Red Tab cz.23 - KONIEC

Praktycznie całą drogę do garnizonu przebiegłam. Wiktor cierpliwie za mną podążał. Powiedziałam mu część informacji, pomijając tą o moim ojcu. Na tą mój mózg jeszcze sam nie był gotowy. Nie mówiąc już o pozostałych wiadomościach, które dotarły do niego w ciągu ostatnich godzin.

Zatrzymaliśmy się tylko dwa razy na posiłek i raz na krótką drzemkę. Czułam maksymalne wycieńczenie w każdym moim mięśniu, lecz nawet jedna minuta mogła okazać się kluczowa. Na teren garnizonu weszliśmy wieczorem następnego dnia. Dla mnie znaczyło to tylko jeden rachunek. Do zniszczenia mojej wioski zostało dokładnie osiem dni.  

Przemknęliśmy niespostrzeżenie przez pola treningowe. Kątem oka zobaczyłam Imogen i Cayo. Widok jej zamyślonej twarzy jakoś ucieszył moje serce na krótki moment. Zmierzaliśmy jednak w jedno miejsce i nie zamierzaliśmy robić sobie jakichkolwiek przystanków. Minęliśmy trenera Actona w korytarzu i paru innych. Wszyscy zdawali się być wyjątkowo zaskoczeni naszym wczesnym powrotem. W końcu trasę dwóch dni udało nam się skrócić do jednego. Po chwili znaleźliśmy się przed drzwiami do gabinetu Sandersa. Zastanawiałam się chwilę czy w momencie którym sprawy są tak pilne warto się bawić w pukanie, ale to Wiktor nacisnął prędko klamkę i wparował do środka. Widać było, że zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. Po tym jak powiedziałam mu o „Czystce” natychmiastowo spoważniał, a jego twarz przybrała ten smętny, codzienny wyraz.

-Wróciliśmy i mamy ważne informacje – powiedział. Sanders poderwał się z miejsca z błyskiem w oku – Ale to bardzo złe wieści.  

Kiwnął następnie porozumiewawczo głową w moją stronę, udzielając mi głosu. W całe 10 minut streściłam wszystko, co zobaczyłam w bazie naszych oponentów. No, prawie wszystko. Podałam daty i miejsca spodziewanych nalotów. Sanders wszystko zapisywał na kartce. Pogodny dziadek momentalnie zmienił się w poważnego przywódcę. Zdawał sobie sprawę, jak mało czasu zostało.  

-Czyli mówisz, że do pierwszego ataku dojdzie za dokładnie dwa dni w Marsett – skinęłam mu tylko głową – To bardzo niedobrze. Znajduje się tam jeden z większych garnizonów. Wiktor, zwołaj zebranie w wielkiej sali. Potrzebujemy 7 posłanników, którzy dostarczą informacje o atakach.  

Wiktor od razu zniknął za grubymi drzwiami gabinetu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mój mózg stracił umiejętności matematyczne i nie radzi sobie już z najprostszymi działaniami.

-Jak to siedmiu? Ma dojść do dziesięciu nalotów – powiedziałam mocno zbita z tropu.

-Najważniejsze jest ostrzec największe garnizony. Na małe i odległe wioski szkoda wysyłać posłańców – powiedział.

Moje serce zamarło. Co to miało do cholery znaczyć?! Że świadomie zamierza skazać ponad 1000 ludzi na śmierć?

-Nie patrz tak na mnie, dziecko – wzruszył lekceważąco ramionami – Nie mogę im wysłać, żadnej wiadomości, bo przechwycą ją,  dowiedzą się o szpiegach i zwiększą zabezpieczenia.  

-Czyli tak po prostu zostawisz ich na śmierć – spytałam.  

Budowała się we mnie furia, którą ciężko było opisać. Dopiero co odzyskałam ojca i miałam już stracić matkę? Zaczynałam nienawidzić siebie za to, że od razu nie opuściłam tego garnizonu. Zamiast wrócić do wioski, zapragnęłam bawić się w rebelie. Co najgorsze sprawiało mi to dużo frajdy. Pierwsi przyjaciele, pierwsza miłość. Właśnie to bolało mnie najbardziej. To, że naprawdę chciałam tu zostać.

-Żniwo tabletki będzie trwało po kres naszych dni. Muszą być ofiary, a gdyby nie ty, byłoby ich 20 razy więcej. Ochronimy najważniejsze punkty militarne. Możemy – nie dokończył, bo weszłam mu w słowo.

-W tej wiosce jest moja matka – powiedziałam.

Jego spojrzenie znowu wróciło do starej formy zatroskanego dziadka.

-Przykro mi. Jeżeli chcesz sama przekazać informacje, to nie będę cię zatrzymywał. Udostępnię Ci podziemne tunele, ale za morzem czeka cię ciężka wędrówka.

-Już raz ją przeżyłam –ucięłam – Wyruszę w takim razie za 15 minut. Pójdę po rzeczy, a ty podasz mi lokalizacje tuneli.

Skinął tylko głową, a mnie już nie było. Otworzyłam drzwi mojego starego pokoju i wparowałam z impetem. Liczyłam, że na czas zajęć nikogo tu nie zastanę, ale spojrzenia wszystkich dziewcząt właśnie świdrowały moje wnętrze.  Imogen od razu wstała i przytuliła się do mnie z całej siły.  

-Jak mogłaś nic nie powiedzieć?! –wrzasnęła mi centralnie do ucha – Wiesz, że mogłyśmy się już więcej nie zobaczyć?! Nie mogłaś się chociaż pożegnać?!

-Ja… Nie lubię pożegnań – odparłam cicho.

-Ciesz się, że wróciłaś żywa bo bym cię zabiła. Wiesz jak wariowałam?!
Poczułam się z tym naprawdę źle. Wiedziałam, że winna byłam jej to pożegnanie, ale nie były one kompletnie w moim stylu.

-Przepraszam – oderwałam się z jej żelaznego uścisku – Czemu nie jesteście na zajęciach?

-Odesłali nas – odpowiedziała Joanna.

Zapewne z powodu informacji, które przed chwilą przyniosłam. Nie chciałam już zaprzątać sobie tym głowy tylko ruszyłam w stronę szafy i wzięłam najważniejsze rzeczy.

-Co ty u licha robisz? – spytała mocno zdezorientowana Imogen – Dopiero, co wróciłaś i już się gdzieś wybierasz?!  

-Na moją wioskę za osiem dni mają spaść rakiety. Sandersowi szkoda wysłanników, więc sama muszę ich ostrzec – nie zamierzałam owijać tym razem w bawełnę.  

Wszystkie dziewczyny łącznie z Kariną zamarły na krótki moment.

-Ale jak to? Tylko na twoją wioskę? – spytała coraz bardziej blada Karina.

-Nie. Na garnizony w okolicy również. Sanders ma tam wysłać ludzi z ostrzeżeniem – powiedziałam pakując ostatnią bluzkę – W takim razie muszę się z wami ostatecznie pożegnać.

Imogen miała łzy w oczach , a nawet Joanna wydawała się przeraźliwie smutna. Tym razem zamierzałam zrobić to jak trzeba.

-Dziękuję za ostanie tygodnie i wasze wsparcie – powiedziałam, patrzeć na każdą z osobna. Nie pominęłam nawet wrednej, upartej Kariny. Nie było czasu na stare, głupie zwady – Naprawdę dobrze się z wami bawiłam.

Przytuliłam spłakaną Imogen i Joannę. Karina patrzyła się z boku, ale ostatecznie dołączyła do grupowego uścisku. Chwilę tak stałyśmy, ale wiedziałam, że na dłużej nie mogę sobie pozwolić. Oderwałam się od nich i uśmiechnęłam ostatni raz.

-Powodzenia –powiedziała Joanna. Jak zwykle potrafiła ubrać mnóstwo informacji i uczuć przy minimalnym zużyciu słów. Skinęłam głową i wyszłam z pokoju. Nie odwracałam się w obawie, że rozkleję się jak Imogen. Skierowałam się do gabinetu Sandersa, ale na mojej drodze stanął Wiktor.

-Idziesz tam sama – spytał z niedowierzaniem w oczach. Odpowiedziałam mu tylko skinięciem – Wiesz, że to niebezpieczne. Dotrzesz tam akurat w dzień nalotu.

-Nie mogę zostawić mamy na pewną śmierć – po mojej twarzy powinien odczytać, że ta sprawa kompletnie nie podlega dyskusji.

-W takim razie idę z tobą – ta informacja z wyjątkowym opóźnieniem dotarła do mojej świadomości.

-Co?  

-Pamiętasz, jak ci mówiłem że nigdy w życiu nie miałem nic do stracenia? – zawinął mi kosmyk bujnej czupryny za ucho – Teraz już mam. Wezmę tylko swoje rzeczy. Sanders już wie.  

-Ale – nie dał mi jednak dojść do głosu.

-Podjąłem decyzje i nie zamierzam jej zmienić, maluchu. Stój tu, będę za dwie minuty.

Zniknął, a ja nadal nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Zamierzał wszystko zostawić i iść ze mną. Jedna strona mnie czuła przepełniającą serce miłość, lecz ta druga skutecznie ją zagłuszała. Nie idziemy na randkę tylko uratować najbliższą mi osobę. Wierzyłam jednak, że z jego pomocą wszystko jestem w stanie osiągnąć. I miałam cholerną nadzieję, że pewność, która mi właśnie dodał, jest całkowicie uzasadniona.


~~~~~~~~~~~~~~

Zakończyłam tę serię. Gdy dopadnie mnie wena jak ostatnio, może pokuszę się o kontynuację :) Dziękuję za wszystkie dotychczasowe komentarze i zachęcam do wyrażenia swojej opinii.

opopoo12

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1425 słów i 8242 znaków.

1 komentarz

 
  • sareva

    Szkoda że zostawiasz nas z taką niewiadomą. Czy udaj jej sie dotrzeć na czas? Co powie Kamil jak zobaczy ją z Wiktorem? I czy Wiktor bedzie chciał wrócić do garnizonu?-mam nadzieję że wrócisz i dowiemy sie tego wszystkiego

    4 lip 2019