O niebo lepiej cz. XX

Cześć Wam!  
Hmm nawet nie wiem od czego zacząć... Na wstępie, chciałabym przeprosić te osoby, które czekały wytrwale na kolejną część opowiadania. Porządnie zawaliłam sprawę, wiem! Ale wróciłam, żeby zakończyć to, co niedokończone, bo nie lubię kiedy coś mi zalega z tyłu głowy :) Jest to krótka część i ostatnia. Brak czasu i pomysłów na to opowiadanie robi swoje i dlatego postanowiłam je zakończyć; możliwe, że dodam jeszcze epilog, żeby wyjaśnić kilka spraw. Nie wykluczam również powrotu w przyszłości z czymś nowym.  
Dziękuję bardzo bardzo bardzo Każdemu, kto czekał i czytał!  



„Tak to już jest, Duecik, w tym pięknym życiu, że to na co bardzo czekamy, przychodzi na ogół dopiero wtedy, gdy już nam na tym nie zależy, albo zależy bardzo mało.”
                                                                      J. Borszewicz „Mroki”

A teraz zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie, że trzymacie w dłoniach coś bardzo cennego. Jakąś pamiątkę rodzinną, wspomnienie, uczucie, drugiego człowieka. Coś, czego nigdy  
w życiu nie chcielibyście stracić. W związku z czym, trzymacie to mocno. Tak mocno,  
żeby nie uciekło. Tak, żeby nikt temu nie zagrażał. Żeby było bezpieczne. Od ściskania momentami bieleją kostki. Czuć ból. Ale gra jest warta bólu, prawda?  
Bo jest to coś, co dodaje sił. Co można pielęgnować. Coś, co z czasem staje się jeszcze piękniejsze. Mijają lata, a to kwitnie. Urasta do rangi priorytetu. Los tego niejako zależy właśnie od Was.  
Co czujecie posiadając właśnie to? Właśnie to, na czym tak bardzo Wam zależy. Szczęście? Dumę? Wyjątkowość? Na pewno.  

A ile jesteście w stanie zrobić, żeby tego nie stracić?

Był ranek. Siedziałam na kanapie i przeglądałam kolorowe pisma. Po chwili dołączył  
do mnie Dominik. Rozłożył się wygodnie układając swoją głowę na moich kolanach. Trochę miał z tym problemów przez pokaźne rozmiary mojego brzucha. To mu jednak nie przeszkadzało. Oboje byliśmy zachwyceni perspektywą zostania rodzicami. Odłożyłam gazetę tylko po to, by móc wczepić palce w jego włosy. Tak bardzo uwielbiałam to robić. Mężczyzna przymknął oczy, obrócił się przodem do mnie i wtulił w moje ciało. Westchnęłam, kiedy podwinął zwiewną koszulę, a jego usta spoczęły na jeszcze niedawno zasłoniętym miejscu.  

Hmm. Muszę przyznać, że naprawdę mam szczęście- pomyślałam. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Parking. Ostatnie wolne miejsce. Wyścig. Uśmiechnęłam się  
na to wspomnienie. Nie szczędziłam mu wtedy obelg, nie mając przy tym pojęcia,  
że właśnie stoi przede mną mój przyszły szef.  

A później? Właśnie. A później nasze drogi zaczęły się ze sobą przeplatać. Dwie oddzielne historie. Jego i moja. Dwie zupełnie różne osobowości. Oboje w pewien sposób doświadczeni przez życie. Ostrożni. Pozornie twardzi. A mimo wszystko- tak bardzo wrażliwi. Oddani sobie nawzajem. Nie byliśmy jeszcze razem, a już baliśmy się,  
że stracimy to, co zaczęło między nami kiełkować. Czuliśmy wzajemne przyciąganie. Żadne z nas nie chciało się do tego przyznać. Zazdrość. Czułość. Niepokój. Ciężko jest zburzyć barierę, którą ktoś wokół siebie zbudował. Potrzeba czasu i odpowiedniego podejścia. Trzeba czuć. Trzeba wiedzieć do czego można się posunąć. Trzeba być.
I wspierać. Trzeba. Ale czy zawsze otrzymujemy taką możliwość? Czułam na sobie spojrzenie ukochanego.

- Będzie dobrze- uśmiechnął się, a w jego oczach tańczyły iskierki radości- poradzimy sobie- dodał uspokajająco.
- Wiem- odpowiedziałam szeptem przekonana o prawdziwości tych słów.

Tak dobrze jest mieć go ponownie. Całego dla siebie. Powoli odzyskiwał pamięć. Jakieś fragmenty wspomnień przechodziły mu przez głowę, a wtedy mi o nich opowiadał. A ja cierpliwie czekałam, słuchałam i wyjaśniałam. Dopowiadałam. Razem sklejaliśmy  
w całość przeszłość i zastanawialiśmy się nad przyszłością.  

Pozostały jeszcze obawy jak to będzie, kiedy na świat przyjdzie nasz maluch. Jak każda „początkująca” matka boję się, że zrobię coś nie tak… że dziecko się rozpłacze, a ja nie będę wiedziała o co chodzi. A kiedy dorośnie nie zmaleje wcześniejsza troska. A bo może upadnie. A bo może uderzy się za mocno. A bo może… I tak w kółko.  

Będziemy się starać z całych sił, żeby być dobrymi rodzicami i wierzę, że nam się to uda.  

Dominik zawsze wyczuwał moje wahania i natychmiast je rozwiewał. Troska. Miłość. Bezgraniczna. Druga osoba stawiana ponad swoimi potrzebami. Ponad sobą i własnym szczęściem. Czułość. Uśmiech. Prawda jest taka, że zawsze gdzieś krok za nami czai się strach. Strach o to, na czym nam cholernie zależy. O to, co kochamy. O to, co daje nam radość, poczucie spełnienia, bezpieczeństwa, stabilizacji. O to, co stanowi nasz cały świat.

W końcu nikt nie jest w stanie przewidzieć jak to będzie za miesiąc, dwa lata, trzy. Dziesięć. Ale każdy z nas ma jakieś plany. Marzenia. Cele. A jeśli jeszcze nie to na pewno je znajdzie. W odpowiednim czasie. Będą związane z odpowiednim miejscem i być może odpowiednią osobą.  

Oczywiście, że zawsze pojawiają się obawy: a co jeśli nie wyjdzie? A co jeśli to nie będzie to?  

Jak zatem mamy uzyskać odpowiedzi na dręczące nas pytania jeżeli nie chcemy czegoś spróbować? Jeśli nie wyjdzie- będzie to nasza lekcja. To nie było to, ale spróbowałem  
i cieszę się! Zawsze zdobywamy przez to jakieś doświadczenie. Uczymy się życia. To nie jest upadek. To jest próba. Poszukiwanie. Ale nie upadek… Przegrywa się wówczas, kiedy się nie podejmuję w ogóle próby. Zatem nie żałujmy rzeczy, które coś nam dały. Coś nam pokazały. Chociaż przez chwilę sprawiły, że byliśmy szczęśliwi. Doceńmy to, do czego udało nam się dojść. Czego dokonaliśmy. Doszliśmy do tego sami lub z czyjąś pomocą, ale daliśmy radę. Bo żyje się o niebo lepiej ze świadomością, że możemy dokonać wszystkiego. Nie poddawajmy się więc i walczmy o to, co chcemy by było nasze!

KONIEC





A teraz zamknijcie oczy... i wyobraźcie sobie, że ściskam Was mocno i dziękuję za obecność :)  
Mam nadzieję, że do następnego razu!

Nikka

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1128 słów i 6265 znaków.

Dodaj komentarz