Spodziewaj się niespodziewanego cz.7

On zdawał się nie rozumieć pragnienia jakie wyrażały moje oczy lub też zrozumieć nie chciał. Wziął mnie na ręce i wpakował do samochodu, a sam przykucnął opierając się o moje kolana. To, z jaką czułością i troską na mnie w tym momencie spoglądał roztopiłoby nawet najzimniejsze lodowe serce. Moje stopiło się na pewno…

- Przepraszam za to zamieszanie – chciałam przerwać krępującą ciszę, poza tym czułam się w obowiązku by wyjaśnić mu tą całą sytuację. – To tylko choroba lokomocyjna, zaraz mi przejdzie i możemy jechać.

Będąc już w domu, nawet leżąc w wannie rozmyślałam o nim. Wciąż o NIM. Choć nie chciałam, usilnie starałam się zająć swe myśli czymś innym, to one nieustannie odtwarzały jeden moment, jak jeden kadr wycięty z filmu: jego wzrok, a w nim zaniepokojenie. Zaskoczył mnie, zdążyłam poznać go od tej najgorszej strony i tu nagle okazuje się, że ma drugą twarz. Drugie oblicze i to jakie! Takiego chciałam go widzieć każdego dnia. Wtedy, w samochodzie przy moich kolanach był taki rozczulający.

Moje myśli same go wybielały, chciały wykreować na kogoś kim nie był. A ja zaczęłam coraz bardziej się do niego przyzwyczajać. Nie dało się w żaden sposób ukryć, że był pociągającym facetem i to nie tylko pod aspektem fizycznym. Był zdrowo pokręcony, ale jego widok u mych stóp spowodował, że wydał mi się on taki… bliski. Takie jego wydanie pokochałaby każda kobieta, bez wyjątku. No bo która z nas nie chciałaby mieć przy boku kochającego, troskliwego faceta na dodatek zapatrzonego w swą wybrankę jak w obrazek. Nie oszukujmy się drogie panie – każda by na niego poleciała. Ja być może i także, gdyby nie fakt, że znałam jego więcej niż jedno oblicze. Zafascynował mnie swoją osobą, zaintrygował, zaciekawił i chciałam go poznać. Chciałam mieć z nim kontakt, chciałam móc z nim przebywać, rozmawiać, śmiać się i… no właśnie, co dalej? Czy to miałoby jakikolwiek sens, choć najmniejszy, najdrobniejszy?

- Coś się stało? – pytanie mamy uświadomiło mi, że ostatnią myśl wypowiedziałam na głos.

- Nie mamo, wszystko w porządku, zaraz wychodzę. – Jak powiedziałam, tak zrobiłam.

Pięć minut później opuszczałam łazienkę szczelnie owinięta ręcznikiem. W pokoju wyciągnęłam jakiś luźny t-shirt do spania i związałam włosy w kucyk. Przebywając w domu lubiłam chodzić niezobowiązująco ubrana. W końcu widziała mnie tylko mama, a i ja czułam się znacznie lepiej i swobodniej. Poza tym, właśnie z tym kojarzył mi się dom. Bo dom to taka bezpieczna przystań, miejsce na którego widok lub chociaż najmniejsze wspomnienie uśmiech maluje się na twarzy. Jest to miejsce gwarantujące nie tylko bezpieczeństwo, rodzinne ciepło, wzajemną empatię i wszechogarniającą troskę, ale i stan umysłu zapewniający błogość. Dom to wymarzony Eden.

- Madziu – głos dobiegał z kuchni – pozwól tu na chwileczkę.

- Tak mamo? Coś się dzieje?

- Prawdę mówiąc, to chciałam poinformować cię, że babcia miała mały wypadek – w tym momencie mina nieźle musiała mi zrzednąć, bo mama od razu zaczęła mnie uspokajać – nic się jej wielkiego nie stało, jest trochę poobijana i ma zwichniętą kostkę. Niby nic wielkiego, ale jednak w jej wieku to nie przelewki, więc nie chciałabym jej zostawiać z tym wszystkim samej. Rozumiesz?

Rozumiałam doskonale, mama chciała zaopiekować się babcią, ale ta uparcie twierdziła, że jej koty bez opieki zostać nie mogą, a ona ma w domu w wszystko czego potrzebuje, więc nigdzie się nie wybiera. Zatem mama była zmuszona zrobić sobie kilka dni przerwy i pojechać do niej na wieś. Ciekawe było to, jak moja kochana babulka znalazła się w tym stanie. Otóż postanowiła zrobić przemeblowanie! Zawsze byłam pod wrażeniem tego, ile ta jedna kobiecina ma w sobie wigoru, ale żeby samemu w podeszłym wieku siłować się z wielgachną komodą? Nie, to już było nie do pomyślenia, a co dopiero wyobrażenia.

- Mamo dobrze, że tam jedziesz. Ktoś musi dopilnować by babcia nie narobiła więcej głupstw.

- Widzę humor ci wrócił.

- Jak to: wrócił? – zdziwiłam się.

- Od kilku dni chodziłaś jak struta, myślisz, że nie zauważyłam? Ale teraz już wiem jak temu zaradzić – powiedziała z entuzjazmem – jak znów będziesz mieć te swoje "ciche dni” to wyślę cię do Agaty! Wróciłaś od niej taka rozpromieniona jakbyś wygrała milion dolarów. – roześmiałam się sztucznie przyłączając do mamy, ale mnie jej żart ani trochę nie rozbawił, bo gdyby ona wiedziała, co jej córeczka robi na nockach "u Agaty” to chyba bym miała szlaban do końca życia.

Poza tym cholera no, czy mi przyrosła jakaś tęcza do głowy? Albo w ogóle trzecia głowa? Ja chodziłam rozpromieniona i to dzięki Marcinowi, jeszcze to było widać. No pięknie! Było ze mną coraz gorzej.

Przed wyjazdem do babci mama oczywiście wypełniła mi lodówkę po brzegi, dbając o to bym podczas jej kilkudniowej nieobecności nie schudła ani grama. Ale robiąc sobie rano jajecznicę nawet przez myśl mi nie przeszło, że zużycie wszystkich jajek będzie kłopotliwe. Bo pomimo tych wszystkich zapasów upchanych do lodówki, ja miałam ochotę tylko na jedno: naleśniki z bananami i czekoladą. Na samą myśl mi ślinka ciekła. Pewnie, nie było żadnego problemu ze zrobieniem ich, ale jak zrobić naleśniki bez jajek? Cóż, kiepsko to widzę. Nie pozostało mi nic innego, jak ubrać się i udać do sklepu. Pogoda co prawda nie zachęcała swoją aurą do spacerów, ale dla takiej wyżerki warto!

- Magda! – ten wrzask tak mnie ogłuszył, że niemalże go nie poznałam.

- Mateusz?! – ni to stwierdziłam, ni zapytałam.

- Co ty starych przyjaciół nie poznajesz?

- Poznaję, ale co ty tutaj robisz… w Polsce?

- Powiedzmy, że odwiedzam stare śmieci – szeroko się do mnie uśmiechnął – chodź tu, niech cię uściskam.

I wtedy zdałam sobie sprawę jak cholernie brakowało mi tych ramion, tego zapachu, tego ciepła, tego człowieka. Zaraz miną trzy lata jak Mateusz wraz z matką wyjechali do Anglii. Jego mama wyjechała tam "za chlebem”, syna wzięła ze sobą nie chcą zostawiać na łasce ojca łajdaka i erotomana. W jego łóżku w co miesiąc przewijało się tyle panienek, ile nie jeden facet nie miał w swoim całym pożyciu. Korzystał facet z życia i nie żałował sobie, to trzeba było mu przyznać. Nawet kiedyś miał czelność mi zaproponować, zaraz zaraz… jak on to nazwał? Ach, "niezobowiązująca znajomość dla obopólnej przyjemności”. Palant jeden liczył na to, że mnie uwiedzie, a jedyne na co się załapał to przelotny romans mojej dłoni z jego twarzą i na tym się skończyła nasza krótka i jakże burzliwa znajomość. Naprawdę nie wiem jakim cudem Mateusz wyrósł na porządnego człowieka, mając takiego ojca.

- Na długo zostajesz?

- Nie wiem, na razie nigdzie się nie wybieram bo mam tu jeszcze kilka spraw do załatwienia – ucieszyła mnie ta wiadomość.

- A jakie masz plany na teraz? Zaraz? – poprawiłam się – bo zamierzam właśnie robić naleśniki i byłoby mi bardzo miło, gdybyś zjadł ze mną.

- Naleśniki! – ucieszył się jak dziecko na wiadomość, że dostanie cukierka. W sumie naleśniki były dużo lepsze niż cukierki! – nie mógłbym przepuścić takiej okazji, bo z tego co pamiętam robisz prawie tak samo dobre naleśniki jak moja babcia.

- Ej, prawie? – oburzyłam się śmiejąc jednocześnie.

- Uwierz, że to wielki komplement.

Zadziwiające: nie widziałam człowieka od trzech lat, a już po pięciu minutach rozmowy wydawało mi się, że nie ma na świecie drugiej, tak bliskiej mi osoby. Zupełnie tak, jak gdyby tej rozłąki nie było. Wspomnienia jednak nie znikają, a teraz powróciły do mnie ze zdwojoną siłą. Przed wyjazdem, to były jeszcze czasy gimnazjum, byliśmy jak dwie papuszki nierozłączki. Autentycznie wszędzie razem, w szkole, po szkole, na zajęciach, na imprezach, no dosłownie wszędzie. Jedynie na naszej przedostatniej wspólnej imprezie, suto zakrapianej alkoholem, mieliśmy mały incydent. My na parkiecie, w stanie względnego upojenia, tańczymy w najlepsze aż tu nagle czuje zsuwające się ręce z ramion na plecy, z pleców na biodra, a następnie zacisnęły się na moich pośladkach. Na nieme pytanie utkwione w moim wzroku, odpowiedział tak żarliwym pocałunkiem, że myślałam, że tlen odcięli. Długo po tym nie wytrzymaliśmy na parkiecie. Mateusz pociągnął mnie za sobą na jakąś lożę, znajdującą się w rogu, do tego półmrok panujący w lokalu więc mieliśmy pełną swobodę, bo ledwo co nas było widać. Usiadł on i przyciągnął mnie do siebie, sadzając na kolanach. Siedziałam na nim okrakiem, całowałam go, rękoma błądziłam po karku, oplatałam nogami… to nie mogło się skończyć inaczej. Poczułam coś pod sobą, oderwałam swoje usta od jego i patrzyłam na niego otępiała. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, ulotniłam się pod pretekstem konieczności skorzystania z toalety. Po tej kłopotliwej sytuacji oboje nie wiedzieliśmy jak się wobec siebie zachowywać, lecz zgodnie stwierdziliśmy, że nie miałoby to sensu. Ani ja, ani tym bardziej on nie chciał związku na odległość. Więc zostaliśmy przyjaciółmi na odległość.

- Proszę proszę, kogo my tu mamy – byliśmy tak pochłonięci rozmową o dawnych czasach, że nawet nie zauważyłam stojącego pod klatką Marcina  – nie myślałem, że jesteś taka szybka maleńka.

- A ty co, zazdrosny? – nie chciałam być dla niego nie miła, ale jak mogłam być dla niego miła, gdy jawnie mnie prowokował?

- U kolego – zwrócił się do Mateusza, który nie do końca wiedział gdzie oczy podziać – ty się lepiej jeszcze zastanów. Póki masz możliwość ucieczki.

- Ha, ha, ha – imitowałam śmiech – jeszcze jakieś rady? Bo mamy pewne plany i nie chciałabym być niemiła, ale..

-…mam sobie już pójść – dokończył za mnie.

- No widzisz jaki ty bystry jesteś – pochwaliłam go, choć w duchu zastanawiałam się nad jego zachowaniem zmieniającym się z minuty na minutę jak w kalejdoskopie. A podobno to kobieta zmienną jest – to skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to my już pójdziemy.

- Hola hola, nie tak prędko. On – tak, ty – nie.

- Masz jakiś problem? – głos zabrał milczący do tej pory Mateusz.

- Ja? – roześmiał się – to ty go możesz zaraz mieć – cóż za typowe, samcze zachowanie.

- Ej! – wrzasnęłam rozjuszona – ty idź i rozpakuj rzeczy, a ja zaraz do ciebie dołączę. Nie potrzebne mi są awantury pod blokiem.

- Jesteś pewna?

- Jakieś problemy ze słuchem? – wtrącił Lipski.

- Spokój! – trzeba było jakoś rozgonić towarzystwo, bo kto wie co bym im jeszcze strzeliło do tych łbów – więc czego chcesz? – zapytałam gdy już zostaliśmy z Marcinem sami.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2013 słów i 11068 znaków.

2 komentarze

 
  • Ktoś

    Cud, miód i orzeszki :)

    12 sie 2014

  • Anna2207

    Kiedy kolejna część? :)

    12 sie 2014