Chłopiec z Czarnego Lasu- rozdział 3

Kiedy Ven zbliżał się do obozowiska ciągle był lekko oszołomiony. Mimo iż wiedział, że będzie to ciężkie starcie miał nadzieję, że będzie ono nieco łatwiejsze.
     Podszedł do ogniska, podniósł patyk i lekko w nim poruszył, aby sprawdzić czy ognisko nadal się tli. Kiedy się upewnił dorzucił kilka małych gałązek i kępkę suchej trawy, którą jakimś cudem udało im się znaleźć. Usiadł ciężko na ziemi, oparł się o drzewo i zaczął się rozglądać. W nocy musiał spaść pierwszy śnieg bo za drzewach i mniejszych krzewach chłopak dostrzegł trochę śniegu. Następnie jego wzrok powędrował na starca. Mężczyzna spał z głową zwróconą w stronę ogniska. Od razu można było rozpoznać, że jest ważnym urzędnikiem. Jego strój uszyty był z drogich tkanin, a z jego twarzy Ven wyczytał, że jedzenia w ciągu najbliższych lat mu nie brakowało. Ale jego dłonie pasowały raczej do rolnika. Były spracowane i brudne, liczne odciski mogły świadczyć o tym, że mężczyzna wykonywał ostatnio jakieś siłowe prace. Potem Ven spojrzał na dziewczynę. Pierwszy raz przyjrzał się jej. Jak stwierdził miała około szesnastu, siedemnastu lat, więc była mniej więcej w jego wieku. Jej rude włosy opadały bezwładnie na twarz. Mimo iż miała zamknięte oczy jej rzęsy zdawały się ponadprzeciętnie długie. Mógłby przysiąc, że jej oczy miały kolor szmaragdów, ale teraz kiedy miała je zamknięte nie mógł tego sprawdzić. Kiedy tak leżała wydawała mu się piękna, przez chwilę zastanawiał się czy mógłby ją pokochać, ale szybko odpędził od siebie te myśli. Odchylił głowę, oparł ją o drzewo i zamknął oczy. Nasłuchiwał lasu. Usłyszał szelest liści, odgłos łamanych gałązek, a potem cichy pisk. To lis skradał się po lesie i chyba właśnie upolował mysz. Szum powietrza przecinanego przez ptasie skrzydła. To jastrząb pikował w dół, szybkość jaką potrafił osiągnąć była zdumiewająca. Ven nie usłyszał pisku ofiary, jastrząb spudłował. Jego ofiara zyskała kilka chwil życia. Życia pełnego strachu i niepewności. W unikaniu śmierci ludzie niczym nie różnili się od zwierząt, walczyli dzielnie, jak przystało na prawdziwych wojowników, bronili tego co najważniejsze. Lecz kiedy spoglądali Śmierci w oczy starali kurczowo trzymać się życia. Szum powietrza. Cisza. Znowu spudłował. Szum powietrza. Cichy, ledwo słyszalny pisk. Tym razem musiał lecieć na prawdę szybko. Ofiara nic nie poczuła. I właśnie na tyle zdała się jej walka o przetrwanie. Kiedy Śmierć raz spojrzy w twoje oczy, nic a nic nie zmieni twojego losu. Sprytni potrafią unikać jej latami, ale w końcu przychodzi do każdego.
- Chłopcze, śpisz? - Ven usłyszał głos starca.  
- Nie, proszę pana. Staram wsłuchać się w las.
Mężczyzna wydawał się lekko zdumiony, ale odparł.
- Proszę pana? Mów mi po imieniu. - uśmiechnął się serdecznie. - Jestem Rivian. - mówiąc to zbliżył się nieznacznie do chłopca i wyciągnął dłoń w jego stronę.
Ven również wyciągnął rękę i uścisnął rękę starca.
- Miło mi. Na imię mam Ven. - odwzajemnił uśmiech.
- No więc Venie, co takiego usłyszałeś? - zapytał pan Rivian.
- To co zawsze. Las żyje, ale czuje, że coś się w nim zmieniło od mojego ostatniego pobytu.
- Właśnie miałem się zapytać. - zaczął starzec nieśmiało - Gdzie mieszkasz chłopcze.
Ven przez krótką chwilę wstrzymywał się z odpowiedzią, starzec go nie ponaglał.
- Odkąd pamiętam to Czarny Las był moim domem.
- Mieszkałeś tu sam, czy może z kimś?
- Masz kogoś konkretnego na myśli?
-Nie. To znaczy tak. - starzec lekko się zamotał. - Żył tu pewien starzec. Na imię miał Leonardo. Znasz go może?
- Pan Leonardo? Oczywiście, że go znam. Można powiedzieć, że to on mnie wychował. Nigdy nie wspominał o dawnych znajomych. Jeśli mogę zapytać, skąd go znasz?
- Oczywiście, że możesz. Jesteśmy starymi znajomymi. Przyjaźniliśmy się od dzieciństwa. W sumie to nie dziwię się, że o mnie nie mówił. Ale o tym może innym razem. Czuję, że czasu na rozmowy nam nie braknie. Możesz mi powiedzieć jak się czuł kiedy ostatnio go widziałeś?
- On... - zaczął niepewnie Ven - On nie żyje.
Chłopak zauważył, że starca ta nowina lekko zszokowała, ale można było dostrzec, że spodziewał, się takiej odpowiedzi.
- Ehh... No tak. Stary, dobry Leonardo znalazł się przed nami na Wielkiej Sali i teraz pewnie biesiaduje z przodkami. - tu zrobił krótką przerwę, jakby nie był pewien czy powinien dalej pytać. - Jak... Jak umarł? Samotnie?
- Byłem przy nim. Jednak to na pewno nie zastąpiło mu starych znajomych.
- Czy wiesz gdzie jest pochowany? Chciałbym odiwedzić jego grób.
- Tak. To przy chacie, do której zmierzamy.  
- To dobrze Venie. Wiesz co, chyba prześpię się jeszcze chwilkę. Jest tak wcześnie rano. Mam nadzieję, że to nie spowolni wędrówki?
- Nie proszę pana. Też miałem zamiar się jeszcze zdrzemnąć.
- To dobrze chłopcze, to dobrze. Proszę obudź mnie kiedy będziemy wyruszać.  
Mówiąc to położył się na skórach, na których spał, przykrył się nimi i odwrócił w stronę przeciwną do ogniska. Ven poszedł w jego ślady. Znowu odchylił głowę i oparł ją o drzewo. Tym razem postanowił się chwilę zdrzemnąć. Zamknął oczy i spróbował odrzucić od siebie wszelkie myśli. Nie udało mu się to. Kruki zaczęły swój śpiew. Było ich więcej niż zazwyczaj. Co to mogło oznaczać? Venowi nie chciało się myśleć, a co dopiero sprawdzać. Spróbował odpłynąć w senną nicość. Po chwili udało mu się. Zasnął.
     Obudził się po jakimś czasie. Słońce znajdowało się już trochę wyżej nad horyzontem. Starzec i dziewczyna dalej spali. Przetarł oczy, ziewnął i wstał. Stwierdził, że chce mu się pić. Poszedł w stronę rzeki. Po drodze trochę mu się nudziło więc zaczął się rozglądać. Na drzewie zobaczył ślady małego ptaka, który swoje gniazdo krył w sitowiu. W nocy padał śnieg, pamiętał to, przecież musiał spać tylko chwilę. Ale śniegu było jakby mniej niż wcześniej gdy wracał znad rzeki. Wyszedł zza drzew i zobaczył taflę wody. Podszedł i napił się. Kiedy ugasił pragnienie i podniósł głowę jego oczom ukazała się świetlista kobieta. Co to ma znaczyć? Czego Moc znowu od niego chce? Przecież dopiero co poddała go próbie. Czy pan Leonardo o czymś mu nie wspomniał? "Chwila..." - pomyślał. " Wszystko jest dokładnie takie, jak za pierwszym razem. Moje ruchy, moje myśli. Co to ma wszystko znaczyć do cholery? "
- Witaj chłopcze, czekałam na ciebie. - Zaczęła Moc.
- Co to wszystko ma znaczyć? - wykrzyczał Ven. - Przecież dopiero co przeszedłem twoje wyzwanie! Spojrzałem w głąb siebie! Wyzbyłem się nienawiści! Co to ma do cholery znaczyć?!
- Ahh wy ludzie i wasze złudne zmysły. - ta rozpoczęła spokojnie. - Na prawdę nie zauważyłeś, że to wszystko było snem?
Jej słowa uderzały go jak młot, sylaby przytłaczały jak głazy, a słowa miażdżyły jak imadło.
- Chciałam cię sprawdzić. - kontynuowała. - Gdybym chciała z tobą walczyć już dawno byś poległ. Dlatego to wszystko rozegrało się w twojej sennej krainie, w której możesz dokonać wszystkiego.
Ven był oszołomiony. Był gotowy na wszystko, przynajmniej tak mu się zdawało. Jakim cudem Moc zdołała go tak okpić?
- Chłopcze, nie bądź co do siebie taki krytyczny.
"Co się dzieje? Czy ona siedzi w mojej głowie?"
- Od twojego narodzenia jestem przy tobie. Nigdy cię nie opuściłam. Czekałam na twoje narodzenie. Byłeś mi przeznaczony już przed wiekami. Byłeś przeznaczony Mocy.  
"Co to wszystko ma znaczyć?"
- Podejdź. - wyciągnęła do niego rękę. - Podejdź i złap mnie za dłoń. Wtedy pojednamy się, staniemy się jednością. Wróć do obozu. Zamknij oczy, a wtedy wszystko ci wyjaśnię.
Posłusznie wypełnił jej polecenie. Podszedł i chwycił ją za dłoń. Tak jak wcześniej starała się go przytulić, ale tuż przed faktem rozpłynęła się w powietrzu. Poczuł to samo co podczas snu. Równie posłusznie wrócił do obozowiska. Tą samą drogą, czynił to samo. Czekała go ta sama rozmowa z Rivianem. Oparł się o drzewo, odchylił głowę i postarał się zasnąć. Po pewnym czasie udało się.

Vilgefortz

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 1550 słów i 8451 znaków, zaktualizował 10 gru 2017.

Dodaj komentarz