Spodziewaj się niespodziewanego cz.22

Odwróciłam się do niego i spojrzałam w jego błękitne oczy. Nie powiedział mi, że dam radę. Powiedział "damy radę”. My razem, a nie każde z nas z osobna. W jego oczach widziałam zapewnienie, że te słowa popłynęły prosto z jego serca i tak właśnie będzie, bo on tak mówi.

Miałam z nim porozmawiać i to na poważnie. Bo kwestia naszej przyszłości jest dla mnie ważna. Ale jak w takich okolicznościach miałam poruszać taki temat, wymagający dużej ilości uwagi i skupienia? Chciałam dać mu wolną rękę, chciałam by to on podjął decyzję będąc z daleka ode mnie, bo wtedy miałabym pewność, że ta decyzja, to decyzja podjęta zupełnie obiektywnie, a nie pod wpływem chwili.

Leżałam tak obok niego, wpatrując się w jego oczy. Traciłam z nimi kontakt tylko na ułamki sekund, gdy mrugałam. On za to gładził moje plecy, nie wypowiadając ani jednego słowa. Trwaliśmy tak jak zahipnotyzowani, uwięzieni w swoich własnych spojrzeniach.P

Kilka minut później zdałam sobie sprawę z tego, że czuję się bezpieczna we własnym łóżku tylko dlatego, że on w nim leży ze mną. A co będzie, gdy jego ze mną nie będzie, a Adam będzie znajdował się za ścianą? Ostatnia doba skutecznie odwróciła moje myśli od tej całej akcji z uwięzieniem mnie przez "przyjaciela” mamy, ale to tylko chwilowe zamroczenie. Marcin dał mi chwilę wytchnienia, ale nie sprawił, że straciłam pamięć. Tym bardziej nie cofnął czasu. To wszystko nadal kłębiło się we mnie. Strach nie minął, a świdrujące oczy wciąż tkwiły w mojej pamięci. Wciąż czułam jak mnie trzyma, jak aplikuje mi na siłę coś, po czym, Bóg jedyny wie co ze mną robił. Napięłam się cała, nie kontrolując mięśni, po tym, co sobie wyobraziłam. Marcin momentalnie to wyczuł.

- Hej, co się dzieje?

- Chyba powinieneś już iść. Chciałabym się trochę przespać. Jutro szkoła, muszę być wypoczęta.

Chciałam go wygonić, bo chciałam nauczyć sobie radzić sama z tym wszystkim. Nie wiadomo co przyniesie przyszłość, a ja nie chciałabym się uzależnić od opieki Marcina do tego stopnia, bym nie mogła sobie później poradzić z tym sama. A na razie wszystko na to wskazywało. Jak był przy mnie wszystko było o wiele, wiele łatwiejsze. Ale nie mogłam liczyć na jego obecność przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu. Chciałam zrobić pierwszy krok do samodzielności dzisiaj. Chciałam być niezależna, silna i wojownicza, tak jak wcześniej. Nie chciałam żyć na łasce Marcina, bo co jeżeli mu się nagle odmieni? Wtedy byłoby mi o wiele gorzej sobie poradzić.

- Wszystko się ułoży, bo ja zadbam o to, żeby się ułożyło – powiedział bagatelizując moje wcześniejsze słowa.

Łatwo i fajnie byłoby w to uwierzyć, ale po tym co przeszłam, nie byłam już tak naiwna.

- Marcin, proszę…

Frustrowały mnie jego słowa, bo dowodziły tylko tego, co już zauważyłam. Traktował mnie jak bezbronną, uważał się za rycerza i strażnika mej osoby. I tak też było. A ja chciałam stanąć na własnych nogach. Sama.

- Dobrze, ale najmniejszy problem i dzwonisz do mnie.

- Okej – przytaknęłam, bo wiedziałam, że i tak nie mam innego wyjścia.

- Zadzwonisz do mnie także przed snem, bo chcę mieć pewność, że wszystko dobrze i że jesteś grzeczna – w jego oczach widziałam iskierki. Pojęcia nie mam co on sobie w tym momencie wyobrażał, że niby co ja robię przed snem?

- Może w ogóle weź mi tu kamerkę zainstaluj – powiedziałam to z wyraźnym sarkazmem.

- No widzisz, jak ty zapodasz jakiś pomysł, to jest konkret! – walnęłam go łokciem pod żebra.

- Ała – pożalił się, ale w moim wzroku nie zastał ani krzty skruchy – no dobra, dobra. Zadzwoń, tylko o to proszę, dobrze?

- Dobrze – potwierdziłam – a teraz… – wskazałam dłonią na drzwi, bo tak się ociągał z tym wychodzeniem, że gdybym go nie ponagliła, to mogłoby to nigdy nie nastąpić.

- Mnie wyganiasz? – zapytał z iskierkami rozbawienia i zaczął mnie gilgotać.

Robił to specjalnie, drażnił się ze mną, bo wiedział, że to mnie oderwie od rzeczywistości, że choć na chwilę nie będę myślała i analizowała wszystkiego. Rozważała za i przeciw. Kochany był, jakby nie patrzeć, ale nie mógł być przy mnie zawsze. Podejrzewam, że nawet bym tego jego towarzystwa non stop nie wytrzymała.

W końcu, po upłynięciu dużej ilości czasu, znaleźliśmy się na przedpokoju. Marcin zakładał buty, a ja rozglądałam się po mieszkaniu, żeby zorientować się, co się dzieje. Dostrzegłam Adama siedzącego na kanapie, ale mamy nie widziałam.

- Gdzie mama? – zapytałam bez namysłu.

Były to moje pierwsze słowa względem niego, od tamtego czasu. I przyszły mi wyjątkowo gładko, wręcz naturalnie.

- Kąpie się – odpowiedział, spoglądając na mnie.

Spojrzałam na Marcina i widziałam w jego wzroku niepewność, wahał się. Nie wiedział czy ma wyjść, czy też może zostać.

- Idź – powiedziałam odgadując jego myśli – poradzę sobie.

Chciałam sobie poradzić. W końcu to ja byłam w domu, a Adam był tu tylko gościem. Nie mogłam bać się być we własnym domu, to by było chore.

Lipski pocałował mnie namiętnie i robił to na tyle długo, że Adam nie mógł tego nie dostrzec. Chyba zadziałał instynktownie, jak samiec, oznaczając swoje terytorium – nie do tknięcia przez nikogo innego.

Kilka sekund później już go nie było, a ja zostałam z wgapiającym się we mnie Adamem sama.

On nic nie powiedział, ja tym bardziej nie zamierzałam zaczynać jakiejkolwiek wymiany słów pomiędzy nami. Mój pokój, był moim azylem. Wiedziałam, że sam z siebie mi tam nie wejdzie, więc właśnie tam skierowałam swe kroki.

Jakąś godzinę później przyszła do mnie mama, informując mnie, że Adam już poszedł do siebie. Nie powiem – ulżyło mi, że nie ma już intruza w pobliżu. Mama od razu zaczęła opowiadać mi, jak to cudnie tam było i czego to ona tam nie doświadczyła. Mówiła o przeróżnych zabiegach, o okolicy zapierającej dech w piersiach, o wykwintnych daniach, czyli podsumowując – raj na ziemi. Jednakże największe emocje w mamie wzbudzał sam Adam. Widziałam to po jej minach, gdy mówiła o tym, jak ją traktował i jak szczęśliwa czuła się, mogąc tego doświadczyć z takim mężczyzną. Miałam ochotę powiedzieć jej, żeby przejrzała na oczy. Spostrzegła to, jak ten facet nią manipuluje, jak ją omamia. Ale ona po prostu nie chciała tego dostrzec, a ja nie mogłam puścić pary z ust.

- Wiesz, zwłaszcza po tym weekendzie – zrobiła krótką pauzę – wydaje mi się, że to coś poważnego.

- Co masz na myśli? – zapytałam niczego nie świadoma.

Oniemiałam! Spuściłam ją z oczu na kilka dni, i co? To już?! Jeden weekend i mam tatusia? Teraz tak to działa? Przecież to jest jakiś pieprzony surrealizm! Mamuśka siedziała i szczerzyła się do mnie, pokazując mi swoją prawą dłoń. Jak ona mogła dać się tak podejść?! Jak ona mogła mi to zrobić? Czy ona nie wie, co przeżywam? No dobra, nie wie. Ale to nie przyzwala jej na bycie bezmózgim warzywkiem! I to wszystko robiła mi moja własna, rodzona matka!

Siedziała tak przede mną, niebywale z siebie zadowolona i chyba dumna, że złowiła sobie taki okaz. Szkoda tylko, że ten okaz był zarazą! Najgorszą jaką moje oczy w życiu widziały. I ona jeszcze czekała na moją reakcję, ale jak ja mam się cieszyć z czegoś takiego? Teraz ta zaraza na dobre zagnieździ się w życiu mojej matki, czyli w moim także. Może mamy jeszcze spędzać razem święta, jak wzorowa rodzinka i jeździć razem na wakacje? Przecież to jest jakaś bujda!

Przytuliłam się do niej, bo stało się dla mnie jasne, że są to jedne z ostatnich tych beztroskich chwil, jakie z nią spędzam. Wszystko nagle stało się takie oczywiste. Ja nie mogłam postąpić inaczej.

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1510 słów i 8012 znaków.

1 komentarz

 
  • astronautka

    naprawde, super czesc choc troche krotka jak na moj gust. Juz nie moge sie doczekac nastepnej. Dobrej weny zycze.

    22 paź 2014