Chłopiec z Czarnego Lasu- rozdział 12

Kiedy zjedli kolację Ven usiadł obok paleniska i wyciągnął ręce w jego stronę. Moc miała rację, korzystanie z tych zdolności potrafiło wyczerpać. Miał tylko nadzieję, że z czasem będzie w stanie korzystać z nich częściej i bardziej efektywnie.  
- Chłopcze… - usłyszał za sobą. – Jesteśmy już gotowi do drogi, teraz czekamy tylko aż stwierdzisz, że to odpowiedni czas żeby wyruszyć. Nie mamy wielu rzeczy więc powinniśmy podróżować w miarę szybko.
- Dobrze… Myślę, że wyruszymy jutro z rana. Powoli zaczyna się ocieplać. Jednak wszystko zależy od tego czy dziś w nocy spadnie śnieg. Jeśli nie postaramy udać się do najbliżej wioski i kupić konie, dzięki nim będziemy podróżować znacznie szybciej.  
- Nie mamy tyle pieniędzy żeby kupić konie dla nas wszystkich. Nie wiem nawet czy stać nas chociaż na jednego.  
- Nie martw się. Kiedyś sprzedawaliśmy zwierzęce skóry i całkiem sporo na tym zarobiliśmy. Myślę, że Wystarczy nam pieniędzy.
Ven wstał i podszedł do szafy, na której znajdowały się wszystkie ich książki. Schylił się i podniósł deskę, spod której wyciągnął małą szkatułkę. Następnie wrócił na swoje miejsce.  
- Sam zobacz. Powinno nam wystarczyć.
Starzec przyjął szkatułkę, otworzył ją i odparł.  
- Bez wątpienia… Ciekawi mnie tylko skąd macie tu te złote monety. Nie sądzę, żeby skóry były aż tak drogie…
- To chyba część pieniędzy, z którymi Leonardo przybył tu z kamiennego miasta. Chyba możemy je wydać. I tak nikomu więcej się nie przydadzą.
- Masz rację. Jest tu nawet nadmiar pieniędzy. Myślę, że warto wziąć je ze sobą.
- Oczywiście. Będziemy mogli opłacić nocleg i posiłki w gospodach.  
- Jak długo zajmie nam podróż?
- Około tygodnia. Mimo, że część śniegu stopnieje ciągle trudno będzie się nam poruszać. Ale nie martw się. Jestem prawie pewny, że każdą noc spędzimy w jakieś wiosce czy miasteczku.  
- To dobrze, nie jestem pewien czy nasi goście na tyle odpoczęli żeby spędzać noce na zimnej ziemi.
- Miałem to na względzie. Powiedziałeś im dokąd zmierzamy?
- Tak. Ale dalej nie dała mi ostatecznej odpowiedzi czy wybiera się z nami.  
- Więc musimy z nią porozmawiać.
Kobieta siedziała na łóżku i usypiała syna. Chłopiec ewidentnie nie miał ochoty na sen, miał niespożyte pokłady energii. Jednak po około pięciu minutach chłopiec w końcu poddał się mocy śpiewanej mu przez matkę kołysanki. Zamknął powieki, a matka przykryła go zwierzęca skórą.  
- Czy moglibyśmy porozmawiać? – zapytał Ven cicho, nie chciał obudzić chłopca.  
- Dobrze, daj mi chwilę.
Ven wrócił na swoje miejsce i razem z Rivianem czekał aż kobieta usiądzie obok.
- Więc, o czym chciałeś porozmawiać? – zaczęła kiedy tylko usiadła.
- O naszej podróży. Myślę, że powinnaś wybrać się z nami.  
- Nie chłopcze, to zbyt niebezpieczne. Gdyby chodziło tylko o mnie nie wahałabym się. Ale nie mogę narażać mojego syna na niebezpieczeństwo. Tylko on mi pozostał.  
- Rozumiem. Zamierzasz więc w nieskończoność ukrywać się w lasach przed strażą i łowcami nagród? Oczywiście dopóki któryś z nich was nie znajdzie i nie przyniesie waszych głów królowi. Nie uważasz, że to również może być niebezpieczne?  
- Co więc proponujesz? Udać się z wami do miasta i modlić się do bogów żeby straż nie odkryła, że ukrywam się tuż pod ich nosami?
- Jak dla mnie to najlepszy wybór. Mawia się, że najciemniej jest pod latarniom. Nie będą szukać cię w swoim własnym mieście. Nie wpadną na to. Poza tym, tam łatwiej będzie ci odnaleźć ludzi, którzy nadal są tobie wierni.  
-Nie pozostało wielu. Ale może masz rację… Nie mogę dać ci teraz odpowiedzi. To zbyt ważna decyzja.
- Rozumiem. Chciałem tylko żebyś to przemyślała. Myślę, że pan Rivian zgodzi się żebyśmy na chwilę zatrzymali się w jego domu w Kamiennym Mieście.  
- Uratowałeś moje życie chłopcze. Jak mógłbym odmówić ci czegoś tak prostego. – odparł starzec. – Jednak ja również musze myśleć o mojej rodzinie. Jeśli znajdą was w moim domu jak wytłumaczę to księciu?  
- Mamy jeszcze sporo czasu żeby o tym myśleć. Proszę cię tylko żebyś to przemyślała. Chciałbym abyś odpowiedziała mi do jutra. Nie możemy tu dłużej zostać. To może być niebezpieczne.  
- Postaram się… A teraz wybaczcie, czuję się już nieco zmęczona. – wymienili skinienia głowy i Dophne położyła się koło Aksela.
- Chłopcze, nie wiem czy to dobry pomysł… - zaczął starzec niepewnie.
- Ja też nie… Ale nie przekonamy się dopóki nie dotrzemy do Kamiennego Miasta. Myślę, że powinniśmy wziąć z niej przykład i również położyć się już spać.
Tego wieczora Ven miał lekkie problemy z zaśnięciem. Jego koszmary wróciły. Znowu widział we śnie jak ktoś włamuje się do jego domu, a potem jak gwałci jego matkę. Z czasem jednak koszmary odeszły i Vena odwiedził słodki sen. Mimo to rano obudził się zlany potem. Był trochę zdezorientowany, czuł się jakby miał bardzo wysoką gorączkę. Wtedy przypomniał sobie słowa pana Leonardo: „Zapomnij to co złe, pamiętaj tylko to co dobre.” Nie było to łatwe. Jego Zycie nie było usłane kwiatami. Jednak był pewien, że nie jest pod tym względem wyjątkowy. Na pewno znaleźliby się ludzie, którzy mieli o wiele cięższe życie. Zdołał sobie przypomnieć zapach perfum swojej matki. Róże i maliny. Ta myśl nieco poprawiła jego humor. To wspomnienie słodkiego zapachu przypomniało mu, że nie ważne jak długo trwa burza zawsze potem pojawi się słońce. Postanowił cieszyć się ile tylko mógł. Pomyślał, że nie pozostało mu już nic, poza uśmiechem.  
     Wstał i ruszył do drzwi. Spojrzał tylko czy aby przypadkiem w nocy nie oziębiło się. Ale tak jak przypuszczał śnieg nie spadł. Postanowił obudzić wszystkich, a potem przygotować śniadanie.  Kiedy już zjedli zaczęli szykować się do drogi. Wtedy podszedł do Dophne.
- Jeśli nie zdecydujesz się podążyć z nami możesz tu zostać. Jest tu trochę zapasów jedzenia i drewna. Poza tym raczej nikt was tu nie znajdzie.
Kobieta unikała jego wzroku jednak odpowiedziała pewnym tonem:
- Dużo myślałam o tym co wczoraj powiedziałeś. Myślę… Myślę, że możesz mieć rację. Dlatego postanowiłam, że udam się z wami do Kamiennego Miasta.
- To dobrze, cieszę się.  
- Mam jednak nadzieję… - kontynuowała. – Mam nadzieję, że gdyby coś się stało pomożesz mi.  
- Nie martw się. Masz moje słowo. A teraz powinniśmy już wyruszyć.  
Tak więc poczynili jeszcze ostatnie przygotowania i udali się w drogę. Mimo, że nieco się ociepliło nadal wszędzie leżał śnieg i musieli założyć cieplejsze ubrania. Przez to poruszali się trochę wolniej. Jednak w tak dużej grupie czuli się bezpiecznie. Tak więc Ven, Rivian, Anabel, Dophne i mały Aksel przedzierali się przez zaśnieżony las.

Vilgefortz

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 1285 słów i 7031 znaków, zaktualizował 11 lip 2018.

Dodaj komentarz