Red Tab cz.17

Szłam posłusznie za Wiktorem, wciąż zamroczona całą sytuacją. Oczywiście nie odzywał się do mnie i unikał moich ciekawskich spojrzeń, których niestety nie mogłam powstrzymać. Zastanawiałam się, czego mógłby chcieć ode mnie Sanders. Mam nadzieję, że nie zamierzał mnie przekonywać bym została. Obawiam się, że tym razem mogłabym mieć problemy z wypowiedzeniem nieznoszącego sprzeciwu słowa „nie”.

Po chwili byliśmy już przed gabinetem porucznika. Wiktor zastukał parę razy w drzwi, po czym nacisnął na klamkę. Sanders siedział przed biurkiem wyraźnie zniecierpliwiony.  

-Zostaw nas samych – rzucił do Wiktora, który od razu wykonał polecenie. – A ty, moja droga, usiądź.
Posłuchałam go i zajęłam wskazane miejsce. Poczułam się jak na dywaniku u dyrektora.  

-Jak ci się tu podoba, Iryda? Zaklimatyzowałaś się? – powiedział troskliwym, dziadkowym tonem.

-Nie zamierzam zmieniać swojej decyzji – ucięłam. Błagałam w duchu, by nie zdecydował się drążyć tego tematu. – Tylko po to zostałam tu wezwana?

Sanders wzdychnął z widocznym rozczarowaniem.  

-Nie, ale obawiam się, że i tak nie zgodzisz się na moją propozycję. Chcę cię wysłać na poważną misję.

-Poważną? – jąkałam się lekko – Mam pilnować z kimś dostawy jedzenia?

-Nie, Iryda. Tu nie chodzi o jedzenie – wlepił we mnie badawcze spojrzenie.

Powoli odkrywałam znaczenie jego słów. Misje?! Czy on zdawał sobie sprawę, że jestem tu jedynie 2 tygodnie? Może i miałam swoje atuty i byłam całkiem sprytna, ale to wciąż wydawał mi się abstrakcyjny pomysł. Tylko Wiktor był dopuszczany na jakieś poważniejsze schadzki. Wysyłanie mnie byłoby jedynie taktycznym strzałem w stopę.

-W takim razie o co chodzi? – spytałam, choć sama nie wiedziałam, czy chcę wiedzieć.

Porucznik wstał i podszedł do wywieszonej dużej mapy Wielkiej Brytanii. Pokazał palcem malutki punkcik na mapie. Było to małej wielkości miasteczko otoczone lasami z dostępem do morza.  

-To miasto jest teraz głównym punktem militarnym funkcjonariuszy. Jest to gniazdo tych gnid i właśnie tam chcę cię posłać.

Parsknęłam głośnym śmiechem. Była to jedyna słuszna reakcja na słowa, które właśnie wypowiedział.  

-Domyślam się, że nie jestem pana ulubienicą – próbowałam obrócić to szaleństwo w żart, ale Sanders wydawał się nie połykać haczyka.

-Przed II wojną światową, wybudowano tam ciągi podziemnych korytarzy. Łączyły one najważniejsze miejsca i miały służyć do szybkiej ewakuacji miasta w razie nalotów. Nigdy ich potencjał nie został jednak wykorzystany. Można się nimi przedostać nawet do głównej kwatery naszego wroga. Znaleźć plany i punkty, które zamierzają zaatakować.

Chwilę przetwarzałam informację i wciąż nie mogłam znaleźć powodu, dla którego Sanders mówił to wszystko właśnie mi. Powinna tu stać Joanna, albo nawet Karina. Pewnie puszyłaby się jak paw, że to właśnie ona dostąpiła tego zaszczytu. Tymczasem byłam tu ja. Jedyny w garnizonie człowiek, który nie palił się do walki. Magnes na kłopoty.

-Czemu ja? – dopiero po chwili zadałam kluczowe pytanie.

-Kanały podziemne uległy zniszczeniu. Dostaliśmy cynk, że ten, który prowadzi do serca miasta, jest niemalże cały przysypany. Nikt z naszego garnizonu nie przecisnąłby się nawet metr w głąb tego tunelu . Każda próba kończyła się fiaskiem. Teraz jednak jest realna nadzieja.  

-Nie rozumiem. Liczy pan, że jestem w stanie przedostać się do kwatery głównej?  

-Tak. Jesteś zwinna, cicha i drobna. Dodatkowym atutem jest to, że znasz wiele języków i możesz rozczytać meldunki.

Nastała chwila ciszy. Sanders mierzył mnie poważnym spojrzeniem, czekając na moją reakcję. Ja natomiast nie umiałam wykrztusić żadnego słowa, po mimo, że w mojej głowie wszystko wydawało się krzyczeć. Zdrowy rozsądek kazał wyśmiać porucznika i uciec z tego wariatkowa.  Pojawiło się jednak coś jeszcze. Cichy głos w mojej głowie wydawał się radzić coś kompletnie innego. Coś szalonego.

-Co jakbym się zgodziła? – spytałam, zanim dobrze zastanowiłam się nad słowami przedostającymi się przez moje usta.

Pytanie nie zrodziło się tylko przez wpływ chwili. To te dwa tygodnie tu zasiały wszystkie szalone pomysły rodzące się w mojej głowie.  
Oczy Sandersa zabłysnęły.  

-Przestalibyśmy tylko udawać ruch oporu, ale zaczęlibyśmy nim naprawdę być. Od kiedy straciliśmy 2 informatyków, nie decydowaliśmy się na takie akcje. Teraz jednak musimy zacząć działać. Brakuje nam podstawowych informacji o wrogu. Nie znamy jego słabych stron, ani planów. Gdyby misja się powiodła, dałoby to wszystkim niezwykłą nadzieję. Rozpaliło by jeszcze bardziej ich płomień walki. Każdy jest tu gotowy w niej zginąć.

-Nie każdy – pokiwałam głową, sama nie będąc pewna swoich słów.

-Każdy, Irydo. Jeszcze jednak o tym nie wiesz – powiedział ściszając głos. – Zdaje sobie sprawę, że proszę o zbyt wiele. Szanse na powodzenie są bardzo małe. Jednak tym razem są realne.
Cała sytuacja wydawała mi się na początku ponurym żartem. Ja, Iryda Stępień, miałabym pojechać na misje. Najmniej odpowiednia osoba. Najbardziej sceptycznie nastawiona do jakichkolwiek aktów buntu.

Wiele się jednak pozmieniało, a ja nie czułam się jak stara Iryda.

Mój mózg zaczął działać na najwyższych obrotach. Stworzył dziwną wizję.  

Wizje w której nie byłam jedynie zwykłą dziewczyną uciekającą cały czas od śmierci. Tam byłam kimś więcej. Kimś, kto umie stawić jej czoło. Nie godzi się na obecną sytuacje i ustala sobie nową hierarchie wartości. Wartości, za które rzeczywiście mógłby zginąć.  

Podjęcie się tej misji byłoby odrzuceniem wszystkich moich reguł i złamaniem wszystkich zasad. Postąpiłabym wbrew swojej egoistycznej naturze, do której niechętnie musiałam się przyznać. Kiedyś chciałam jedynie spokojnego życia w wiosce z dala od tabletek i tej całej wojny. Marzyłam by uciec od problemów. Teraz jednak poważnie się zastanawiałam nad wskoczeniem w ich centrum.  

Przypomniały mi się słowa Klary, które ostatecznie utwierdziły mnie w mojej decyzji. „Nasze pokolenie jest skazane na cierpienie.”

Wszyscy w tym garnizonie są skazani na poczucie smaku porażki. Nawet, gdy śmieją się i z zapałem gadają o zemście, liczą się z ostatecznym rozrachunkiem. Wiedzą, co tak naprawdę ich czeka. Mimo to, żadne z nich nie ukazywało sekundy wahania. Nikt się nie zastanawiał nad ucieczką od tego. Z dumą nieśli to brzemię. Czy ja również będę potrafiła do nich dołączyć?  

Przepraszam, mamo.

Przepraszam, tato.

Przepraszam, Kamil.

Obawiam się, ze właśnie postanowiłam przestać uciekać.  

-Kiedy mam wyruszyć? – zadałam Sandersowi pytanie, które było jednocześnie odpowiedzią na wszystkie jego.

~~~~~
Krótki rozdział, ale przynajmniej szybko dodany :) Piszcie swoje opinie, bo zawsze wszystko chętnie czytam. Za liczne błędy przepraszam.

opopoo12

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1194 słów i 7104 znaków.

5 komentarzy

 
  • Natusik

    Świeeetne. <3

    11 wrz 2016

  • sareva

    jestem wielką fanką powieści fantasy, kocham zmyslone światy, ale jestem też kobietą przez co mam ochotę też na romansidła. Twoje opowiadanie jest wręcz dla mnie idealne bo ma wszystko czego oczekuję. Piszesz ciekawie i nie widze wielu błędów. Jest na prawdę świetne(chodzi o pomysł na fabułę). Jeśli to miałaby być 1000 stronowa książka to przeczytałabym to w jedną noc. Gratuluje i czekam na więcej

    11 wrz 2016

  • Karolina12

    Super. Czekam na next  <3

    11 wrz 2016

  • jaaa

    Czekam na kolejny dłuższy rozdział <3

    10 wrz 2016

  • Misiaa14

    O chuj zajebiste :*

    10 wrz 2016