Red Tab cz.9

Alice zaprosiła mnie do pustej sali lekcyjnej. Wskazała mi krzesło i kazała usiąść. Teraz to poważnie się bałam. Zrobi mi jakąś lekcje? Na moje jeszcze większe nieszczęście położyła przede mną czterostronny  test. Miał chyba z 100 pytań. Wytrzeszczyłam oczy przerażona. Unikałam szkoły, bo myślałam, że wiedza z niej wyniesiona totalnie mi się nie przyda. Teraz jednak pożałowałam. Z liczeniem nigdy nie miałam problemów. Ojciec w trakcie naszej ucieczki wszystkiego mnie uczył. Wtedy jeszcze tego chciałam. Po jego śmierci obraziłam się na cały świat. W tym szkołę.
W pytaniach o literaturę strzelałam. Podobnie było z fizyką. Biologię znałam dość dobrze. Rozróżniałam drzewa, ptaki. Życie w lesie czegoś jednak mnie nauczyło. Z chemii wiedziałam tyle, co mówił mi ojciec. Pracował w laboratorium. Uwielbiał tą pracę. Niestety zamknięto jego zakład. Pamiętam tamten dzień, dokładniej niż bym chciała. Miałam dziesięć lat. Tabletka w Łodzi była dostępna już miesiąc. Skończyłam lekcje wcześniej i już miałam wejść do domu, gdy w salonie usłyszałam głośne krzyki rodziców. Podeszłam do okna i jak przystało na niegrzeczne dziecko, zaczęłam podsłuchiwać. Ojciec wrzeszczał o tym, że zwolnili go przez tabletki. Podobno władze bały się, iż zaczną szukać antidotum. To była nieoficjalna wersja wyznawana przez ojca. Oficjalną była wysoka korupcja.

Po wypełnieniu arkusza, dostałam kolejny. Tym razem o wiele krótszy. Dotyczył rzeczy praktycznych. Wiek, pochodzenie, zawód rodziców. Najwięcej dumy czułam przy odpowiadaniu na pytanie o języki którymi umiem władać. Matka z powodu swoich korzeni katowała mnie francuskim. Chodziłam również na korepetycję z angielskiego. Podczas ucieczki nauczyłam się również norweskiego. Właśnie tam na początku uciekliśmy. Dwa lata żyliśmy w miarę spokojnie, utrzymując kontakt z światem jedynie przez ekran telewizora. Żaden horror nie budził we mnie tyle strachu co reklamy, spoty i kampanie na rzecz rozpowszechnianiu czerwonych tabletek. Gdy nasza sielanka się skończyła, wyjechaliśmy w głąb kontynentu. Tam zaczęłam poznawać podstawy kolejnych języków. Nie omieszkałam dopisać na arkuszu jeszcze mój ojczysty język.

Oddałam wszystkie pięć kartek. Alice włożyła je do szafki i zamknęła na klucz.

-Gdy profesor Basford wróci, sprawdzi pierwszy test. Drugi dostanie porucznik Sanders. Teraz testy sprawnościowe. Zwykle przeprowadzane są w pierwszej kolejności, ale po twojej uczcie stwierdziłam, że może być ci ciężko.

Miło z jej strony. Miała sporo racji. Tak napełniłam brzuch, że wejście na drzewo graniczyło z cudem. Teraz już jedzenie przemieniło się w energię, którą musiałam wykorzystać. A chodzenie po drzewach było jedną z moich ulubionych czynności. Postanowiłam na teście dać z siebie wszystko, by nie być dalej uważana za słabą z powodu wzrostu.

Wyszłyśmy z sali i pognałyśmy wąskimi korytarzami. Zauważyłam, że były tu jeszcze dwie sale lekcyjne. Alice miała długie nogi, więc nadążenie za nią było dla mnie ciężkim zadaniem. W sumie polubiłam tę dziewczynę. Sama się sobie dziwiłam. Może i przywołała parę razy mój niski wzrost, ale nie chciała mnie raczej tym urazić. Była mało skora do rozmowy, ale nie lekceważyła moich pytań.

Nawet nie mrugnęłam, a stałyśmy przed dużymi metalowymi drzwiami. Alice przytaknęła nadgarstek do jakiegoś czytnika. Nagle oblała mnie fala światła i zieleni. Słońce leniwie przebijało się przez gęste korony drzew. Czułam się jakbym znów była w swojej wiosce. Jednak tu powietrze było jeszcze zimniejsze.

-Ruchy. Za pół godziny tor zajmuje grupa szkoleniowa. Za pewne przejście go tyle ci zajmie. Jest dość ciężki – powiedziała Alice.

Prowadziła mnie po lesie, aż w końcu doprowadziła mnie do wysokiego drzewa z namalowanym niebieskim „X”.

-Tor jest mało skomplikowany, ale trudny. Zaczyna się tym drzewem. Musisz się wdrapać prawie na czubek. Po gałęziach musisz przejść na 4 kolejne drzewa, po czym w szybkim tempie zejść. Przed tobą będzie mały rwący potok. Oczywiście musisz go przepłynąć. Po potoku jest mnóstwo dołków i krzaków. Czołgasz się przed siebie jak najszybciej potrafisz. Jeden haczyk. Masz być cicha i niezauważalna – popatrzyła na mnie z powątpiewaniem.

Uśmiechnęłam się do siebie. Wbrew temu co mówił Kamil, moje nogi wcale nie były lewe. Test zawierał moje ulubione rzeczy. Mianowicie wspinaczkę po drzewach i zachowywanie jak największej ciszy. Pamiętam, że to właśnie poruszanie się w lesie szło mi najlepiej. Byłam mała i miałam silne ręce. Przy wspinaczkach, okazywało się to jednym z największych atutów.

-Na końcu będę na ciebie czekać. W różnych miejscach są szkoleniowcy, którzy ocenią, czy wszystko wykonałaś zgodnie z zaleceniami. Życzę ci powodzenia – uśmiechnęła się lekko.

Rozgrzałam lekko ręce podczas jej przemowy. Policzyła do 3 i gwizdnęła włączając stoper. Wezbrała się we mnie magiczna energia. Niczym małpa wspięłam się na pierwsze drzewo. Z czterema kolejnymi poradziłam sobie jeszcze szybciej. Wszystko wykonałam oczywiście bezszelestnie. Po chwili znalazłam się nad potokiem. Nie był jakiś rwący, ale dość szeroki. Uspokoiłam oddech i nabrałam jak najwięcej powietrza do płuc. Zanurkowałam i pomagając sobie wodorostami na dnie dociągnęłam się na drugą stronę. Ostatnie zadanie również było dla mnie bardziej zabawą. Miałam pajęcze szybkie ruchy. Mijałam cichutko doły, korzenie i krzaki. W życiu nie byłam tak dumna z mojej maleńkości. Alice stała przy drzewie z czerwonym znakiem „X”. Meta. Zrobiła minę jakby zobaczyła co najmniej ducha. Pozbierała się jednak szybko i wyłączyła stoper.

-Nie rozumiem – powiedziała kiwając głową – sama dopiero co tu przyszłam. Oszukiwałaś?

-Nie! Popatrz na mnie! – wrzasnęłam zmęczona. Byłam mokra i cala umorusana w błocie i liściach.
Lustrowała moją twarz jakby chciała zobaczyć na niej chociaż cień kłamstwa.  Po chwili przeniosła wzrok na stoper.

-11:45. Niemożliwe. Jeśli zostały ci uznane dodatkowe kategorie i nie oszukiwałaś. To dzieli cię jedynie 0:15 od rekordu ucznia -  mówiła z lekkim podziwem.

- Kogo jest rekord? – spytałam wciąż głośno dysząc.

-Wiktora.

Ten głąb! Już zastanawiałam się jakie czynności zrobić by optymalnie zmniejszyć czas.
Podała mi z torby butelkę z wodą. Przyjęłam ją z wdzięcznością. Dawno nie czułam takiego zmęczenia. Ale cel został osiągnięty. Wynik świadczył, iż mój wzrost wcale nie robił ze mnie inwalidy.

-Będę musiała omówić sprawę z resztą i dać wyniki porucznikowi. Odprowadzę cię do pokoju, byś mogła się umyć. Brudne rzeczy wyrzuć do kosza pod umywalką. Czysty mundur czeka na ciebie. Niestety wciąż będziesz musiała zawijać w nim nogawki.  Jak się już umyjesz to dziewczyny z pokoju odprowadzą cię na obiad. Po obiedzie kolejne testy. A tak poza tym, uważaj na Karinę. To mściwa suka – powiedziała z pełnym opanowaniem. Lubiłam ją coraz bardziej.

-Już się zdążyłam o tym przekonać – wybuchnęłam śmiechem.

-W takim razie w zawieraniu przyjaźni jesteś jeszcze szybsza niż na torze – dołączyła do mnie.

Resztę drogi przeszłyśmy w ciszy. Z pokoju wzięłam ręcznik i nowy mundur. Powtórzyłam poranną czynność i znów dokładnie się umyłam. Wysuszyłam włosy. Wyglądałam o niebo lepiej niż rano. Wciąż Miss Polonią nie byłam, ale to wystarczyło.

W pokoju czekała na mnie Imogen. Joanna czytała książkę na łóżku, a Karina słuchała muzyki przez słuchawki. Jak ja tęskniłam za dobrymi kawałkami z płyt mojego ojca.

Imogen zalała mnie mnóstwem pytań o dzisiejszy dzień. Gdy odpowiadałam jej na jedne, już zadawała drugie. Była bombą pozytywnej miłej energii, z którą na co dzień nie zwykłam się stykać. Przypomniała mi lekko Klarę. Ta jednak była bardziej skryta. Zaczęłam zastanawiać się czy znalazła lekki dla matki. Moja mina zrzedła. Imogen wydawała się tego nie zauważyć i dalej trajkotała. Tak minęła chyba godzina. Dowiedziałam się przez ten czas jakie są zajęcia, którzy profesorowie umieją zgotować piekło i czemu nie wolno kłócić się z niejaką Rowan. Podobno strasznie pluje, gdy podnosi głos. Absorbowałam powoli napływ informacji.

-Uch, już 15:28. Zbieramy się – powiedziała Joanna. Karina zeskoczyła z łóżka i wyszła. Ciężkie będzie życie z tak charakterną dziewuchą. Ironia. Zwykle ludzie mówili to o mnie.

Imogen wzięła mnie pod rękę i kontynuowała monolog. Stołówka tym razem była pełna nastolatków. Znów poczułam się jak totalny outsider. Każdy miał własną grupkę. Oczywiście wszyscy mieli warunki do wojska. Wysocy, barczyści, silni… Upomniałam się w myślach, by podnieść głowę dumnie. Otuchy dodało mi wspomnienie dzisiejszego toru.

Rzuciłam się na stół z jedzeniem tak dziko jak za ostatnim razem. Naładowałam do miski tyle makaronu, że wykarmiłabym tym afrykańską wioskę. Od jutra chyba wrócę do normalnych porcji, bo po dwóch tygodniach będą musieli wynosić mnie stąd taczkami. Rozejrzałam się i widziałam, że Imogen zajęła już miejsce. Nie to jednak było moim celem. Na szarym końcu siedział Wiktor. Cztery krzesła przy jego stole były puste. Smutny widok. Nim skapnęłam się co tak naprawdę robię, ruszyłam w jego stronę. Położyłam z brzękiem michę obok niego, zwracając na siebie jego uwagę. Rozszerzył gałki oczne w lekkim przerażaniu. Miałam wrażenie, że wszystkie oczy na Sali skierowane są na moje plecy.

-Co ty robisz, maluchu?  – spytał z lekką złością.

Przewróciłam oczami i opadłam na krześle.

-Wyglądasz tak żałośnie, że nawet moje zimne serce to ujęło – powiedziałam z już naładowanymi makaronem ustami. – A poza tym, chcę cię ostrzec.

Podniósł brwi i uśmiechnął się kpiąco. Cała sala zdała się nagle ucichnąć. Cel osiągnięty. Błagałam by Karina zarejestrowała ten moment.

-Przed czym?

-Pokonam twój rekord –odpowiedziałam przełykając dumnie makaron. Spojrzał na mnie mrużąc zielone oczy. Kurde, chyba u nikogo nie spotkałam się z aż tak intensywnym kolorem.

-Ty?

-Tak.

-Chcesz się założyć? – uśmiech znów powrócił, a z nim dołeczek w lewym policzku. Ludzie wydawali się być bardzo zainteresowani tą sceną.

-Jasne – wzruszyłam ramionami. – Jak wygram przestajesz mi mówić „maluchu”. Powiesz również bardzo głośno w tym miejscu, o tej godzinie, że jestem piękna niczym wiosenne pąki wyłaniające się po zimie. Oczywiście dodasz, że mój wzrost dodaje mi wiele uroku.

Wiedziałam jak absurdalnie to brzmi. Żaden osobnik o zdrowych zmysłach nie wypowiedział by takich głupot. Patrzyliśmy hardo na siebie. Gdybyśmy byli narysowani w komiksie, autor dodał by błyskawicę pomiędzy naszymi oczami.

-Okej, ale jak ja wygram będziesz musiała w samej bieliźnie wspiąć się na najwyższe drzewo obok ośrodka – powiedział.

Robiło się coraz poważniej. Miałam dwa tygodnie na wygraną. Napięcie w sali, dało się niemalże zbierać siatką do łapania motyli. Wyciągnął do mnie rękę.

-Stoi? – wydawał się być niezwykle rozbawiony całą sytuacją. Oj, nie będzie mu do śmiechu.

-Stoi – uścisnęłam jego dłoń, uśmiechając się wyjątkowo zadziornie. Ten uśmiech miałam zarezerwowany na specjalne okazję. Ostatnio użyłam go jak Kamil się poślizgnął i wpadł twarzą w błoto. Następny raz będzie, jak ten cham, wypowie tę durną formułkę.

opopoo12

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2103 słów i 11808 znaków.

5 komentarzy

 
  • Wika

    Dalej no kurde ????????

    25 sty 2016

  • 123

    Proszę pisz dalej to jest świetne :jem:

    13 lis 2015

  • Misiaa14

    Cudoooo <3  kiedy  następna ?

    29 sie 2015

  • opopoo12

    @Misiaa14 zaczynałam już pisać, ale siostra zabrała mi laptopa :) pewnie pojawi się za niedługo na blogu

    29 sie 2015

  • Misiaa14

    @opopoo12 ugh...udusze ci siostre xD

    29 sie 2015

  • Jestem.

    Super!

    29 sie 2015

  • tolson

    Pisz dalej !! :) <3

    29 sie 2015