Chłopiec z Czarnego Lasu- rozdział 22

Po zamknięciu lokalu Ven kręcił się jeszcze kilka dobrych godzin szukając odpowiedniego miejsca, które pozwoli mu zapomnieć o demonach swojej przeszłości. Jednak nie udało mu się to. Nie dziwił się zbytnio, ostatnio czuł się jakby jego myśli krążyły w kompletnie innym świecie, a ciało żyło własnym życiem. W sumie bardziej zależało mu na odświeżeniu swojego umysłu i uspokojeniu się.  
     Dopiero nad ranem wrócił do rezydencji Riviana, nikt nie zauważył kiedy wchodził do domu. Po gorącej kąpieli – była to jedyna rzecz, która pozwalała mu odprężyć się w niewielkim stopniu – udał się do łóżka i tym razem wyjątkowo zasnął natychmiastowo. Rano bolała go głowa, zrzucił to na zbyt dużą ilość wypitego wczoraj piwa, chociaż wiedział że zależało to bardziej od jego samopoczucia. Pozbawiony chęci do życia beznamiętnie udał się do pokoju, w którym zawsze jedli śniadania. Na szczęście Riviana nie było już w domu, chłopak w żadnym wypadku nie miał ochoty na konfrontację ze starcem. Zrobił to co uważał za słuszne i nikt nie mógł go oceniać. To była tylko jego decyzja. Nie miał zbytnio ochoty na jedzenie, ale wiedział że musi coś zjeść. Mógł radzić sobie z bólem, ale jeśli nie będzie jadł to na pewno nie skończy się dobrze.  
     Wychodząc z domu złapał tylko płaszcz i narzucił go na siebie. Przez dłuższą chwilę chodził bezcelowo po mieście starając się zabić myśli, oczyścić umysł, znów osiągnąć równowagę. Po przejściu kilkuset metrów doszedł do wniosku, że dość już uciekania. Nie boi się dłużej stanąć twarzą w twarz z prawdą. Wdrapał się na pierwszy-lepszy budynek, usiadł na dachu i zaczął rozmyślać o tym co powinien zrobić. Wiele razy szukał odpowiedniego rozwiązania, ale każdy jego pomysł miał lukę, która sprawiała że ten wariant był niedoskonały. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że problem nie tkwi w tym co może się nie udać w przyszłości, ale o tym co nie udało się w przeszłości. Mimo, że zadał Maksymilianowi pytanie nie uzyskał na nie satysfakcjonującej go odpowiedzi. Postanowił więc zadać księciu to pytanie po raz kolejny. Teraz układał w głowie plan jak dotrzeć do księcia, wiedział że książę nie pozwoli na kolejną rozmowę. Ludzie raczej nie lubią kiedy zadaje się im trudne pytania. Mimo że potrafiły one wpłynąć korzystnie na relacje między ludźmi. Spotkanie księcia w ciągu dnia było teraz niemożliwe. Na pewno zwiększył ilość Strażników którzy go chronili. Jedyną opcją było zakradnięcie się do jego prywatnej rezydencji i zadanie mu tego pytania w cztery oczy. Skoro Ven ustalił już ogólny plan teraz zostawało mu tylko dopieszczenie szczegółów. Najpierw musiał dowiedzieć się więcej o posiadłości księcia. Więc następnym celem chłopaka była miejsca biblioteka.      Niestety wśród księgozbiorów nie znalazł żadnych planów posiadłości, jedynie kilka pergaminów i powierzchniowymi informacjami o lokacji i historii posiadłości, w której mieszkał książę, a przed nim królewscy namiestnicy. Postanowił więc przejść się we wskazane miejsce i rozejrzeć się samemu. Dostanie się w okolice budynku nie było problemem, ale samo dostanie się za mur odgradzający posiadłość Maksymiliana od reszty miasta mogła być wielkim problemem. Tak więc Ven okrążył mur kilka razy szukając słabego punktu. W końcu wszyscy i wszystko miało swój słaby punkt. Jednak poza paroma pęknięciami i skruszonymi cegłami ten mur nie wydawał się mieć żadnych słabości. Wdrapanie się na niego również mogło być problemem, został wykonany w taki sposób, aby nie przyszło to zbyt łatwo. Dopiero przy piątym okrążeniu Ven zauważył cegłę, która nieco się skruszyła i przy dotknięciu rozpadła się tworząc dziurę odpowiednią na wsadzenie do niej nogi, dzięki czemu sforsowanie muru będzie dziecinnie łatwe.
     Teraz pozostał tylko jeden problem: Strażnicy. Posiadłości księcia strzegła elita Legionu. Podobno król bardzo cenił sobie Maksymiliana, więc nie pozwoliłby na jego śmierć. Podczas swojego obchodu Ven zauważył około tuzina Strażników w pełnym uzbrojeniu. Jednak wiedział, że mimo to w środku znajduje się ich co najmniej trzy razy tyle.  
     Kiedy dowiedział się tego, czego chciał postanowił wrócić do domu Riviana i porozmawiać z Nate. Obiecał mu kolejną lekcję, ale ostatnio nie miał na to czasu. Młodzieniec czekał w ogrodzie Riviana trzymając w ręku gałązkę, na której znajdowały się liście i kwiatowe pąki. Ven był pod wrażeniem jak szybko Nate był w stanie przyswoić magię.
- Widzisz?! – zapytał dumny z siebie chłopak kiedy tylko zobaczył Vena. – Udało mi się, przywróciłem życie do tego patyka!
- Widzę i jestem z ciebie dumny, robisz niesamowite postępy. – powiedział Ven szczerze, w tej samej chwili odebrał od chłopaka gałązkę, a liście i pąki opadły na ziemię. Nate westchnął żałośnie. – Ale twoja magia ciągle jest niedoskonała.
- Dlaczego tak mówisz?! Przecież robiłem wszystko tak jak mnie prosiłeś! Nie rozumiem! – chłopak buntował się.
- Nie przeczę, że ożywiłeś martwą gałąź drzewa. Jednak sam widziałeś co się stało kiedy tylko straciłeś z nią kontakt. Twoje dzieło rozpadło się, przestało istnieć. Musisz nauczyć się tworzyć rzeczy trwałe. To będzie następne ćwiczenie. Chodź ze mną.
Mimo, że Nate nie do końca rozumiał słowa Vena i ciągle był na niego trochę zły ochoczo ruszył jego śladem. Nie spodziewał się, że Ven zaprowadzi go do pokoju, w którym zawsze płonęło drewno w palenisku. Ven wziął dwa krzesła i postawił je naprzeciwko siebie siadając na jednym. Drugie wskazał chłopakowi.  
- Musisz nauczyć się sprawiać, aby twoja magia była trwała, nie pozwól by była ulotna niczym mydlane bańki.
Ven wygasił drwa po czym ponownie zajął swoje miejsce.
- Spójrz tylko. – odparł patrząc na drewno, które po chwili buchnęło ogniem. Nate był pod wrażeniem.
- Nie rozumiem, przecież nauczyłeś mnie już wzniecać ogień.
- Wzniecać tak, podtrzymywać nie. Popatrz, nie utrzymuję już kontaktu wzrokowego i nie myślę o drwach, a one ciągle płoną.  
- Oh… Rzeczywiście. Powiedz mi jak to zrobiłeś? – zapytał zaciekawiony młodzieniec.
- Przypomnij sobie co ci mówiłem, sam musisz odkryć jak nagiąć świat do twoich potrzeb, inaczej to wszystko nie miałoby sensu. Ja mogę się tylko lekko nakierować. Trenuj teraz, a jeśli będziesz potrzebował pomocy wiesz gdzie mnie znaleźć.  
- Chyba że znowu znikniesz na cały dzień… - dodał pod nosem nieco naburmuszony Nate.
- Coś mówiłeś? – zapytał Ven.
- Nie, nic…
- To dobrze, ćwicz.  
Teraz Ven musiał przygotować się mentalnie do swojego wieczornego wypadu, dlatego udał się do swojego pokoju aby nieco odświeżyć umysł. Położył się na swoim łóżku i wpatrywał w sufit. Po dłuższej chwili zasnął.
Kiedy się obudził słońce ciągle znajdowało się nad horyzontem. Przez chwilę bał się, że przespał odpowiedni moment. Schodząc na dół wszedł na chwilę do kuchni i chwycił coś do jedzenia. Nie miał zamiaru biegać po mieście z pustym żołądkiem. Po wyjściu z domu narzucił kaptur na głowę i szybkim krokiem ruszył przed siebie w kierunku posiadłości księcia. Do zmroku brakowało jeszcze kilku dobrych godzin, ale Ven nie miał zamiaru spotykać się z Rivianem. Wiedział, że to co zrobił nie ujdzie mu na sucho. Teraz zastanawiała go jaka będzie reakcja starca na to co zamierzał zrobić. Ale to nie był czas aby rozważać nad tym jakie konsekwencje przyniosą jego czyny, to co chciał uczynić musiało zostać zrobione. Nie liczyło się nic innego. Bo jak mówił Leonardo: ,,Prawda zawsze zwycięży!”.  
Ven postanowił zaczekać w karczmie aż zrobi się ciemno. Rzecz jasna wybrał inną niż wczoraj. Nie chciał aby przypadkowi ludzie go rozpoznali. Dla zachowania pozorów zamówił kufel piwa i usiadł samotnie przy stole sąsiadującym z oknem. Dzięki temu mógł swobodnie podziwiać przechodniów.  
Ciągle siedzenie i powolne sączenie piwa znużyło Vena, postanowił więc trochę wcześniej udać się do rezydencji. Kiedy wyszedł spojrzał na słońce, jak odczytał z jego położenia do zmroku brakowało jeszcze około godziny. To dobrze, tyle czasu wystarczy mu na dojście powolnym krokiem do domu księcia i ponownego rozejrzenia się wokół.
Kiedy ciemności otuliły wreszcie Kamienne Miasto Ven mógł zaczynać. Nie bał się. Wiedział czego chce i co musi zrobić aby tego dokonać. Pogodził się z tym, że dzisiejszej nocy kilku niewinnych ludzi może stracić życie z jego ręki. Obiecał sobie, że nie ruszy go to. Robił to w imię swoich przekonań, racji i marzeń. Mimo to nie wierzył sobie do końca…
Sforsowanie muru było tylko formalnością. Ven upadł cicho na trawę. Nikt nie miał prawa go usłyszeć. Dla pewności podniósł głowę i rozejrzał się. Tak jak myślał, nikt go nie zauważył ani nie usłyszał. Skradając się zbliżał się w kierunku murów. Wszystko szło zgodnie z planem, nie musiał przelewać krwi niewinnych Strażników… Przynajmniej na razie. Kiedy dotarł do ściany zaczął zastanawiać się jak dostać się do środka. Już miał wspinać się na balkon kiedy zauważył uchylone okno. Wydało mu się to trochę podejrzane, sprawdził czy aby na pewno jest bezpiecznie i dopiero wtedy wszedł do środka. Teraz będzie o wiele trudniej… W środku było o wiele więcej Strażników niż się spodziewał… Szybko musiał obmyślić jakiś plan inaczej to mogło się źle skończyć.

Vilgefortz

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 1737 słów i 9807 znaków.

1 komentarz

 
  • emeryt

    W dalszym ciągu wspaniale. Oby tak dalej. Pomimo wieku, lubię tego typu opowiadania, a może właśnie dlatego. Na razie przesyłam pozdrowienia, oraz życzę w dalszym ciągu wspaniałej weny.

    7 lis 2018