Red Tab cz.5

Obudziły mnie jasne promienie leniwie przebijające się przez czerwoną tkaninę namiotu. Klara jeszcze spała, a jej twarz przysłaniały pojedyncze kosmyki blond włosów. Uśmiechnęłam się do siebie. Po wczorajszej rozmowie z nią czułam się, jakby ktoś zdjął z moich pleców worek kamieni. Czułam się, jakbym w końcu zaczęła go z kimś dzielić. Gdy wyszłam z namiotu powitał mnie świeży, chłodny wiatr. Wszyscy jeszcze spali oprócz jednego mężczyzny, który najwidoczniej miał za zadanie trzymanie warty. Skinął mi porozumiewawczo głową, a ja nałożyłam tenisówki i ruszyłam w głąb lasu. Chciałam przejść się i rozprostować nogi. Po kilku chwilach dotarłam do małego leśnego jeziorka. Usiadłam na ściółce, podwinęłam nogi i objęłam je rękami. Nagle poczułam za sobą czyjąś obecność. Obróciłam gwałtownie głowę i napotkałam spojrzenie Kamila. Stał oparty o drzewo i z jego twarzy można byłoby wyczytać setki emocji. Zdziwienie, smutek, złość...
-Nie można się oddalać. Ale po tobie raczej nie spodziewałby się przestrzegania zasad. Włóczysz się, a później są z tobą problemy. Muszę cię pilnować, byś nie popełniła jakiegoś głupstwa. Nie powinnaś w ogóle... - był zmuszony skończyć, gdyż mu gwałtownie przerwałam.
-Przestań!
Popatrzył się z wyrzutem, że przerwałam mu ten przewidywalny monolog. Zazwyczaj w takiej sytuacji ignorowałam go i nie próbowałam związać z nim ponownej konwersacji. Tym razem było inaczej. pewnie podniosłam głowę i wstałam.
-Cały dzień mnie wczoraj zlewałeś, a teraz grasz mamusie. To nie ja cię meczę, tylko ty mnie. Nie prosiłam o pilnowanie mnie, więc nie wiem czemu nakładasz na siebie taki obowiązek - powiedziałam te ostatnie słowa z szczególnym obrzydzeniem. - Dam Ci radę. Zostaw mnie, skoro tak mnie nienawidzisz.
Zwyczajna dla niego pewność siebie spłynęła z jego twarzy zupełnie jak pojedyncze krople porannej rosy z liści. Zastąpił ją dziwny smutek. Jego zimne, niebieskie oczy przybiły się do ziemi.
-Jesteś zupełnie jak bachor w piaskownicy. Próbuję ci pomóc, a ty mnie za to każesz narażeniem się na jeszcze większe kłopoty. Nie wiem ile czasu zajmie ci to potworne pragnienie samotności i zamykania się, ale wiedz że już nie będę czekał. Skoro tak cię meczę... A chciałem przeprosić, że tak cię wczoraj traktowałem, ale to już nie ma sensu. Byłem na ciebie porostu zły. Od teraz radź sobie sama - powiedział to i odszedł.
Poczułam dziwne uczucie pustki. Miał rację do jednego. Zamykałam się w sobie wraz z emocjami na tak długo, że przestałam je już rozróżniać. Ale jedno wiedziałam. Przez mój wybuchowy charakterek powiedziałam za dużo.
Wróciłam się do namiotu i zobaczyłam, że wszyscy się już pobudzili. Na mój widok Klara odetchnęła z ulgą.
-Gdzie ty byłaś?! Przestraszyłam się rano!!
-Musiałam pospacerować.
Klara pokiwała głową i zaczęła zbierać nasze rzeczy. Pomogłam jej i po chwili byłyśmy gotowe do drogi. Przez następne 3 dni skutecznie udawało mi się unikać Kamila. Trzymałam się Klary, ale już nie powtórzyłyśmy naszej poważnej rozmowy. Sama się dziwiłam, że tak dobrze się dogadywałyśmy. Ale w końcu nastał ten czas. Dotarliśmy do celu.

***
-Jesteśmy - ogłosił Edwin. Na jego słowa każda para oczy zwróciła się ku całkiem dużemu miastu. Zatrzymaliśmy się w dość dużej odległości. Wyglądało tak, jakby toczyła się tam wojna. Wyglądało, jakby żyło. Mijałam tyle samotnych i wymarłych miast, że ten widok wydawał się dla mnie wręcz dziwny.
Dym wydobywał się z wszystkich miejsc i co chwilę było słychać jakiś wybuch. Światła i kolory tworzyły otoczkę wokół tego miejsca. A ja śmiałam narzekać na naszą spokojną wioskę.
Z tyłu miasta rozciągał się widok na czarne, zlewające się z nocnym niebem, morze.
Stałam tam zapatrzona, lecz nagle głos Edwina znów przywrócił mnie do rzeczywistości.
-Pamiętacie regulamin. Nie chcę wam setny raz go czytać. Macie uważać na służby porządkowe. Podzieliłem was w pary. O różnych godzinach będą wyruszać kolejne pary. Teraz przeczytam, jak was podzieliłem. Ostrzegam, że nie chcę wnosić do planu żadnych zmian. Swoje narzekania pozostawcie na drogę powrotną.
Zdziwiło mnie, że wilki wódz nagle stał się taki poważny. Wyłączyłam się kolejny raz, by pozwolić moim myślą przenieść się do miasta. Ile ciekawych scenariuszy musiało się w nim odbywać. Ile rozrób. Już nie mogłam się doczekać.
-...Iryda-Kamil, Sam-Klara...
Natychmiastowo się obudziłam. Przecież się z nim pokłóciłam! Czy Edwin naprawdę musi być taki ślepy. Przeniosłam wzrok na Kamila. Widziałam po jego minie, że również nie był z tego specjalnie zadowolony. Po naszej ostatniej wymianie zdań, trudno o przyjazne stosunki. Kamil ruszył się w moją stronę i już poczułam gęsią skórkę.
-Pamiętasz o czym gadaliśmy. Nie będę cię niańczył. Wpadasz w kłopoty, sama się z nich wykopujesz. A jak nie, to cię zostawię. Masz być gotowa jutro po zachodzie słońca. Ojciec wyznaczył nam taką godzinę. Nie spóźnij się, bo czekać nie mam zamiaru..
Obrzucił mnie wrednym spojrzeniem i widać było, że nie ma humoru na przepychanki ze mną. Niech mu będzie. Niby w jakie kłopoty mam się wepchać?
Kiwnęłam tylko głową i poszliśmy w swoje strony. Klara już czekała z rozłożonym namiotem. Po kilku noclegach naprawdę wprawiła się w rozkładaniu go.
-Chodź szybko spać, bo ja i Sam wyruszamy już o świcie - powiedziała z determinacją w głosie.
-Ja na razie siądę sobie gdzieś i pomyślę.
Klara mruknęła coś pod nosem, ale już nawet słuchałam. Moje nogi same gnały na skraj lasu. Od miasta oddzielała mnie tylko ogromna i długa na kilometr polana. Siadłam wpaczona w niezwykły krajobraz. Po chwili stałam się senna a powieki same mi się zamykały. Nim się spostrzegłam, leżałam wyciągnięta na miękkiej trawie. Poczułam na skórze miękki koc. Pewnie Klara się przeszła sprawdzić co ze mną. Juro jej podziękuję.
Chlapałam się i szorowałam w małym jeziorku. Do zachodu słońca pozostało parę godzin, a ja już nie mogłam się doczekać. Z zazdrością patrzyłam się rano na odchodzącą Klarę. Wydawała się przestraszona i zagubiona.
Popatrzyłam się na swoje odbicie w gładkiej tafli spokojnej wody. Była totalnym przeciwieństwem sztormu, który odbywał się w mojej głowie. Mimo, że moje myśli gnały wciąż w stronę miasta, jedna rzecz nie przestawała zaśmiecać mojej głowy. A raczej osoba.
Upomniałam się w myślach i wyszłam gwałtownie z wody. Nałożyłam czystą granatową koszulkę i dżinsowe szorty. Jeszcze mokre włosy zaplotłam w warkoczyka. Nałożyłam plecak i wróciłam do naszego obozowiska. Zobaczyłam Klarę siedzącą na pniu. A więc wrócili.
-Cześć! I jak było!??? - zawołałam, ale jej mina nie świadczyła by za bardzo jej się to spodobało. - Coś poszło nie tak?
-Nie znalazłam nic. Wszystkie apteki są wypełnione regułami z czerwonymi tabletkami. Ale żadnych leków. Żadnych. Nic. - głos drżał jej coraz bardziej przy kolejnych słowach.
-Przykro mi, ale nie trać nadziei. Spróbuj jurto w jakimś szpitalu. Musi być tam coś innego niż tabletki.
Popatrzyła na mnie smutnymi oczami, w których powoli zbierały się łzy. Jestem realistką i wiem, że głupie pocieszanie tak naprawdę nie pomaga ani trochę. Mimo tego nie potrafiłam powiedzieć jej nic innego. Głęboko wierzyłam, że może jej się uda, bo nie jeśli nie tak dobrej osobie, to komu?
-A jak miasto?
-Okropnie. Służby wszędzie, Ludzie biegają i głupieją. Tam już prawa nie obowiązują.  
Popatrzyłam się w dół. Zaraz sama będę świadkiem tych wydarzeń. Właśnie wyruszała kolejna para, a my z Kamilem mieliśmy być po nich.
Usiadłam obok Klary, myśląc, że chociaż moja obecność podniesie ją na duchu. Nie gadałyśmy. Nie musiałyśmy. Siedziałam tam dopóki słońce nie zrobiło się czerwone i usiadło spokojnie na linii horyzontu. Już czas. Pożegnałam Klarę i zaczęłam się zbierać. Gdy spakowałam kilka bezcennych rzeczy i zostawiłam w plecaku dużo miejsca na nowe przedmioty. Kamil stał już przy ojcu i powitał mnie okropnym wzrokiem. Chyba będę musiał do tego przywyknąć. Oddałam mu równie wredne spojrzenie.
-Co z wami? Pokłóciliście się, czy co?
Unikaliśmy odpowiedzi.
-Nie ważne. Pamiętajcie by się nie rozdzielać i nie zwracać na siebie zbytniej uwagi. Nie zbliżajcie się za blisko centrum. Macie parę godzin. Ufam wam i wiem, że nie muszę wam wyznaczać dokładnej pory. Żadnych kłótni. - zmierzył nas wzrokiem.
Pokiwaliśmy głowami na znak zrozumienia. Lecz tak naprawdę i ja, i on mieliśmy jedno rodzące się pytanie. Jak my ze sobą wytrzymamy?!
Stałam jak wryta i układałam coraz to nowsze scenariusze spędzenia kolejnych kilku godzin.
-Zamierzasz tak zawsze stać? Rusz dupę łaskawie.
Obrzuciłam Kamila wrednym spojrzeniem. A więc tak miały wyglądać nasze rozmowy.
-Zrób mi tą przyjemność i nie otwieraj ryja przez następne... kilka lat.
Edwin wyglądał jakby zaraz miał zamiar zapobiec nadchodzącej bójce.
-Idziecie, czy mam wysłać innych? - spytał.
Wzięliśmy się za siebie i w końcu wyruszyliśmy. Od miasta dzieliła nas mocno zapuszczona, długa łąka. Widać, że dawno nikt tu trawy nie kosił. Musiałam się trzymać cały czas blisko Kamila, bo łatwo było się zgubić. On specjalnie przyspieszał, jakby chciał bym w końcu gdzieś zbłądziła. Nagle się zatrzymał, a ja z moim opóźnioną reakcją, wleciałam mu w plecy.
-Uważaj! Jesteśmy już blisko. Spróbuj się trzymać mnie, bo ojciec mnie ochrzani, jak się zgubisz lub wpędzisz w jakieś kłopoty. Mimo moich najszczerszych chęci pozostawienia cię samą sobie, nie mam wyboru.
Przewróciłam oczami jak małe, rozpieszczone dziecko, któremu zakazano kolejnej przejażdżki na rollercoasterze. Mimo wszystko, nawet ja nie chciałam się wdawać w kłótnie na zarośniętym polu. Posłuchałam go i bacznie trzymałam się śladu, który pozostawiał. Nagle trawy zaczęły się obniżać. Minęliśmy opuszczone domu i przepełznęliśmy przez obrzeża. W końcu dotarliśmy do centrum miasta. Zaparło mi dech w piersiach. Kolory, wszędzie kolory. I te światła. Tak przyzwyczaiłam się do zieleni, że aż poczułam ból w oczach. Tyle ludzi. Biegali w każdą stronę. Czysta magia.
-Trzymaj się mnie! - Kamil wydał rozkaz i zaczął biegnąć. No tak.. Mieliśmy się wtopić w tło i udawać opętanych potrzebą tabletek. Wbiegliśmy do pierwszego lepszego budynku, które wyglądał jak opuszczony, mały supermarket. W środku nikogo nie było. Bajer! Regały były w połowie pełne! Na podłodze leżały porozrywane opakowania. Pewnie zaczęłabym jak debil pakować wszystko, ale Kamil mnie powstrzymał już przy pierwszym starym, przeterminowanym batoniku.
-Jak wyjdziesz stąd z taką ilością rzeczy wydasz się podejrzana.
Fakt. Otwarłam batonika i wgryzłam się w niego jak małpa w banana. Chyba był bardzo mocno przeterminowany, bo od razu go wyplułam.
-Bleeee! - warknęłam z niesmakiem.
Kamil z boku patrzył się na mnie jak na zdrowo rąbniętą. Widać było, że robił wszystko, by powstrzymać się od śmiechu. Szybko jednak powrócił do swojego pełnego nienawiści spojrzenia. Wzięłam coś na kształt szczoteczki do zębów i paru ubrań. Istny raj. Spędziłam chyba 10 minut przeglądając regały. Kamil siedział w tym czasie na taśmie, na której kiedyś się kładło zakupy. Obserwował mnie uważnie, jakby się bał, że użyję mojej magicznej mocy i sprowadzę kłopoty. Na szczęście nikt się tu jeszcze nie pojawił. Ludzie jak popaprani biegali na zewnątrz.
-Ty niczego nie szukasz? - zaczęłam rozmowę, spoglądając na nieruchomego Kamila ukradkiem.
-Nie zgodziłem się na tą wycieczkę w celu poszukiwania czegokolwiek.
-Jasne, tylko po to żeby mi dopiec.
-Ty durna ślepa dziewucho!!! Czy nie rozumiesz, że ktoś może się o ciebie martwić?! Komuś może na tobie zależeć! Ktoś może cię kochać!!
No i stało się. Zimny wiatr przemknął przez supermarket. Marzłam na zewnątrz, płonęłam w środku. Słowa, których bałam się najbardziej. Wypowiedziane.
-To dla mnie za dużo. Za szybko zmieniasz zdanie. Totalnie cię nie rozumiem. Raz jesteś miły, raz nie. Raz mówisz do mnie jak do psa, a raz rzucasz w moją stronę takie słowa. Idę się jeszcze przejść do magazynu.
Spuściłam głowę i szybkim krokiem poszłam do magazynu. Mój mózg był za ciasny na tak duże słowa, a moje serce za małe by kogokolwiek pomieścić. Weszłam do wielkiego magazynu a duże metalowe drzwi z małym okienkiem zatrzasnęły się za mną. Spróbowałam je otworzyć, ale nic z tego. Pogratulowałam sobie w myślach. Podeszłam do jednego z regałów i postanowiłam poszukać innego wyjścia.
-Co tu robisz?
Obróciłam się z przerażoną miną. 5 funkcjonariuszy w białych kombinezonach gapiło się na mnie. To koniec.  
-Szukam tabletek - próbowałam skłamać, ale widziałam, że tego nie połknęli. Podeszli do mnie.
-Kłamiesz. Jesteś czysta. Widzę to po oczach. Masz to natychmiast wziąć - mówiąc to, wyjął tabletkę i wyciągnął rękę w moją stronę. Patrzyłam się na jej czerwoną, intensywną barwę. Nagle stało się coś jeszcze gorszego.
Zobaczyłam w małym okienku przerażoną minę Kamila. Zaczął bić się z drzwiami, ale gruby metal nawet nie drgnął. Nie odpuści. Złapią nas oboje. Jest tylko jeden sposób. Wzięłam tabletkę od funkcjonariusza i przytaknęłam ją do ust. Ostatni raz rzuciłam ukradkowe spojrzenie w stronę drzwi. No idź stąd! Ratuj się!  
Kamil wyglądał na rozpatrzonego. Wiedział, że tą walkę już przegrał. Dziwne. Cały czas czułam się jak pusty wazon stojący w rogu pokoju. Dopiero kiedy się zbił, wszyscy zobaczyli, że odłamki pięknie się mienią w słońcu. Włożyłam tabletkę do ust i oblała mnie ciemność.

opopoo12

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2589 słów i 14212 znaków.

6 komentarzy

 
  • LoveHaze

    Czy będzie kontynuacja?  :)

    24 maj 2015

  • On

    Czekam na więcej super jest tylko żeby ona nie brała tej tabletki

    21 mar 2015

  • PannaNikt

    Czekam na ciąg dalszy i mam nadzieję, że dodasz go jak najszybciej.. Uwielbiam to opowiadanie :)

    20 mar 2015

  • larwa

    O luju, tego się nie spodziewałam  !! Bardzo intrygujące i ciekawe opowiadanie !

    20 mar 2015

  • oliviahot17

    co 5 funkcjonariuszy robiło samych w pustym magazynie??? Dlaczego ludzie mogą tak za darmo brać wszystko co im sie żywnie podoba? Dlaczego ona zemdlała? Może to było tabletka gwałtu? Chociaż nie, wtedy idea 5 białych funkcjonariuszy by sie wykluczała. Tyle pytań w mej głowie, a wszystko przez Twe niezwykle interesujące opowiadanie, droga autorko

    20 mar 2015

  • Paulaa

    Wooow!!  Cudowne!  :)

    20 mar 2015