
Aleksander wysiadł z Insignii, oddał kluczyki ojcu i skinął głową dziękując mu za przysługę. Gdy drzwi garażu opadły z cichym stukiem, podszedł do swojego auta zaparkowanego w cieniu drzewa. Wsiadł do jego wnętrza i wsunął kluczyki w stacyjkę, ale nie przekręcił ich od razu. Dłoń zawisła nad kierownicą, a wzrok utkwił w przedniej szybie, za którą popołudniowe słońce rzucało długie cienie.
Zastanawiał się, czy dobrze zrobił, milcząc. Ojciec nie wiedział o Darii, o pamiętnikach, o planach wobec Agaty. Nie wiedział, że jego córka jest w niebezpieczeństwie. Gdyby mu o tym powiedział, Piotr nie zawahałby się, natychmiast zakazałby Agacie współpracy z Aleksandrem, zamknąłby ją w domu, a jemu kazał złożyć anonimowy donos. To typowe dla niego: szybkie, zdecydowane i „bezpieczne” rozwiązanie.
Ale Aleksander nie chciał tego.
Nie chciał, by ktokolwiek ograniczał mu kontakt z siostrą, szczególnie teraz, gdy nie wiedział, ile czasu mu jeszcze zostało. Rak w mózgu nie pytał o pozwolenie. Każda chwila z Agatą była na wagę złota. Wspólne zadania, żarty, spojrzenia, w których widział, jak bardzo go podziwia. Tego nie odda za nic.
Przekręcił kluczyk. Silnik zamruczał cicho.
Bał się też czegoś innego. Policja mogłaby znaleźć narkotyki, filmy, pamiętniki. Ale co, jeśli Daria wybroni się „fantazjami”? Co, jeśli wyrok będzie niski, zawiasy, bransoletka? Wypuściliby ją po kilku miesiącach. A wtedy… wtedy jego mogłoby już nie być. I kto ochroni Agatę? Ojciec? Zamknięta w domu, odcięta od świata, ale Daria i tak mogłaby znaleźć sposób by się do niej dobrać.
Nie. Musi zrobić to sam. Jeszcze nie wie jak, ale zrobi wszystko, by zapewnić siostrze bezpieczeństwo. Nawet jeśli będzie to oznaczało, że będzie musiał ubrudzić sobie ręce.
Poluzował chwyt na kierownicy, dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak mocno ściskał jej skórzaną powierzchnię, aż knykcie pobielały. Przekręcił kluczyk, budząc silnik do życia cichym, znajomym mruczeniem. Wyjechał płynnie na jezdnię, włączając się w leniwy ruch i ruszył przed siebie.
Po kilku minutach coś zaczęło się zmieniać. Życie za oknami samochodu jakby zamarło. Ulice, które zwykle tętniły kolorem, czerwone światła samochodów, zielone korony drzew, błękitne niebo, straciły swój blask. Im dalej jechał, tym mniej pojazdów migało wzdłuż chodników, jakby miasto pustoszało w przyspieszonym tempie. Zwolnił, jego serce przyspieszyło. Coś jest nie tak, pomyślał, dopuszczając do siebie najgorsze. To mógł być objaw. Rak w mózgu, atakujący wzrok, percepcję. Zatrzymał pojazd na poboczu.
Świat dookoła był wyprany z barw, niemal czarno-biały, jak stary film. Zaniepokojony zapalił lampkę przy lusterku wstecznym. Spojrzał na swoje dłonie, żywe, ciepłe odcienie skóry, lekkie żyły pod jej powierzchnią. Potem przeniósł wzrok na tablicę rozdzielczą. Kontrolki świeciły czerwienią i zielenią, zegary pulsowały żywymi kolorami. Zgasił światło, wysiadł z samochodu.
Osaczała go przerażająca cisza. Nie słyszał, nawet najmniejszych odgłosów natury. Rozglądał się powoli, obracając w miejscu. Nic. Betonowe bloki budynków, asfalt ulicy, liście na drzewach, wszystko w wyblakłych kolorach, bez życia. Zwrócił wzrok ku słońcu, wiszącemu nisko nad horyzontem. Powinno być żółte, może przechodząc w ciepły pomarańcz o tej porze dnia. Ale mógł spoglądać prosto na nie, bez bólu, bez mrugania, a jego barwa była trupio-blada, jak żarówka dogasająca w pustym pokoju.
Aleksander wsunął dłonie w kieszenie spodni i zrobił kilka kroków od otwartego samochodu, jakby dystans mógł pomóc mu zrozumieć, co się właściwie dzieje. Chłód asfaltu przenikał przez podeszwy butów, a świat wokół wciąż trwał w trupio-szarej martwocie. Nagle, na horyzoncie, coś drgnęło. Czarne, bezkształtne, zaczęło napływać z każdej strony, niczym atrament rozlewający się po mokrym papierze. Mgła. Gęsta, nieprzenikniona, pochłaniająca kontury budynków, drzew, nieba.
Cofnął się instynktownie, gdy mgła zaczęła sunąć bliżej, zbyt szybko. Wskoczył do środka samochodu, trzasnął drzwiami. Zatrzymała się. Dokładnie pięć, może sześć metrów od karoserii pojazdu, utworzyła idealny krąg, jakby samochód był wyspą na środku czarnego oceanu.
Odczekał. Starał się uspokoić oddech. Ciekawość wygrała z lękiem. Otworzył drzwi, wysiadł.
Cisza była głucha, ale już nie absolutna. Z mgły dochodziły dźwięki, odległe, stłumione jęki, urywane warczenie jakiegoś stworzenia, raz po raz przecinane wysokim, wyciem, mogłoby się wydawać potępionej duszy. Suchy szelest dobiegł zza samochodu. Aleksander odwrócił się gwałtownie.
– Podążaj ścieżką – usłyszał kobiecy szept, tuż przy uchu, ciepły i bliski, jakby ktoś stał za jego plecami.
Obrócił się nerwowo, spodziewając się twarzy, oczu, czegokolwiek. Nic. Tylko mgła i pustka.
– Kim jesteś? – zapytał, głos drżał mu lekko.
Brak odpowiedzi. Za to przed maską samochodu czarna ściana rozstąpiła się z cichym szumem, tworząc prosty korytarz utworzony w mrocznej mgle. Prze moment mógłby przysiąc, że był w stanie dostrzec kobieca sylwetkę oddalającą się w rozstępującej się mgle.
Nie zastanawiał się długo. Wskoczył do samochodu, przekręcił kluczyk, silnik zaskoczył natychmiast. Ruszył powoli, w głąb korytarza z mgły. Zerknął w lusterko, ścieżka za nim zasklepiała się leniwie, jak woda po przecięciu nożem. Droga powrotu znikała.
Skręcał, gdy mgła skręcała. Gdy korytarz prostował się, dodawał gazu. W końcu ścieżka odbiła ostro w bok, na chodnik. Prowadziła prosto do drzwi pod drewnianym szyldem kołyszącym się na łańcuchach. Nad wejściem, na desce widniał wyryty nazwa: „Urok i czar”.
Aleksander zmarszczył brwi. Miał wrażenie, że już tu był. Może przechodził obok, może nawet zaglądał w witrynę, ale nigdy nie uznał tego miejsca za warte uwagi.
Zwolnił, wjechał na chodnik, zaparkował ostrożnie przy krawędzi, tak, by samochód nie dotknął mgły. Wysiadł i ruszył w kierunku wejścia do sklepu.
Drzwi, szyld, wielkie okno, wszystko w żywych, ciepłych kolorach. Głęboki brąz dębu, złociste litery, zielonkawa poświata bijąca od drewna, jakby samo emanowało światłem. Tworzyło to niesamowity kontrast gdy reszta świata wydawała się być szara i martwa.
Złoty świetlik przeciął powietrze z sykiem, zostawiając smugę blasku. Owinął się wokół mosiężnej klamki, zakręcił kilkukrotnie i zniknął w zamku.
Aleksander odwrócił się. Mgła była już kilka metrów za nim, pochłonęła zaparkowanego Golfa.
Nie miał wyboru.
Wyciągnął dłoń, chwycił klamkę. W chwili gdy jej dotknął świat niemal eksplodował eksplodował.
Ryk silników, śmiech ganiających się dzieci, szum wiatru, zapach spalin i wymieszany z intensywnym zapachem pieczonej pizzy, wszystko wróciło naraz. Kolory znów odzyskały w sobie życie, niebieskie niebo, czerwone auta, zielone liście. Ludzie na chodniku, samochody na jezdni.
Obejrzał się. Golf stał zaparkowany przy krawędzi, jakby nigdy nic.
Odetchnął głęboko, wyglądało na to, że wszystko wróciło do normy.
Nacisnął klamkę i pchnął drzwi.
***
Kiedy Aleksander wschodził do środka, dzwonek nad drzwiami wydał z siebie miękki, czysty dźwięk, który nie brzmiał metalicznie, a raczej jak coś szklanego, jak ton uderzony w kryształ.
Powietrze w środku było cięższe, przesiąknięte zapachem ziół, wosku i starego drewna. Mimo półmroku nie było tu ciemno, światło świec sączyło się po powierzchniach z ciemnego dębu, lśniąc jak ciepły miód.
Kontuar i regały miały bogate ornamenty, wijące się liście, kwiaty i pnącza, jakby dłuto rzeźbiarza śledziło kształt prawdziwych roślin. Niektóre z tych wzorów delikatnie jarzyły się zielonkawym światłem, pulsując jak oddech żywej tkanki drewna.
Szkło w gablotach na kontuarze nie było zwyczajne. Miało dziwną, mieniącą się powłokę, jak antyrefleks w luksusowych soczewkach, ale subtelniejszy, bardziej organiczny. Odbijało płomień świec, zniekształcając go w sposób, który sprawiał, że biżuteria za szybą wyglądała niemal nadnaturalnie.
Wisior z kawałkiem rubinu wydawał się iskrzyć z wnętrza, srebrny pierścień błyszczał chłodnym światłem, a jeden z naszyjników, czarny, z wplecionym w łańcuszek nieznanym minerałem, zdawał się pochłaniać światło zamiast je odbijać. Każdy z tych przedmiotów wyglądał, jakby miał własny nastrój.
Na regałach, ustawionych wzdłuż ścian, piętrzyły się fiolki z eliksirami, poukładane według nieznanego klucza. Niektóre miały etykiety zapisane atramentem, inne były anonimowe tylko kolor płynu zdradzał ich możliwe przeznaczenie. Obok nich leżały zwoje pergaminów i opasłe księgi w skórzanych oprawach, niektóre tak stare, że ich grzbiety przypominały wysuszoną korę drzewa.
Ściany pomalowane były na kolor głębokiej zieleni, ozdobione misterną sztukaterią, a z sufitu zwisały mosiężne donice, z których spływały długie, żywe rośliny, których liście przypominały bluszcz, ale o kształcie bardziej egzotycznym, niemal drapieżnym. W blasku świec połyskiwały jakby były wilgotne.
Podłoga z ciemnego parkietu cicho zaskrzypiała pod jego butami. Na środku sklepu stał okrągły stolik i dwa krzesła, proste, lecz solidne, jakby pamiętały wiele rozmów prowadzonych szeptem. Na kontuarze spoczywała szklana kula, w której coś drżało, delikatny, fioletowy płomień, znikający, gdy tylko Aleksander próbował się mu przyjrzeć.
Wzrok Aleksandra błądził między półkami regałów, nie chciał aby cokolwiek umknęło jego uwadze. Kiedy uniósł wzrok ku górze, coś poruszyło się na szczycie jednego z regałów. Przez moment zobaczył tylko cień, duży, ciężki, o długim ogonie. Wzdrygnął się, serce zabiło mu szybciej. Cień drgnął ponownie, machnął ogonem, a wtedy światło świec odsłoniło jego źródło.
Na regale, wśród donic i ksiąg, spoczywał kot, potężny, o czarnej, matowej sierści i oczach koloru bursztynu. Ale w najmniejszym stopniu nie przypominał zwykłego kota. W tym półmroku jego spojrzenie miało w sobie coś gadziego, chłodnego, przenikliwego. Przez chwilę Aleksander miał wrażenie, że patrzy nie na zwierzę, lecz na strażnika, istotę, która rozumie, że nie każdy powinien tutaj wchodzić.
Kot poruszył się, przeciągnął powoli, rozciągając łapy z pazurami jak drobne sztylety i znów ułożył się w kłębek na szczycie regału. Ale jego oczy nie zamknęły się, śledziły każdy ruch Aleksandra, błyskając w rytmie płonących świec.
W przejściu na zaplecze wisiały długie, drewniane koraliki, sięgające niemal ziemi. Delikatnie pobrzękiwały, choć w powietrzu nie było wiatru, a ich ruch wydawał się zsynchronizowany z mrugnięciem kota.
Aleksander stał chwilę w ciszy, czując, że to miejsce, choć spokojne i piękne, nie jest martwe. Ono mu się przyglądało, badało go, ważyło jego intencje, jakby samo chciało zdecydować, czy pozwoli mu zostać.
Lustrował asortyment przez dłuższą chwilę, śledząc kształty buteleczek, fiolki o dziwnych odcieniach i błyszczące srebrne etykiety. Co jakiś czas zerkał ku górze, na regale nadal leżał masywny czarny kot, którego bursztynowe oczy zdawały się śledzić każdy jego ruch. Zwierzę nie ruszało się, ale jego obecność była wyczuwalna, niemal namacalna.
Wtem rozległ się delikatny szelest, miękki, jakby koraliki przesuwały się same z siebie. Aleksander odwrócił się odruchowo.
Z przejścia na zaplecze wyłoniła się kobieta. Szczupła blondynka o harmonijnych, atrakcyjnych rysach twarzy. Prosta lniana sukienka odsłaniała ramiona, podkreślając gładką, bladą skórę o delikatnie złotym odcieniu. Pod krótką, lekko rozwichrzoną grzywką lśniły jasnoniebieskie oczy, intensywne, przenikliwe, otoczone cienką linią czarnej konturówki, która jeszcze mocniej wydobywała ich barwę.
Pod zgrabnym, lekko zadartym noskiem pojawił się uśmiech. Nie wymuszony, nie zawodowo uprzejmy, za to ciepły, szczery, jakby naprawdę się ucieszyła, że go widzi.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytała. Głos miękki, z delikatną chrypką, jakby przyzwyczajony do szeptania po zmroku.
Aleksander milczał przez moment, przyłapując się na tym, że nie potrafi ocenić jej wieku. Mogła mieć dwadzieścia, może trzydzieści lat, ale równie dobrze czterdzieści albo więcej. Miała w sobie coś ponadczasowego, widział w niej zarówno świeżość młodej kobiety jak i spokój kogoś, kto widział już wiele. Jedno było pewne, była bardzo atrakcyjna i to w sposób, który nie wynikał z makijażu, lecz z samej obecności. Dodatkowo wrażenie atrakcyjności potęgowały sporych rozmiarów piersi, które pod lnianą sukienką zachowywały jędrny kształt mimo braku podtrzymującego je stanika.
– Dzień dobry – odezwał się w końcu, lekko się prostując. – Dziękuję, ale na razie się tylko rozglądam.
Nie wiedział, jak miałby jej powiedzieć, że jego obecność nie wynika z ciekawości. Że zjawił się w tym sklepie, bo obiecał to komuś, głosowi, który usłyszał we śnie. Kobiecemu głosowi, który brzmiał tak samo realnie jak teraz jej głos.
Blondynka oparła się lekko o kontuar, splatając dłonie, tym samym sposobem świadomie, bądź też nie, ramionami nieznacznie ścisnęła swe piersi, nieco bardziej je eksponując. W świetle świec jej włosy wydawały się jaśniejsze, niemal srebrne.
– Na pewno ma pan jakiś problem, który mogę pomóc rozwiązać – powiedziała spokojnie, z tym samym uśmiechem, choć w jej głosie zabrzmiała nuta pewności.
Aleksander uniósł brew, próbując zachować lekki ton, choć przez plecy przebiegł mu dreszcz.
– Wątpię – rzucił, uśmiechając się krótko.
Jej uśmiech nie zniknął. Jeśli już, to stał się bardziej zagadkowy.
Kot na regale ziewnął, przeciągając się leniwie. Ogon musnął liście zwisającej rośliny.
– Mogę pana zapewnić, że na pewno znajdę jakieś rozwiązanie na pańskie problemy – powiedziała tajemniczo. – Jak już pan pewnie zauważył, nie jest to zwykły sklep. Można tutaj znaleźć dość specyficzny asortyment. Do tego na cały sklep rzucony jest urok przeznaczenia.
– Przeznaczenia? – powtórzył zdziwiony Aleksander.
– Dokładnie. Ten sklep nie tyle się odwiedza, co… można go w ogóle dostrzec tylko wtedy, gdy jest się osobą, której problemy, potrzeby lub pragnienia da się rozwiązać wyłącznie w niekonwencjonalny sposób, przy użyciu asortymentu znajdującego się w tym sklepie.
Aleksander obdarzył rozmówczynię przelotnym, powątpiewającym spojrzeniem. Nie odpowiedział od razu, zamiast tego spojrzał ku górze, w stronę regału, gdzie w cieniu spoczywał czarny kot. Bursztynowe oczy świeciły jak dwa małe księżyce w mroku, a sam kocur wydawał się bardziej cieniem niż zwierzęciem. Przez moment Aleksander miał wrażenie, że patrzy na coś, co nie do końca należy do tego świata, jakby ten kot był utkany z tej samej czarnej mgły, z którą obcował zanim dotarł do sklepu.
– Zapewniam panią – powiedział w końcu, surowiej, niż zamierzał – że to nie przeznaczenie mnie tutaj sprowadziło, tylko obietnica. Tylko… nie mam pojęcia, w jakim celu miałem tu przyjść.
– O jakiej obietnicy pan mówi? – zapytała zaintrygowana.
– Może to zabrzmi dziwnie, nawet głupio – odparł – ale niedawno miałem sen. Można by go nazwać proroczym. Dotyczył po części mojej pracy. Ale zanim wyśniłem to, co miało się wydarzyć, usłyszałem rozmowę dwóch kobiet. Nie pamiętam dokładnie, o czym mówiły, ale jedna z nich powiedziała, że jeżeli obiecam odwiedzić pewien dziwnie, wręcz magicznie wyglądający sklep, który wcześniej mijałem bez zainteresowania, pozwoli mi zapamiętać dokładnie cały sen, który dopiero miał nadejść.
Blondynka rozszerzyła oczy. Przez chwilę w jej spojrzeniu mignął cień autentycznego zdziwienia.
– To stawia sprawę w nieco innym świetle – powiedziała po chwili, jakby rozważała coś w myślach.
Delikatnie odepchnęła się od kontuaru i się prostując, lniana sukienka wyprostowała się znów podkreślając kształt jej jędrnych piersi. Na ustach pojawił się ciepły, lekko figlarny uśmiech.
– Aby nieco ułatwić nam rozmowę – odezwała się, wyciągając dłoń przed siebie – nazywam się Róża Kniejewska. Jestem czarodziejką… albo czarownicą, jak kto woli. Prowadzę ten sklep – dodała z nutą radości w głosie.
– Aleksander Wilczyński – odpowiedział, podając jej dłoń. – Ale możesz mówić po prostu Aleks. Jestem prywatnym detektywem i konsultantem policyjnym.
Uśmiechnął się, świadom, że jego profesja zwykle robi na ludziach wrażenie, na kimś, kto podaje się za czarownicę, tym bardziej.
W jej oczach coś błysnęło, jakby nagle połączyła kilka wątków. Poluźniła uścisk i lekkim gestem wskazała kota.
– To natomiast jest Bastion. Może i wygląda groźnie, ale jest bardzo mądrym kocurem.
Aleksander spojrzał na kota i skinął głową. Mógłby przysiąc, że zwierzę odpowiedziało tym samym gestem, przymknęło leniwie oczy i nieznacznie pochyliło łeb. W półmroku trudno było to dostrzec, ale ruch oczu i cień na ścianie nie pozostawiały wątpliwości.
– Pójdę przygotować nam coś do picia – powiedziała Róża, kierując się ku zapleczu. – W tym czasie możesz się jeszcze rozejrzeć. Tylko proszę… nie opuszczaj sklepu, nim wrócę. – w jej głosie zdawało się słyszeć nutę autentycznej troski.
– Możemy się tak umówić – odparł z delikatnym uśmiechem, nieco rozbawiony całą sytuacją.
Róża zniknęła za zasłoną z drewnianych koralików, a Aleksander został sam z kocurem Bastionem, półmrokiem pachnącym ziołami i tajemniczym asortymentem, który zdawał się szeptać z półek w nieznanym języku.
Po chwili Róża wróciła z zaplecza, niosąc w skupieniu srebrną tacę. Na niej spoczywał bogato zdobiony porcelanowy imbryk oraz dwie filiżanki ze spodkami z tego samego zestawu. Zapach ziół unosił się w powietrzu, lekko słodkawy, z nutą mięty i czegoś, czego Aleksander nie potrafił rozpoznać, coś zmysłowego, co budziło skojarzenia z ciepłem skóry po pocałunku.
Uśmiechnęła się serdecznie, widząc, że postanowił jednak na nią zaczekać. Ostrożnie postawiła tacę na brzegu okrągłego stolika, zestawiła imbryk i filiżanki, po czym odstawiła tacę na kontuar. Lniana sukienka zafalowała lekko przy ruchu, przylegając na moment do krzywizn bioder i podkreślając delikatny wdzięk jej figury.
– Usiądziemy – zaproponowała, gestem dłoni wskazując mu krzesło, sama siadając na drugim krześle
– Jasne – odpowiedział Aleksander i usiadł naprzeciwko niej, czując, jak jej bliskość wnosi do półmroku nutę intymnego ciepła.
Róża uniosła imbryk, zapach naparu stał się intensywniejszy, otulający jak delikatny dotyk. Nalała herbaty najpierw do filiżanki stojącej przed Aleksandrem, a potem do swojej pochylając się lekko, co sprawiło, że dekolt sukienki odsłonił więcej gładkiej skóry, a jej piersi zaczęły się subtelnie unosić w rytm oddechu.
– Bardzo aromatyczna mieszanka ziół – powiedziała z ciepłym uśmiechem, jej głos był delikatny, niemal pieszczotliwy. – Nie trzeba jej słodzić, sama w sobie ma lekko słodkawy posmak… jak miód na ustach.
Gdy skończyła nalewać, chwyciła filiżankę za ucho i upiła niewielki łyk, przymykając na moment oczy z wyraźną przyjemnością. Wargi wilgotne od naparu lśniły w blasku świec. Aleksander, obserwując jej ruch, powolny i zmysłowy, zrobił to samo. Napar był gorący, gęsty, pachniał lasem po deszczu, z nutą czegoś pierwotnego.
– Hmm… całkiem niezłe – przyznał po chwili, jego wzrok mimowolnie spoczął na jej dłoniach oplatających filiżankę. – Domyślam się, że pewnie ma też jakieś magiczne właściwości – dodał z lekkim przekąsem, unosząc kącik ust, choć jego głos zabrzmiał nieco niżej niż zwykle.
– Zgadza się – odparła z rozbawieniem, pochylając się bliżej, tak że zapach jej skóry zmieszał się z ziołami. – Ta mieszanka bardzo ułatwia rozmowę. Na pewien czas po wypiciu nastraja duszę w taki sposób, że człowiek odczuwa satysfakcję z bycia szczerym.
– Serum prawdy? – zapytał, unosząc brew, starając się ignorować, jak jej spojrzenie przesunęło się po jego twarzy, szyi, zatrzymując na moment na ustach.
– Nie do końca – odpowiedziała, upijając kolejny łyk, jej wargi znów wilgotne, kuszące. – Można kłamać, ale… to nieprzyjemne. Działa to na takim wewnętrznym poziomie. Wyobraź sobie, że trzymasz na rękach małego, puszystego kotka. Gdy mówisz prawdę, masz wrażenie, że głaskasz go i czujesz ciepło, wewnętrzny spokój, satysfakcję. A kiedy skłamiesz… to tak, jakbyś przypadkiem zrobił mu krzywdę. I wtedy w środku pojawia się ciężar… i chęć naprawienia wyrządzonej mu krzywdy.
Aleksander parsknął cicho.
– I jak tu być nieszczerym?
– Są ludzie, którzy świetnie sobie radzą z krzywdzeniem małych, niewinnych stworzeń – zauważyła spokojnie, jej palce musnęły brzeg filiżanki, jakby głaskały niewidoczne futro. – Tacy pod wpływem naparu czują wręcz satysfakcję z kłamania…
– W moim zawodzie to by się raczej nie sprawdziło – uśmiechnął się krzywo, sięgając po kolejny łyk, czując, jak ciepło naparu rozlewa się po jego ciele.
– Ale do swobodnej rozmowy – owszem – odparła, jej oczy błysnęły figlarnie.
Wypił następny łyk i skrzywił się lekko.
– Strasznie gorzkie te zioła – wyrzucił z siebie z uśmiechem, po czym nagle spoważniał i szerzej otworzył oczy. – Przepraszam, są smaczne…
Róża nie wytrzymała i parsknęła śmiechem, jej piersi zadrżały nieznacznie pod materiałem.
– Nie szkodzi. Spodziewałam się, że skoro jesteś detektywem, będziesz chciał to zweryfikować po swojemu…
Aleksander oparł się wygodniej na krześle, biorąc głęboki oddech, czując, jak powietrze gęstnieje od niewypowiedzianego napięcia.
– Miałaś rację – przyznał po chwili. – Te wyrzuty sumienia są straszne. Aż się boję, że teraz każde głupie kłamstwo zostawi rysę na mojej psychice… lub że prawda wyjawi za dużo.
– Spokojnie – uśmiechnęła się łagodnie, jej dłoń na moment zawisła blisko jego, nie dotykając. – Wystarczy przeprosić albo sprostować i wszystko wraca do normy… choć czasem prawda smakuje lepiej niż kłamstwo.
– Kamień z serca – westchnął, jego wzrok mimowolnie powędrował po jej sylwetce.
Przez moment siedzieli w ciszy, popijając napar. Płomienie świec odbijały się w porcelanie filiżanek, tańcząc po jej skórze.
Aleksander oparł się wygodniej na krześle, a porcelanowa filiżanka w jego dłoniach zadrżała lekko, gdy w skupieniu wsłuchiwał się w słowa Róży. W jej oczach tańczyły drobne iskierki refleksji, jakby mówiła o czymś, co nie było tylko legendą, a raczej wiedzą nabytą z doświadczenia, głęboką, niemal namacalną.
– Wspominałeś, że to nie przeznaczenie cię tu przygnało, a obietnica złożona jakiejś kobiecie we śnie. Mam rozumieć, że jeździłeś po mieście i szukałeś magicznego sklepu? – zapytała, zerkając na niego znad filiżanki, jej głos miękki, ale przenikliwy.
– Z początku taki miałem zamiar – przyznał Aleksander, wzdychając głęboko. – Chciałem odstawić samochód pożyczony od ojca i pokręcić się po mieście, rozglądając się.
– Coś stanęło temu na przeszkodzie? – spytała cicho, lekko przechylając głowę
– Może nie stanęło mi to na przeszkodzie... – odparł po chwili namysłu – a bardziej pomogło trafić prosto tutaj, bez zbędnego błądzenia.
Róża uniosła brew, jakby właśnie usłyszała coś, co autentycznie ją zaintrygowało, jej spojrzenie stało się głębsze, bardziej skupione.
– Teraz mnie zaciekawiłeś – przyznała, przymykając powieki na moment, a jej rzęsy rzuciły cień na policzki.
Aleksander westchnął, jakby jeszcze raz chciał uporządkować obrazy, które wracały do niego z tamtej chwili – ostre, niepokojące.
– Przyznam szczerze, że pierwszy raz coś takiego mi się zdarzyło... Myślałem, że mam jakiś atak. Wyjechałem spod domu i nagle ulice zaczęły pustoszeć. Świat tracił barwy, wszystko bledło. Nawet słońce wyglądało jak wypłowiała moneta. Zatrzymałem samochód i wysiadłem, żeby to sprawdzić. I wtedy... pojawiła się czarna mgła.
Róża zamarła z filiżanką w dłoniach, a jej spojrzenie spoważniało. Napięcie w powietrzu stało się gęstsze, niemal dotykalne.
– Nadciągała ze wszystkich stron, ale zatrzymała się kilka metrów ode mnie – ciągnął Aleksander. – Chciałem zawrócić, ale wtedy usłyszałem szept. Kobiecy. Tak blisko, że poczułem powiew jej oddechu. Kazała mi podążać ścieżką. I wtedy mgła się rozstąpiła, jakby ktoś wyciął w niej tunel, podążając nim, trafiłem prosto tutaj. Przez moment miałem też wrażenie, że widzę w rozstępującej się mgle kobietę – powiedział powoli, jakby sam się wahał, czy to wspomnienie nie jest wytworem jego wyobraźni. – Zarys sylwetki. Smukła... i, nie będę ukrywał, całkiem atrakcyjna.
– Limbo... – wymruczała pod nosem, jej głos był cichy, ale ciężki.
– Co takiego? – zapytał zaskoczony, unosząc brew.
– Limbo. Kraina cieni. Równoległy świat, który rozgranicza rzeczywistość od nieba i piekła. Królestwo bogini śmierci.
Aleksander zmarszczył brwi, filiżanka w jego dłoniach znieruchomiała.
– Chcesz powiedzieć, że bogini śmierci zafundowała mi przejażdżkę po jej królestwie, tylko po to, żebym trafił do twojego sklepu?
– Na to wygląda.
Róża oparła łokieć na stole i wsparła podbródek na dłoni, jej skóra w blasku świec lśniła delikatnie, a oczy błysnęły powagą.
– Jesteś może śmiertelnie chory? Rak? Układ krążenia? Może coś neurologicznego?
– Tak – przyznał po chwili ciszy, jego głos nieco ochrypł. – Mam raka z przerzutami. A pytasz, bo...?
Róża westchnęła, jakby to, co miała powiedzieć, niosło ciężar, którego sama nie chciała brać na siebie, jej piersi uniosły się lekko w rytm głębokiego oddechu.
– Bo uważam, że twoja rola może być ważna. Albo raczej... że pewne wyższe istoty uznały, że jest ważna. Podejrzewam, że dwie kobiety, które słyszałeś we śnie, to boginie snów i przeznaczenia. Natomiast ta, którą słyszałeś w mgle, to bogini śmierci. – Zamilkła na chwilę, jakby chciała mu dać czas, by to przetrawił.
Zapach ziół wciąż unosił się między nimi, otulający jak niewidzialna mgła.
– Zakładam, że bogini przeznaczenia próbowała wcześniej zwrócić twoją uwagę na ten sklep, ale zignorowałeś znaki. Dlatego wraz z panią snów postanowiły użyć innego sposobu i cię do tego nakłonić. Skoro jednak twoja choroba postępuje... zaangażowana została również śmierć, byś trafił tu szybciej. Co było dość ryzykowne z jej strony.
– Dlaczego ryzykowne – mruknął Aleksander, jego wzrok mimowolnie powędrował po jej twarzy.
– Bo kiedy śmierć sprawia, że granice między światami się zacierają, nawet na krótką chwilę – odpowiedziała cicho, jej głos obniżył się, niemal szeptem. – to czasem coś... lub ktoś... przedostaje się na drugą stronę.
– Strasznie nieodpowiedzialne z jej strony – skwitował z półuśmiechem, próbując rozładować napięcie, choć w jego oczach błysnęło coś głębszego.
– Może uznała, że gra jest warta ryzyka – odparła, patrząc na niego z powagą, w której pobrzmiewało coś więcej niż tylko ciekawość, ciepło, niemal intymne. – A może... że ty jesteś tego warty.
– Niewykluczone, że chcą skorzystać z twojego talentu, skoro jesteś detektywem. Pewnie musisz być naprawdę dobry – powiedziała Róża, unosząc filiżankę i upijając drobny łyk aromatycznego naparu. Po chwili dodała spokojniej:
– Na tę chwilę to jednak nieistotne. Prócz choroby nowotworowej masz jeszcze jakieś problemy?
Aleksander westchnął i skinął głową, nie odrywając wzroku od spokojnie parującego naparu – jego zapach wciąż otulał go jak delikatna mgła.
– Można powiedzieć, że związałem się z nieodpowiednią osobą – odparł z lekkim grymasem, w którym mieszała się ironia i żal, a jego palce zacisnęły się mocniej na porcelanie.
– Co masz na myśli? – zapytała, lekko pochylając głowę, jakby chciała lepiej odczytać jego emocje.
– Spotykam się z dziewczyną. Darią. Od prawie trzech lat – zaczął powoli, jakby każde słowo musiał przepchnąć przez gardło. – Będąc u niej w mieszkaniu szukałem zapalniczki, bo moja odmówiła posłuszeństwa... i przypadkiem wpadł mi w ręce jej pamiętnik. Przeczytałem parę stron. Pobieżnie. Wystarczyło, by coś mi nie dawało spokoju.
Róża nie przerwała mu, tylko uważnie słuchała, lekko bawiąc się uszkiem filiżanki, jej smukłe palce poruszały się z gracją, przyciągając wzrok.
– Postanowiłem wrócić tam, gdy nie będzie jej w domu – kontynuował. – Włamałem się. Zrobiłem kopie jej pamiętników. Dowiedziałem się, że związałem się z kimś, kto czerpie przyjemność z manipulacji i krzywdzenia ludzi. – W jego głosie zabrzmiała twarda nuta, a palce zadrżały na uchu filiżanki. – Nie dość, że mnie zdradza, to jeszcze planuje wyrządzić krzywdę mojej siostrze.
– Masz siostrę? – zapytała Róża z wyraźnym zainteresowaniem, jej oczy błysnęły w półmroku.
– Tak – odpowiedział krótko, jego spojrzenie stało się ostrzejsze.
– A matkę?
– Moja mama zmarła niedługo po tym, jak na świat przyszła moja siostra. – Aleksander spojrzał na nią lekko zmrużonymi oczami. – Dlaczego pytasz?
– Za chwilę ci wszystko wyjaśnię – odparła, wstając powoli. Jej lniana sukienka falowała przy każdym kroku, przylegając delikatnie do krzywizn ciała, gdy obchodziła ladę. Schyliła się za nią, a po chwili wróciła z drewnianym pudełkiem, nieco większym od szachownicy.
Postawiła je na stole, przesunęła w jego stronę i otworzyła.
Wnętrze było wyściełane srebrnym atłasem, który połyskiwał miękko w świetle świec, otulając zawartość jak ciepła skóra. Na nim spoczywały starannie oszlifowane kamienie, czarne jak noc, lśniące jak szkło. Ale wśród nich było kilka, które natychmiast przyciągnęły wzrok Aleksandra.
– Przyglądając się biżuterii w gablotkach zapewne zauważyłeś, że większość jest przyozdobiona czarnymi kamieniami – powiedziała cicho Róża, jej głos obniżył się, stał się niemal intymny. – A niektóre spośród nich wyglądają... osobliwie.
– Tak – potwierdził Aleksander, zbliżając się nieco do pudełka, czując, jak ciepło jej bliskości miesza się z zapachem ziół.
Wpatrywał się w jego zawartość, aż odruchowo pochylił się nad nim, kamienie zdawały się przyciągać jego spojrzenie jak zakazany dotyk.
Pierwszy z kamieni, które przykuły jego uwagę, pulsował czerwonym światłem, które biegło cienkimi żyłkami w głąb jego wnętrza, jakby w środku biło serce. Światło żyło, oddychało, rytmicznie rozlewało się po powierzchni minerału, budząc nieproszone ciepło w piersi.
Drugi przypominał szmaragd, lecz jego powierzchnia mieniła się w odcieniach tęczy, jakby ktoś zatopił w nim mgłę z pereł. Barwy przesuwały się leniwie, tworząc iluzję głębi i ruchu, od której nie sposób było oderwać wzroku, był hipnotyzujący, niemal zmysłowy.
Trzeci wyglądał niepozornie, był to czarny, matowy kamyk, pęknięty niczym rozbita szyba. Ale po cienkich „pajęczynach” spękań biegały blade iskierki, jasne niczym świetliki w nocy, tańczące w rytm niewidzialnego tchnienia.
Ostatni był absolutnie czarny. Nie błyszczał, nie odbijał światła. Wręcz przeciwnie, zdawał się je pochłaniać, jakby był dziurą w rzeczywistości. Nawet cień padający obok znikał w jego granicach, budząc dreszcz na skórze.
– Któryś kamień różni się od pozostałych? – zapytała Róża, spokojnie obserwując jego reakcję.
– Tak – odpowiedział po chwili, odrywając wzrok kamieni. – I to nie jeden.
– Hmm... możesz wskazać i opisać ich wygląd? – zachęciła go łagodnie, jej głos miękki, niemal pieszczotliwy.
Aleksander skinął głową i wyciągnął dłoń. Jego palec wskazał kolejno kamień poprzecinany czerwonymi żyłkami, potem ten mieniący się perłowym światłem, dalej pęknięty niczym szyba, aż wreszcie ostatni, czarny jak nicość. Miał wrażenie, jakby kamienie reagowały na zbliżającą się jego dłoń, wytwarzając intensywniejsze światło, gdy ta się do nich zbliżała.
Opisywał je powoli, starannie dobierając słowa, jakby każde z nich miało znaczenie, jego głos obniżył się, a dłoń zawisła blisko kamieni, czując ich niewidzialne przyciąganie. A Róża słuchała w milczeniu, z twarzą poważną i skupioną, lecz w jej oczach pojawił się błysk, ten sam, który pojawia się u kogoś, kto właśnie rozpoznał coś znacznie większego, niż sam rozmówca podejrzewa, ciepły, ale pełen tajemnicy.
– Widzisz prawdziwy wygląd tylko tych kamieni, które mogą na ciebie oddziaływać lub wzmacniać twoje naturalne zdolności – wyjaśniła spokojnym tonem Róża, przesuwając smukłym palcem po krawędzi drewnianego pudełka, jej skóra subtelnie musnęła drewno. – Co ciekawe, ty widzisz aż cztery kamienie. Większość ludzi trafiających tutaj dostrzega tylko jeden. Każdy z nich ma inne właściwości.
Aleksander pochylił się, zbliżając twarz do pudełka, migotliwe światło świec odbijało się w jego oczach, tańcząc po powierzchni kamieni, budząc w nich ukryte życie.
Róża wskazała smukłym palcem na kamień mieniący się szmaragdowym blaskiem, jej ruch był powolny, niemal pieszczotliwy.
– To jest kamień snów – zaczęła, jej głos delikatny, otulający jak zapach ziół. – Gdy będziesz miał go przy sobie podczas snu, twoje sny staną się realistyczne, jakbyś naprawdę żył w innym świecie. Pozwala też na odwiedzanie snów innych ludzi. Dla nich te sny stają się wtedy wyjątkowo prawdziwe... tylko przez twoją obecność w nich. Możesz też kreować ich sny, decydować o ich snach, wpływać na nie.
– Brzmi niebezpiecznie – mruknął Aleksander, choć w jego oczach pojawił się błysk fascynacji, a wzrok mimowolnie powędrował po jej dłoni, zawieszonej blisko kamieni.
Róża uśmiechnęła się lekko i przesunęła palcem do kolejnego kamienia, tego z delikatną pajęczyną świetlistych żyłek, światło w nich drgnęło, jakby w odpowiedzi na jej bliskość.
– Kamień przeznaczenia. Sprawia, że los ci sprzyja. Czasami to drobiazgi, jakieś przypadkowe spotkanie, rozmowa, która zmienia bieg wydarzeń. Ale im dłużej go nosisz, tym mocniej wpływa na twój los i los otaczających cię ludzi, splatając się z twoim życiem. Przydatny przy jakichś zakładach lub grach hazardowych.
– Los mi sprzyja... – powtórzył z lekkim sarkazmem, prostując się na krześle. – brzmi nieco niedorzecznie w kontekście mojej choroby.
Róża nie odpowiedziała. Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy sięgnęła do kamienia, który pochłaniał całe światło wokół siebie. Cień zdawał się gęstnieć, jakby ten kamień miał własną grawitację, przyciągającą wzrok i budzącą dreszcz na skórze.
– To kamień cienia – powiedziała z namysłem, jej głos obniżył się, stał się bardziej intymny. – Rzadko zdarza się, by ludzie byli w stanie z niego korzystać. Między innymi pozwala widzieć w ciemności tak, jakby był środek dnia. Ale to nie wszystko. Można dzięki niemu chować się w cieniach albo podróżować przez nie, wejść w jeden cień i wyjść z drugiego, czasem bardzo daleko stąd. W praktyce, najczęściej wiąże się to z podróżą przez Limbo.
Aleksander uniósł brwi, czując, jak bliskość jej dłoni sprawia, że kamień wydaje się pulsować mocniej.
– To bezpieczne?
– Ten kamień jest jak przepustka od samej Śmierci – odpowiedziała, jej oddech musnął powietrze między nimi. – Żadne mroczne stworzenie nie powinno cię zaatakować, dopóki masz go przy sobie.
– „Powinno” nie brzmi zbyt uspokajająco – zauważył, ale jego ton był bardziej rozbawiony niż zaniepokojony..
Róża zignorowała jego uwagę i spojrzała na kamień poprzecinany pulsującymi, czerwonymi żyłkami. Światło w nim biło rytmicznie, niemal w takt ludzkiego serca, ciepłe, pierwotne, budzące nieproszone ciepło w piersi.
– To kamień życia – powiedziała powoli, jej palec zawisł blisko, nie dotykając. – Ale różni się od tych z innych światów.
Aleksander zmarszczył brwi, pochylając się bliżej.
– Jak to z innych światów? I czym się różni?
– Istnieje więcej światów materialnych niż tylko ten, który znasz, a kamienie życia z nich pochodzące zazwyczaj mienią się kolorami tęczy. To źródło witalności, odporności, siły... nawet płodności. W naszym świecie występują jednak tylko czerwone kamienie życia. Zmniejszają płodność, ale w zamian zwiększają magnetyzm i popęd seksualny. Szczególnie... wśród bliskiej rodziny. – Wypowiadając te słowa, Róża mówiła spokojnie, ale w jej oczach pojawił się cień ostrożności, jakby ważyła reakcję swojego rozmówcy, jej piersi uniosły się lekko w rytm oddechu.
Aleksander uniósł głowę i przez chwilę przyglądał się kamieniowi w milczeniu, czując, jak pulsowanie rezonuje w jego własnym ciele.
– Chcesz przez to powiedzieć, że dzięki niemu mógłbym zostać wyleczony z raka, ale przypadkiem mogę skończyć w łóżku z siostrą, albo bliską krewną?
– Tak – przyznała Róża, nie uciekając wzrokiem, jej spojrzenie było intensywne, niemal przyciągające. – Ale to obarczone jest pewnymi konsekwencjami.
– Jakimi?
– Im większy wpływ kamień ma na twoje ciało, tym silniejsze będą skutki niepożądane. Jeśli cię uzdrowi, zwiążesz się z nim na stałe. Nie będziesz mógł się pozbyć jego wpływu na własne życie. Fragmenty ciała, które uzdrowił lub te, na które będzie miał wpływ, będą rezonować tą samą energią.
– Ale można się temu oprzeć? – zapytał, unosząc brwi, jego głos obniżył się nieco.
– Jakbyś walczył ze swoją naturą – odpowiedziała krótko, jej dłoń zawisła blisko jego, nie dotykając.
Na chwilę zapadła cisza, gęsta od niewypowiedzianego napięcia, płomienie świec tańczyły po ich twarzach.
– A co z pozostałymi kamieniami? – zapytał w końcu Aleksander, odrywając wzrok od czerwonego pulsowania.
– Większość to żywioły. Siły natury. Wzmacniające cechy charakteru. Ułatwiają użytkownikom magii posługiwanie się odpowiednimi arkanami, pozwalają oddziaływać na naturę, lub pozwalają posługiwać się zdolnościami związanymi z jakimiś cechami charakteru – wyjaśniła.
Sięgnęła po jeden z czarnych kamieni z pudełka i uniosła go między palcami. Nad drugą dłonią, którą trzymała otwartą nad stołem, pojawiła się kula ognia, czysta, żywa, pulsująca energią i ciepłem.
Aleksander przyglądał się temu bez większego zdziwienia. Jedynie uniósł lekko kącik ust, czując ciepło płomienia na skórze.
– Sprawiasz wrażenie, jakby to wszystko, co tu widzisz i słyszysz, było dla ciebie codziennością – zauważyła, gasząc płomień lekkim ruchem dłoni, jej palce zadrżały subtelnie.
– Zwyczajnie dopuszczam do siebie myśl, że leżę teraz w szpitalnym łóżku, w śpiączce – odpowiedział z lekkim uśmiechem, jego wzrok powędrował po jej sylwetce. – I że dostałem taką dawkę morfiny, że mam odlot stulecia.
Róża odwzajemniła uśmiech, ale w jej oczach widać było cień smutku, głęboki i ciepły.
– Smutne w tym wszystkim – dodał Aleksander cicho, spoglądając na parujący napar – że jeśli to tylko narkotyczny sen, to nie mam jak pomóc swojej siostrze. Więc... istnienie magii i tych wszystkich dziwnych rzeczy to dla mnie lepsza alternatywa, dająca mi możliwość działania.
Róża wstała z gracją, jakby jej ruch był częścią jakiegoś starego rytuału, a lniana sukienka zafalowała lekko, przylegając na moment do krzywizn jej ciała. Podeszła do lady; materiał zaszeleścił cicho, gdy pochyliła się, sięgając do szuflady po drugiej stronie. Przez krótką chwilę Aleksander widział jedynie linię jej pleców, smukłą i napiętą pod cienką tkaniną, oraz delikatny zarys bioder – nie był w stanie oderwać wzroku.
Po chwili kobieta odwróciła się do niego, trzymając w dłoniach kawałek grubego szkła, o nieregularnym kształcie, z oszlifowanymi krawędziami – jej palce, blade i zwinne, otulały je z ostrożnością.
– Biorąc pod uwagę, że masz jeszcze wątpliwości, przyjrzyj się wszystkiemu przez to szkło – powiedziała, podchodząc bliżej, jej głos był spokojny, lecz niósł w sobie coś, co trudno było zignorować.
Aleksander wziął szkło do ręki. Poczuł jego chłód, dziwnie głęboki, jakby dotykał nie martwego przedmiotu, a czegoś, co oddychało własnym, ukrytym rytmem. Obracał je w dłoniach, zafascynowany grą świateł na jego powierzchni, chłód przenikał skórę, budząc dreszcz na ramieniu.
Gdy spojrzał przez nie z jednej strony, wszystko wydawało się normalne, zaś gdy je obrócił i spojrzał przez drugą stronę, świat zadrżał, kontury rzeczywistości rozlały się, kolory nabrały głębi, a powietrze między nimi zaczęło migotać, jakby wypełniła je niewidzialna mgła.
Kamienie w pudełku, które wcześniej były jednolicie czarne, teraz pulsowały życiem. Jeden z nich, który wcześniej Róża brała do ręki, był jak zamknięty w krysztale ogień, drugi zaś jakby pod jego powierzchnią leżał poranny szron. Kolejny błyskał błękitem i żółtymi iskrami, a następny pulsował zielenią, jakby pod jego powłoką rosły i wiły się żywe pnącza. Każdy z nich wydawał się żyć, tętnić własną energią, ciepłą, pierwotną, przyciągającą jego wzrok jak zakazany dotyk.
Aleksander odsunął szkło. Rzeczywistość znów stała się zwyczajna, przytłumiona, pozbawiona blasku. Spojrzał na Różę, stojącą teraz przy gablotce i przeglądającą biżuterię, jej sylwetka w blasku świec lśniła delikatnie, a włosy połyskiwały jak srebrne nici.
Z ciekawości znów przyłożył szkło przed oczy. Tym razem świat nie tylko błyszczał, wręcz tętnił. Meble wypełniały się delikatną, zieloną aurą, symbole, niewidoczne wcześniej, pojawiały się i znikały na ich powierzchniach jak żywe. A Róża… ona sama wydawała się epatować energią podobną do tej z kamienia wypełnionego roślinnością, wokół niej falowała subtelna, zielonkawa poświata, otulająca jej skórę, podkreślająca krzywizny pod sukienką, budząca nieproszone ciepło w piersi.
Aleksander z trudem oderwał od niej wzrok i skierował go na kota, spoczywającego na regale. Bastion, czarny jak cień, teraz płonął spowity czarnymi językami ognia, mrocznymi, wijącymi się smugami, które zdawały się pochłaniać światło.
– Dlaczego Bastion wydaje się płonąć na czarno? – zapytał, nie odrywając wzroku od tańczących wokół zwierzęcia smug, jego głos zabrzmiał nieco niżej niż zwykle.
Róża podniosła spojrzenie, jakby wyrwana z zamyślenia, jej oczy błysnęły w półmroku.
– Co? A, to dlatego, że ma obrożę wysadzaną kamieniami cienia – wyjaśniła tonem, jakby mówiła o czymś oczywistym, a jej wargi wygięły się w lekkim uśmiechu. – No i czasem gania po limbo, polując na małe stworzonka tam żyjące, które potem zjada.
Aleks uniósł brew, a potem kąciki ust – ciepło szkła wciąż przenikało palce. Nie był pewien, czy bardziej go to zaniepokoiło, czy rozbawiło.
– Naturalnie – mruknął półgłosem, przyglądając się kotu, który w tym momencie ziewnął leniwie, jakby potwierdzając każde słowo swojej pani, a jego bursztynowe oczy błysnęły w aurze czarnego płomienia.
– Już wiem – powiedziała Róża jakby do samej siebie, a jej głos zabrzmiał cicho, z nutą zadowolenia z siebie.
Zanurkowała za ladę, szukając czegoś w głębi szafek.
Aleksander słyszał wyraźnie, jak jakieś drewniane pudełka czy skrzynki są ustawiane przez nią na podłodze, stuki i szelesty wypełniły półmrok, mieszając się z zapachem ziół i wosku świec.
– Jaki masz stosunek do sygnetów? – powiedziała, wyłaniając się zza lady, dzierżąc w ramionach cztery średniej wielkości skrzyneczki.
Jej piersi unosiły się lekko w rytm oddechu, a oczy błysnęły figlarnie w blasku płomieni.
– Zdecydowanie lepiej chodzić z czterema sygnetami, niż z czterema wisiorkami na szyi. Oczywiście jeżeli będziesz chciał korzystać z magicznych kamieni i będziesz gotów na konsekwencje związane z ich użytkowaniem.
– Dlaczego miałbym nie chcieć? – odparł Aleksander, podchodząc do lady. – Z tego co wcześniej mówiłaś, mój los, czy też przeznaczenie są z nimi związane. Trzem boginiom zależało, abym dotarł jak najszybciej do tego sklepu i głupio byłoby go opuścić z pustymi rękoma. Sądzę, że ryzyko jest warte tego, by cieszyć się zdrowiem, do późnej starości.
– Z kamieniem życia nie zaznasz starości – oznajmiła z uśmiechem. – Póki będziesz go posiadał, będziesz mógł wiecznie cieszyć się młodością.
Aleksander uniósł brew, a Róża rozstawiła skrzynki obok siebie na stoliku i je otworzyła. Srebrny atłas wewnątrz zalśnił miękko, otulając sygnety jak ciepła skóra. W każdej ze skrzynek znajdowały się sygnety różnych kształtów i rozmiarów, które łączyła jedna wspólna cecha, w każdym z pudełek znajdowały się sygnety z obsadzonymi kamieniami jednego rodzaju.
– Nie zwracaj uwagi na ich wielkość – dodała cicho, jej palec musnął krawędź jednego z sygnetów. – Na wszystkie rzucony jest urok, aby się dostosowały rozmiarem do ich właściciela. Niektóre z nich są też w stanie stać się niewidoczne, ale mimo tego, że nie będzie ich widać ich magiczne właściwości nie znikną.
Aleksander w pierwszej kolejności skupił się na sygnetach z obsadzonym kamieniem życia. Niektóre przypominały kształtem jakieś stworzenia: wilki, węże, tygrysy oraz innymi, posiadały on kamień obsadzony w szczęce. W niektórych sygnetach paszcze zwierząt były zamknięte, a kamień schowany we wnętrzu ich głowy, był widoczny przez oczodoły. Niektóre z nich przypominały czaszki, inne jeszcze dłonie lub szpony trzymające kamień. Szczególną uwagę Aleksandra przykuł sygnet z podobizną głowy wilka. Czerwony, pulsujący blask wydobywający się z jego oczu sugerował, że kamień osadzony jest we wnętrzu jego głowy.
Zbliżył dłoń, by wyłuskać go z wnętrza pudełka, wtem blask wydobywający się z oczu stał się jeszcze bardziej intensywny, jakby wilk ożywał łaknąć jego dotyku. Gdy go chwycił, dziwny rodzaj ciepła zaczął przepływać przez jego palce, gęsty, pierwotny, rozlewający się po skórze jak delikatny dotyk. Obracając go w palcach, uważnie mu się przyglądał, czując, jak pulsowanie rezonuje z jego własnym sercem, po czym odłożył go na wieko skrzynki, z której go wyjął, ciepło wciąż było wyczuwalne w opuszkach palców.
– Powinnam ci jeszcze powiedzieć o paru rzeczach związanych z tymi kamieniami. Szczególnie, że możesz korzystać z kilku – powiedziała Róża, gdy Aleksander zaczął przyglądać się sygnetom z obsadzonymi kamieniami cienia, a jej głos obniżył się, stał się bardziej intymny.
– Między nimi występuje synergia, korzystanie z dwóch różnych kamieni otwiera nowe możliwości. Na przykład kamień snów wraz z kamieniem przeznaczenia może sprawić, że będziesz mógł nie tylko podróżować do snów innych ludzi, jak i poznać ich przeznaczenie... lub bardziej precyzyjnie, najprawdopodobniejszy ich los.
Aleksander podniósł swój wzrok i obdarzył Różę uśmiechem, jego oczy błysnęły w półmroku.
– Rozumiem, każde połączenie daje nowe możliwości? – zapytał zaciekawiony, sięgając po sygnet w kształcie czaszki, której oczy wydawały się pochłaniać światło, chłód kamienia cienia kontrastował z wcześniejszym ciepłem, budząc dreszcz na skórze.
– Sądzę, że każde, choć nie do końca znam ich dokładne efekty – odparła, pochylając się bliżej, jakby chciała zdradzić mu jakąś tajemnicę. – Na pewno kamień snów z kamieniem cienia pozwala na siebie rzucać urok zmieniający wygląd. Z tego co kojarzę, to połączenie kamienia snów i kamienia życia sprawia, że możesz sprawić, by kobiety... tobą zainteresowane miewały sny... z twoim udziałem.
Aleksander podniósł wzrok i spojrzał Róży prosto w jej niebieskie oczy, intensywne, głębokie, lśniące w blasku świec.
– Bardzo realistyczne zboczone sny z moim udziałem? – zapytał, jego głos obniżył się nieco, a kącik ust uniósł się w krzywym uśmiechu.
– Dokładnie – potwierdziła, nie uciekając wzrokiem, jej piersi uniosły się lekko w rytm oddechu.
– Dziwne, moja... ciocia takie miewa... dzisiaj mi wyznała.
– Z twoim udziałem?
Aleksander skinął głową, czując, jak powietrze gęstnieje od niewypowiedzianego napięcia.
– Możliwe, że ktoś interweniował w jej sprawie, aby... muszę ci coś jeszcze powiedzieć.
Aleksander uniósł brew, odkładając kolejny sygnet na wieko, chłód czaszki wciąż przenikał palce, mieszając się z pulsującym ciepłem wilka.
– Kamień życia daje możliwość zdobywania dodatkowych zdolności, przez... sypianie z charakterystycznymi kobietami – powiedziała Róża cicho, jej głos obniżył się, stał się bardziej intymny, jakby dzieliła się zakazanym sekretem. – Jakby to ująć... ludzkie dusze, jak im się bliżej przyjrzeć, złożone są z różnych cech charakteru. Czasami jedna cecha dominuje nad innymi lub kilka cech razem tworzą osobliwy zestaw, przez co niektórzy ludzie mogą zostać opisani jako uosobienie danej cechy.
– Wiem, o czym mówisz – odparł Aleksander, przyglądając się sygnetom z kamieniami snów, jego palce zawisły blisko jednego z nich, czując subtelne, przyjemne mrowienie.
– No więc jeżeli kobieta, o której można powiedzieć, że jest uosobieniem jakiegoś grzechu głównego lub cnoty będącej przeciwieństwem do grzechu głównego, do tego jest dziewicą, posiada pewne zdolności.
Aleks zamarł na chwilę, po czym podniósł wzrok. Jego oczy spotkały się z jej niebieskimi, intensywnymi, lśniącymi w półmroku.
– Uosobienie zazdrości jest w stanie wywoływać zazdrość? Obżarstwa tego, że ludzie mają w jej towarzystwie nieodpartą ochotę spożywać to samo, co ona? – zapytał Aleksander, jego głos zabrzmiał nieco ochryple, a dłoń zacisnęła się lekko na krawędzi stolika.
– Skąd wiesz? Spotkałeś kogoś takiego na swej drodze?
– Powiedzmy – mruknął, wiedząc, że mimowolnie opisał swoją kuzynkę, Aurelię.
– To gdy prześpisz się z taką kobietą... rozdziewiczysz ją, to nabędziesz jej zdolności i do tego zyskasz pewne dodatkowe. Na przykład gdy posiądziesz tę od obżarstwa, będziesz w stanie u kogoś wywołać nieodpartą chęć zjedzenia czegoś, nawet niejadalnego, samą sugestią, że coś smacznie wygląda. Nie licząc tego, że twoja ślina, pot... jak i nasienie będą się wydawały kobietom nieziemsko smaczne.
Aleksander parsknął i pokiwał głową na boki. Jego uśmiech był kwaśny, pełen niedowierzania, ale w oczach coś błysnęło.
– Szczerze mówiąc, brzmi to trochę niedorzecznie.
– Nie wątpię, że może tak brzmieć – odparła z uśmiechem, jej wargi wygięły się kusząco, a piersi uniosły się lekko w rytm cichego śmiechu.
– Jak to się ma do mojej cioci?
– Mogę tylko przypuszczać, ale sądzę, że istniało bardzo duże prawdopodobieństwo, że będzie z tobą uprawiać seks i albo bogini snów, albo ktoś, kogo wyznaczyła, wpłynął na sny twojej cioci, tak aby... we śnie zaspokoić jej pragnienia, które mogły ją przedwcześnie pchnąć w twoje ramiona.
Aleksander uśmiechnął się pod nosem, na wspomnienie rozmowy i rzeczy, jakie ustalił z Małgosią, nim opuścił swój apartament.
– Może być też tak, że pewnie wiele kobiet z twojego otoczenia, szczególnie dziewic, zostało pchniętych w twoim kierunku przez boginię przeznaczenia – kontynuowała Róża – Może to być subtelne, trudne do zauważenia, ale zapewne mam rację.
– Mam rozumieć, że boginie oddziałują na moje życie, nawet gdy nie posiadam kamieni? – zapytał Aleksander.
Róża skinęła głową
– To po co mnie tutaj zagnały?
– Ich działania muszą być subtelne, niemal niewidoczne – wyjaśniła – Natomiast posiadając sygnety, sprawiasz, że wszystko będzie się działo bez ich pomocy, nie licząc tego, że sygnety dają ci większe możliwości.
Aleksander odłożył kolejny sygnet na wieko skrzynki, chłód metalu kontrastował z wcześniejszym żarem, budząc dreszcz na skórze.
– Niech ci będzie – powiedział z przekąsem, lekko mrużąc oczy.
– Jak już zmienisz szkła w okularach na zerówki, to wpadnij tutaj jeszcze raz – dodała Róża, wskazując smukłym palcem na magiczne szkło leżące na blacie. – Sprawię, że szkła w twoich okularach będą miały właściwości tego kawałka szkła. Do tego przygotuję ci listę, jakimi zdolnościami obdarują cię konkretne „grzechy główne” i „cnoty”.
Aleksander nie mógł się powstrzymać i parsknął, jego śmiech był pełen niedowierzania, a wzrok mimowolnie powędrował po jej sylwetce.
– Wybacz, ale to brzmi, jakbym miał się wybrać na jakąś misję poszukiwania dziewic i tworzenia z nich haremu.
– Brzmi to niedorzecznie, ale skoro zależy ci na ochronie siostry i zemście na dziewczynie, z którą się związałeś, to będzie najpewniejsza droga – odparła spokojnie, nie uciekając wzrokiem.
Twarz Aleksandra spoważniała.
– Przepraszam, masz rację.
Ułożył ostatni sygnet obok pozostałych trzech na wieku skrzynki.
– Chciałbym kupić te cztery sygnety, ile się za nie należy? – zapytał Aleksander, sięgając po portfel.
Róża zgarnęła wszystkie cztery pierścienie i wyciągnęła dłoń przed siebie, jakby chciała mu je wręczyć.
Aleks odłożył więc portfel na ladę i wyciągnął przed siebie otwartą dłoń. Czarodziejka umieściła je w jego dłoni, po czym zamknęła na nich jego palce i trzymając ją zaciśniętą, przemówiła.
– Oddaję ci te sygnety, teraz należą one do ciebie.
Aleks mógłby przysiąc, że po tych słowach ujrzał delikatną poświatę otulającą ich dłonie – miękką, srebrzystą, jak mgła w blasku księżyca. Zdziwiony spojrzał na Różę, jej niebieskie oczy błysnęły ciepło.
– Na biżuterię rzucony jest urok i trzeba odprawić prosty rytuał, abyś mógł wyjść z nią z tego miejsca – wyjaśniła.
Aleksander uniósł brew w zdziwieniu.
– Poważnie?
– Załóż sygnety na palce, a potem weź jakiś losowy ze skrzynki i schowaj do kieszeni.
Aleksander nałożył sygnet z kamieniem cienia na kciuk. Co go zdziwiło, najpierw jakby zwiększył swój obwód, a po założeniu objął jego palec, jakby się z nim zespalając. Dziwne uczucie przebiegło przez jego ciało, poczynając od palca, rozlewając się na całą resztę ciała miał wrażenie, że pochłania go mrok, gęsty i chłodny, który następnie się z nim zespaja, staje się z nim jednością. Dreszcz przeszył jego skórę, budząc niepokojące ciepło w piersi.
Sygnet z kamieniem życia założył na palec wskazujący. Tym razem dziwne do opisania pulsujące ciepło rozlało się na całe jego ciało, wprawiając w stan przypominający podniecenie, pierwotne i łaknące. Ale po chwili przywykł do tego uczucia i czuł się normalnie, choć z lekkim, ukrytym żarem w żyłach.
Pierścień przyozdobiony kamieniem snów wylądował na środkowym palcu, rozszerzając się i obejmując go ściśle. Aleksander odniósł wrażenie, że tym razem obmywa go uczucie błogości towarzyszące zapadaniu w przyjemny, głęboki sen. Mgiełka otuliła jego umysł, kuszącym ciepłem.
Ostatni sygnet, z kamieniem przeznaczenia, wylądował na małym palcu. Tym razem czuł się, jakby cienka pajęcza nić subtelnie oplotła całe jego ciało, delikatnie je otulając. Przez plecy przebiegł mu dreszcz, ale jak minął, wszystko wróciło do normy, choć z poczuciem, że los ma go w swych czułych objęciach.
Aleksander nabrał głęboko powietrza w płuca, które wydawało mu się zdecydowanie bardziej rześkie niż jeszcze przed chwilą. Uśmiechnął się pod nosem, czując, jakby nagle coś w jego ciele się zmieniło, trudno było mu to jednoznacznie określić, ale czuł się pełen energii.
Sięgnął po pierwszy z brzegu sygnet ze skrzynki i umieścił go w kieszeni, tak jak wcześniej poleciła mu Róża.
– Zrobione – oznajmił, jego głos zabrzmiał pewniej.
– A teraz go oddaj – poleciła z uśmiechem na twarzy, a oczy błysnęły rozbawieniem.
Aleksander wsunął dłoń w kieszeń, ale nigdzie nie wyczuł sygnetu. Zaczął dłonią dokładnie obmacywać wnętrze kieszeni, szukać dziury na jej dnie. W końcu wyciągnął dłoń i zaczął oklepywać kieszeń od zewnątrz.
– Kurwa, niemożliwe – powiedział zdenerwowany, serce zabiło mu szybciej.
– Sprawdź w miejscu, skąd go wziąłeś – powiedziała z uśmiechem, a jej głos przybrał ciepły i figlarny ton.
Aleksander spojrzał na skrzynkę, z której wyjął wcześniej pierścień, jednak miejsce, które powinno być puste, było zajęte przez sygnet, który powinien znajdować się u niego w kieszeni. Podniósł wzrok, by spojrzeć w rozbawione jego zakłopotaniem niebieskie oczy Róży.
– Dobra, ile się należy? – zapytał Aleksander, sięgając po swój portfel znajdujący się na ladzie.
– Nic – odparła Róża spokojnie – Możliwość pomagania takim ludziom jak ty to zapłata sama w sobie – dodała z uśmiechem na ustach, a jej oczy błysnęły figlarnie.
– Jesteś pewna?
Róża wyciągnęła do niego dłoń, w której trzymała wizytówkę sklepu, prostą, czarną kartę z subtelnym, srebrzystym napisem i zarysem motywu roślinnego w tle.
– Oczywiście, a tutaj masz adres, byś mógł bez boskiej pomocy trafić do mojego sklepu. – puściła mu oczko rozbawiona.
Aleksander wziął wizytówkę do ręki i dokładnie jej się przyjrzał. Papier był gładki, chłodny, z lekkim pulsowaniem pod palcami, jakby żył własną energią.
– Jeżeli chcesz mieć pewność, że ujrzysz witrynę i wejście do sklepu, możesz kupić Bastionowi kawałek tuńczyka.
Na wspomnienie kota o przerażającej aparycji, wzrok Aleksa mimowolnie powędrował ku górze, ale na regale już go nie było. Wzdrygnął się, gdy ogromny kocur wylazł z cienia, który padał na ladę. Czarny jak otchłań kocur, powolnym krokiem podszedł bliżej i usiadł, patrząc prosto w oczy Aleksandra. Bursztynowe ślepia błysnęły w półmroku, budząc dreszcz na skórze.
– Będę pamiętał – uśmiechnął się Aleksander i wyciągnął dłoń, by pogłaskać kota.
Ku jego zdziwieniu Bastion przymknął gadzie oczy i pozwolił bez problemu się pogłaskać. Jego futro było miękkie, ciepłe, z subtelnym mrowieniem magii pod palcami.
– No to będę spadał – powiedział, przekładając portfel do prawej ręki i chowając go do kieszeni, po czym odszedł od lady. Subtelna magia sygnetów wciąż rezonowała na jego dłoni.
– Do zobaczenia – uniósł dłoń, spoglądając na sygnety i zastanawiając się nad tym, co Róża wcześniej mówiła, o tym, że można sprawić, iż sygnety staną się niewidoczne.
Ku zdziwieniu zorientował się, że na dłoni nie widzi sygnetów, które przed chwilą na nią zakładał. Uniósł brew w zdziwieniu, zastanawiając się, gdzie się podziały. Ale po tym, jak mrugnął oczami, znowu na jego palcach pojawił się komplet magicznych sygnetów. Spojrzał na Różę zaskoczony, tym co właśnie się dzieje, serce zabiło mu nieco szybciej.
– Widzę, że już wiesz, jak opanować urok rzucony na sygnety – powiedziała z nieukrywanym rozbawieniem. – Podobnie korzysta się ze zdolności i uroków, do których masz dostęp, dzięki sygnetom. Wszystko dzieje się zgodnie z twoją wolą.
Aleksander odwzajemnił uśmiech..
– Jeszcze raz do zobaczenia. – powiedział, chwytając za klamkę.
– Do zobaczenia. – odpowiedziała, przyglądając się jak młody detektyw znika za drzwiami.
***
Aleksander wyszedł ze sklepu „Urok i czar”, po czym zatrzymał się na chwilę, chłód wieczornego powietrza musnął skórę, kontrastując z ziołowym ciepłem wnętrza. Przez krótki moment, gdy wychodził, między przeniesieniem wzroku z półmroku sklepu, a postawieniem stopy za progiem, odniósł dziwne wrażenie, że świat działa w spowolnieniu. Foliowa torebka na wietrze zdawała się niemal zawisnąć w powietrzu, odległy samochód sunął jak w smole. Ale po postawieniu stopy na zewnątrz wszystko nagle przyspieszyło i zaczęło poruszać się w normalnym tempie. Ulica pulsowała życiem, klaksony i szum miasta uderzyły w uszy. Zmarszczył brwi, przekonując samego siebie, że to tylko takie wrażenie, może resztki magii na progu. Przytłumiony przez drzwi kryształowy dźwięk dzwonka wyrwał go z zamyślenia, srebrzysty ton zdawał się nieco wyższy i sprawiał wrażenie jakby we wnętrzu rozchodził się zdecydowanie krócej niż wcześniej. Ruszył przed siebie prosto do samochodu, sygnety na palcach rezonowały subtelnie, budząc ukryte mrowienie.
Odczuwał dziwny dysonans, gdy wszystko, co go otaczało, przesiąknięte było normalnością i przeciętnością, szare chodniki, mijający ludzie z torbami, neonowe szyldy, nic dookoła nie było w stanie go zdziwić czy zaskoczyć po tym, co zostawił za sobą. Gdy w końcu zatrzasnął drzwi samochodu, zerknął na prawą dłoń, tylko po to, by sprawdzić, czy sygnety na jego palcach nadal są tam obecne. Gdy na dłoni ujrzał komplet srebrnych sygnetów, każdy emanujący innym , czuł dziwną mieszankę uczuć. Z jednej strony nieco się uspokoił, upewniając się, że to, co wydarzyło się w sklepie, było prawdziwe, z drugiej strony miał coś na kształt jakiegoś dziwnego poczucia odpowiedzialności, którą został obarczony przez jakieś wyższe byty. Niepokojąca była jednak alternatywa, która była najprostszym rozwiązaniem wszystkiego, co do tej pory go spotkało, że wszystko było tylko snem spowodowanym dużą dawką morfiny, halucynacją w szpitalnym łóżku.
Wkładając kluczyk do stacyjki, dręczyła go jeszcze jedna rzecz. Na jego dłoni spoczywały cztery sygnety, niczym błogosławieństwa od czterech bogiń. Jednak Róża wspominała tylko o trzech boginiach, które przyczyniły się do jego przybycia do jej sklepu. Natomiast wspomniała, że „kamień życia”, odpowiadający „brakującej” bogini, znacząco różni się od kamieni życia z innych światów. Czy zaginęła i jego zadaniem jest ją odnaleźć? Czy może wydarzyło się z nią coś innego? Jego myśli wirowały, splatając się z pulsowaniem czerwonego światła wydobywającego się z oczu wilka na jego palcu..
Gdy Aleksander umieścił kluczyk w stacyjce, a deska rozdzielcza ożyła, światełka zamigały miękko, coś jeszcze wydawało mu się dziwne, ale nie był w stanie dokładnie określić co to takiego. W końcu zerknął na wyświetlacz z zegarem, wedle którego minęło zaledwie kilkanaście minut od momentu, gdy odebrał swój samochód spod domu ojca. Miał dziwne wrażenie, że zarówno podróż przez limbo, jak i wizyta w sklepie trwały łącznie grubo ponad godzinę. Odruchowo zerknął na zegarek analogowy na lewym nadgarstku, tym razem ze zdziwienia zmarszczył brwi. Różnica między tym, co pokazywał jeden, a drugi zegarek, wynosiła ponad godzinę. W pierwszej kolejności podejrzewał, że zwyczajnie w zegarku na ręce dzień wcześniej musiała rozładować mu się bateria, jednak wskazówka sekundnika poruszała się normalnie, płynnie. Wsunął rękę do kieszeni, by wydobyć z niej telefon i zweryfikować czas na jeszcze jednym zegarku. Ekran z początku pokazywał wielką tarczę zegara z godziną tą samą co zegarek na ręce. Lecz gdy dotknął czytnika linii papilarnych, przebudzając ekran z uśpienia, na wyświetlaczu pojawił się komunikat, że ponownie nawiązano połączenie z siecią i zaktualizowano datę i czas. Po zamknięciu powiadomienia godzina wyświetlana na pulpicie telefonu zmieniła się i pokazywała dokładnie taki czas, jaki wyświetlany był na zegarze deski rozdzielczej samochodu.
Aleksander uśmiechnął się pod nosem, ciepło sygnetów rozlało się po palcach, jakby aprobowały to odkrycie. Doszedł do wniosku, że najprostszym wytłumaczeniem byłby fakt, że po prostu w sklepie „Urok i czar” czas płynie wolniej. To będzie kolejna rzecz, o którą będzie musiał zapytać, gdy wróci do tego sklepu.
Unosząc kącik ust do góry, przekręcił kluczyk w stacyjce, budząc silnik do życia, niskie mruknięcie wypełniło kabinę. Z myślą, że jak tak dalej pójdzie, będzie musiał zacząć zapisywać rzeczy, o które będzie musiał zapytać przy następnej wizycie, nacisnął pedał gazu, włączając się do ruchu.
***
Gdy krystaliczny dźwięk dzwonka rozległ się po wnętrzu sklepu, uwagę Róży zwrócił szelest poruszonych koralików, ich delikatny, perlisty ton zawisł w powietrzu jak echo. Przeniosła swe spojrzenie z przed chwilą zamkniętych drzwi, za którymi zniknął Aleksander, na smukłą, atrakcyjną kobietę o uroczym obliczu, w sukni sporządzonej z czarnych pajęczych nici, oplatających ciało jak żywa sieć losu, półprzezroczysta i kusząca. Niebieskie oczy czarownicy rozpoznały w kobiecie boginię odpowiedzialną za los wszystkich istot, boginię przeznaczenia i obdarzyła ją ciepłym uśmiechem.
– Nie powinnaś wszystkich napotkanych mężczyzn częstować naparem szczerości, szczególnie jak jest możliwość, że będą w posiadaniu kamienia życia – powiedziała z powagą bogini, jej głos był delikatny, troskliwy – przecież dobrze wiesz, jakie to niebezpieczne – uśmiechnęła się szczerze, a jej wargi wygięły się zalotnie.
– Wybrałyście go...? – zapytała Róża, jej serce zabiło nieco szybciej.
– Nikt go nie wybrał – bogini przerwała czarodziejce, zbliżając się do lady, jej kroki były bezszelestne, a suknia zafalowała delikatnie, eksponując krzywizny.
– Zwyczajnie jego przeznaczenie jest związane z wszystkimi czterema sygnetami, ja tylko dopilnowałam, by obrał ścieżkę losu, która doprowadzi go do sygnetów.
– A pozostałe boginie? – zapytała Róża, jej wzrok mimowolnie powędrował po oplatających ciało rozmówczyni pajęczych niciach.
– Po prostu poprosiłam siostry o pomoc – powiedziała z uśmiechem bogini, opierając się o ladę i eksponując swoje piersi, skryte pod półprzezroczystym pajęczym materiałem.
Uwagę Róży ciągle rozpraszały małe pajączki, przemykające po ściśle przylegającej do ciała bogini sukni, po szczupłej talii, po krzywiznach bioder, podkreślając jej kuszący i pierwotny wdzięk.
Widząc, jak Róża błądzi wzrokiem, śledząc drogę pajęczaków po jej ciele, bogini zakręciła palcem, suknia wtem przybrała bardziej przyziemny wygląd. Nieco luźniejsza sukienka z grafitowej satyny ciągle eksponowała jej kuszące kształty, jędrne i pociągające.
Róża podniosła swój wzrok, by spojrzeć na rozbawione oblicze bogini, jej niebieskie oczy błysnęły ciepłem.
– Jaki jest jego cel? Ma znaleźć waszą siostrę, może odrodzonego boga?
Bogini pokręciła głową, jej włosy zafalowały jak ciemna mgła.
– Nie mam bladego pojęcia – przyznała z uśmiechem, kąciki ust uniosły się figlarnie – wiem tylko, że odkąd zdobył kamienie, jego nić losu jest silniejsza, może wpływać na przeznaczenie innych ludzi, ale w pewnym momencie staje się dla mnie niewidoczna.
– Co to oznacza? – zapytała Róża, jej oddech przyspieszył lekko.
– Po prostu w pewnym momencie spotka na swej drodze istotę o mocy równej mojej, bądź taką, która będzie silniejsza niż ja, i która będzie miała wpływ na jego życie.
– Co nie wyklucza, że spotka którąś z twoich sióstr.
– Moje siostry wiedzą, że na razie powinny się wstrzymać przed przenikaniem do świata śmiertelników. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy się posługiwały wysłannikami i pośrednio mu pomagały.
– Niby jak? – Róża się zdziwiła.
Wyciągnęła przed siebie dłoń, z niedowierzaniem, dotknęła palcem skóry na jędrnej piersi bogini, ciepłej, opornej, prawdziwej. Otwierając oczy szerzej, stwierdziła, że ciało bogini stawia opór pod jej dotykiem, pulsuje życiem.
– Jak to możliwe? – Do tej pory sądziła, że wszystkie boginie mogą przenikać do innych wymiarów tylko w swej eterycznej formie.
– Wszystkie posiadamy ciała, tylko czekamy, aż on się odnajdzie lub chociaż nasza siostra.
Róża wiedziała, że mówiąc „on”, pani przeznaczenia miała na myśli boga, który zapoczątkował jej istnienie, ciepło dotyku wciąż trwało na opuszkach.
– Wracając do Aleksandra, jego przeznaczeniem jest dążenie i realizacja swoich celów oraz pragnień. To głównie ochrona bliskich i zemsta na osobach, które chcą krzywdzić ludzi wokół niego.
– A czy... – Róża oblizała dolną wargę, po czym ją przygryzła, jej piersi uniosły się znacząco w rytm oddechu.
– Aż tak ci się spodobał? – zapytała bogini, jej głos obniżył się, stał się intymny.
Róża odpowiedziała skinieniem głowy, ciepło rozlało się po jej ciele.
– Hmm... jak chcesz, mogę porozmawiać z siostrą, aby związała twoje sny z losami kobiet, które staną na drodze przystojnego pana detektywa – bogini zalotnie się uśmiechnęła, patrząc w niebieskie oczy rozmówczyni.
– Chcę! – odpowiedziała pospiesznie Róża, serce zabiło szybciej.
– Ale pod jednym warunkiem.
– Jakim?
– Obiecasz, że na jawie będziesz unikała jego dotyku, przynajmniej do czasu aż zostanie zdjęta z ciebie klątwa.
Róża przygryzła wargi, zastanawiając się nad propozycją, która właśnie została jej złożona. Mogłaby we śnie przeżywać upojne chwile z Aleksandrem, z perspektywy innych kobiet, mogłaby czuć ich dotyk, ich pożądanie. Musiałaby jednak oprzeć się jego urokowi na jawie.
Bogini również wspomniała o zdjęciu klątwy, która ciążyła na jej rodzaju, nie było mowy o seksie tylko dla przyjemności. Stosunek z mężczyzną bowiem wiązał się z poczęciem, a dziecko rozwijające się w łonie czarownicy powoli wysysało energię życiową ze swego ojca. Co za tym idzie seks dla przyjemności był marzeniem, które bardziej wiązało się z wynagrodzeniem wybrankowi, tego, że wraz z narodzinami dziecka, zakończy się jego żywot.
– Zgoda – odpowiedziała z uśmiechem na twarzy, jej oczy błysnęły. – Jestem w stanie przystać na te warunki – dodała, czując ciepło rozlewając się po piersi.
Bogini przeznaczenia ujęła Różę za podbródek i uniosła go lekko, zbliżając do niej swoją twarz, jej oddech musnął skórę. Był słodki i mroczny.
– Dobrze więc. Porozmawiam z siostrą i przekażę jej prośbę w twoim imieniu – szepnęła, jej wargi były tak blisko lśniąc wilgocią.
Róża zamknęła oczy i poczuła na swych ustach dotyk delikatnych warg bogini, tak wilgotnych i soczystych, pulsujących obietnicą. Nagle pocałunek został przerwany, gdy Róża otworzyła oczy, bogini nie było w zasięgu jej wzroku. Jedyną oznaka jej niedawnej obecności, były drobne pajączki, z pośpiechem czmychające w mroczne zakamarki.
2 komentarze
Pitek97
Co za rozdział! Czapki z głów! Wypatruję kolejnych części.
Maciek12
Rewelacja