Red Tab cz.8

Wiktor w ciszy odprowadził mnie do mojego nowego pokoju. Nie mogłam pozbyć się z moich myśli długiej liczby. Tyle ludzi straciło życie z powodu zwykłej tabletki.

-Jesteśmy już. Postaraj się wchodząc nie robić za dużo huku. Te dziewczyny miały ciężkie zajęcia i chcą się wyspać. Nie oczekuj kolorowych transparentów na twoje powitanie.

Przewróciłam oczami. Czy wszyscy kolesie mają wysoko rozwinięte umiejętności denerwowania mnie? Zupełnie jak Kamil. Popatrzyłam się w podłogę zażenowana. Nie wiem co się z nim dzieje. Ta niewiedze bolała chyba bardziej niż najgorsza prawda. Muszę wrócić do domu. Najpierw jednak spędzę z tymi szaleńcami te dwa tygodnie. Położyłam już dłoń na klamkę, gdy mój wzrok znów powrócił w stronę Wiktora.

-A ty co? Nie śpisz?

-Nie wiem czemu miało by cię to interesować – skrzywił się – ale mało. Cierpię na bezsenność, maluchu.

Może nawet zrobiło mi by się go szkoda, ale kpienie z mojego wzrostu skutecznie tamowało przepływ pozytywnych uczuć.

-Z wszystkimi się tak droczysz? Czerpiesz z tego jakąś przyjemność? - powiedziałam poważnie zdenerwowana.

-Nie – powiedział po prostu i odszedł. Nie wiedziałam nawet, na które z pytań dotyczyła ta odpowiedź. "Magnes na kłopoty”. Mama miała rację. Ten koleś był jednym z takich właśnie kłopotów.

Koniec. Oby to była ostatnia nasza rozmowa. Teraz miałam przed sobą większy problem. Mieszkanie z mamą mnie męczyło. Nie wyobrażałam się mieć jeszcze dodatkowych dwóch dziewuch na głowie. Liczyłam, iż się z nimi dogadam. Coś mi mówiło, że dziewczyny w wojsku, nie będą słodkimi idiotkami. Obym się nie myliła, bo zwariuje w przeciągu tygodnia. Starałam się myśleć pozytywnie wchodząc do ciemnego pokoju. Po obu stronach znajdowały się dwa łóżka piętrowe. Dziewczyny wydawały się spać jak zabite. Jedno posłanie czekało na mnie. Ściągnęłam moje tenisówki. Z zażenowaniem pomyślałam, że potrzebny mi prysznic. Jutro się umyję. Teraz muszę się wyspać i przygotować się na jutrzejszy dzień
.
Miałam niewyraźne sny. Dużo się w nich śmiałam. Zupełnie jakby moja podświadomość odbierała nową sytuacje jako komfortową. Chyba już zwariowałam. Nagle moje "radosne” sny zostały przerwane przez trzęsienie ziemi. A nie. To tylko czyjaś ręka na moim ramieniu rozpaczliwie próbująca mnie obudzić. Po otwarciu oczu, zobaczyłam w jak beznadziejnej sytuacji się znajduję. Trzy pary oczy były skierowane tylko we mnie. Oceniające. Stanowcze. Przerażające. Po chwili ciszę przerwała najwyższa z nich. Jej twarz lekko się rozpogodziła. Widocznie uznała mnie za małe zagrożenie.

-Witaj. Nie chciałam cię za bardzo budzić, ale Imogen umierała z ciekawości jaka jesteś. Dawno nie miałyśmy nowej lokatorki.

Jedna z nich schyliła głowę z zawstydzenia. Miała ogniście rude włosy i zadarty, piegowaty nosek. Ostrość wzroku powracała i z każdą chwilą coraz bardziej widziałam, że tu nie pasuje. Najniższa z nich była co najmniej piętnaście centymetrów wyższa ode mnie. Miały warunki do wojska. Szczupłe, wysportowane sylwetki i wyraźne zarysy mięśni. Świetnie. Usiadłam na łóżku i zmierzwiłam włosy.

-Jestem Joanna – podała mi rękę najwyższa z nich.

-Iryda – uścisnęłam jej dłoń. Z twarzy przypominała mi szpicla i wiedziałam, że z pewnością różni się od koleżanek z wioski. Już sam zdecydowany uścisk mnie o tym przekonywał. Podejrzewałam, że jest czymś w stylu ich liderki. Wyblakłe lecz bystre oczy, wciąż poważnie mnie lustrowały.

-Ciekawe imię. Ja jestem Imogen – uścisnęłam kolejną rękę, rudowłosej dziewczyny. Uśmiechnęła się promiennie. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę. To łóżko było za długo puste. Jeśli chcesz spać na górnym, mogę się z tobą zamienić.

-Dziękuję, nie trzeba – powiedziałam, zaskoczona szczerą sympatią dziewczyny.

-Ja jestem Karina - podała mi rękę ostatnia. Miała intensywnie ciemne oczy i włosy. Musiała mieć jakieś włoskie korzenie. Jej karnacja również na to wskazywała. Wydawała się bardzo nieufna. Z jej wzroku odczytałam dokładny komunikat. Nie pasowałam tu. Z nią mogę mieć problemy. Odwróciła się i zaczęła grzebać w szafie. Joanna jeszcze chwilę mierzyła mnie wzrokiem, ale również powróciła do swoich czynności. Wiktor miał rację. Nie było transparentów i dzikiej radości. No może Imogen była jej bliska. Wciąż wpatrzona we mnie, uśmiechała się szczerze.

-Byłam dziś u porucznika. Niestety nie pozwolił mi cię oprowadzić. Podobno mam jakieś zaległości w nauce strzelania – przewróciła oczami i naburmuszyła się lekko – i nie mogę ominąć zajęć. Masz szczęście, bo przydzielił cię do Alice. Da się ją polubić. Ciężej z Wiktorem.

-Zauważyłam – powiedziałam.

-A, pewnie cię wczoraj odprowadzał. Wiem, dziwak. Prawie nic się nie odzywa. Nigdy też nie widziałam jego uśmiechu. Szkoda. Sanders go uwielbia. Wychowywał go praktycznie całe dzieciństwo.

Gałki oczne prawie wyskoczyły mi z czaszki. Czy ten zarozumiały prostak ma jakąś podwójną twarz?! Do nich się nie odzywa, a mi przy każdej możliwej okazji próbował dogryźć. Niezła, teatrzykowa kukła. Gra przede mną czy przed nimi?

-Poznałam chyba tą jego sadystycznie uśmiechniętą formę – powiedziałam i kątem oka zobaczyłam jak Karina przerwała ścielenie łóżka. Z zezłoszczonym wzrokiem obróciła się w moją stronę.

-Czemu niby miałby się przy tobie uśmiechać. Zmyślasz i tyle – byłam tu mniej niż połowę doby, a już dostałam burę od dziewczyny, której nie znam, przez chłopaka, którego nie znam. Wyśmienicie.

-Kari – wrzasnęła na nią Imogen. – To, że ignorował twoje podrywy, nie oznacza, że masz się znęcać na Irydzie.

-Nie będę się na nią litować, ze wzgląd na jej krasnoludkowy wzrost – obrzuciła mnie spojrzeniem z góry. – Wyczuwam kłamstwa. Jeśli chcesz się poczuć wyjątkowa, to zamiast wymyślania bzdur, przysłuż się czymś.

Wryło mnie w łóżko. Takiej wrogości nie poczułam nawet od ludzi po tabletkach. Jednego byłam pewna. Zrobię tej suce na złość! Popamięta mnie. Źle oceniać ludzi po wyglądzie, ja jestem tego przykładem. Już miałam chytry plan w głowie, jak uprzykrzyć jej życie. Będę tu tylko dwa tygodnie. Nie zależy mi na zdobywaniu sympatii i nigdy nie zależało.

Życie mnie jednak coś nauczyło. Unikałam konfrontacji z Kamilem. Uciekałam od jego słów. Teraz dostałam to na co zasłużyłam. Wściekły wzrok Kariny próbował mi wypalić dziurę w mózgu. A ja zrobiłam coś co dodało mi siły, a ją jeszcze bardziej zirytowało. Uśmiechnęłam się. Warknęła i powróciła do ścielenia. Pierwszy raz poczułam jak wielką bronią może być uśmiech. Może być oznaką radości. Ale może również być zapowiedzią wojny.

Karina ubrała się i trzasnęła głośno drzwiami.

-Nie przejmuj się. Długo do nas nie przyprowadzali nowych, bo z każdą musi się skłócić. Co prawda zwykle była to kwestia paru dni. Ciebie znienawidziła już po paru minutach. Masz dar – zaśmiała się Imogen. Joanna z boku przysłuchiwała się całej konwersacji.

-Oj, wiem…

-Choć chyba wolałabym mieć na głowie Karinę, niż Ethana od nauki strzelania. A właśnie – Imogen spojrzała na zegarek – zaraz mam z nim lekcje. Choć, Jo, bo się spóźnimy!

Joanna kiwnęła głową i zarzuciła na siebie kurtkę wojskową. Razem wyszły z pokoju, zostawiając mnie zdezorientowaną na łóżku. Wstałam i otworzyłam wielką szafę znajdującą się przy ścianie, na wprost drzwi. Na jednej półce widniała kartka z napisem "MALUCH”. Od razu wiedziałam, kto był twórcą tego napisu. Obok niej leżał czysty mundur. Zaczęłam się w niego ubierać. Z zażenowaniem podwinęłam za długie rękawki i nogawki. Domyślałam się, że ciężko znaleźć pasujący na mnie rozmiar. Stare ubrania złożyłam na półce. Później je upiorę. Jak na razie nie wiedziałam nawet gdzie jest łazienka. Moje rozmyślanie przerwało ciche pukanie do drzwi. To pewnie ta Alice. Otworzyłam a moim oczom ukazała się kolejna dziewczyna, udowadniająca mi jak bardzo tu nie pasuję. Wysoka i rozbudowana. Moje 153 centymetry nigdy aż tak bardzo nie wyróżniały mnie od innych. Musieli ich tu chyba inaczej żywić.

-Rzeczywiście jesteś – zaczęła mierząc mnie z góry wzrokiem – malutka.

Zamyśliła się, po czym podała mi ręcznik i opakowaną szczotkę do zębów.

-Zaprowadzę cię do łazienki, a później na śniadanie. Stołówka o tej godzinie będzie pusta. Wiesz, wszyscy mają już zajęcia. Następnie przejdziesz parę testów, które pomogą ocenić twój poziom zaawansowania. Z tego co wiem, masz już jakieś umiejętności w walce, więc nie powinno być z tym problemów. A teraz choć, bo pewnie marzysz o prysznicu – uśmiechnęła się i ruszyła korytarzem.
Zamknęłam drzwi i posłusznie poszłam za nią. Fakt faktem. Woda w tym momencie była mi bardzo potrzebna. Skierowała mnie do dużego pomieszczenia. Przy lewej ścianie znajdował się rząd pryszniców, a po prawej umywalki.

-Zostawiam cię tu samą. Za pół godziny będę pod twoim pokojem. Musisz w końcu coś zjeść. Toalety w pokoju obok. Szampony i pasty do zębów znajdują się na półce przy ostatnim prysznicu – dodała wychodząc.

Podeszłam do lustra i zobaczyłam, w jak opłakanym stanie jestem. Brązowe włosy rozłaziły się w każdą stronę niczym gniazdo bociana. Pod oczami z kolei miałam wielkie worki. Z szafki wyciągnęłam pastę do zębów i szampon w szarej buteleczce. Wyszczotkowałam zęby, a następnie dokładnie się umyłam. Skorzystałam z toalety i wróciłam do pokoju. Nim się spojrzałam Alice znów stała pod moim pokojem.

-Za mną.

Chwile krzątałyśmy się po ośrodku. Pokazała mi sale komputerową. Podobno było to stanowisko największych geniuszy. Wskazała mi również bibliotekę i drogę do akademiku męskiego. Naszą metą była wielka stołówka. 4 osobowe stoliki były porozrzucane po całym pomieszczeniu. Na środku znajdował się stół z jedzeniem. Z przykrością stwierdziłam, że to co oferuje mi wioska przy tym jest niczym. Świeże pieczywo, ogórki, pomidory. Wzięłam talerz i rzuciłam się jak wygłodniała kuna na ofiarę. Alice przyglądała się zdziwiona mojemu szaleńczemu tańcu wokół stołu. Gdy mój talerz był już pełny, przysiadłam do uczty. Moja niema towarzyszka usiadła na wprost i obserwowała jak w szaleńczy tempie jedzenie znika w moich ustach.

-Co?! – powiedziałam z pełnymi ustami. Jej ciężkie spojrzenie zaczynało mnie denerwować, ale nie odbierało mi apetytu.

-Nie rozumiem. Jesz tyle, że powinnaś być nieco – zmarszczyła brwi – większa.

-Rzadko się tak obżeram. Byłam głodna.

Pokiwała głową. Słaba była z niej towarzyszka do rozmowy. Wiedziałam jednak, że powinnam ją lekko do niej nakłonić. Im więcej będę wiedzieć o tym miejscu, tym lepiej.

-Skąd macie tyle jedzenia?

-Z podziemnych farm.

Skrzywiłam się. Ciężko będzie się od niej czegokolwiek dowiedzieć.

-Czyli?

-Jeszcze przed tabletkami zakładane były podziemne farmy, w celach badawczych. Moja matka pracowała w jednej z takich. Studiowała biotechnologię. Jedzenie może jest gorsze, a warzywa karłowate, ale lepsze to niż głodówka.

-Jesteś tu z wyboru czy w tych samych okolicznościach jak ja? – postanowiłam drążyć.

-Ani to, ani to – Alice wlepiła oczy w stół – rodzice mnie oddali jak miałam 11 lat. Rzadko się od tej pory z nimi widuję. Nie przeszkadza mi to. Przygotujemy się do walki.

Przewróciłam oczami. Kolejna waleczna.

-Czemu tak bardzo chcecie wszyscy walczyć?

Alice nagle wstała i zdjęła kurtkę. Na jej ramieniu wytatuowany był ciąg cyfr. Nie musiałam nawet dokładnie się przypatrywać, by wiedzieć jaka to liczba. 6262000. Wszędzie się z nią spotykałam. Nawet w jadalni na ścianie została napisana wielkimi czerwonymi cyframi.

-Dlatego. Jak już zjadłaś, to czas na testy sprawnościowe. Nie jesteśmy na wakacjach.


Widziałam to w jej oczach. Nie chodziło tu wcale o 6262000 ofiar. Chodziło o jedną bliską. Nie znałam Alice, ale zaszklone oczy dziewczyny były obrazem jej bólu. Dopiero wtedy tak naprawdę zrozumiałam potęgę tej liczby. Nie chodziło tu tylko o jej wielkość. Każdy miał w niej swoją część. Swoją miłość, siostrę, matkę, ojca. Właśnie dla nich walczyli.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~`
Najdłuższy rozdział, jaki do tej pory napisałam. Zachęcam do wyrażania opinii. W razie błędów piszcie. Muszę szlifować język :)

opopoo12

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2295 słów i 12829 znaków, zaktualizowała 29 sie 2015.

3 komentarze

 
  • Tessiak

    Cudo, uwielbiam <3

    28 sie 2015

  • Misiaa14

    Cudoooo<3

    27 sie 2015

  • tolson

    <3

    27 sie 2015