Red Tab cz.12

Tak jak myślałam Imogen od razu się zgodziła. Wydawała się bardziej podekscytowana niż ja. Kariny już nie było. Joanna powiedziała tylko, że poszła się przygotowywać do swoich koleżanek. Przygotowywać?
Podrapałam się po głowie. Jedyne moje ciuchy to mundur i stój w którym tu trafiłam. Wątpię, że było tu aż tak ciepło by ubierać szorty. Trudno, pójdę w mundurze. Imogen widząc moją konsternacje pod szafą, zaśmiała się.

-Pożyczę ci coś. Nawiozłam dużo ciuchów z domu. Mam nawet jedne za małe dżinsy. Powinny się nadać.

Po przymierzeniu i podciągnięciu nogawek, wyglądałam o dziwo bardzo dobrze. Na to nałożyłam swój granatowy t-shirt. Oczywiście nie mogłam się równać z Imogen, która założyła obcisła sukienkę. Wytrzeszczyłam oczy. To byłaby ostatnia rzecz, którą zapakowałabym wybierając się do garnizonu wojskowego.

-No co? Nigdy nie wiadomo co się może zdarzyć i kiedy taka kiecka może się przydać.

Po raz pierwszy usłyszałam zduszony śmiech Joanny. Nie dziwiłam się jej ani trochę.

-Byłam tylko raz na takiej imprezce. Cayo mnie zaprosił. Niestety nie tylko mnie. Pamiętam, że wydarłam wtedy kępkę włosów Jane.

-Jeśli jeszcze raz to się zdarzy, to za nic nie będę chronić cię u Sandersa – ofukała ją Joanna.

-Dramatyzujesz, Jo. Wiesz, że dałam sobie z nim spokój – powiedziała Imogen. Kłamstwo można było wyczuć na 10 kilometrów. Joanna jednak nie wdawała się w dalszą dyskusję. Ceniłam ją za to opanowanie i nietuzinkowy charakter.
Około godziny 24 Imogen ogłosiła stan gotowości. Skradałyśmy się po cichu po garnizonie. O dziwo zastałyśmy rozwarte drzwi na zewnątrz. Sanders rzeczywiście był wszystkiego świadom, bo jednym ruchem mógłby je zablokować i zepsuć nam zabawę. Imogen prowadziła mnie po lesie trzymając mocno za rękę. Ledwo zdusiła pisk, gdy mysz przebiegła jej przez drogę. Po chwili zaczęły nas dochodzić śmiechy ekipy i światło ogniska. Gdy tylko doszłyśmy na wąską polanę, uderzyła mnie beztroska atmosfera. Dziewczyny ubrane były podobnie jak Imogen. Podejrzewałam, iż większości nieźle marzła dupa, ale pozostawiłam ten fakt bez dalszych rozmyśleń. Chłopcy byli ubrani w dżinsy i luźne podkoszulki. Całkiem inaczej wyobrażałam sobie imprezę w wykonaniu kadetów wojskowych. Co prawda większość z nich (jak zdążyłam się już dowiedzieć) nie była tu z powołania. Byli to zwykli ludzie, którzy w świecie bez tabletki, zapewnie zbijaliby bąki na uczelni. Jednak rzeczywistość uderzała nas, za każdym razem jak do niej wracaliśmy. Tabletka istniała i wyrządziła niezwykłe szkody. Zabiła zbyt wielu ludzi. Zabiła mojego ojca.

-O! Jesteście! – dorwał mnie Cayo. Trzymał w dłoni butelkę, z której pił wodę na treningu. Domyślałam się jednak, iż obecnie znajdowała się tam inna substancja.

-Tak, przepraszamy za lekkie spóźnienie – spiekła buraka Imogen.

Gdyby nie jego durnowate zachowanie i reputacja podrywacza podwórkowego, pewnie łatwiej byłoby mi docenić jego wygląd. Miał koszulkę z jakimś heavy metalowym zespołem i czarne spodnie. Krótkie rękawki odsłaniały dobrze wyrobione mięśnie.

-Luzik. Pewnie parę osób jeszcze doczłapie – powiedział wpatrując się w Imogen. Później przeniósł wzrok na mnie i podał butelkę – Ojciec Dereka odwala kawał dobrej roboty w podziemiu. Nikt takiego bimbru nie pędzi co on. Spróbuj!

-Nie, dzięki – powiedziałam zdecydowanie.

-Ja poproszę – wyrwała się Imogen. Cayo popatrzył się na nią ze zdziwieniem i dopiero po chwili podał jej butelkę. Czułam, że będzie ciekawie.

-Tylko się nie rozpędzaj. Nie chce wylądować u Sandersa znowu z twojego powodu – powiedział, gdy Imogen wzięła potężnego łyka.

Zawstydziła się i szybko oddała mu napój. Zrobiło mi się jej aż szkoda. No trudno. Raz kozie śmierć.

-Albo daj jednak – powiedziałam i pochwyciłam butelkę. Nie powiem, żeby mi to specjalnie smakowało, ale wzięłam parę łyków. Imogen przynajmniej nie będzie osamotniona.

-No i to mi się podoba! – Cayo wykrzyknął uradowany – Chodźmy. Raff zajął nam świetne miejsce.

Podążyłyśmy za Cayem. Rozglądnęłam się dookoła. Musiałam przyznać, iż zebrała się tu całkiem spora śmietanka towarzyska składająca się z prawie 50 osób. Karina wraz z swoimi groźnie wyglądającymi koleżankami stała przy ognisku. Gdy tylko pochwyciła moje spojrzenie, szepnęła coś na ucho dziewczynie obok i zaczęły się śmiać. Poczułam w moich żyłach żądze mordu. Została jednak wyciszona przez poprzednio pociągnięte łyki bimbru. Miałam słabą głowę i szybko odczuwałam skutki alkoholu. Czego się spodziewać po ważącym 42 kilo karle.

-Irka! – zawołał mnie Max – Choć tu! Zająłem miejsca.

-Ja je zająłem. Nie wyobrażaj sobie – powiedział zapewnie Raff. Nie spotkałam go do tej pory, więc ciężko było mi to zweryfikować.

Miejsce rzeczywiście było fajne. Wszyscy wygodnie się rozsiedli. Dwa przewalone konary zostały przeniesione na łąkę, zapewne właśnie w tym celu.

-Fajnie, że przyszłaś! – uderzył mnie w plecy Allan – Nowi po łapance zwykle przez pierwsze dni nawet nie chcą się przedstawiać. Ja tak miałem przez pierwszy tydzień.

-A ile już tu jesteś? – zaczęłam gadkę-szmatkę.

-Trzy miesiące – powiedział z uśmiechem – Ojciec byłby dumny, gdyby wiedział co robię.

-Niekoniecznie w tym momencie – włączył się Cayo. Parsknęliśmy śmiechem.

Wesoła atmosfera zaczynała mi się udzielać. Dziwiło mnie że znając ich niespełna 12 godzin, czułam taką swobodę. Męskie grona zawsze były bardziej skłonne zaakceptować moją osobę. Grupa Kariny wydawała się nie spuszczać ze mnie wzroku, ale chyba nie umieli by popsuć mi humoru. Jedyne co utrudniało mi w pełni czerpać przyjemność z zabawy, było myślenie o mamie. Po tym co powiedział Allan zastanawiałam się, czy i ona czułaby dumę, gdybym ewentualnie zdecydowała się walczyć. Oczywiście nie brałam tej opcji pod uwagę, pewna swojego wyboru. Wykorzystam ten miesiąc jak najbardziej optymalnie, zbiorę trochę wiedzy o świecie i wrócę do domu. Zgromadzę w drodze powrotnej zapasy, by wynagrodzić mamie miesiąc nieobecności. Ciekawe, czy spisała mnie na straty. Wątpiłam w inną opcję.

-Iryda? Ty płaczesz? – z rozmyślań wyrwał mnie głos Imogen.
Dotknęłam policzka by spotkać się z wilgocią mojej łzy. Nie dowierzałam w to co właśnie się stało. Zapomniałam kiedy ostatnio płakałam. Co ten alkohol robił z człowiekiem.

-Nie. Wpadł mi chyba jakiś proch z ogniska. Idę się załatwić, zaraz wracam – powiedziałam i otrzepałam tyłek.

Imogen nie spuszczała ze mnie wzroku. Na szczęście nikt inny nie zauważył tej żałosnej scenki. Oddaliłam się od towarzystwa i po chwili znalazłam spróchniały pniak. Usiadłam na nim i schowałam głowę między nogami.

Co to było?

Płakałam? Ja?

Nie zdążyłam tego dobrze przeanalizować, bo nagle usłyszałam głos zza pleców.

-Ktoś tu chyba przesadził z magicznym trunkiem ojca Dereka. Taki maluch jak ty powinien się podwójnie pilnować – nie musiałam się nawet odwracać, by wiedzieć kto właśnie za mną stał i był w humorze do żartów.

-Czuję się bardzo dobrze. Na twoje nieszczęście. Potrzebowałam po prostu chwili samotności. A ty co tu robisz. Jeszcze chwila i uwierzę, że chcesz się z kimś potajemnie zaprzyjaźnić.

Wiktor parsknął drwiąco, po czym przysiadł na wprost mnie.

-Padło na ciebie.

Zmusiłam się by podnieść głowę. Patrzył się na mnie drwiąco. Piaskowe włosy spadały niedbale na jego czoło. Pierwszy raz widziałam go bez munduru. Miał biały podkoszulek, który opinał mocno umięśniony tors. Prawą rękę od góry do dołu spowijały tatuaże.

-Źle trafiłeś. Sama mam z tym często problemy – powiedziałam odrywając od niego wzrok.

Prychnął i mruknął coś pod nosem.  

-Skończmy z tymi żartami. Serio pytałam co taki osobnik jak ty może tu szukać? – ponowiłam nurtujące mnie pytanie.

-Sanders wysyła mnie bym z boku pilnował zabawy i w razie czego reagował. Wie dobrze o tej – skrzywił się – głupiej tradycji. Uważa, że przed nami ciężkie chwile. Chyba tylko dlatego na to pozwala.

-Aż tak ci ufa?

-Wychował mnie – wzruszył ramionami i zaczął grzebać patykiem w ziemi.

Między nami nastała chwila krępującej ciszy. Powstrzymywałam się od kolejnych głupich pytań. Zresztą ten osobnik nie powinien mnie interesować. Nie rozumiałam, czemu tylko ze mną wchodził w jakieś interakcje, podczas gdy istnienia innych wydawał się nie zauważać.

-Sanders powiedział, że zamierzasz za miesiąc się ulotnić - Wiktor przerwał ciszę.

-Nie mogę zostawić mamy samej. Jest twarda, ale po kolejnej stracie sobie nie poradzi – nie wiedziałam, czemu mu to powiedziałam – Każdy kogoś stracił. Nie mam co tu dużo mówić.

-Nie każdy.

Popatrzyłam na niego pytająco.

-Nigdy nie miałem nic, czego strata by mnie zabolała – wzruszył ramionami, wstał i odszedł.

Zostawił mnie pełną pytajników nad głową. Co to niby miało znaczyć? Nie miał rodziny? Domu? Kogoś, kogo kochał?
Jak to jest mieć żadnej z tych rzeczy?
Przede wszystkim więc co jest lepsze, mieć i stracić, czy może nigdy nie mieć?

Niby głupio brzmiące pytanie, a jednak nie mogłam wyszukać w myślach racjonalnej odpowiedzi.

opopoo12

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1686 słów i 9551 znaków, zaktualizowała 7 lut 2016.

6 komentarzy

 
  • Malolata1

    Kurczę, fakt, to jest coś! Ukłony no  :danss:

    9 lut 2016

  • Krolina12

    Kiedy kolejna ??

    7 lut 2016

  • Krolina12

    Super zakochalam sie w tym opowiadaniu mam tyle pytan... Ale mam nadzieje ze w nastepnych czesciach beda odpowiedzi na nie ❤❤ pozdrawiam i czekam z niecierpliwoscia ????????

    7 lut 2016

  • Asertywna52

    Tak mnie wciągnęło to opowiadanie,że wszystkie rozdziały za jednym zamachem przeczytałam :). Fabuła GENIALNA taka wyjątkowa i tajemnicza nie mam zastrzeżeń :).

    6 lut 2016

  • Tessiak

    Cudo <3 Naprawdę jestem pod wrażeniem Twojej twórczości. Fabuła nie jest oklepana, nie trzymasz się tylko wątku miłości, za co duży plus ode mnie. Podoba mi się  ta tajemniczość w Wiktorze. Świetnie kreujesz postacie, pozwalasz nam je poznać. Jak do tej pory Iryda mi się spodobała, nie jest nijaka. Jest wykreowana od podstaw, z przemyśleniem. Oklaski za rozdział, za rozważania bohaterów. Pozdrawiam Cię serdecznie i cóż... nie pozostaje mi nic innego jak czekać na ciąg dalszy :*

    5 lut 2016

  • Misiaa14

    tak szybko dodajesz części teraz naprawdę wielki szok ...oczywiście jestem tym bardzo mile zaskoczona :) cudne :*

    4 lut 2016