Spodziewaj się niespodziewanego cz.29

W pierwszym momencie nie wiedziałam co mam zrobić. Wrócić do domu? Może chciał mi zrobić niespodziankę, tylko najpierw musiał załatwić coś ważnego i niecierpiącego zwłoki? Chciałam w to wierzyć, więc na złamanie karku pognałam do domu. Godziny szczytu na drogach nie sprzyjały mojemu szybkiemu powrotowi, ale w końcu udało mi się dotrzeć. Jakie było moje zdziwienie, gdy w domu nie zastałam nikogo. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiłam. Szybko wykręciłam jego numer.

– Cześć kochanie, gdzie jesteś? –rzuciłam rozradowana na wstępie.

– No cześć, na budowie, a co?

– Na jakiej budowie?

– W Pradze, a gdzie niby miałbym bym być? – był autentycznie zdziwiony moim pytaniem. Autentycznie, a to dobre!

– Jesteś tam nadal?

– Tak kochanie – odpowiedział bez zawahania – co się dzieje?

– Nic – nie wiem tylko czemu to robisz – tęsknię – skłamałam na poczekaniu, co nie do końca było kłamstwem, bo przecież ogólnie rzecz ujmując to tęskniłam za tym wstrętnym kłamcą!

– Kochanie ja też za tobą tęsknie, ale pociesza mnie fakt, że wszystko jest już prawie załatwione i maksymalnie za kilka dni do ciebie wrócę. – Nie mogłam znieść jego tonu, każde kolejne "kochanie” było jak dźgnięcie w serce. Miałam ochotę zedrzeć z siebie skórę, by nie pamiętać jego dotyku i przyjemności, jaką mi tym sprawiał. – Jesteś tam? Madzia?

– Nie wiem dlaczego to robisz – nie powstrzymałam płaczliwego tonu – naprawdę Marcin nie wiem…

– Ale co robię?

– Nie wiem… – były to ostatnie słowa jakie usłyszał zanim się rozłączyłam.

Te słowa było cholernie prawdziwe. Okłamał mnie. Nie wiem kim był. Nie wiem co robił. Nawet nie wiem czy mnie kochał, czy tylko mną manipulował. Teraz zaczynałam zauważać poszczególne rzeczy, jakie robił lub też mówił. Manipulacja idealna. Przecież wiedziałam jaki był wcześniej, bo poznałam go takiego. Może jego zmiana, była moim urojeniem. Tworem wyobraźni, w który tak bardzo chciałam wierzyć, że nie widziałam nic poza tym? Wydawało mi się, że był tak zdumiony po tym jak mu powiedziałam, że go kocham, że nie mógł wykrztusić z siebie słowa, a mogło być zupełnie inaczej. Mógł być przerażony, bo on mówił wszystko, by uwiarygodnić swoją manipulację doskonałą, a ja naprawdę to poczułam i to musiało go przerazić bo najwyraźniej nastąpiła nieoczekiwana komplikacja. A teraz? Czyżby uciekł, bo robiło się za poważnie? Gadki o dzieciach okazały się być jedynie pokazówkami.

Telefon dzwonił i dzwonił, jak jakiś opętany. Wkurzał mnie tym niemiłosiernie. W końcu, wyładowując frustrację, spuściłam go w kiblu i nastała chwila pozornego spokoju. Dookoła było cicho, w końcu mogłam zebrać myśli. W ich natłoku znalazła się jedna sensowna – Adam! Skoro Marcin wiedział dużo o Adamie, to musieli mieć kontakt, zatem Adam też musiał mieć wiedzę odnośnie Marcina.

Maksymalnie pół godziny później byłam u niego pod mieszkaniem, pukając nieprzerwanie.

– A ty po co tu? – otworzył mi ubrany w same spodnie dresowe.

Nic sobie nie zrobiłam z braku zaproszenia, tylko z impetem wdarłam się do środka.

– Zawsze chciałeś mi dokopać, to teraz masz okazję. Gadaj!

– Co mam gadać? – zamknął drzwi i poszedł za mną do salonu.

– Gdzie jest Marcin, co robi i po co to robi?

– To długa historia, a ja za godzinę jestem umówiony z twoją matką, więc obawiam się, że nie urządzimy sobie pogawędki.

– Zdążysz.

– A co jeśli nie mam ochoty?

– Chcesz mieć mnie z głowy? To gadaj – huknęłam.

– Wpakowałaś się mała w bagno, w straszne bagno – zadumał się.

– Po kolei – ponagliłam.

– Wiesz, że Marcin nie jest polakiem? – nie wiedziałam – to znaczy jego ojciec był Ukraińcem, a matka Polką.

– No i? – nie wiedziałam co to wnosiło do sprawy.

– Tatuś był swego rodzaju biznesmenem.

– Tatuś?

– Tak się składa, że mamy tego samego – tego to ja się nie spodziewałam. – Od dziecka wychowywano nas, by przejąć rodzinny biznes. Swoją drogą, to całkiem opłacalne przedsięwzięcie.

– Przedsięwzięcie?

– No wiesz, obrót dziwkami, organami, czasem przerzut bachorów do adopcji – mówił o tym, jak o rzeczy najnormalniejszej w świecie, a przecież to było jakieś… chore! – Trochę obrotu różnymi substancjami, generalnie interes się kręcił.

– Gdzie on jest?

– Teraz powinien jakoś dojeżdżać do granicy.

– Po co on tam jedzie? – z trudem ukrywałam przerażenie.

– Odkąd wynikło to zamieszanie z tobą, zrobiło się trochę problemów.

– Wynikło?! Człowieku, trzeba było się ode mnie w porę odpierdolić, a nie porywać!

– No no no, nie tak agresywnie mała, bo ci się stępią pazurki. – Postanowiłam zamilknąć – wtedy, gdy mieliśmy ciebie, jedna z przerzutu nam się przekręciła, a druga spieprzyła. Z tą pierwszą o tyle nie było problemu, że wystarczyło posprzątać i po sprawie. Gorzej z drugą, bo zaczęła sypać. – Tragiczne było to, jak wyrażał się o innych ludziach. Przerażał mnie coraz bardziej każdym kolejnym słowem. – Zaszyła się gdzieś u jakiejś koleżanki, dzwoniąc do rodziny i żaląc się, jaką ofiarą oszustwa się stała. Zrobiło się głośno. Rodzina co prawda nie mogła tam za wiele zrobić, bo za daleko sięgają nasze układy, ale zaczęło być nieprzyjemnie. Ojciec już ledwo charczy, ale jak nas opierdolił, to wiedzieliśmy, że trzeba zacząć działać. Namówiliśmy rodzinę, żeby skontaktowali się z nią, pod pretekstem pomocy. Naiwniaczka wszystko powiedziała, gdzie jest i z kim. Okazało się, że siedzi pod naszym nosem, dwie ulice dalej od firmy. Nie zgarnęliśmy jej od razu tylko dlatego, że chcieliśmy wiedzieć, komu sprzedała łzawą historyjkę. Koleżanka się ceniła. Myślała, że dostanie kasę, trochę poopowiada, wyda koleżankę i będzie miała spokój. Biedaczka nie przewidziała, że szybciej niż koleżanka skończy w piachu – on z tego drwił!!

– Skąd wy braliście tych wszystkich ludzi? – zapytałam z niemałym przerażeniem.

– No cóż, dziewczyny są tam naiwne, chcą pomóc swoim rodzinom, więc decydują się na podróż w nieznane. A co do organów, to nawet nie musieliśmy się zbytnio wysilać, żeby je zdobywać! – w jego głosie pobrzmiewało zadowolenie, jakby wpadł na jakiś genialny pomysł – Mieliśmy układy w psychiatrykach.

– Gdzie?!

– Nikt tam nie przejmie się tym, że jakiś wariat się powiesił, a że jego wątroba akurat była taka, na jaką mieliśmy zamówienie, to już inna historia. – Boże! Z kim ja rozmawiam? Komu ja zaufałam? Co się kurwa działo na tym świecie, z tymi ludźmi?!! To oni powinni trafić do tych psychiatryków!

– Wychodzę! – nie byłam w stanie znieść tego dalej, nie potrafiłam tego wiedzieć.

– Ale nie chcesz posłuchać co Marcin teraz robi?

– Nie! – koszmarnie mnie mdliło, a szczęka mi drżała. Dusiłam się tam. Ja nie potrafiłam, nie chciałam, nie umiałam…

Jak echo w mojej głowie pobrzmiewały słowa Marcina, że już prawie wszystko załatwił, że za kilka dni będzie w domu. Tylko co on tam załatwił? Kolejną transakcję? Kolejne bezbronne dziewczyny albo co gorsza dzieci na rzeź? Czy oni nie mieli sumienia?! Kim był ten czuły, kochany ktoś, kto był ze mną?!

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1303 słów i 7482 znaków.

3 komentarze

 
  • dajsieuwiesc

    Dzięki dziewczyny za pozytywne słowa. :)

    29 sty 2015

  • Ello

    Chyba nie muszę nic mowić... świetnie!! :)

    28 sty 2015

  • Paulaa

    Aż brak mi słów. Ale rozdział świetny!

    28 sty 2015