Spodziewaj się niespodziewanego cz.24

W szkole czułam się dosyć dziwnie, jakby obco. Miałam wrażenie, że już wieki w niej nie byłam, przez nadmiar ostatnich wydarzeń. Średnio mogłam się odnaleźć na zatłoczonych, szkolnych korytarzach. Dzień w szkole minął mi dosyć nijako. Minął, bo minął. Nic dodać, nic ująć. Jedyny plus był taki, że zbliżaliśmy się do zakończenia roku szkolnego i nauczyciele odpuścili ogółowi uczniów, a jedynie dopytywali tych, którym wahała się ocena.

Cieszyłam się, że ten dzień dobiegł końca, ale perspektywa czterech następnych spędzonych w tych samych ścianach wcale nie napawała mnie optymizmem. Wywlokłam się ze szkoły razem z większością osób z mojej klasy. Wąskie wyjście nie miało zbyt dużej przepustowości, zatem jak co dzień, przy wyjściu zrobił się zator. Chyba z pięć minut zajęło mi wydostanie się z tej zapyziałej szkoły, a przed i tak dopadła mnie Agata.

- Porozmawiajmy, proszę. – Dodała patrząc na mnie błagalnym wzrokiem.

- Ale o czym? O szkole, o twoich nowych miłostkach, czy może o pogodzie? – zapytałam z drwiną.

- No ale… – zmieszała się, jakby nie pewna czy to co ma do powiedzenia jest istotne. A przede wszystkim: czy to coś zmieni?

- Sama widzisz.

Chciałam już odejść, ale powstrzymała mnie, łapiąc za dłoń.

- Magda nie możesz teraz tak tego przekreślić, tyle lat, tyle czasu razem… – złapała się bezradnie za głowę.

Co miałam jej powiedzieć? Że nie muszę tego przekreślać, bo ona już to wszystko zniszczyła? Nawet po tym by mi nie ulżyło, więc wyżywanie się na niej za poranną akcje Adama byłoby co najmniej niepoprawne. Swoje też zawiniła, ale jeszcze chwila, a oberwałaby rykoszetem.

- Cześć – usłyszałam za plecami i zanim zdążyłam się odwrócić już tkwiłam w uścisku tych ramion.

- Co ty tu robisz? – zapytałam nie witając się, a jedynie ściślej przylegając do niego plecami.

- Przyjechałem zabrać cię na obiad – nastąpiła chwila ciszy – nie przedstawisz mnie swojej koleżance?

- Nie – powiedziałam łagodnie – chodźmy już.

Marcin był zdziwiony, Agata wcale nie mniej.

- Ale co z naszą rozmową? Magda… – dopytywała się była przyjaciółka, patrząc na mnie błagalnie.

- Przykro mi. – Spojrzałam na nią ostatni raz i pociągnęłam Marcina za sobą. Pewnie gdyby nie ja stałby tam dalej, dociekając o co chodzi. Ale nie było nic, o czym musiałby wiedzieć.

- O co chodziło? – zapytał w samochodzie?

- O nic istotnego.

- Nie powiesz mi?

- Nie – po cóż miałabym kłamać? Nie miałam ochoty na bezsensowne gadki, pełne litości i współczucia dla mojej osoby. Czas zamknąć pewien etap i wkroczyć w dorosłość.

Widziałam, że nie jest zadowolony. Wiedziałam, że chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ja nie chciałam.. więc nastała cisza.

- Nie jestem głodna, podrzucisz mnie do domu? – zapytałam z nadzieją w głosie.

- A i owszem – odpowiedział – do swojego.

I rzeczywiście, jechaliśmy wprost do jego domu za miastem. Ale po co? Ja nie chciałam rozmawiać, nie chciałam jakiś bzdurnych kolacji, durnych filmów czy innego cholerstwa. Chciałam wrócić do swojego dawnego życia choć w małym stopniu. Miałam nadzieję na pobycie trochę samej, przemyślenie tej całej sytuacji, a tu co? Zjawił się pan i władca, i teraz to on będzie dyktował warunki?

- Marcin proszę cię, jestem zmęczona. – Próbowałam się ratować.

- Więc odpoczniesz u mnie. – Był nieugięty.

- Ja chcę do domu. – Walczyłam o swoje.

- Najpierw sobie porozmawiamy.

"Ale ja nie chcę!”. Chciałam mu to wykrzyczeć prosto w twarz, jednak powstrzymałam się. Miałam już cholernie dość rozmów. Każda kolejna od tej wieczornej rozmowy z mamą była coraz to gorsza. Więc co chciał mi obwieścić Lipski? Wyjazd służbowy, czytaj: kochanka?! Boże, jak ja miałam już tego wszystkiego dość!!

- No chodź – mówił łagodnie, wyciągając do mnie rękę.

- Po co tu jesteśmy? – zapytałam zrezygnowana.

Spojrzał na mnie, nie mówiąc ani słowa. Pociągnął za rękę i wprowadził do obszernego salonu. Zostawił mnie w nim samą, a ja usiadłam na kanapie, podkulając nogi pod siebie. Wrócił parę minut później, niosąc kubki z parującymi zawartościami. Podał mi jeden z nich i usiadł obok.

- Co to jest? – zapytałam zanim zdążyłam poczuć. – Czekolada?

- Tak, babcia mi zawsze taką robiła, gdy wyglądałem jak ty teraz.

- A jak ja niby teraz wyglądam?

- Na przygnębioną – kąciki warg uniosły mi się w ironicznym uśmiechu – więc, powiesz?

- Tu nie ma o czym gadać. – Zaciekle upierałam się przy swoim, bo przecież nie sprawi, że mama się odkocha w Adamie, a Adam jej się ‘odoświadczy’.

Wyjął kubek z mojej ręki i oba odstawił na blat stołu przed nami.

- Chodź tu – poklepał się po nogach, wskazując, żebym to na nich się ulokowała.

A ja nie miałam nic przeciwko temu. Usiadłam na nim, przodem do niego. Stykaliśmy się brzuchami, a moje ręce instynktownie oplotły go w pasie. On natomiast gładził ręką moją głowę, po czym przeczesał nią po moich włosach. Już chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Ja nie potrzebował gadek o niczym i o wszystkim, ja potrzebowałam jego ciała, blisko mojego ciała. Pocałowałam go. I się zaczęło. Jego usta natarczywie mnie całowały, a jego język penetrował wnętrze moich. Chwilę później już leżałam na plecach, przygwożdżona jego ciałem do kanapy. Ręce Marcina krążyły po moim całym ciele, jakby sprawdzając czy nic się od wczoraj nie zmieniło. To się mogło skończyć tylko w jeden sposób.

- Jednak nie pomyliłam się z początkowym osądem – zaśmiałam mu się w usta.

- Nie? – zapytał roziskrzonym wzrokiem.

- Nie – odpowiedziałam śmiechem – jesteś erotomanem – zarzuciłam mu.

I wtedy się jakby uspokoił, spoważniał, jednocześnie wpatrując się w moje oczy.

- Nie – odpowiedział wręcz ze stoickim spokojem – jestem zakochany.

To, że wgniotło mnie w kanapę i to wcale nie z powodu ciężaru jaki znajdował się na mnie, to mało powiedziane. Ja sama czułam jak znieruchomiałam pod nim. Nie mogłam wykonać żadnego ruchu. Ja słowa nie mogłam z siebie wydusić. Marcin wpatrywał się w moje oczy, a ja w ich odbicie w jego oczach i sama nie mogłam dowierzyć ich wyrazowi. Pełne źrenice, rozszerzone do granic możliwości.

On? Zakochał się? We mnie? Nie do wiary!

Nie potrzebowaliśmy słów, oczy mówiły za nas wszystko. Wbił się z takim impetem w moje usta, niemalże mjażdżąc je, że nie miałam ani krzty wątpliwości, co do słów wypowiedzianych chwilę wcześniej. Zakochał się! I to we mnie! Moje serce wywijało radosne fikołki. Czułam jak się unoszę i wcale nie było to złudne wrażenie.

- W sypialni będzie nam wygodniej – usłyszałam.

Pięknie! Ale sobie wybrałam – facet erotoman i miłośnik seksu. Oj, biedna ja. A może jednak szczęśliwa, szczęściara?

dajsieuwiesc

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1307 słów i 7045 znaków.

3 komentarze

 
  • Użytkownik xdxdxd

    Dodawaj następne !!! ^^ słodko było *-*

    9 lis 2014

  • Użytkownik Zniecierpliwiona:)

    No niespodziewałam się tego:) szybciutko kolejna część proszę:*

    9 lis 2014

  • Użytkownik :D

    mega, mega, mega i jeszcze raz mega .. !! kiedy kolejna ?? Nie mogę się doczekać :d PISZ SZYBKO !!

    8 lis 2014