Spodziewaj się niespodziewanego cz.20

- Rozumiem – odpowiedział.

A ja wiedziałam, że pod tym jednym słowem, banalnym i używanym przez tysiące, wypowiadanym bagatela kilka milionów razy dziennie, w najrozmaitszych językach świata, kryje się coś więcej. Zyskałam zapewnienie, że nie będzie naciskał, że poczeka tyle ile będzie trzeba, tak jak i czekał do tej pory.

- Wiesz, co mnie cieszy? – zapytał, pieszcząc oddechem moją zapatrzoną w niego twarz – To, że nie izolujesz się ode mnie.

Nie musiał mówić nic więcej, ja zrozumiałam doskonale, co chciał mi poprzez te słowa przekazać. Po takich przeżyciach istniało ryzyko, że mogłabym się odgradzać murem od wszystkich, ale chyba dzięki temu, że Marcin tkwił w tym razem ze mną, to nie odsuwałam go od siebie. Nie wiem czy byłabym w stanie zaufać komuś innemu, tak jak ufałam jemu. Nawet mama w tym momencie wydawała mi się tak odległa, jakby nierealna. Teraz istniał tylko on i jeszcze przez najbliższe kilka godzin liczył się tylko on. Do niego ograniczał się teraz cały mój świat.

- Będąc z tobą, czuję, jakby przyczepił się do mnie jakiś rzep – zaśmiał się, w tak cholernie uroczo seksowny sposób, że nie miałam ochoty wypuszczać go z rąk, ale pogroziłam mu palcem, dając do zrozumienia, żeby sobie uważał – ale uwielbiam tego rzepa. – Dodał, a ja nie chciałam już nic słyszeć, bo to zburzyłoby tylko magię tej chwili…

Marcin uparł się, żeby przed posileniem się na mieście, pojechać do niego i zostawić wszystkie rzeczy, które dotychczas znajdowały się u mnie. W sumie, to miał rację. Mama widząc te rzeczy mocno by się zdziwiła, a ja nie miałabym pojęcia, jak mam jej się wytłumaczyć? W ogóle nie miałam jeszcze pomysłu, jak powiedzieć o nim mamie. Wiedziałam, że nie będzie szczęśliwa i długo czasu zajmie jej pogodzenie się z tym, że jej mała córeczka ma dorosłego faceta i bóg wie co z nim wyprawia. Ale cóż, prędzej czy później będę musiała stawić czoła rzeczywistości i przeprowadzić z nią, tą całkiem poważną rozmowę.

Dojeżdżając do jego domu i widząc tą okolice, momentalnie przypomniały mi się okoliczności mojego ostatniego pobytu w tymże miejscu. Uświadomiło mi to, jak wiele przeżyłam w ostatnim czasie i jakie to zmiany za sobą niesie. I wcale nie chodziło mi tu, o sytuację z Adamem, choć ona też ma i będzie mieć swoje następstwa. Głównie chodziło mi o moją relację z Marcinem, która uległa gwałtownej zmianie. Związałam się z dorosłym i przede wszystkim dojrzałym mężczyzną, a nie żadnym chłopcem, który nie wie, czego chce od życia. On nie będzie moim chłopakiem, on będzie moim facetem. Moim mężczyzną. To wiązało ze sobą sporą odpowiedzialność, bo to nie była już zabawa. Przerodziło się to w coś więcej, coś z czym mam nadzieję, oboje wiązaliśmy nadzieje na przyszłość. Zaczynało robić się poważnie i w tym właśnie momencie poczułam, że dorastam. Że sama biorę odpowiedzialność za swoje życie i nikt nie będzie współwinny podejmowanymi przeze mnie ewentualnymi, złymi decyzjami.

- Pomożesz mi i weźmiesz te koszulę ze środka? – zagadnął mnie, odciągając od moich myśli.

- Jasne – odpowiedziałam raczej mechanicznie niż z przekonania, ale wzięłam koszulę z wnętrza auta, po czym swoje kroki skierowałam ku drzwiom wejściowym.

Musiałam poczekać, aż Marcin powyciąga wszystkie tobołki z samochodu, a trochę tego było. Zawsze wydawało mi się, że faceci podchodzą do sprawy wszelkich wyjazdów i pakowania bardzo minimalistycznie. A konkretnie, że wystarczą im przysłowiowe skarpetki na zmianę i szczoteczka do zębów. Ale w jego przypadku było inaczej. Najwidoczniej znalazłam wyjątek od reguły.

Kiedy znalazł się przy mnie, obładowany tym wszystkim po samą brodę, z ledwością wstukał kod do zamka.

- Zapraszam – po gentelmeńsku przepuścił mnie w drzwiach, co wcale nie było trafionym pomysłem, bo ja nie wiedziałam, gdzie mam się skierować dalej.

- Do sypialni – powiedział domyślnie, ale to wprowadziło jeszcze większy mętlik w mojej głowie.

Skąd u licha mam wiedzieć do której? A z tego co pamiętam, to miał ich tu kilka. Spojrzałam na niego, dając mu do zrozumienia, że pojęcia nie mam gdzie iść.

- Chodź – uśmiechnął się i poszedł przodem.

Weszliśmy do jednego z pokoi na końcu korytarza, a ja poznałam ten pokój, te same ściany i to samo łóżko. Nie mogłam się mylić.

- Kiedyś tu spałam, ale nie wiedziałam, że masz tu garderobę – powiedziałam patrząc, jak upycha rzeczy w sprytnie zakamuflowanym pomieszczeniu.

- No widzisz, jeszcze wielu rzeczy nie wiesz. A tak swoją drogą, to szybko nie będziemy tu spać – mówiąc to, puścił do mnie oko.

Nie wiedziałam czy chodziło mu o to, że nie będziemy prędko tu nocować, czy może o to, że jak już tu zagościmy, to wcale nie będziemy spać. Postanowiłam zostawić to stwierdzenie bez komentarza, bo jeżeli znów wyskoczyłabym z czymś głupim, to chyba uznałby mnie za niewyżytą wariatkę. Ale muszę przyznać, że na twarzy się zarumieniłam.

- Spory masz ten dom – powiedziałam specjalnie odbiegając od tematu.

- W sam raz na gromadkę dzieciaków.

Jego odpowiedź mnie zmroziła. Nawet przez chwilę miałam wrażenie, że to moja wyobraźnia płata mi figla. Albo, że się przesłyszałam? A może mi się to przyśniło?

- Nie chciałabyś? – podszedł do mnie od tyłu, objął tak, że jego podbródek spoczywał na moim ramieniu, a ręce idealnie na brzuchu.

Czy on mi właśnie proponował dziewięć miesięcy bez mojego ukochanego napoju, z mdłościami co rano i wyglądem ciężarówki? No chłop na stare lata zwariował! Zfiksował mi do reszty. Naprawdę odbiła mu palma i nie dało się tego inaczej wyjaśnić. Tylko jak mu tu pomóc? Do psychiatry pewnie zaciągnąć się nie da, bo jest na to za dumny. Wiec, może jakieś czarodziejskie ziółka? Napar z jakiejś leczniczej roślinki, co mu pomoże wrócić do rzeczywistości. Tylko, jak takie cudo zdobyć?

- Kochanie…?

- Co? – zapytałam, nie odrywając się od swoich myśli.

- Takie maleństwo, należące tylko do nas. Wyobrażasz sobie, jak cudownie jest obserwować taką istotkę każdego dnia, jakie to jest niesamowite uczucie?

O tak, ja już sobie wyobrażam jakie to cudowne uczucia i odczucia funduje porodówka.

- To jest poważniejsze niż myślałam, tu ziółka nie pomogą… – powiedziałam zrezygnowana, bardziej do siebie, niż do niego.

- Jakie znowu ziółka? Halo, ja tu mówię o potomku.

- Człowieku, ty idź na jakąś psychoanalizę, bo ja obawiam się o stan twojego zdrowia psychicznego.

- A więc nie chcesz? – zapytał tonem nie godnym faceta.

- Nie – odpowiedziałam spokojnie – chce skończyć szkołę, chcę iść na studia, chcę podróżować, mieć dobrą pracę, a dopiero potem przyjdzie czas na zakładanie rodziny. I choć zdaję sobie sprawę, że mówię tak jak większość i mam, można by rzec, banalne plany na przyszłość, to właśnie ja tak chcę, by było. Dziecko to odpowiedzialność. To rodzice muszą je wychować na dobrego i prawego człowieka. Jeżeli dziecko pije, pali, nie uczy się i są z nim problemy, to jest to wina rodziców, bo na ich barkach spoczywa ciężar ukształtowania go, pokazania co jest dobre, a co złe. Ja nie jestem w stanie wziąć za kogoś jeszcze odpowiedzialności, gdy sama mam jeszcze problem ze sobą po tym, jak moje życie potoczyło się tak a nie inaczej, a moje wszystkie plany poszły się… – nie dokończyłam tego zdania, ale byłam pewna, że wiedział co chcę powiedzieć. Nie wiem jakim cudem byłam aż tak spokojna – ja jestem w stanie zrozumieć, że chcesz mieć rodzinę, że chcesz mieć kochającą żonę i szczęśliwy dom pełen dzieci. Nie dziwię ci się, bo będąc w twoim wieku pewnie też bym tego pragnęła, ale czas zastanowić się, czy chcesz tkwić ze mną w miejscu, czy iść z inną kobietą na przód.

Ciężko było mi mówić te słowa, ale wiedziałam, że tak trzeba. Wiedziałam, że nie mogę krzywdzić drugiego człowieka dla własnego widzimisię. Nie mogłam mu po prostu zabronić iść po szczęście, którego nie mógł zaznać ze mną, a którego tak bardzo pragnął zaznać. Chciałam jego szczęścia, tak po prostu, bez żadnych haczyków. Może po prostu spotkaliśmy się w złym czasie i złym miejscu, może nie jest nam dane zaznać ze sobą tego, czego doświadczylibyśmy z innymi osobami, zbliżonymi do nas samych wiekiem?

Co prawda mogłam też się ugiąć, ale robiąc to unieszczęśliwiłabym samą siebie. Zmusiłabym się dla niego do rzeczy, których nigdy bym nie zrobiła będąc sama, a czy to miało sens? Podświadomie miałabym mu za złe to, że ja musiałam się ugiąć, zmienić swoje plany i zburzyć swoje marzenia. A wtedy wszystko by się posypało niczym domek z kart. Krok po kroku zabijalibyśmy uczucie, które nas łączy, bo on też, widząc, że niejako zmusił mnie do poświęcenia czuł by się winny. A czując ten ciężar na sobie, miał by do siebie pretensje. Zaczęlibyśmy się oddalać od siebie, a to z kolei oznaczałoby koniec między nami. Więc czy warto aż tak poświęcać się dla rzeczy, z góry skazanej na porażkę?

- Myślę, że musisz to sobie wszystko przemyśleć na spokojnie. Marcin ja nie będę na siłę trzymać cię przy sobie, bo to by się mijało z celem.

Musiałam zachować się jak dorosła i właśnie to robiłam. Moje życie w ostatnim czasie uświadomiło mi, że jestem silniejsza niż myślałam. Wiedziałam, że w postępuje właściwie.

Marcin siedział na skraju kanapy, z nieobecnym wzrokiem wbitym gdzieś w podłogę. Chyba nie spodziewał się mojej tak stanowczej odmowy, połączonej z propozycją uwolnienia się ode mnie. Wzięłam swoją torebkę i po prostu opuściłam jego dom. Bez słowa.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1857 słów i 9995 znaków.

3 komentarze

 
  • Ola

    Dodaj kolejną część,proszę  :smile:

    15 paź 2014

  • nati

    Szybko kolejna czesc :)

    11 paź 2014

  • Py64

    Daj następną część, please...

    11 paź 2014