Spodziewaj się niespodziewanego cz.11

Wśród studentów panuje zasada trzy razy z: zakuć, zdać, zapomnieć. W moim przypadku było to: powiedzieć, pożegnać się i pójść nie oglądając się za siebie. Nasza znajomość właśnie mijała bezpowrotnie…

Marcin sprawiał wrażenie nadąsanego i być może dlatego tak łatwo mi poszło. Dostrzegałam w jego wzroku zdziwienie, które daremnie usiłował zatuszować. Znając go już na tyle dobrze, wiedziałam, że chce ukryć swe prawdziwe uczucia. Ale mi już nie było nic do tego. Mógł robić to co chciał, nawet jeżeli to krzywdziło jego samego. Pozował na samca alfa, który nie może się płaszczyć przed byle jaką spódniczką. On po prostu nie mógł pokazać, że mu zależy, bo byłoby to dla niego uwłaczające. Taki właśnie był. Zimny sukinsyn! Te domysły co dzieje się w jego głowie, a co próbuję skrzętnie ukryć irytowały mnie jeszcze bardziej. Bo jak to jest, że zawsze kobiety muszą się uganiać za facetami, troszczyć się o nich i martwić, a oni jedyne co robią, to narzekają, że jesteśmy nadopiekuńcze, dramatyzujemy i nazbyt wszystko wyolbrzymiamy. A zawdzięczamy to tylko i wyłącznie własnej głupocie i naiwności, przez którą nie widzimy, że oni nami manipulują. Bo niby dlaczego nie mówią nam gdzie wychodzą? Tylko po to, by gdy zadzwonimy nam pomarudzić, ale kolegom to nie omieszkają się pochwalić, jaką to oni mają "dobrą dupę”, gdy nasze zdjęcie wyświetla się na wyświetlaczu telefonu. No istna paranoja!

Ciężko mi przyszło podjęcie decyzji, o zakończeniu znajomości z Lipskim, ale wiedziałam, że robiąc to – robie dobrze. Że wybieram jedyną słuszną drogę, że nic lepszego nie mogłabym zrobić. Pomimo tego, że się już zdążyłam do niego przyzwyczaić i zakuło mnie gdzieś w serduchu, gdy mówiłam "to jest nasze ostatnie spotkanie” to zdawałam sobie sprawę, że z czasem będzie jeszcze gorzej. Już teraz było to trudne zadanie, a później mogłoby być wręcz awykonalne. To był jedyny moment i ja ten moment wykorzystałam najlepiej jak umiałam.

Teraz pozostało mi tylko rozmówić się z Adamem. A właściwie przeprosić go za całe zajście, bo przecież walczył o mnie, a przynajmniej próbował. Zawahałam się stojąc przed jego drzwiami, ale przecież nie mogłam stchórzyć, bo musiałam liczyć się z tym, że będziemy się mijać na klatce. A nie chciałam mieć wrogów. Zapukałam, raz, drugi… i cisza. Najwidoczniej go nie było, a mi nie pozostało nic innego jak udać się do siebie i wziąć się za sprzątanie, by mama po powrocie poznała swój własny dom.

MIESIĄC PÓŹNIEJ

Wychodząc z domu, w biegu złapałam jabłko, które rzuciła mi mama. Miałam jakieś pięćset metrów do pokonania i tylko dwie minuty by zdążyć na ten przeklęty tramwaj, a typem sprintera zdecydowanie nie byłam.

"Cholera” – zaklęłam w duchu, uświadamiając sobie, że po powrocie ze szkoły odbije się od drzwi. Moje klucze zostały na biurku. Jasne stało się, że musiałam się wrócić, co za tym idzie – spóźnię się do szkoły. A jak na złość pierwsza była fizyka, więc nie było sensu się śpieszyć. Nie zamierzałam zafundować sobie jedynki. A korzystając z okazji, że miałam godzinę wolnego, po drodze do domu zaszłam jeszcze do piekarni, zaopatrując się w ciepłe bułki.

Do kuchni wpadłam jak w ferworze, wcale nie zauważając sceny rozgrywającej się właśnie w salonie. Był to nazbyt wielki szok, momentalnie zrobiło mi się czarno przed oczami…

Ocknęłam się na leżąc na kanapie, nade mną wciąż stały dwie te same osoby, które widziałam wcześniej i wtedy do mnie dotarło. Wyobraźnia nie spłatała mi figla, nie zamieniłam się na mózgi ze ślimakiem, ja to naprawdę widziałam, bo działo się to naprawdę!

- Wy… – wycedziłam przez usta tyle, ile byłam w stanie.

- Spokojnie Madziu, zemdlałaś – mówiła kojąco mama, lecz to mnie ani trochę nie uspokajało. Adam podszedł do mnie chcąc przyłożyć kompres do głowy, ale stawiłam zdecydowany opór, odsuwając się. Nie chciałam by mnie dotykał, po tym jak widziałam, gdzie w jaki sposób dotykał moją matkę! A mogłabym przysiąc, że był to bardzo sugestywny i wskazujący tylko na jedno sposób. Dobrze, że nie przyszłam pięć czy dziesięć minut później, bo aż się boję pomyśleć, co bym wtedy zobaczyła. A właśnie! Biorąc pod uwagę fakt, że wyszłam jakieś piętnaście minut temu, a między nimi już akcja trwała w najlepsze… to oznaczało, że było to planowane! Boże, ta myśl przysparzała mnie o zawrót głowy. Ale logicznym było, że nieznajomi nie rzucają się na siebie i nie całują jak szaleńcy. Chociaż z drugiej strony to różnie bywa, bo Marcin obmacywał mnie po pięciu minutach znajomości, a był dla mnie całkiem obcym człowiekiem. Jak widać różne przypadki chodzą po ludziach. Ale to co miało miejsce przed chwilą nie było kwestią przypadku. To było ukartowane. Zaplanowane w najdrobniejszych szczegółach. Zaplanowane na czas, gdy mnie akurat tu nie będzie. Zatem wszystko miało odbyć się po cichu, bez mojej wiedzy.

- Jak długo to trwa?

- To nie jest teraz istotne, córeczko powinnaś wypocząć. – Chciała mnie zbyć.

- Uzyskam odpowiedź na zadane pytanie czy nie? – starałam się mówić spokojnie, panując nad emocjami.

- Ponad tydzień – wtrącił Adam, a ja musiałam się bardzo pilnować, by pamiętać o dobrym wychowaniu.

- Nie zwracałam się do ciebie, Adamie. – Jego imię wtrąciłam specjalnie.

- To wy się znacie? – Zdziwiła się mama.

- Mieliśmy okazję się poznać – wtrącił pośpiesznie, jakby bał się, że ja powiem za dużo – minęliśmy się któregoś razu na klatce, ale pojęcia nie miałem, że jest twoją córką.

- Wiecie – powiedziałam wstając – ja wam nie będę przeszkadzać, poza tym śpieszę się do szkoły. – Za sobą słyszałam jeszcze nawołujące głosy mamy, że jednak powinnam zostać dzisiaj w domu, ale szczerze miałam to w nosie. Nie miałam ochoty tam być.

Zdziwiło mnie natomiast zachowanie Adama i zarazem zastanowiło. Dlaczego chciał ukryć przed mamą naszą niedoszłą randkę? Bo przecież to miała być randka, nie oszukujmy się. On się ze mną umówił, teraz spotykał się i po tym co widziałam mogłam śmiało stwierdzić, że sypiał z moją mamą. Więc czego się bał? Przecież między nami do niczego nie doszło i mógł jej śmiało chociażby wspomnieć o tej kolacji. A jednak tego nie zrobił. Związki buduje się na szczerości, a jeżeli on nie był z nią szczery, to co jeszcze ukrywał? W tym momencie przypomniała mi się rozmowa z przed kilku tygodni:

"- Mnie nazywasz rozpieszczonym, zadufanym w sobie dzieciakiem, którego głównym celem w życiu są przyjemności, a w odniesieniu do niego, takie słowa to pochlebstwo. – Mówił Marcin i widziałam, że mówił w tym momencie całkowicie szczerze.

- A skąd ty go niby tak dobrze znasz, co? Chodzicie razem na terapię dla seksoholików? – zaciekle broniłam swego.

- Znam go lepiej niż bym chciał – nadal był śmiertelnie poważny – uwierz mi na słowo, że nie chcesz mieć z nim styczności i lepiej dla ciebie byś się go wystrzegała.

- No tak, przecież chcesz mieć mnie tylko dla siebie!

- Magda – westchnął, był dziwnie spokojny, gdy ja byłam wzburzona – tu nie chodzi o mnie.

- Wcale a wcale – weszłam mu w zdanie.

- Dobra – dał za wygraną – ale nie mów, że cię nie ostrzegałem.”

Wtedy nie chciałam go słuchać, ale teraz… teraz wszystko uległo zmianie. Co jeśli on coś wie? Nie jeśli. On wie więcej ode mnie na jego temat i jest chyba jedyną osobą, która jest w stanie mi pomóc. Musiałam walczyć o mamę, musiałam ostrzec ją w porę i zapobiec tragedii. A byłam jakoś dziwnie przekonana, że do niej dojdzie, że on ją skrzywdzi, a wtedy będzie za późno na ratunek. Nawet jeżeli miałabym się płaszczyć teraz przed Marcinem i jeżeli zdeptałby moją dumę to nic. Ja musiałam!

Bez większego zastanowienia wysłałam SMS’a do Lipskiego z prośbą o spotkanie, odpisał krótko i treściwie: "nie mamy o czym rozmawiać, wszystko już zostało powiedziane”. No nie ułatwiał mi zadania, ale ja nie zamierzałam sobie odpuszczać. Przeklinając go w duchu obrałam kierunek na jego biuro, miałam nadzieję, że tam będę miała okazję z nim porozmawiać.

- Cześć Marcin – powiedziałam wpadając do jego biura, nic nie robiąc sobie z zakazów sekretarki.

- Przepraszam panie prezesie, ale ta pani niemal siłą tu weszła – mówiła z takim przejęciem, jakby przynajmniej stała przed sądem.

- No cóż, jakoś będę musiał sobie z tą panią poradzić – spojrzał wymownie na mnie, po czym zwrócił się do drżącej ze strachu sekretarki – a pani niech już wraca do pracy.

- Oczywiście panie prezesie – wycofała się i zostaliśmy sami.

- Cały personel masz tak wytresowany? – spytałam zaczepnie.

- Chyba nie przyszłaś tu rozmawiać o moim personelu.

- Nie – przytaknęłam.

- Więc? – Ponaglał. – Masz jakieś 3 minuty i – spojrzał na zegarek – 24 sekundy więc bez zbędnych wstępów, mów co cię sprowadza.

- Adam – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

- A cóż ja mam z nim wspólnego?

- Pamiętasz, kiedyś mnie przed nim ostrzegałeś i chciałabym wiedzieć, dlaczego?

- Pamiętam – uniósł brwi – że wtedy nie chciałaś mnie słuchać.

- Ale teraz chcę – patrzyłam na niego z nadzieją, był moją ostatnią deską ratunku.

- Ale ja nie i to chyba koniec naszej rozmowy – podniósł się i otworzył drzwi gabinetu – pozwolisz, że się już pożegnamy.

- Nie! – Wrzasnęłam wcale nie zważając na tabuny ludzi chadzających po korytarzu. – Nie pozwolę! A wiesz dlaczego? Bo ten goguś kręci się przy mojej matce. A raczej już jej zakręcił w głowie i pozbawił zdrowego rozsądku. A ty masz wiedzę, której ja nie mam i oczekuję od ciebie pomocy, jako od dobrego znajomego. – Trochę tutaj nagięłam prawdę, ale czego to się nie robi dla najbliższych… – pomóż mi. O nic więcej nie proszę.

- Dlaczego miałbym to robić?

- Bo cię o to proszę…? Po to, żeby pomóc drugiej osobie.

- Też mi argument – prychnął.

- Czy ty nigdy nie robisz niczego bezinteresownie? A jak jej się coś stanie?

- To tylko i wyłącznie z jej własnej głupoty. – Ręce opadały. Jakbym rozmawiała ze ścianą.

- Marcin! – To był błagalny krzyk, który poniósł się echem po całej firmie, w tym momencie Lipski zamknął drzwi – nie zachowuj się jak rozwydrzony bachor, tylko dlatego, że ktoś ci odmówił!

- Ale wiesz co, w jednym przyznam ci rację: nie ma nic za darmo. – Od razu podchwyciłam jego aluzję.

- Czego chcesz?

- Co tak agresywnie? – głupkowaty uśmieszek przyrósł mu do twarzy chyba bezpowrotnie.

- Nie jestem w nastroju – warknęłam.

- Ciebie –lecz nie był to jeszcze koniec rewelacji – na 48 godzin. Na wyłączność i mogę ci obiecać, że ani sekundy z tego czasu nie zmarnujemy. – W jego oczach widziałam zapowiedź szalonej orgii.

Analizowałam wszystkie znane mi metody unicestwienia, ale nic skutecznego nie przyszło mi do głowy. Wszystko było nazbyt subtelne, a każda śmierć dla niego zamiast być cierpieniem, była wybawieniem. A tak dobrze, to nie mógł mieć!

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2115 słów i 11473 znaków.

6 komentarzy

 
  • Użytkownik omomom

    Zaje*iste ! <3

    20 sie 2014

  • Użytkownik Nate

    Dalej dalej dalej :)))) ((((;

    20 sie 2014

  • Użytkownik :)

    Świetne :) Czekam na next ;)

    20 sie 2014

  • Użytkownik Nic

    Czekam. Swietne opowiadanie

    19 sie 2014

  • Użytkownik mucia

    Lovciam

    19 sie 2014

  • Użytkownik Tuśka

    Kocham to opowiadanie <3 Dodaj dziś jeszcze, błagam :)

    18 sie 2014