Chłopiec z Czarnego Lasu- rozdział 17

Ven i Strażnik weszli razem do pokoju, w którym zatrzymały się Anabel i Dophne. Wcześniej Rivian powiedział im o niezapowiedzianej wizycie i poprosił, aby na chwilę użyczyły im swojego pokoju. Ven nie mógł przyjąć gościa w swoim pokoju, ponieważ leżał w nim Nate. Tak więc Ven wskazał na krzesło, gość usiadł po czym Ven wziął sobie drugie krzesło i usiadł naprzeciw Strażnika.
- Tak więc, czym zawdzięczam tą wizytę? – zapytał Ven po chwili ciszy.
- Czy to nie oczywiste? – Strażnik odpowiedział z uśmiechem na ustach. Przez chwilę patrzył prosto w oczy Vena po czym uśmiech zniknął z jego twarzy. Zagościł na niej wyraz pełnego skupienia. Ta rozmowa przybrała raczej poważny ton.
- Zanim zaczniemy pozwól, że się przedstawię. Jestem Evehir Keler, jeden z dwunastu głównych kapitanów Legionu Strażników. – Evehir wstał i wyciągnął rękę do Vena. – A ty nazywasz się…
- Chalio. – odparł Ven bez namysłu, uścisnął podaną mu rękę i obaj ponownie usiedli. – Keler… Skądś kojarzę to nazwisko.  
- To naturalne. Dziwne by było gdybyś nie znał nazwiska, które mój ojczulek tak bardzo rozsławił. Moja rodzina tak bardzo dorobiła się na handlu pomiędzy kontynentami, że praktycznie przejęliśmy ten element gospodarki i czerpiemy z niego niemałe korzyści. Dziewięćdziesiąt dziewięć procent importowanych i eksportowanych towarów przechodzi przez nasze porty. Ale może wystarczy tego przechwalania się, jeszcze omylnie weźmiesz mnie na jakiegoś snoba… No, chyba że jest już za późno. – Evehir uśmiechnął się lekko.  
- Skądże. Ale to dziwne, przysiągłbym że słyszałem to nazwisko właśnie w tym miasteczku. Fakt, że jest ono skrzyżowaniem wszystkich szlaków handlowych nie sprawia, że jest to dziwne, jednak w pobliżu nie ma Anie jednego portu.  
- Słuszna uwaga. – Strażnik wskazał palcem na Vena i kontynuował swoją wypowiedź. – Ale jak sam zauważyłeś to skrzyżowanie dosłownie każdego szlaku handlowego. Mój staruszek zwęszył kolejny dobry interes i zamierza osiąść tu na stałe. Zakładam, że mój przydział w ramach Legionu nie jest w tym przypadku losowy. Domyślam się nawet kto mógł maczać w tym swoje palce, ale to tylko moje domysły.
- Z tonu twojego głosu wnioskuję, że nie za bardzo lubisz swojego ojca.  
- Dobry z ciebie słuchacz Chalio, wręcz wyborny. – Evehir rozsiadł się wygodniej na krześle i spojrzał w okno. – Ale nie jest to spektakularny konflikt między zbuntowanym synem bogacza, a samym bogaczem. Mamy po prostu odmienne zdania w wielu aspektach i zupełnie różne systemy wartości. On skupia się tylko i wyłącznie na swojej obsesji pomnażania majątku, a ja zaś, jako dobry obywatel, oddaję się służbie w szeregach Legionu. – I po raz kolejny rozmówca Vena uśmiechnął się, tym razem był to uśmiech raczej ironiczny i lekko nasycony pogardą. – A ty, drogi Chalio, jaką ciekawą historię napisałeś swoim życiem?
- Ja? Moja historia w żadnym calu nie jest ciekawa, jestem po prostu kolejną bronią do wynajęcia. Jestem prostym człowiekiem, skupiam się jedynie na tym żeby ramię, które potencjalnie będzie mnie dzierżyć zainteresowało się mną jak najszybciej. – Venowi łatwo przychodziło wymyślanie tego typu podobnych historyjek toteż ta powstała bez specjalnego namysłu.  
- Doprawdy? Na egzekucji wydawało mi się, że twój pracodawca nie był do końca zadowolony z twoich poczynać.  
Więc to o to mu chodziło, o zachowanie Vena na rynku. Teraz wystarczyło się dowiedzieć czy chodzi mu jedynie o spisanie raportu, czy zainteresował się nim wysokiej rangi Strażnik. W obu przypadkach musiał być wyjątkowo ostrożny w swoich wypowiedziach.  
- To zupełnie co innego. – odpowiedział po krótkim namyśle. – Każdy zachowałby się tak samo na moim miejscu. Widziałem, że ktoś nadużywa swojej władzy aby kogoś parszywie zranić więc zadziałałem. Nic szczególnego.  
- I widzisz drogi Chalio, tu się mylisz. To co zrobiłeś było wyjątkowe. Widziałeś zapewnie ten tłum ludzi. Bezmyślnie skandowali swoje hasła. Przez myśl im nie przeszło aby zastanowić się, czy dziewczyna jest winna. Oni jedynie chcieli widowiska, chcieli krwi. – Evehir po raz kolejny zatrzymał się i westchnął cicho, jakby zastanawiał się czy to co mówi trafia do Vena, albo czy to co powie trafi do odpowiedniej osoby. – Widzisz Chalio, Legion nie ma się zbyt dobrze. Szerzy się korupcja i każdy kto jest w stanie chce załatwić sobie jak najwyższą pozycję. Każdy kto chodź trochę jest tak porąbany jak nasz wspaniały Sordi od razu jest faworyzowany. Legion bardziej przypomina bandycką gromadę niż silną organizację, której celem jest ochrona kraju, a sami Strażnicy to bardziej pijacy, mordercy, gwałciciele niż szlachetni ludzie, których nie obchodzi chwała. Za złoto zrobią prawie wszystko, są jak portowe dziwki.
- Dlaczego mi to mówisz, jestem tylko zwykłym najemnikiem. – Ven zapytał z niemałym, lecz szczerym zdziwieniem. – Czyżbyś chciał mnie zwerbować?
- Oczywiście, że nie. Nie zasługujesz na takie skalanie jakie gwarantuje przynależność do obecnego Legionu Strażników. Powtarzam, do obecnego. Bo mam zamiar go zmienić, nie wiem jak, nie wiem jakim kosztem, ale na pewno wiem, że jestem na niego gotowy. Mogę brzmieć jak szaleniec, ale uwierz mi, że każdy z nas jest w pewien sposób szaleńcem. Mówię ci to wszystko bo szukam takich ludzi jak ty. Tam, na rynku, pokazałeś mi twoją prawdziwą twarz. Mimo znaczącej i widocznej na pierwszy rzut oka przewagi wroga ruszyłeś na pomoc niewinnemu. To oznaka albo wielkiej głupoty, albo czystego serca. Chalio, poszukuje właśnie takich ludzi jak ty. – Evehir wstał, ale nadal kontynuował swoją mowę. – Mimo, że spotkałem już wielu ludzi, niewielu z nich było podobnych do ciebie, oczywiście z wszystkimi odbyłem podobną rozmowę i doszedłem do jednego wniosku. To Torenowie sprawili, że Legion upadł tak nisko. I dopóki to oni są przy władzy nic się nie zmieni. Czy rozumiesz co mówię?
Ven nie był pewien czy Evehir proponuje mu zamach stanu, czy to tylko mrzonki rozwydrzonego paniczyka o jakimś wątpliwym w swojej szlachetności czynie. Mimo to kiwnął głową na znak, że wie o czym Strażnik mówi.  
- Dobrze… - szepnął Evehir po czym podszedł do okna. Utkwił swój wzrok w czymś, co znajdowało się za oknem i patrzył w to nawet przy tym nie mrugając. Po raz kolejny podczas ich krótkiej rozmowy nastała niezręczna cisza. Jednak Ven nie chciał jej przerywać, liczył że to Strażnik odezwie się pierwszy.  
- Musicie stąd wyjechać. – rozpoczął Evehir. – Postaram się zatrzymać Strażników przed prowadzeniem śledztwa, ale nie wiem na ile mi się to uda. Twój występ nie mógł obejść się bez echa. Za kilka dni wszyscy w Legionie będą o tym mówić, a wtedy zaczną się pytania.  
- Wyruszymy jutro rano.  
- Dobrze… -Evehir odwrócił się od okna i spojrzał na Vena. – Liczę, że jeszcze się spotkamy. A teraz wybacz, muszę już iść.
- Powiedz mi tylko dlaczego właśnie ze mną zdecydowałeś się o tym wszystkim porozmawiać?
- Czy to nie oczywiste? Możesz udawać kogoś kim nie jesteś, ale twoje czyny pokazują jaki jesteś. To właśnie wyróżnia słowa od czynów. Widziałem co zrobiłeś i od razu wiedziałem, że myślimy podobnymi kategoriami.  
Tutaj ponownie nastała cisza, jednak tym razem Evehir przerwał ją zdecydowanie szybciej.
- Tak a propos. Ten kapłan, którego publicznie obnażyłeś z jego grzechów siedzi sobie grzecznie w więzieniu. Czeka na proces, ale już teraz się do wszystkiego przyznał. Kiedy Legion chce wyciągnąć z kogoś informacje, potrafi znaleźć odpowiednie środki. Wiedziałeś, że jest winny czy to był tylko strzał?
- Kiedyś już tu byłem i już wtedy wydał mi się dosyć podejrzany. Ale sam poskładałem elementy tej układanki i utworzyłem z nich całość. Muszę przyznać, że nie do końca byłem pewien, jednak z każdym zdaniem pogrążał się coraz bardziej, a ja wiedziałem, że mam rację.
- Hmm… Rozumiem. – Strażnik wyciągnął rękę i ponownie spojrzał prosto w oczy Vena. – Mam nadzieję, że do naszego następnego spotkania nic ci się nie stanie. Jak zdążyłem już zauważyć potrafisz pchać się w kłopoty.
- O mnie to ty się lepiej nie martw, ja bardziej przejmowałbym się Legionem niż jednym nieznajomym chłopakiem. – Ven uścisnął podaną dłoń.
- Legion jest jak pijany chłop, niby słyszy co się do niego mówi, ale jednak to do niego nie dociera. Poza tym myślałem, że jesteśmy dla siebie wspólnikami, w pewnym sensie, a nie nieznajomymi. – Evehir puścił rękę Vena i ruszył w kierunku drzwi.
- Źle to ująłem, ale wspólnikami jeszcze nie jesteśmy. Nie czuję się wystarczająco wtajemniczony. – chłopak uśmiechnął się lekko.
- Racja. – Strażnik zaśmiał się. – Jak rozumiem to była twoja propozycja kolejnego spotkania.
- Widzę, że ty również jesteś nie najgorszym słuchaczem.
- Ależ oczywiście, wspólnicy powinni mieć kilka wspólnych cech. – już zabierał się do wyjścia, jego ręką spoczywała na klamce, ale odwrócił się jeszcze i powiedział poważnym tonem. – Chciałem jeszcze tylko coś powiedzieć.
- Oczywiście, słucham cię.
- Nigdy więcej mnie nie okłamuj Venie. – tym razem to on ukradkiem się uśmiechnął patrząc jak Ven zdziwił się, że Strażnik zna jego prawdziwe imię. – A teraz naprawdę znikać, oficjalnie zbieram tu wyjaśnienia i zeznania. Cóż, oby do rychłego, następnego spotkania.
- Czekaj, skąd ty…
- Jako iż nie jesteśmy jeszcze wspólnikami mogę mieć przed tobą kilka tajemnic.
Nacisnął klamkę i drzwi się otworzyły. Na korytarzu czekał Rivian siedząc na krześle. Kiedy Evehir wyszedł ten momentalnie wstał. A z pokoju wyszła Anabel i Dophne.
- Oh, Rivianie nie wiesz nawet jak ubolewam nad tym, że nie będzie nam dane tym razem porozmawiać odrobinę dłużej. – rzekł Evehir i skłonił się lekko.
- Już nas opuszczasz Klark?
- Obowiązki wzywają, kto jak kto, ale ty pewnie mnie rozumiesz. Gdyby nie to zostałbym, ale muszę wypełnić kilka…
- Chłopcze, komu jak komu, ale mi nie musisz się tłumaczyć.
Spojrzenie Strażnika powędrowało na córkę Riviana. Podszedł do niej, złapał za dłoń i ucałował ją delikatnie.
- To zapewnie panienka Anabel, to zaszczyt dla mnie. Jesteś równie piękna jak o tobie mówią, pani.
- Oh… Dziękuję… - Anabel szybko cofnęła rękę i poczerwieniała na twarzy. Postanowiła schować ją w dłoniach.
- A ciebie, pani, niestety nie było dane mi poznać. Rivianie przedstawisz mnie? – odparł Evehir patrząc na Dophne. Jedno trzeba było mu przyznać, był piekielnie dobrze wychowany i idealnie opanował dworską etykietę, dodatkowo jego inteligencja była dobrze wyczuwalna podczas rozmowy.
- Wybacz, wcześniej nie było okazji. To moja siostrzenica Vermina.
- Pani, miło mi. Jestem Evehir Klark. – Ją również ucałował w dłoń.
- Mi również, panie. – Dophne ukłoniła lekko głowę.
Anabel ciągle nie wiedziała co ze sobą zrobić po komplemencie Evehira. Takie słowa wypowiedziane przez człowieka pokroju tego młodego mężczyzny naprawdę mogły onieśmielić. Nie dość, że był bogaty, był jednym z wyższych przedstawicieli Legionu to jeszcze był przystojny. Klark był wysokim brunetem o krótko ostrzyżonych włosach. Wedle mody Legionu jego zarost zawsze był odpowiednio zgolony.  Jego postura doskonale informowała o tym, że bój nie jest mu obcy, jednak nie był on przesadnie umięśniony. Prościej mówiąc Evehir był po prostu idealny wobec aktualnych standardów szlachty. Tak więc nikogo nie dziwiła reakcja dziewczyny.
- A teraz wybaczcie mi, papiery same się nie wypełnią. – z szacunkiem kiwnął głową i oddalił się.
- To wy się znacie? – zapytał zaskoczony Ven.
- Ależ oczywiście, jego ojciec często robił interesy z Maksymilianem. Jego samego poznałem w trakcie, wyjątkowy chłopak. – W głosie Riviana można było wyłapać trochę zamyślenia.
- Cóż... – zaczął niepewnie Ven. – Proponuję wybrać się na kolację. Jak przypuszczam poznaliście się już z naszym nowym gościem.
- Tak, nie wspomniałeś, że się już ocknął.
- Nie zdążyłem.
- Oh, rozumiem. Ale pomysł z kolacją jest całkiem dobry.
Zeszli więc na parter karczmy aby dokonać zamówienia. Kiedy już się posilili wrócili do pokoi i tam rozmawiali jeszcze chwilę. Razem z Rivianem Ven stwierdził, że wyruszą jutro o świcie tak więc starzec poszedł oznajmić to swojej córce i Dophe, a Ven rozmawiał z Nate i przekonywał go aby udał się z nimi. Młodzieniec przez dłuższą chwilę nie chciał się zgodzić, ale po kilkunastu minutach ustąpił. Vena bardzo to ucieszyło. Tak więc kiedy Rivian wrócił postanowili, że jeśli chcą jutro wstać to muszą już iść spać. Tak więc po kąpieli Ven po raz ostatni życzył wszystkim dobrej nocy i położył się do swojego łóżka, ale jak prawie zawsze miał problemy z zaśnięciem. Kiedyś musi się ich pozbyć. Kiedyś.

Vilgefortz

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 2329 słów i 13320 znaków, zaktualizował 3 sie 2018.

Dodaj komentarz