Zakochałam się w nim - rozdział 14

Zakochałam się w nim - rozdział 14Przepraszam bardzo za tak długi czas oczekiwania na kolejny rozdział, ale miałam nawał pracy i dopiero teraz napadła mnie wena twórcza i w efekcie się zwyczajnie rozpisałam. Rozdział miał być nawet jeszcze dłuzszy, ale stwierdziłam, że skończę w tym momencie, byście czuli pewien niedosyt ;p tak, wiem, jestem wredna :D ;)



Brunet westchnął, kończąc opowieść.
- To...straszne — wyszeptała Emily. Była autentycznie przerażona! Ale nie tym, że Jake to zrobił, tylko że zrobił to nieświadomie, a potem jeszcze jego uzasadnione pretensje zostały starte w pył...
- Bo takie właśnie było – przyznał cicho. – Długo zbierałem się po tamtych przeżyciach i dlatego nie wytrzymała ze mną żadna dziewczyna. Nie rozumiały i przede wszystkim zupełnie nie wiedziały, dlaczego tak się zachowuję. Minęło parę lat, aż w końcu się uspokoiłem , lecz wtedy właśnie zjawiłaś się w Silver Lake. Oszalałem na twoim punkcie, pokochałem cię... Lecz Ravenwood postanowiło, że znów zawita do mojego życia i zrobili to niezbyt subtelnie. Zaczęli mnie nachodzić. Wtedy, gdy powiedziałem ci, że obroniłem chłopaka... Tak naprawdę to z nimi się biłem...
- Dlaczego wtedy mnie okłamałeś? – zapytała z wyraźnym wyrzutem, czemu trudno było się dziwić... – Czemu nie potrafiłeś mi zaufać?!
- Przepraszam cię, skarbie, ale musiałem cię okłamać. Gdybym powiedział ci prawdę o sobie, oczekiwałabyś ode mnie decyzji, na które wtedy jeszcze nie było mnie stać.
- Czy...czy okłamałeś mnie jeszcze w jakiejś sprawie? – zapytała ledwo słyszalnie, w duchu obawiając się odpowiedzi.
- Tylko raz – przyznał Jake niechętnie, a serce Emily o mało nie rozpadło się na milion kawałeczków. Czuła się tak, jakby spadała w bezdenną przepaść, z której nie ma już powrotu.
- Nigdy mnie nie kochałeś, prawda? To było kłamstwo...
- Nie, Emily. Skłamałem, mówiąc, że już nic mnie nie obchodzisz. Nawet nie masz pojęcia, jak się wtedy czułem, widząc ten ból w twoich oczach...
Blondynka podniosła na niego swój wzrok i w jego oczach dojrzała ogromny smutek.
- Co dokładnie się stało, że wtedy pobiłeś się z Ravenwood? – zapytała, a jej głos nie zdradzał właściwie żadnych emocji. Jake natychmiast domyślił się, że dziewczyna robi teraz wszystko, by tylko mu uwierzyć, co w obecnej sytuacji wcale nie jest łatwe!
- Po prostu mnie znaleźli. Nie wiem jak, ale to zrobili. Za wszelką cenę próbowali namówić mnie do powrotu. Twierdzili, że w Ravenwoood i w J&R wszystko się pozmieniało. Lecz ja im nie uwierzyłem. Gdy powiedziałem, że nie mam zamiaru z nimi wracać, stwierdzili, że kiedyś tego pożałuję, a potem jeden z nich się na mnie rzucił. Gdy stosunkowo szybko go obezwładniłem, przyglądająca się temu do tej pory grupka, przyszła mu z rychłą pomocą. Ni byli jednak najwyraźniej tak dobrze wyszkoleni, jak ja kiedyś, bo koniec końców spieprzali z podkulonymi ogonami...
- A jak w ogóle udało ci się wydostać z Ravenwood? – zapytała, nie komentując nijak jego wcześniejszych słów. Bolało ją to, że postanowił wyjaśnić jej to dopiero tak późno. Że nie zaufał jej dużo wcześniej. Może wtedy oboje aż tak bardzo by nie cierpieli. Może on nie zrobiłby tego, przez co ona na tak długo go znienawidziła!
- Nie bez pewnych problemów, ale udało mi się przekonać ich, że nie radzę sobie już psychicznie na polu walki i stanowię realne zagrożenie dla powodzenia większości misji. Niemalże wykopali mnie z minuty na minutę – odparł. Chciał się nawet do niej uśmiechnąć, pokazując jej, że jest naprawdę sprytny, ale jej mina szybko ostudziła jego początkowy zapał. – Musiałem jednak obiecać im, że nigdy nikomu nie wspomnę o tym, co ta robiłem. Usunęli wszystkie moje dane ze swoich baz, by nie było żadnych śladów i dowodów na to, że z nimi współpracowałem... początkowo po powrocie czułem się bardzo niekomfortowo. Nie wiedziałem, jak się zachowywać, byłem już przyzwyczajony do zupełnie innego życia, tutaj przecież nie groziło mi ciągłe niebezpieczeństwo... No i relacja z ojcem nie była zbyt wesoła. W końcu jednak jakimś sposobem udało nam się znaleźć wspólny język, lecz w tym jest duży wkład mamy.
- A potem to się posypało, tak? – domyśliła się. Kiwnął głową, potwierdzając jej słowa.
- Po roku naszego bycia razem i po tej wizycie chłopaków, zauważyłem dziwne ruchy J&R. Ewidentnie chcieli mnie mieć na oku, lecz wszystko zaczęło się gwałtownie zmieniać, gdy zacząłem dostawać anonimy z groźbami. Wiedziałem, że chcą mnie zastraszyć, bym do nich wrócił lub przynajmniej ze sobą skończył. W obydwu przypadkach z łatwością udałoby się upozorować nieszczęśliwy wypadek.
Jake przerwał n a moment, zapatrując się w powoli zapadający na dworze zmierzch. Westchnął ciężko i spojrzał na dziewczynę.
- Porządnie wkurzyłem się, gdy jeden z listów zawierał groźbę skierowaną bezpośrednio w ciebie... Chciałem zabić tych skurwysynów, lecz wtedy nagle pogróżki ustały, a oni niespodziewanie zniknęli. Niczym duchy... Z początku jeszcze miałem się na baczności, bo to mogła być tylko zasłona dymna, lecz kiedy po dwóch miesiącach nic się nie wydarzyło, odpuściłem.
- I wtedy zaatakowali? – zapytała, nie patrząc na niego. Pokręcił głową.
- Nie. Pojawili się koło ciebie.
- Co? Nie bardzo rozumiem...
- Pamiętasz, jak wczesną wiosną zjawiło się dwóch mężczyzn, którzy chcieli zabrać cię do Bonnie? – przypomniał jej pewne wydarzenie sprzed kilku lat.
- Pamiętam – odparła natychmiast i skrzywiła się mocno. – Oni byli z Ravenwood?
- Tak – mruknął. – Przypuszczam, że chcieli zrobić z ciebie przynętę i w ten sposób zmusić mnie do powrotu.
Emily westchnęła, przypominając sobie tamten dzień oraz to, jaka była naiwna...

#
Emily robiła właśnie zakupy w sklepie, gdy na chodniku zatrzymało się czarne Audi i wysiadło z niego dwóch postawnych mężczyzn, którzy bez najmniejszego śladu zawahania, weszli od razu do marketu. Widać było, że doskonale wiedzą dokąd iść, bo bez problemów odszukali buszującą wśród półek blondynkę. Tego dnia bowiem miała zamiar upiec ciasto. Co prawda ona sama nie była jakimś wyśmienitym kucharzem, ale mama Jake’a obiecała jej udzielić doraźnej pomocy w razie jakichkolwiek kłopotów. Od kiedy Bonnie wyjechała do innego miasta na studia, dziewczyna za namową swojego chłopaka przeprowadziła się do jego rodzinnego domu i została przyjęta naprawdę życzliwie. Dlatego też akurat dzisiaj chciała znów jakoś im za to podziękować...
Teraz zajęta wybieraniem odpowiedniej polewy, nawet nie zauważyła, jak mężczyźni podchodzą do niej.
- „Czy możemy porozmawiać?” – zapytał ten wyższy, momentalnie wyrywając dziewczynę z zamyślenia. Em podskoczyła wystraszona, o mały włos nie wypuszczając z rąk trzymanego słoiczka z truskawkowym dżemem.
- O boże! – westchnęła, łapiąc się za serce i patrząc trochę nieufanie po przybyłych. – Ale mnie panowie przestraszyli! – zgłosiła pretensje.
- Najmocniej przepraszamy! Nie było to naszym zamiarem... Pani Emily Sulivan?
- Zgadza się... O co chodzi?
- Chcielibyśmy w spokoju z panią porozmawiać...
- Na jaki temat? Bo jeśli chodzi o kupno czegoś wystrzałowego albo przejście na inną religię, to nie jestem zainteresowana – odparła sucho, natychmiast dystansując się do rozmówcy.
- Nie, chodzi o coś kompletnie innego – mężczyzna zaśmiał się radośnie, lecz blondynka odniosła wrażenie, że zrobił to z niejakim przymusem...
- A więc o co chodzi? – zniecierpliwiła się, ruszając między kolejne półki.
- O Bonnie, pani przyjaciółkę.
- Czyżby miała kłopoty? – zainteresowała się, przystając.
- Nie tyle kłopoty, ile potrzebuje pani pomocy. Otóż widzi pani, jestem adwokatem i pełnomocnikiem Bonnie. Dziewczyna wylądowała w szpitalu.
- Mój Boże! – wykrzyknęła Emily. – Co się jej stało?
- Miała wypadek samochodowy. Jakiś nierozważny kierowca wjechał jej w maskę. Bonnie czuje się dobrze, przeszła niezbyt skomplikowaną i zupełnie niegroźną operację, ale prosi, by pani jak najszybciej do niej przyjechała...

Tymczasem Jake przechodząc ulicą, zauważył pod sklepem podejrzanie drogi samochód na zamiejscowych numerach rejestracyjnych. Zaciekawiony podszedł bliżej i przyjrzał się drogiemu autku. Jakiś wewnętrzny niepokój podpowiedział mu, by spojrzał w stronę niewielkiego marketu. Serce w nim zamarło, gdy ujrzał Emily w towarzystwie dwóch podejrzanie wyglądających mężczyzn, z którymi dziewczyna rozmawiała całkiem spokojnie... Doświadczenie natychmiast podszepnęło mu, że to ludzie z Ravenwood i Em znajduje się właśnie w wielkim niebezpieczeństwie!
Niemal wyszarpując drzwi z zawiasów, jak wicher wpadł do sklepu i ostrożnie podszedł do zajętej rozmową grupki akurat w porę, by usłyszeć końcówkę wypowiedzi tego wyższego z dwójki facetów:
„...pani do niej jak najszybciej przyjechała...”
- Do kogo? – zapytał spokojnie, zjawiając się jak duch obok blondynki i obejmując ją nad wyraz władczym gestem i patrząc spod przymrużonych powiek na rozmówców. Dziewczyna drgnęła mocno w momencie, gdy pojawił się koło niej, lecz zaraz jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, gdy spojrzała na bruneta. Dlatego też nie zauważyła, jak jej rozmówcy wyraźnie spięli się, widząc przed sobą Jake’a.
- Chodzi o Bonnie – powiedziała szybko. – Leży w szpitalu.
- To przykre – odparł Jake z ledwo zauważalnym sarkazmem. – I co w związku z tym?
- Mam do niej jechać...
- Aha, a jej rodzice są u niej? – zainteresował się młodzieniec, zwracając się bezpośrednio do mężczyzn.
- Oczywiście – zapewnił go natychmiast ten drugi.- Cały czas trwają przy łóżku córki.
- Naprawdę? A to się bardzo dziwnie składa, bo rozmawiałem z nimi nie dawniej, niż przed godziną i wcale nie wyglądali na zmartwionych sytuacją Bonnie. Mało tego! Nie zająknęli się nawet słowem, że dziewczyna jest po wypadku...
Emily spojrzała na niego zdumiona.
- Zaszło nieporozumienie! – warknął ten wyższy i nim dziewczyna zdążyła jakkolwiek się odezwać, pospiesznie opuścili sklep. Po chwili para usłyszała pisk opon, gdy z niezłym szwungiem odjechali w sobie tylko znanym kierunku.
- Co to miało być? – zapytała całkowicie zbita z tropu Emily.
- Nie mam pojęcia. – Jake wzruszył ramionami, choć w myślach miał już pełny obraz tego, co chcieli zrobić i bardzo mu się to nie spodobało... – Chodź, kończmy już te zakupy i wracamy do domu!

Pół godziny później Emily najwyraźniej zapomniała już o całym zdarzeniu, bo szczebiotała szczęśliwa do swojego chłopaka, gdy obładowani tobołami, szli ulicą w stronę domu Jake’a. On natomiast był coraz bardziej spięty. Nie podejrzewał, że Ravenwood może posunąć się aż tak daleko i to w tak perfidny sposób na dodatek! I nawet pomijając już to, co czuł, służąc w oddziale najemników, teraz naprawdę się bał! Nie o siebie, lecz o dziewczynę przy swoim boku. Bo teraz był odpowiedzialny już nie tylko za swoje życie! Wiedział, że musi coś zrobić, by zniechęcić Ravenwood do ataku na Emily, by skupili się tylko na nim!

Gdy kilka godzin później wszedł do kuchni, zatrzymał się gwałtownie w progu, gdy odwrócona do niego plecami blondynka, wycelowała w niego niespodziewanie rękę, mówiąc:
- Stój!
- Czemu? – zapytał całkowicie zbity z tripu, patrząc na nią podejrzliwie i oglądając się w poszukiwaniu zagrożenia.
- Bo tupiesz!
- Co proszę?!
- Tupiesz! – powtórzyła, ostrożnie odwracając się w jego stronę. – A w piekarniku jest ciasto! Nie waż się nawet do niego zbliżać!
Jake natychmiast parsknął śmiechem, za co został zgromiony jej ciężkim spojrzeniem.
- Kochanie, nie przesadzasz? – zapytał pogodnie, na wszelki wypadek przechodząc w róg kuchni, jak najdalej od zagrożonego terenu.
- Wcale nie. – pokazała mu język i podeszła do niego, przytulając się mocno.
- Rozmawiałem z rodzicami Bonnie. Twierdzą, że twojej przyjaciółce nic nie jest i też twierdzą, że musiała to być po prostu zwyczajna pomyłka, lub czyjś niesmaczny żart i sugerują, byś się zbytnio tym nie przejmowała – powiedział, gładząc ją po policzku.
- W porządku... Szczerze powiedziawszy, trochę mnie przestraszyli, mówiąc, że Bonnie miała wypadek.
- Teraz już wiesz, że nic nie jest i z czystym sumieniem możesz zapomnieć o całej sprawie.
- Tak właśnie zrobię – uśmiechnęła się do niego pogodnie. – Głupie żarty...
- Masz rację – przyznał, starając się samemu opanować zszargane nerwy.
#

- Co się wtedy z nimi stało? – zapytała teraz jakimś przytłumionym głosem.
- Zniknęli...
- Zabiłeś ich, tak?
- Em... Nie, nie zabiłem – odparł, lekko łapiąc ją za podbródek, by wreszcie na niego spojrzała. – Em, kocham cię, słońce. I wszystkie kłamstwa były tylko po to, byś przeżyła, rozumiesz?
- Nie! – odparła stanowczo, kręcąc przecząco głową. Po jej policzkach zaczęły spływać gorzkie łzy. – Nie rozumiem! Dlaczego wtedy mi nie zaufałeś? Czemu nie powiedziałeś mi, co się dzieje? Przecież przeszlibyśmy przez to wspólnymi siłami!...
- Bałem się, Emily – odparł smutno. – Bałem się, ze mnie znienawidzisz, gdy odkryjesz prawdę o tym, kim byłem. I przede wszystkim, co zrobiłem... Przepraszam... Tak...tak cholernie bałem się, że cię stracę!
- I dlatego musiałeś ze mną zrywać, tak! – wykrzyknęła, wyrywając się z jego objęć. – Pokochałam cię, a ty nagle z dnia na dzień poinformowałeś mnie w niezbyt wyrafinowany sposób, że już cię nie obchodzę! – wrzasnęła, stając przed nim z rękami założonymi na piersi. Wszystkie kumulowane dotąd w niej emocje właśnie wybuchły niczym wulkan i wylewały się na zewnątrz w postaci potoku ostrych słów... –Wiesz, jak ja się wtedy czułam? Jakbyś tępą łyżką wydłubał mi serce!
Bruneta wyraźnie zatkało. Emily, jego łagodna Emily, ucieleśnienie dobroci właśnie dała upust swoim emocjom i wyglądała tak, jakby tylko siłą woli powstrzymywała się przed daniem mu w pysk!
- Przepraszam – wystękał w końcu, gdy rozwścieczona dziewczyna zamilkła, by móc nabrać ponownie tchu. – Spanikowałem. Nic innego mi wtedy nie przyszło do głowy!
- Ale dlaczego akurat z Bonnie? – jęknęła i klapnęła z powrotem na sofę.
- Była akurat pod ręką...
Emily prychnęła niczym rozjuszona kotka i pogrążyła się w niemiłych wspomnieniach...

#
Wysiadła właśnie z autobusu, który przed chwilą przywiózł ją z powrotem do Silver Lake i rozejrzała się trochę niespokojnie w poszukiwaniu Bonnie, z którą umówiła się na kawę. Była podenerwowana i koniecznie chciała jak najszybciej porozmawiać z przyjaciółką, lecz, jak na złość, tej nigdzie nie było widać. Ruszyła więc w stronę pubu, do którego i tak miały zamiar iść, w nadziei, że być może Bonnie od razu tam pojechała... Nie pomyliła się, gdy zobaczyła starego pickupa parkującego właśnie na chodniku. Jej wcześniejszy, trochę niepewny uśmiech, zniknął jednak jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy ujrzała, jak od strony pasażera wysiada również jej Jake! Cały w skowronkach i uchachany od ucha do ucha! Poczuła jakieś dziwne uczucie w sercu, że coś chyba jest nie tak... Nie dostrzegła nawet czwórki mężczyzn stojących nieopodal i obserwujących ją uważnie. Całkowicie skupiła się na brunecie, który jak gdyby całkowicie nie zauważając trzysta metrów dalej swojej ukochanej, podszedł zdecydowanym krokiem do brunetki i zupełnie niespodziewanie wpił się w jej usta!
Emily wytrzeszczyła szeroko oczy na całującą się parę, a potem jakby ktoś pchnął ją do działania, szybko ruszyła w ich kierunku. Podeszła do nich akurat w momencie, gdy oderwali się od siebie i mogła dostrzec kołtuński uśmiech na usta chłopaka. Wymierzyła mu siarczysty policzek zaraz po tym, jak zrobiła to jej była już przyjaciółka. Chłopak skrzywił się, czując pieczenie policzków.
- Nie rób scen na ulicy – powiedział cicho, nachylając się nieznacznie w jej stronę.
W dziewczynie natychmiast wszystko się zagotowało, lecz nie miała zamiaru wszysnać żadnej awantury i dawać temu kretynowi satysfakcji! Wycedziła więc tylko przez mocno zaciśnięte zęby:
- Ni mam takiego zamiaru, palancie!
Odwróciła się na pięcie i nie słuchając okrzyków Bonnie, szybko ruszyła w stronę domu Jake’a. Gdy dotarła na miejsce, po cichu weszła do środka, odłożyła klucze na stoliczek w holu i najciszej jak tylko potrafiła, weszła do pokoju chłopaka. Z szafy wyciągnęła swoje dwie torby i zaczęła się do nich niedbale pakować, przez cały czas dzielnie powstrzymując łzy.
Wreszcie, gdy już niemal była gotowa, do domu wrócił też chłopak.
- Zaraz mnie tu ni będzie – powiedziała szorstko, gdy tylko wszedł do pokoju.
- Przepraszam. Musiałam – mruknął.
- Chciałeś. A to wielka różnica! – poprawiła go natychmiast, zasuwając torbę. – Nie masz mi się z niczego tłumaczyć!
- Em...ja....
- Nie, Jake! Nawet nie próbuj! – warknęła, chwyciła torby i zeszła z nimi na dół.
- Daj spokój! Odwiozę cię – powiedział, idąc za nią.
- Daruj sobie tę dziecinadę, Jake! Nie potrzebuję twojej łaski... Bonnie miała rację, mówiąc, że będę przez ciebie tylko cierpieć...
- Jest głupia...
- A mimo to ją dzisiaj pocałowałeś! – sarknęła głośno, rozjuszona już do białości. Nie obchodziło jej w tej chwili, czy ktoś z rodziny chłopaka usłyszy tę sprzeczkę, czy też nie!
- Nie miałem innego wyjścia! – wydarł się, też tracąc resztki opanowania. Po chwili jednak machnął tylko ręką i rzekł. – Masz rację, dość dziecinady, dziewczynko... Było miło, ale czas znaleźć sobie lepszą.
Te słowa zabolały, jakby ktoś wypalił je Emily w serce rozgrzanym prętem. Przykuliła się, słysząc je, lecz nie odwróciła wzroku.
- Szkoda, że nie skończyłeś tego wcześniej, gdy nam oboju zaczęło zależeć! – syknęła.
- Mnie nigdy nie zależało! – prychnął, patrząc na nią z wyższością...
#

- Chciałeś, żebym odeszła – mruknęła, patrząc na Jake’a z wyrzutem. – Chciałeś, by mnie zabolało!
- Przepraszam! Byłem tak strasznie głupi! – jęknął, chowając twarz w dłoniach.
- Wiesz, jak to zabolało? – zapytała zimno. – Wiesz, jak bolało, gdy moje serce pękło na miliony kawałeczków?
- Musiałem cię chronić! Przed sobą, swoją przeszłością i przed Ravenwood...
- Jake... Gdybyś tylko powiedział mi, co ci grozi...
- To nie mnie groziło, skarbie, lecz tobie. Byłem przerażony, gdy zdałem sobie sprawę, że mogą zrobić ci krzywdę. I to niemałą, jeśli zacznę z nimi walczyć, mając cię u boku.
- I tak ich zniszczyłeś – zauważyła.
- Ale ty wtedy byłaś już bezpieczna. Z daleka ode mnie i tego wszystkiego!
- Z podwójnie złamanym sercem – wyszeptała.
- Co? – zdumiał się.
- Nic. Nie ważne – odparła natychmiast.
- Em, powiedz mi, co się stało?! – poprosił miękko, lecz dziewczyna pokręciła tylko głową.
- Nie! – wstała szybko z sofy i podeszła do barku. Nalała sobie kieliszek czystej i wypiła na raz. Zdumiony jej zachowaniem Jake również wstał i podszedł do niej powoli.
- Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
- Bo nie potrafię... Jake, nie proś mnie o to więcej...proszę!
Zmartwiony chłopak objął ją czule, zastanawiając się, co tę młodą kobietę mogło tak zdołować, że nie chce o tym rozmawiać nawet po kilku latach. Nie wpadł jednak na najprostszy pomysł, wymyślając masę tych, co bardziej nieprawdopodobnych...

Ze swego rodzaju stuporu i nostalgii wyrwał ich w końcu dzwonek do drzwi. Zaskoczona nim blondynka poszła otworzyć.
- „Shane?” – jej głos wywabił Jake’a do holu, gdzie niezbyt przyjaźnie spojrzał na byłego partnera swojej ukochanej.
- Co to jest? – warknął tamten, wymachując jak szalony jakimiś papierami przed nosem zaskoczonej Emily.
- Nie mam pojęcia! – warknęła dziewczyna. – Jakbyś ty tak nie machał, to może miałabym cokolwiek szansę zobaczyć!
- Więc patrz! – podał jej papiery, a ona zamarła. – Dlaczego nie powiedziałaś mi, że byłaś w ciąży?
- A dlaczego miałabym ci mówić? – odparowała natychmiast, przechodząc do ataku.
- Bo byłaś moją kobietą! – wydarł się. – Miałaś obowiązek coś takiego mi powiedzieć!
- A ty miałeś obowiązek ją szanować... – zauważył cierpko Jake, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny. – Skoro tego nie robiłeś, to teraz nie masz prawa do żadnych zastrzeżeń. Spieprzaj stąd, chyba że chcesz znów ode mnie dostać wpierdol... A jeśli jeszcze raz cię tutaj zobaczę, z przyjemnością skręcę ci kark!
Shane spojrzał na niego wściekły, lecz pomny tego, co wydarzyło się ostatnim razem, zawrócił do swojego samochodu bez żadnego słowa. Gdy tylko odjechał, Emily wreszcie zatrzasnęła drzwi i oparła się o nie ciężko.
- Poroniłaś? – domyślił się brunet. Blondynka kiwnęła tylko nieznacznie głową, osuwając się na ziemię i pozwalając wreszcie płynąć łzom. – Więc czemu mu o tym nie powiedziałaś? – zdumiał się szczerze. – Miał mimo wszystko prawo wiedzieć...
- To nie było jego dziecko – wyjaśniła ledwo słyszalnym szeptem. Jake gwizdnął przeciągle.
- Mały skok w bok?
- Nie, Jake. To są badania robione na długo przed tym, jak związałam się z tym kretynem.
- Co? Co ty?...
- To było twoje dziecko, Green... Twoje! – jęknęła i rozkleiła się już na dobre.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3954 słów i 22068 znaków.

2 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • ShadowFalcon

    Daj następną !! :yahoo:

    22 maj 2017

  • elenawest

    @ShadowFalcon pistaram się w weekend ;-)

    23 maj 2017

  • Caryca

    Fantastyczna część,powtarzam masz niesamowity talent , a poza tym mam nadzieję że Emily  wreszcie odnajdzie z Jakem spokój po tylu zawirowaniach ,Super!!!!

    14 maj 2017

  • elenawest

    @Caryca może tak, może nie ;-) przekonasz się w następnych rozdziałach :-D teraz Jake musi przetrawić informację o utraconym dziecku :-) zapewniam, że też to będzie ciekawe :-P

    14 maj 2017