nimi cztery wąskie, wysokie na pół metra lustra odbijały światło świec zwiększając jego intensywność. – Mogę ci zamówić kilka takich kompletów różnej wysokości, cztery do sypialni, cztery do salonu, dwa mniejsze na biurko czy stolik. Wpadnij tutaj jutro o piętnastej trzydzieści, to pójdziemy odebrać zamówienie. Na miejscu dobierzesz sobie jeszcze, co ci się spodoba.
     – Sam mogę złożyć zamówienie – zaproponował.
     Liliana zerknęła na niego spod rzęs, uśmiechając się tajemniczo.
     – To nie takie proste, jak myślisz.
     Oderwała pióro od jego skóry. Symbol rozbłysnął czystym, białym światłem, po czym zmienił kolor na głęboką czerwień i przygasł, zostawiając tylko ciepły żar.
     – Przetestuj na którejś świecy.
     Aleksander spojrzał na żarzące się na dłoni runy, potem na najbliższą świecę stojącą na ladzie. Machnął ręką tak samo jak wcześniej Liliana, myśląc tylko o tym by świeca zgasła.
     Płomień zgasł natychmiast.
     Pstryknął palcami, a ogień wrócił, wesoło tańcząc.
     – Sprzedawca wyrobi się w jeden dzień? – zapytał, unosząc brew.
     Liliana oparła się biodrem o blat, kucyki zafalowały.
     – U ciebie minie jeden dzień. Dla niego… – policzyła szybko w głowie – dwadzieścia cztery dni z kawałkiem, jeśli przyjdziesz o wpół do czwartej.
     – Dobra, to wpadnę jutro o piętnastej trzydzieści – powiedział Aleksander, uśmiechając się szeroko. – Ile gotówki powinienem przygotować na tę okazję?
     Liliana puściła mu oczko tak figlarne, że przez moment wyglądała jak dwudziestoletnia lisica.
     – Kiedyś przy okazji postawisz mi jakiś obłędny deser i będziemy kwita. A na teraz… – przerwała, otworzyła szufladę pełną wizytówek i zaczęła je szybko przebierać – zaopatrz się w zapas świec. Najlepiej z naturalnego wosku pszczelego.
     Wyłowiła jeden kremowy kartonik, z prostym rysunkiem ula  i podała mu go przez ladę.
     – Jedź pod ten adres. Kup sobie zapas jakichś dłuższych, grubych walców. Jak dobrze pamiętam bez rzucania na nie uroku, trzynastocentymetrowy walec pali się około siedemdziesięć godzin, dwudziestoośmiocentymetrowy sto czterdzieści, a czterdziestocentymetrowy dwieście dziesięć.
     Aleksander spojrzał na wizytówkę, potem na nią, unosząc brew z rozbawieniem.
     – A z rzucaniem uroku?
     – Do tego weź jeszcze jedno opakowanie wąskich ćwieczek, są pakowane po siedem sztuk. Wydłużysz im czas świecenia dziesięciokrotnie – odparła, a jej uśmiech zrobił się prawie drapieżny.      – Jak kupisz po kartonie każdego rozmiaru tych grubych, to starczy ci na kilka lat. W końcu nie będziesz palił tych świec non-stop.
     – Koszt pewnie będzie spory, sam naturalny wosk…
     – Niecała złotówka za godzinę świecenia – wzruszyła ramionami. – Czyli najkrótsza wychodzi niecałe siedemdziesiąt złotych za sztukę, średnia około sto czterdzieści, a najdłuższa…
     – Dwieście dziesięć – dokończył, chowając wizytówkę do portfela.
     – Dokładnie – roześmiała się cicho.
     – Można płacić kartą?
     – Jasne. Nie to co tutaj – dodała rozbawiona, wskazując brodą starą, mechaniczną kasę.
     Aleksander rozejrzał się jeszcze raz po sklepie, jakby sprawdzał, czy niczego nie zapomniał. W końcu spojrzał na nią trochę niepewnie.
     – To chyba byłoby na tyle?
     Liliana oparła się biodrem o ladę, kucyki zafalowały.
     – To do jutra?
     – Do jutra – odpowiedział z ciepłym uśmiechem.

***

     Aleksander wsunął się na fotel kierowcy i zamknął drzwi z miękkim, ciężkim stuknięciem. Odnalazł w portfelu kremową wizytówkę, jeszcze pachnącą woskiem i miodem. Wyciągnął telefon, ekran rozbłysnął, a na górze pojawił się komunikat, o przywróconym połączeniu z siecią i aktualizacji daty i godziny.
     Westchnął cicho. Spojrzał na klasyczny zegarek na nadgarstku. Znowu spóźniał się o prawie dwie godziny. Przekręcił koronkę, ustawiając właściwy czas i w myślach dopisał do listy rutynowych czynności, że za każdym razem, gdy wychodzi z Uroku i Czaru będzie musiał przestawiać zegarek.
     Wbił adres pasieki w nawigację, niecałe czterdzieści minut jazdy. W głowie już układał plan, kupić świece, po drodze wstąpić po jakiś prosty stolik albo ławę, zaaranżować jeden z pustych pokoi w apartamencie na pokój gdzie będzie mógł spowalniać czas, czytać pamiętniki i ewentualnie wykonywać czynności, które nie wymagają kontaktu ze światem zewnętrznym.
     Zapiął pas, wsunął kluczyk w stacyjkę. Silnik zamruczał nisko, spokojnie. Wrzucił bieg, spojrzał jeszcze raz w stronę sklepu i ruszył.
     W lusterku wstecznym „Urok i Czar” powoli znikał za zakrętem, jakby nigdy go tam nie było.

***

     Około trzynastej Aleksander dokręcił ostatnią śrubę w prostej, dębowej ławie i odsunął się o krok. Pokój, który wybrał, był jednym z największych spośród pustych pomieszczeń w jego apartamencie, jedna ze ścian była utworzona z wielkiego okna, od podłogi po sufit. Za szybą było widać miejską panoramę, w oddali korony drzew i kawałek nieba, idealny wskaźnik, czy czas rzeczywiście zwolnił.
     Przeniósł tu wszystko od stert kserokopii pamiętników, notesy po długopisy i zakreślacze. Wyłączył bezpieczniki, które odpowiadały za instalację w wybranym pomieszczeniu i nastawił minutnik na telefonie na trzy i pół godziny. Na zewnątrz tego pomieszczenia, poza spowolnionym czasem powinno to wynieść równe pół godziny, by co jakiś czas robić przerwę i być dostępnym dla świata zewnętrznego.
     W dalszych rogach ławy ustawił po trzy, grube świece walcowe, pachnące miodem. Otworzył puszkę pepsi, zimne krople spłynęły po ściance i usiadł po turecku przed ławą.
     Zapalił świece, jedną po drugiej, pstryknięciem palców, skupiając się, by przypadkiem nie podpalić papierów na ławie. Płomienie zamigotały równo.
     Zamknął oczy. Przypomniał sobie słowa Diany, o tym, że magia dostosuje się do jego woli. Wciągnął powietrze i powoli wypuścił.
     Wyobraził sobie, że czas w tym pomieszczeniu zwalnia, że przestrzeń wokół niego staje się gęsta, ciężka, oddzielona od reszty świata.
     Światło dzienne za oknem zgęstniało nagle, jakby ktoś przykręcił jasność na zewnątrz. Ptak, który właśnie przelatywał za oknem, zawisł w powietrzu, skrzydła rozpostarte, niemal nieruchome. W pokoju zapanowała absolutna cisza, wypełniona jedynie cichym trzaskiem knotów.
     Spojrzał na telefon. Minutnik odliczał, ale ikony sieci Wi-Fi i zasięgu komórkowego zgasły na szaro.
     Uśmiechnął się pod nosem, szeroko, prawie triumfalnie.
     To było prostsze, niż przypuszczał.
     Pochylił się nad pierwszą kartą kserokopii, blask świec odbijał się w jego oczach złotymi refleksami. Zaczął czytać.

***



     Gdy minutnik zawibrował po raz pierwszy, po równo trzech i pół godziny, Aleksander wyłączył go machinalnie. W tej samej chwili pokój zalało światło dnia. Ptaki za oknem znów zatrzepotały skrzydłami, a telefon w dłoni zapikał kilkukrotnie informując go o przywróconym zasięgu i automatycznej aktualizacji godziny.
     Zaskoczyło go, że nie musiał nawet świadomie „wyłączać” spowolnienia. Wystarczyło, że pomyślał o tym, że czas zrobić przerwę i rzeczywistość posłusznie wróciła do normalnego rytmu.
     Wstał, rozprostował plecy i wyszedł z pokoju. Przeszedł się po apartamencie, cicho, powoli, jakby dopiero odkrywał własne mieszkanie na nowo. W kuchni otworzył lodówkę, spojrzał na jej wnętrze, ale nie odczuwał głodu. Zastanowił się, czy kamień życia uchroni go przed głodem. Postanowił, że później przygotuje obiad, gdyż rozsądek podpowiadał mu, że lepiej nie kusić losu.
     Wyjął kolejną zimną puszkę pepsi, otworzył ją z cichym sykiem i wrócił do swojego sanktuarium.
     Kolejne trzy i pół godziny minęły równie gładko. Gdy minutnik znów zawibrował, Aleksander wstał, gotów wreszcie przygotować coś do jedzenia.
     Dzwonek do drzwi zatrzymał go w pół kroku.
     Zerknął przez wizjer i uśmiechnął się szeroko.
     Za drzwiami stała drobna blondynka w jasnej kurtce, nerwowo ściskająca przed sobą papierową torebkę z logo lokalnej cukierni. Jej policzki były delikatnie zarumienione, a wzrok błądził gdzieś nisko.
     Przekręcił zamek i otworzył drzwi na oścież.
     – Cześć – powiedziała cicho Aurelia, uśmiechając się niepewnie, jakby sama nie wiedziała, czy powinna tu przychodzić.
     Spojrzała mu prosto w oczy i wtedy Aleksander dostrzegł w nich, słaby różowy blask.

5 komentarzy

 
  • Użytkownik rys

    wspaniale -genialne prosze czesciej
    :danss:

    Przedwczoraj

  • Użytkownik C10H12N2O

    @rys Dziękuję :) Staram się jak mogę ;)

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Pumciak

    Bardzo piękne opowiadanie czyta się je lekko i przyjemnie gratulóje pomysłu

    tydz. temu

  • Użytkownik C10H12N2O

    @Pumciak Dziękuję serdecznie :)

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Andre

    Super się czyta, czekam na akcję, bo "podkład" już jest

    tydz. temu

  • Użytkownik C10H12N2O

    @Andre Dziękuję :) Miło mi. No teraz zacznie się dziać  :danss:

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Maciek12

    Super tylko prosze nie daj znowu tak długo czekać

    tydz. temu

  • Użytkownik C10H12N2O

    @Maciek12 Dziękuję. Maćku, długo to pojęcie względne :P Problem w tym, że części nie są równe, a to przez to, że w każdej chcę zawrzeć określoną ramę czasową, określone wydarzenie, i czasami jedna część na brudno ma 10-12 stron, a czasami mi wychodzi 18-20 stron. Pisanie tych dłuższych naturalnie zajmuje nieco więcej czasu, tym bardziej, że czasem jak chce zawrzeć jakiś motyw, to czasami dzień lub dwa zastanawiam się jak to ugryźć i ubrać w słowa. No ale cóż, trzeba być cierpliwym ;)

    Przedwczoraj

  • Użytkownik Cukierek11

    Genialne ! Tylko  błagam nie  dałoby się  częściej ?

    tydz. temu

  • Użytkownik C10H12N2O

    @Cukierek11 Dziękuję! Staram się jak mogę ;)

    Przedwczoraj