Red Tab cz.13

Taryfa ulgowa dla mnie uległa końca, gdyż po tym zdarzeniu Wiktor zaczął mnie kompletnie ignorować. Sama nie wiedziałam, czemu aż tak wyprowadzało mnie to z równowagi.
Na szczęście wsiąknęłam przez ten tydzień całkowicie w towarzystwo chłopaków i miałam zawsze jakiegoś kandydata do rozmowy. Dochodziła jeszcze Imogen, którą szczególnie polubiłam. Cayo przestał po paru dniach ze mną flirtować i okazał się fajnym kompanem na zajęciach z Actonem. Zwłaszcza przy bieganiu. Denerwowało mnie jego wielkie poczucie wartości, ale dało się do tego przywyknąć. Oprócz niego doskonale zgadałam się z Allanem. Miał głowę w chmurach i czasami wydawał się być nieobecny. Na ogół nie lubię takich ludzi, ale za pomocom dobrze wyprowadzonego ciosu dało się go przywrócić na ziemię. Ta czynność zwykle należała do mnie lub do Raffa. Ten z kolei był męską wersją Joanny. Wydawał się panować nad całą grupą. Był jednym z najlepszych w garnizonie i czasami wysyłano go na rutynowe schadzki do podziemnego miasta. Musiał na przykład pilnować dostaw jedzenia do garnizonu. Był to widocznie jakiś wielki zaszczyt. W sumie ja też bym się nie pogniewała, jakby kazali mi to robić. Pilnowanie jedzenia to ważna sprawa. Bardzo ważna.  
Mimo wielu zróżnicowanych cech tej grupy, wszyscy wydawali się świetnie ze sobą dogadywać. Łączyła ich mianowicie jedna rzecz. Wola walki. Chęć pomszczenia bliskich. Za każdym przy stole, jak ktoś zaczynał temat o działaniach podziemnego miasta, wszyscy mieli ten sam błysk w oku. Każdego również zdobił ten sam tatuaż. Raff miał go na przedramieniu, Cayo na lewej kości biodrowej, Adam zaś na karku.

6262000.  

Liczba ta wydawała się być wszędzie. Była swego rodzaju symbolem. Składała się z ich rodziców, dziadków, sąsiadów. Również i ja zaczęłam traktować ich upór z większym szacunkiem niż na początku. Nadal uważałam, iż walka jest z góry przegrana. Mimo wszystko widziałam ich zapał. Widziałam ile serca wkładali w to, co robili. Każdy z nich marzył o tym by być większą częścią tej walki. Tu nikt nie bawił się w zrywanie się z zajęć. Jedyną odskocznią były właśnie te comiesięczne imprezy.

Zajęcia w garnizonie nie polegały jedynie na walce, strzelaniu, bieganiu i wspinaniu się na drzewa. Były tu również lekcje. Uważałam je z początku za bezsensowne. Jednak i one zaczęły mieć dla mnie jakiś urok. Zwykle były to wykłady o historii. Wszyscy z zaciekawieniem słuchali. Stwierdziłam, że ich celem było zagrzanie nas do owej walki, której wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali. Budowały w nas poczucie wspólnoty i szacunku do naszego pochodzenia. Mówiono zarówno o bohaterskich czynach Polaków, jak i wygranych walkach Norwegów. Prowadzono je w ożywiony sposób i każdy mógł coś od siebie wnieść. Jakiś kawałek wiedzy. Kawałek własnej historii. A każdy takową posiadał.

Mówią krótko naprawdę miło spędzałam tu czas. Tylko tęsknota za matką nie dawała mi spokoju. Miewałam koszmary i budziłam się w środku nocy. Często też pogrążałam się w negatywne myśli. Właśnie tak jak teraz.

-Iryda! Jak nie umiesz się skupić na walce z Imogen, to zaraz zmienię ci partnera – doszły mnie wrzaski Actona.  

-To się już nie powtórzy – powiedziałam, a on tylko machnął ręką i odszedł. Lubił mnie i nie znęcał się nade mną tak jak nad Cayem. Często odganiał go ode mnie na zajęciach i mówił, że taki debil jak on tylko sprowadza kłopoty. Chyba nie do końca wiedział do kogo to mówi.  

-Irka! Po zrobię ci krzywdę. Broń się! – zganiła mnie dodatkowo Imogen.  

Jak na wesołka i lekkoducha walczyła całkiem nieźle. Jej atutem była siła, moim zaś spryt. Acton codziennie uczył mnie jak znajdywać słabe punkty. Stwierdził, że to najważniejsze dla takiego „malca” jak ja. Widziałam więc, że największy siłacz, Red miał słabe kostki, a Imogen przy wyprowadzaniu mocniejszego ciosu, zapominała o obronie splotu słonecznego. Walka z nią sprowadzała się więc jedynie na uniku ciosów i czekaniu na dobry moment. Tak jak teraz. Imogen zamachnęła się dość mocno. W moim rozgrzanym umyśle zapaliła się zielona lampka. Zanim rozpędzona pięść zdążyła mnie dosiąc, kopnęłam ją w niechroniony punkt. Mimo niskiego wzrostu miałam całkiem dobry wymach i Imogen odleciała w tył.  

-Znowu! – wrzasnęła z desperacją w głosie.

-To całkiem śmieszne, że zawsze obrywasz w podobny sposób – podszedł do nas Cayo i oparł ramię o moją głowę. Niestety coraz częściej stanowiłam dla niego rolę podpórki. Oczywiście natychmiastowo go odepchnęłam.  

-Przestań! Imogen jest całkiem dobra -  poczułam potrzebę bronienia tej naiwnie zakochanej w nim osóbki.

-Ta – żachnął, a ona zarumieniła się i popatrzyła z zawstydzeniem w dół.

-Pokonała by cię bez większego problemu – powiedziałam, zanim pomyślałam. Imogen wlepiła we mnie zdumiony wzrok.

-To się przekonajmy – zaśmiał się. – Mogę ci oddać Reda. Mówi że zawsze ma siniaki na kostkach po walce z tobą.

-Podziękuję – wzruszyłam ramionami. Albo mi się wydawała albo usłyszałam pełne ulgi „dziękuję” Reda. Był silny i zwykle udawało mu się ze mną wygrać. Jednak unikał mnie z powodu owych siniaków.

-Zmęczyłam się po walce z Irydą – zaczęła się bronić Imogen. Czułam, że dostanę później od niej burę.  

-Tak, widziałem, że włożyłaś w to wszystkie swoje siły – parsknął Cayo. Nie rozumiałam, czemu tak wrogo atakował Imogen. Do innych dziewczyn był albo obojętny, albo zmieniał się w amanta. Tylko ją traktował w wredny, arogancki sposób. Ona zwykle rumieniła się i patrzyła w dół, zamiast odpierać ataki. Broniłam ją jak tylko mogłam. Zwykle wychodziło mi to lepiej. Teraz miałam ochotę puknąć sobie w głowę jakimś młotkiem. Chciałam jakoś naprawić tę sytuację, ale Imogen nagle podniosła czoło dumnie. W jej oczach zauważyłam zew walki większy, niż w obecności samej Jane.

-Dobrze. Więc walczmy – syknęła.  

Red i ja rozwarliśmy usta jak karpie świąteczne. Sam Cayo oniemiał w szoku. Szybko doprowadził się jednak do porządku i stanął na wprost Imogen. Zanim zdążył jakoś się odgryźć padł pierwszy cios. Uniknął go i zaczęła się walka z prawdziwego zdarzenia. Dopingowałabym ją, ale utrudniały mi wciąż szeroko otwarte usta. Cios, unik, cios, unik. Siły wydawały się być wyrównane. W pewnym momencie widziałam, że Imogen zamierza zamachnąć się bardziej. Był to zwykle znak dla mnie, by zacząć ofensywę i zakończyć walkę. W oku Caya pojawił się błysk triumfu. Widział już, gdzie uderzyć. Mogę przysiąc, że w tamtym momencie był pewny swej wygranej. Nie spodziewał się w ogóle, że Imogen zrobi szybki unik i wykorzysta jego chwilowe zdziwienie. Aż usłyszałam zgrzyt jego zębów jego twarz spotkała się z pięścią Imogen. Poprawiła kopniakiem i położyła przeciwnika na trawie. Teraz z Redem zastanawialiśmy się jak zebrać nasze szczęki z ziemi. Imogen stała nad Cayem wpatrując się w niego z nienawiścią. Acton, który kątem oka obserwował całą sytuację, ogłosił koniec zajęć. Imogen rzuciła ostatnie spojrzenie zdziwionej ofierze i pobiegła do lasu. Chwilę mi zajęło by się pozbierać. Zapewne trochę mniej niż Cayu, ale i tak na tyle długo by mieć trudności z dogonieniem Imogen. Mknęła ile miała sił w nogach i nie zwracała uwagę na moje wołanie. Dopiero po chwili zatrzymała się plecami do mnie.

-Przepraszam, Imogen! Wiem, że należy mi się mocna nagana i pójście na dywanik do Joanny, ale – zaczęłam serenadę, którą mi nagle przerwano.

-Przestań! – wrzasnęła Imogen. Obróciła się do mnie i dopiero wtedy to zobaczyłam. Na jej twarzy był pełen zadowolenia uśmiech. Nagle zaczęła się śmiać, a ja zastanawiałam się czy przypadkiem nie dostała w głowę, podczas walki.

-Nie jesteś zła? – zapytałam nieśmiało.  

Tak bardzo nie chciałam tracić dobrej relacji z nią. Bardzo polubiłam tą rudowłosą, dziwną osóbkę. Spędzałam z nią najwięcej czasu i po mimo niezbyt długiej znajomości wiedziałam, że mogę na nią liczyć. Wiem, że postanowiłam tu na początku nikomu nie ufać, ale Imogen zmieniła mój punkt widzenia. Ciężko przechodziło mi przez myśl, że dopuściłam tak blisko drugą osobę do siebie. Zwykle umiałam polegać tylko na sobie. Kamil często mi to wytykał. Może dlatego właśnie byłam tym magnesem na kłopoty. Nie umiałam współpracować z nikim, zdając się jedynie na siebie. Jednak coś się we mnie zmieniło. Czerwona tabletka okazała się w tym wypadku moją drugą szansą, nie końcem. Zaczęłam bardziej doceniać to co mam, niż skupiać się wewnętrznie na tragedii po stracie ojca. A jedyne co miałam teraz to matkę, która została sama i wsparcie ludzi wokół mnie. Wsparcie Imogen, która zacięcie broniła mnie przed Kariną i pozostawiła koleżanki ze stolika, by dosiąść się do mnie i chłopaków. Po imprezie polubili jej towarzystwo i dostawili dla niej krzesło obok mnie. Zdawałam sobie sprawę, że na tę decyzję wpłynęło również zauroczenie Cayem, ale cieszyłam się z samego faktu, że mam ją obok siebie. Ożywiła jeszcze bardziej nasze stolikowe towarzystwo. Dlatego tak trudno byłoby mi pogodzić się z utratą, tak dobrej kompanki.

-Skądże! – wykrzyknęła. – Bez ciebie, bym się skuliła i nic nie zrobiła! Owszem na początku myślałam, że cię zabije, ale nawet nie wiesz jaką frajdę sprawiło pokonanie Caya! Czuję taką radość! Tak, tak. Wiem, że danie w twarz chłopakowi, który mi się podoba, nie powinno mnie tak cieszyć. Ale widziałaś to? Widziałaś jego minę?! Już nie pomyśli o mnie jak o słabej osóbce. Zawsze się rumienię jak głupia w jego towarzystwie! A teraz! Dałam mu wycisk!

Poczułam niezwykłą ulgę. Odpowiedziałam jej szerokim uśmiechem, którego również nauczyłam się tu częściej używać. Imogen podeszła i przytuliła mnie tak mocno, że straciłam na chwilę oddech.  

-To dzięki tobie! Zawsze unosisz dumnie głowę i nie pozwalasz by ktoś wyśmiewał twój wzrost. Podziwiałam to w tobie od samego początku! Cała ta sytuacja z Kariną, mnie już o tym uświadomiła. Gasiła do tej pory wszystkie dziewczyny. Ty się nie dałaś! – zachichotała. Puściła mnie i znowu obdarzyła uśmiechem. – Chodźmy! Jest ciemno, a ja boję się szczurów. Poza tym nie chcę siedzieć obok Caya na kolacji.

Teraz ja również zaczęłam się śmiać. Ruszyłyśmy do garnizonu szybkim marszem. Przed wejściem Imogen zatrzymała się i złapała mnie za rękaw.

-Jak myślisz, co teraz zrobić z Cayem? Będzie ze mną normalnie rozmawiał?  

-Pytasz się mnie, jakbym miała jakąś niezwykłą wiedzę na temat związków damsko-męskich – skomentowałam jej pytanie śmiechem.

-A nie masz? Gadałaś z Wiktorem! To czyni cię najbardziej znienawidzoną dziewczyną w całym garnizonie!

No tak. Chyba miała frajdę przypominając mi ten nieszczęsny epizod.

-Ignoruje mnie teraz tak samo jak wszystkich – wzruszyłam ramionami z obojętnością.  

W środku jednak dygotało we mnie coś dziwnego za każdym razem jak słyszałam jego imię. Czułam niezwykłą potrzebę poznania go bliżej, wysłuchania jego historii. Nie interesowała mnie wrogość dziewczyn, które traktowały go jak jakiegoś bożka. Prawie każda wydawała się być nim zainteresowana. Jego popularność zwiększały również przeróżne plotki. Te najbardziej popularne donosiły, że był na prawdziwych misjach. Nie chodziło tu o pilnowanie dostawy z jedzeniem.

-Ale dokonałaś niemożliwego. Żadna dziewczyna jeszcze nie widziała jego uśmiechu! A przy tobie ten dziwak robił to tak naturalnie!  

Podrapałam się po głowie. Nie wiedziałam jak odeprzeć jej argument. Była to zapewne jego chwila słabości. Może znudził się grą niedostępnego i przez moment potrzebował drugiego człowieka. Miałam takie szczęście, że padło na mnie. Teraz jedyne co mi pozostało, to wygrać ten cholerny zakład.  

-Myślę, że to i tak temat skończony – ucięłam i jej, i swoje rozważania.

Wzięła mnie pod pachę i zaprowadziła prosto na stołówkę. Rzeczywiście zachowanie Caya wobec Imogen uległo zmianie. Przez całą kolacje rozmasowywał w ciszy opuchnięty policzek i wpatrywał się w Imogen. Ona zaś nie zwracała na niego uwagi. Oglądanie ich zachowań od początku stanowiło dla mnie nie lada rozrywkę. Do tej pory broniłam przed jego komentarzami Imogen. W tym momencie to on wyglądał na rozpaczliwie potrzebującego ochrony.  
Rozmowy mogłyby trwać w nieskończoność. Dopiero Raff upomniał nas, że mamy iść do łóżek, a nie siedzieć na stołówce. Niechętnie się rozeszliśmy. Wzięłam rzeczy z pokoju i poszłam się umyć. Założyłam na siebie różową koszulkę na ramiączkach i krótkie szare dresowe spodenki. Była to moja jedyna dostępna piżama, którą Imogen podarowała mi drugiego dnia, więc nie mogłam kręcić nosem. Wróciłam do pokoju, pogadałam chwilę z Imogen i Joanną, po czym położyłam się spać. Niestety mój sen nie trwał długo.

Koszmar.

Znowu.

Przetarłam oczy. Przyzwyczajając się do ciemności pokoju. Sięgnęłam po budzik obok lóżka, którego tak bardzo wszystkie nie znosiłyśmy. Wskazywał godzinę 3.17. Wiedziałam, że pewnie już do rana nie uda mi się zasnąć. Cichutko wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Po chwili znalazłam się w bibliotece. Było to całkiem duże pomieszczenie. Dziwiłam się na początku, że mają tu coś takiego. Ktoś wytłumaczył mi, iż Sanders dbał o to by jego rekruci rozwijali przeróżne umiejętności. Na końcu biblioteki było pomieszczenie z pianiem, odtwarzaczem i masą płyt. Polubiłam tam chodzić i przesłuchiwać ulubionych zespołów. Tak właśnie chciałam przeczekać noc, dopóki nie usłyszałam cichych melodii wygrywanych na fortepianie. Ciekawe, kto o 3 w nocy bawi się w Chopina. Otworzyłam drzwi i doznałam lekkiego szoku. Wiktor z pełnym skupieniem siedział i wygrywał na klawiszach smutną melodię. Przerwał i obrócił się, widocznie zły, że ktoś śmiał mu przerwać.

-A. To ty, maluchu – przywitał mnie niezwykle uprzejmie – Co robisz tu o tej porze?

Usiadłam na kanapie na drugim końcu pokoju.  

-Obudziłam się i zamierzałam posłuchać jakiejś muzyki. Nie wiedziałam, że teraz tu kogoś zastanę. A ty? – pominęłam część z koszmarem.

-Mam bezsenność. Zresztą mówiłem ci to już – chciał powrócić do grania, ale poczułam szanse do wyciśnięcia z niego jakiś informacji.

-Skąd tak umiesz grać? Spędzasz tu każdą noc?  

Wstał by usiąść na drugim końcu kanapy i popatrzył się na mnie.

-Rodzice zapisali mnie na zajęcia jak byłem kilkuletnim dzieckiem.

-To ty masz rodziców? – spytałam.  

Brawo Iryda! To najbardziej elokwentne pytanie jakie mogłam zadać.  

Wiktor podniósł brew i uśmiechnął się kpiąco.

-No nie patrz się tak – powiedziałam broniąc własnej niepodważalnej głupoty – Mówiłeś, że nie miałeś w życiu nic czego strata mogłaby cię zaboleć.  

-Nie miałem – wzruszył ramionami, ucinając kompletnie temat.  

Co za denerwujący człowiek. Doprawdy nie wiedziałam, czemu miałam ochotę po raz któryś zalać go potokiem pytań. Byłam niczym dziecko w zoo, które ma ochotę drażnić lwa w klatce patykiem. Nie mogłam zaprzeczyć, że jakaś siła ciągnęła mnie do niego i sprawiała, że z pytania na pytanie moja ciekawość wzrastała zamiast maleć. Może dlatego, że był do mnie całkiem podobny. Dusił wszystko w sobie. Był jednak o wiele bardziej skrajnym przypadkiem.

-Czemu mnie ignorowałeś przez ostatni tydzień? – zadałam to, które najbardziej kuło mnie w język.

-Bo zdałem sobie sprawę, że rozmowa z tobą nie ma większego sensu – wzruszył ramionami. Przemiły był ten człowiek.

-Czemu?

-Bo za trzy tygodnie ma cie już tu nie być – powiedział. Między nami nastała chwila ciszy, ale nagle postanowił ją przerwać – A jak na torze? Pobiłaś mój rekord?

-To tylko kwestia czasu – naburmuszyłam się, a on parsknął śmiechem.

-Tak , tak – wciąż wydawał się być rozbawiony.

Sama nie wiedziałam, kiedy i na moje usta wdał się uśmiech. Po chwili zaczęliśmy rozmowę na temat muzyki. Podzieliliśmy się słuchawkami i wymienialiśmy się albumami, które znaliśmy. Mieliśmy podobny gust, więc te 3 godziny upłynęły mi bardzo miło. Wiktor chyba nie zamierzał mnie już ignorować, bo nad ranem odprowadził mnie bez słowa pod drzwi pokoju. Na pożegnanie zmierzwił mi włosy na głowie i rzucił „Nie daj sobie skopać dupy na zajęciach, maluchu”. Byłam pewna, że jeżeli widziała to któraś z dziewczyn, mogę już nigdy nie zaznać spokoju.

opopoo12

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 3053 słów i 17062 znaków.

7 komentarzy

 
  • juliq07

    Opowiadanie genialne. Liczę na kolejne części i mam nadzieję że dodasz je szybko :) :)

    24 lut 2016

  • niezapominajka13

    Super opowiadanie

    11 lut 2016

  • Aloha

    Co się stało z Kamilem???

    11 lut 2016

  • Arii2000

    Kurde. Lubie to opowiadanie no XD jest takie oryginalne (osobiście nigdzie jeszcze takiego podobnego nie widziałam) ze chce sie wiecej. I co ciekawe nie ma takich spadów (boze jakie określenie) mam na myśli ze zawsze sie cos dzieje. No juz sie zamknę, ale na koniec dodam ze cholernie dużym plusem jest estetyka. Nie masz powtórzeń, błędów interpunkcyjnych, czy ortograficznych. Oby tak dalej, bo jak nie to skopie tyłek ;D

    9 lut 2016

  • Tessiak

    Naprawdę dobrze piszesz i uwielbiam to opowiadanie. Wiem, że wspominam o tym w prawie każdym moim komentarzu tutaj, ale cóż, taka prawda ;) Cieszę się, że Wiktor i Iryda porozmawiali. Mam nadzieję, że teraz ich relacja będzie się poruszać tylko do przodu. Poza tym cały czas się zastanawiam, czy Iryda zdecyduje się zostać, czy może odejdzie. Nie pozostaje mi nic innego jak czekać na to, jak opowiesz ciąg dalszy tej historii. Trzymaj się cieplutko :* Mam nadzieję, że wena Cię nie opuści :)

    9 lut 2016

  • Misiaa14

    ooo hah no wkońcu coś się zaczyna po między nimi dziać   ...no cudowne! !!*-*

    9 lut 2016

  • NIEjestemBARBIE

    Kiedy kolejna część ?:)

    9 lut 2016