Red Tab cz.7

Gdy szkodnik znów przyszedł by zabrać mnie do porucznika, byłam już w pełni przygotowana na to co ma się dziać. Dumnie uniosłam podbródek i z wyższością popatrzyłam się na chłopaka. Pewnie gdy pierwszy raz mnie zobaczył, pomyślał jak małym i nieznaczącym człowiek jestem. Nie dam nikomu więcej powodu by tak myślał.
-Prowadź. Miejmy to już za sobą – powiedziałam hardo. Zobaczyłam przelotny uśmieszek na jego ustach.
-Dobrze, maluchu – powiedział przepuszczając mnie w drzwiach. "Przypadkowo” nadepnęłam mu na stopę przechodząc. Kątem oka widziałam jak się skrzywił.
Korytarz był długi i nie miał żadnych okien. Światło dawały żarówki zwisające co parę kroków z sufitu. Elektryczność. Jak ja za tym tęskniłam. Siedzenie przy świeczkach nie było takie satysfakcjonujące. Mój towarzysz w skupieniu studiował moją zapatrzoną w światło jarzeniowe, idąc ze mną krok w krok.
-Przestań, bo oślepniesz. Przy strzelaniu węch ci wzroku nie zastąpi.
Koleś zdecydowanie na za dużo sobie pozwalał.  
-Zdziwiłbyś się. Ciebie da się wyczuć na kilometr – odgryzłam się krzywiąc nos.
-O, maluch ma charakterek – parsknął śmiechem.  
Dalej szliśmy w ciszy. Zdziwił mnie ten dziwny spokój. Korytarze były zupełnie puste. Miejsce wydawało się uśpione. Nagle stanęliśmy przed metalowymi drzwiami. Zapukał dość mocno, a następnie otworzył drzwi. Pewnie wkroczyłam do małego pokoju. W jego centrum znajdowało się biurko, przy którym siedział starszy człowiek. Na jego mundurze widniało parę odznaczeń. Mimo tego nie wzbudzał we mnie jakiejś wielkiej grozy. Bardziej kojarzył mi się z moim dziadkiem, który umarł jeszcze przed wyjściem tabletek. Uśmiechnął się bardzo ciepło.
-Wiktor, zostaw nas samych – zwrócił się do chłopaka. Po czym popatrzył na mnie sennymi, spokojnymi oczyma i przemówił opanowanym głosem. – A z tobą, dziecko muszę poważnie porozmawiać.  
To zdanie było wprost wyrwane z ust mojej matki. Zwłaszcza po tym jak coś przeskrobałam. Zaczynałam się trochę bać, ale mózg zasygnalizował mi, że jeszcze przed chwilą obiecałam sobie, że nie pozwolę więcej na takie odczucie.
Trzask zamykanych drzwi przerwał walkę odbywającą się na polu moich myśli.  
-Jestem porucznik Sanders, sprawuję pieczę nad tym garnizonem. Czuj się jak w swoim domu – znów uśmiechnął się w typowo dziadkowy sposób. Wyjął kartki z biurka i zaczął coś notować. – Powiedz mi, dziecko, jak masz na imię.
-Iryda – chciałam by mój głos brzmiał równie beznamiętnie co jego, ale nie byłam pewna czy otrzymałam zamierzony efekt.
-A więc, Irydo, chcę ci wytłumaczyć jak wygląda tu życie. Powiedz mi ile masz lat i czy masz jakieś doświadczenie z walką?
-17, bywało, że chodziłam na zajęcia samoobrony – nie chciałam się wychylać i mówić, że coś umiem, bo ostatnie spotkanie z kobietą na głodzie przed wyprawą, udowodniło mi jak słaba jestem.
Pokiwał głową, wciąż zapisując coś na kartkach. Czułam się trochę jak na przesłuchaniu. Powoli rozpoznawałam sytuację, w której się znalazłam. Chciałam wiedzieć na co mogę sobie pozwolić, a na co nie.  
-W takim razie przydzielę Cię do grupy średnio-zaawansowanej. Od poniedziałku zaczniesz zajęcia. Jutro skieruję kogoś by oprowadził Cię po ośrodku. Teraz chcę krótko wyjaśnić ci jak działamy.
Byłam już zmęczona. Podawane mi były same suche fakty. Traktowano mnie jak pionka, którego zdanie jest bezwartościowe.
-Po mniej więcej 6 tygodniach, orientujemy się kto do jakich misji się nadaje. Przed tabletką trwało to nawet parę lat, ale w stanie wyjątkowym musimy szybko działać. Każdy czysty człowiek ma dla nas wielką wagę i jest cennym wojownikiem. Szkolimy w ukryciu już od 3 lat. Był to obszar najwcześniej wyniszczony przez tabletkę, co daje nam trochę luzu. Musimy jednak być bardzo ostrożni. Dlatego właśnie kryjemy się w długich podziemnych korytarzach, wybudowanych po I Wojnie Światowej – mówił harmonijnym głosem. – Jednymi z misji, które wypełniamy to włamywanie się do ich wewnętrznej sieci, ataki na funkcjonariuszy i inne mniej istotne akcje. Jednak za niedługo wszystko się zmieni. Będziemy walczyć. Ty będziesz walczyć. Każdy od 7 lat na to czeka.
Znów podjęta beze mnie decyzja. Będę walczyć. W tym ma racje. Ale nie o ich głupią sprawę. To walka z wiatrakami. Bez mojej zgody zostałam tu zaciągnięta i zdołam uciec. Bycie więźniem lasu jest zdecydowanie lepsze niż bycie więźniem ludzi. Tym razem moje usta znów za daleko mnie poniosły.
-To czysty idiotyzm. Przecież porażka jest nieunikniona. Mają nowe technologie. A wy? Wasza armia składa się zapewne z osób takich jak ja. Wziętych od rodziców i zmuszonych do walki o nic – patrzyłam się gniewnie. Plułam jadem, ale moja krótka cierpliwość i wybuchowy charakterek były kwantyfikatorem mojej osobowości. Mimo to jego w twarz wyrażała wciąż ten irytujący spokój.
-Nikogo nie zmuszamy – odpowiedział na moje zarzuty jednym zdaniem.
-Czyli każdy osobnik tu jest chętny na misje samobójczą? – odcięłam się szybko.
-Tak – wzruszył ramionami. – Nikt nie chce walczyć u boku ludzi wyśmiewających jego motyw. Możesz opuścić to miejsce i wrócić do domu. Lecz mam jeden warunek.
Byłam trochę zaskoczona. Bałam się tego, co może ode mnie chcieć, ale potrzeba powrotu do matki i zobaczenia Kamila, była większa niż strach.
-Jaki?
-Zostaniesz tu miesiąc – pochylił się i popatrzył hardo w moje oczy. - Dopasujesz się do planu zajęć, jaki masz i będziesz na nie chodziła. Jest to wystarczająca ilość czasu, byś zrozumiała czemu każdy tu myśli o rozrachunku, nawet gdy wie, iż skazany jest na porażkę. Wystarczająca byś dorosła do decyzji czy chcesz tu zostać.
Stracę, aż miesiąc z życia. Prychnęłam. Po jego spojrzeniu mogłam jednak wywnioskować, że negocjacje są zbędne.
-Dobra – chciałam już się obrócić i wyjść, ale znów zatrzymał mnie jego głos.
-Przeczytaj to, co widzisz nad drzwiami.  
Odwróciłam się do niego plecami i przewróciłam oczami. Widniała tam napisana grupą czcionką liczba.
-6262000. I? – powiedziałam wrednym tonem.
-Wiesz co oznacza?
A skąd miałabym wiedzieć. Pokiwałam przecząco głową, wciąż obrócona do niego tyłem.
-Mieliśmy rok temu bardzo cennego informatyka, który złamał parę zabezpieczeń by do niej dojść. Domyślasz się już co to jest.
-Nie.
Słyszałam za plecami smutne westchnienie.
-Szacowana liczba ofiar, drogie dziecko. Ofiar tabletki. Ojcowie, matki, dzieci. Nie mów więc, że ludzie tu walczą o nic – nastąpiła długa pauza.
Wiedziałam, że skala zniszczeń tabletki była ogromna, ale dopiero jak dowiedziałam się co oznacza ta liczba, zobaczyłam jej prawdziwy rozmiar.  
Jednym numerem był ojciec.  
Przymknęłam oczy, nie pozwalając sobie nawet na myślenie o tym. Owszem. Każdy dużo stracił. Lecz ja miałam jeszcze do stracenia matkę, która ledwo pozbierała się po odejściu taty. Nawet, gdy chciałam czasami uciec od jej humorków, kochałam ją i wiedziałam, że się martwi.
Nie chciałam by była kolejną cyfrą.
Nie zmienię swojego zdania. Nawet, gdy rzeczywiście zobaczę jakiś sens walki.
Z tym postanowieniem wyszłam z pokoju, zostawiając porucznika Sandersa bez słowa.

____________________
Piszcie co myślicie, chcę znać Wasze zdanie :)

opopoo12

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1305 słów i 7538 znaków.

6 komentarzy

 
  • uskrzydlona

    Będzie kolejna część?

    12 sie 2015

  • opopoo12

    @uskrzydlona będzie, ale ostatnio zaczęłam 2 inne, które wkrótce pojawią się na blogu :)

    12 sie 2015

  • uskrzydlona

    @opopoo12 uff juz myślałam, że zakończyłaś. Wciągnęłam się :D  <3

    12 sie 2015

  • LittleScarlet

    U-wiel-biam

    25 cze 2015

  • oliviahot17

    Nie zawodzisz

    15 cze 2015

  • sareva

    Świetne, kiedy następna?

    14 cze 2015

  • opopoo12

    @sareva postaram się dodać w niedzielę :)

    16 cze 2015

  • NatalieWinter

    Niezwykle ciekawy pomysł i wiele kreatywności w każdej kolejnej części. Z wielką niecierpliwością czekam na dalszy ciąg, bo okropnie mnie wciągnęło. :)

    14 cze 2015

  • Venea87

    Wow. Przeczytałam przed chwilą wszystkie części i jestem pod ogromnym wrażeniem. Nie mogę się doczekać żeby dowiedzieć się co będzie dalej :)

    14 cze 2015