Ven czekał na nich w umówionym miejscu jedząc bułkę, którą przed chwilą kupił. Stał oparty o ścianę z kapturem na głowie. Nie zwracał na siebie zbytniej uwagi, ot kolejny człowiek stojący w Kamiennym Mieście. Wedle umowy mieli przechodzić przez miasto we dwójkę, oczywiście Ven nie wiedział jak wygląda książę Maksymilian ale za to na pewno będzie w stanie rozpoznać Riviana. Miał jeszcze trochę czasu w zanadrzu, wolał jednak przyjść na miejsce wcześniej i poobserwować mijających go ludzi. To doprawdy zdumiewające jak odmiennie zachowywali się ludzie. Jedni śmiali się spacerując z przyjaciółmi, za to inni starali się zarobić na życie sprzedając plony ziemi bądź swoje własnoręcznie wykonane przedmioty. Jednak najbardziej zaskakiwał go fakt, że ludzie przechodzili obojętnie wobec śmierci. Mimo że większość z mieszkających tu ludzi nie była zła to żaden z nich nie zainteresował się umierającymi bezdomnymi czy głodującymi dziećmi. Śmierć i ból stały się dla nich codziennością, jak gołąb który od czasu do czasu narobi na czyjeś ubranie. Nauczyli się ją ignorować, przechodzić jak gdyby w ogóle nie istniała, jak gdyby ten umierający obok człowiek w ogóle ich nie ruszał. Jednak prawda była taka, że Legion nienawidził ludzi bezdomnych i biednych. Uważał ich za skazę Starego Kontynentu. Wszyscy Strażnicy zostali nauczeni, że od takich ludzi należy trzymać się z dala. Są oni poniekąd wyjęci spod prawa. Nie mają żadnych obowiązków, nie mogą niczego żądać o państwa i władz, nie należy im się żadna pomoc. Sami są winni swojego losu. Skoro bogowie dali im takie życie oznacza to, że nie zasługują na coś lepszego, muszą umrzeć tak jak się urodzili, wedle starych tradycji. Jednak Ven uważał inaczej. Sądził, że jeśli ktoś potrzebuje pomocy to jednocześnie na nią zasługuje. Zawsze starał się bezinteresownie pomagać potrzebującym. Sam doznał biedy i cierpienia straty najbliższych mu osób. Sam czuł się porzucony i niekochany, owszem zaopiekował się nim pan Leonardo. Mimo to brakowało mu dotyku matki, jej ciepła, pocałunków na dobranoc i jej przepełnionych miłością uścisków. Jednak stanął on naprzeciw tym wszystkim przeciwnościom losu. Stał przed nimi z podniesioną głową, krocząc przez życie i nie oglądając się za siebie.
Nawet nie zauważył kiedy skończył jeść bułkę. Teraz trzymał w ręku tylko puste opakowanie. Kiedyś Kamienne Miasto tonęło w śmieciach, ale jak Ven przeczytał w pewnej książce książę Maksymilian wymyślił, aby w różnych miejscach w mieście stawiać wydrążone kamienne bloki, do których ludzie będą mogli wyrzucać różne niepotrzebne już rzeczy, takie jak resztki jedzenia. Tak więc chłopak podszedł do jednego z tych bloków u wyrzucił do niego opakowanie, które trzymał w ręce. Kiedy wracał do miejsca, z którego miał dobry widok na cały plac zauważył w tłumie Riviana. Nie zastanawiając się ani chwili zaczął powoli podchodzić do starca. Kiedy był już tuż za nim Maksymilian odezwał się niespodziewanie:
- I oto nasz gość jak mniemam. – jego głos był niski i bardzo przyjemny, niczym głos starego bajarza który podróżuje od wsi do wsi i w zamian za garniec mleka i bochenek chleba opowiada wieśniakom stare legendy. Dopiero potem Ven zdał sobie sprawę, że książę musiał mieć bardzo wyczulony słuch, przecież chłopak poruszał się niemal bezgłośnie.
Rivian odwrócił głowę i spojrzał na Vena.
- W końcu jesteś chłopcze, pozwól że ci przedstawię. Oto książę Maksymilian, władca Kamiennego miasta, wspaniały człowie…
Tu książę przerwał starcowi wymownym ruchem ręki i dodał.
- Przyjacielu, ponownie przesadzasz. Poza tym, jestem niemal pewny, że twój znajomy doskonale wie kim jestem. Nie oszukujmy się, ludzie nie spotykają się ze mną bo mnie lubią, robią to tylko ze względu na moją pozycję.
Ven wyrównał krok. Teraz szedł z nimi w jednej linii, jednak ciągle miał na sobie kaptur. Spojrzał na księcia, na jego przystojny profil. Wydał mu się dziwnie znajomy, ale nie mógł sobie przypomnieć gdzie wcześniej widział tę twarz. Dopiero po chwili olśniło go. Zdał sobie sprawę, że książę podobny jest do… niego samego. Widział te same rysy twarzy, mieli nawet podobne nosy. Ale dlaczego? Dlaczego jedna z najbardziej wpływowych osób w tym kraju była podobna do Vena jak kropla wody. Na to pytanie nie potrafił teraz odpowiedzieć.
- Nie przedłużajmy więc, powiedz mi czemu chciałeś się ze mną spotkać. – książę zaczął niespodziewanie, pewnie śpieszył się na kolejne spotkanie.
- To nie jest zbyt istotna sprawa, chciałem tylko o coś zapytać… - Ven zaczął niepewnie, w głowie ciągle kłębiło mu się mnóstwo myśli.
- Pytaj więc… - odrzekł lekko zrezygnowany książę.
- Podczas moich podróży spotkałem mnóstwo ludzi, którzy wypowiadali się o tobie w najlepszy sposób…
Rivian spojrzał karcąco na chłopca i dodał:
- Bacz na słowa chłopacze, stoisz przed księciem.
- Daj spokój druhu. – Maksymilian machnął tylko ręką – Chłopak jesz rzeczowy i zadaje pytania bezpośrednio, bez niepotrzebnych upiększeń. Lubię takich ludzi, pozwól mu kontynuować.
- Wybacz panie… - dodał Rivian pod nosem
- Ludzie ciągle cię chwalą, opowiadają o twoich czynach jak o prastarym bohaterze. Niektórzy widzą w tobie następcę tronu. Nie wątpię że jesteś dobrym człowiekiem, prawa które wprowadziłeś pomogły wielu ludziom, a twoje pomysły usprawniły chociażby administrację.
- Przesadzasz chłopacze. – głos księcia rozbrzmiał dumnie – Może i usprawniłem nieco funkcjonowanie naszej dzielnicy i całego kraju, ale każdy z odrobiną oleju w głowie mógł to zrobić. Ale masz rację, ludzie ufają mi bo chcę ich słuchać i robię to tak samo uważnie bez względu na ich status społeczny czy majętność. Jednak ciągle nie wiem do czego zmierzasz.
- Skoro ludzie ci ufają i wierzą w ciebie to dlaczego kazałeś zamordować kobietę mieszkającą na uboczu, a jej syna uprowadzić? Czy tak postępuje człowiek któremu można ufać?
Ven nigdy nie zapomniał. Zawsze z tyłu głowy miał widok ludzi mordujących i gwałcących jego matkę. Dawno temu poprzysiągł sobie, że nic nie powstrzyma go przed rozmową z księciem w cztery oczy i uzyskaniem odpowiedzi na to pytanie. Teraz ten cel w końcu się ziścił.
- Naprawdę nie mam pojęcia o czym mówisz… - zaczął książę niepewnie. – Zapewniam cię, że to jakieś nieporozumienie…
- Czyżby?! Przypomnij sobie dobrze! – Ven nie zauważył nawet kiedy z szeptu przeszedł na krzyk. Momentalnie się opanował i spojrzał tylko w oczy księcia. Zimny i ostry niczym kryształki lodu błękit oczu Vena spotkał się z zakłopotanym spojrzeniem Maksymiliana. Książę nie mógł wytrzymać tego spojrzenia, chłopaka nie dziwiło to zbytnio, ludzie zawsze odwracali wzrok, nie chcieli utrzymywać z nim kontaktu wzrokowego. Ven zawsze tłumaczył sobie, że ludzie po prostu boją się o to, że ich największe tajemnice zostaną odkryte, Leonardo powtarzał zawsze że oczy są zwierciadłem naszej duszy.
Rivian nachylił się na chłopakiem i spokojnym lecz stanowczym tonem oznajmił mu:
- Chłopcze, zważ na słowa! Nie zapominaj do kogo mówisz.
Potem starzec odwrócił się do Maksymiliana wymieniając z nim kilka krótkich zdań. Jednak Ven stwierdził, że to będzie odpowiedni moment aby oddalić się. Jego ciekawość została zaspokojona, dowiedział się tego czego chciał. Książę i jego doradca nie zauważyli nawet kiedy młodzieniec opuścił tłum i zostawił ich samych. Rivian szukał go tego wieczora. Niestety bezskutecznie. Ven zaszył się w karczmie i siedząc oparty o ścianę gościńca popijał leniwie piwo. Trzymał w ręce kufel i kołysał nim lekko, to w prawo, to w lewo. Piana przypominała mu taflę jeziora podczas burzy. Spokojna woda zamienia się wtedy w rozjuszony żywioł. W głowie kłębiło mu się tyle myśli, że nie wiedział od czego zacząć. Najchętniej wyłączyłby teraz swój umysł i zanurzył się w błogiej nieświadomości. Niestety nie potrafił tego zrobić.
Kiedy tak siedział, pogrążony we własnych myślach, ktoś dosiadł się do niego. Nie miał ochoty podnosić oczu i obracać głowy, na głowie ciągle miał kaptur, więc samo podniesienie wzroku nic by nie dało. Na szczęście nieznajomy sam zaznaczył swoją obecność i rozpoczął rozmowę.
- Witaj przystojniaku… - nieznajomym okazała się być kobieta, jej głos był czuły i kojący. Ven pozwolił jej mówić dalej. – Dlaczego ktoś taki jak ty siedzi sam w karczmie przy kuflu piwa?
Ven nie odpowiedział, nie miał najmniejszej ochoty zaczynać rozmowy. Nieznajoma najwidoczniej odebrała milczenie jako zgodę na dalsze zapoznanie się. Położyła swoją rękę na jego ramieniu i szepnęła mu do ucha:
- Może masz ochotę się trochę zabawić… - wypowiedziała to w taki sposób jakby miała zamiar zrobić coś nieetycznego, ale w ogóle jej to nie obchodziło. Ruszyła drugą ręką zbliżając ją do dłoni Vena, która spoczywała na kuflu z piwem.
Ven uznał, że tego już za wiele, sięgnął po sztylet swojej matki, który zawsze miał przy sobie i wbił go w stół nie szczędząc przy tym siły. Kobieta aż podskoczyła i spojrzała na niego z widocznym wyrzutem.
- Spadaj… - odparł sucho.
Kobieta prychnęła pod nosem niczym mały kot i kołysząc biodrami ruszyła w stronę kolejnego mężczyzny, który siedział samotnie po drugiej stronie karczmy. Z dochodzących do niego chichotów i sprośnych żartów Ven wywnioskował, że tym razem jej łowy zakończyły się sukcesem. Tak było dla niego lepiej. Tej nocy chciał być sam. Dlatego siedział smętny popijając niechętnie piwo.
1 komentarz
czytelnikczytelnik
kolejny długi rozdział. powieść jest fajna ale miesiąc czekać na parę zdań bez akcji? chyba dam sobie spokój