Chłopiec z Czarnego Lasu- rozdział 23

Sytuacja nie wyglądała zbyt kolorowo. Pięciu strażników na parterze, sześciu na pierwszym piętrze i trzech na drugim. Prześlizgnięcie się między mini będzie wyjątkowo trudnym zadaniem, a już na pewno będzie to niemożliwe bez użycia siły.  
     Do pierwszego z nich Ven podszedł od tyłu, przykładając mu dłonie do ust. Strażnik nie mógł oddychać. Mimo to wił się, walczył, nie chciał się poddać, bał się że straci życie, że nigdy nie ujrzy już bliskich. Ven przyciskał dłonie jeszcze mocniej, ściskał ręce dopóki ruch całkowicie nie ustał. Złapał nieprzytomnego Strażnika za rękę i przeciągnął go w takie miejsce, gdzie nikt go nie znajdzie. Jeden mniej. Teraz trzeba iść dalej, do celu. Pozbycie się tego Strażnika otworzyło Venowi prostą drogę w kierunki schodów. Tak dostał się na pierwsze piętro. Tam znowu zaczął się skradać, chciał stać się jednym z cieniem. Kiedy szedł powoli, uważając na każdy krok usłyszał że zbliża się kolejny Strażnik. Nie przewidział tego, musiał szybko znaleźć kryjówkę, inaczej zostanie odkryty, a jego plan się nie powiedzie. Na to Ven nie mógł sobie pozwolić. Postanowił schować się ze arrasem, który wisiał na najbliższej ścianie. Dzięki temu, że jedynym oświetleniem w korytarzu były liche pochodnie i światło księżyca Strażnik nie zauważył nóg Vena. Przeszedł obok niego powolnym, leniwym krokiem. Ven bał się, że jeśli Strażnik będzie ciągle patrolował całe piętro to może narazić całą akcję na niepowodzenie. Na to nie mógł sobie pozwolić. Po raz kolejny udało mu się podejść członka Legionu od tyłu i po raz kolejny zaczął go obezwładniać. Vena dziwiło z jaką żałością i determinacją ludzie próbowali walczyć. Jednak i ten Strażnik po chwili przestał się wić i Ven ukrył go w miejscu, gdzie nikt go nie zauważy, przynajmniej do rana. Chłopak ruszył w stronę schodów i ostrożnie zaczął po nich wchodzić. Na nieszczęście schody zaczęły piekielnie skrzypieć. Zatrzymał się i stał chwilę nieruchomo. Na szczęście wyglądało na to, że nikt tego nie usłyszał, a jeśli usłyszał to nie przejął się tym zbytnio. Ven wkroczył na drugie, ostatnie piętro. Najprawdopodobniej to tutaj znajdowały się prywatne pokoje Maksymiliana. Wchodząc na ostatni stopień schodów zauważył jednego śpiącego Strażnika, na krześle przy ostatnich drzwiach w prawym korytarzu i dwóch Strażników stojących obok siebie przy drzwiach po lewej stronie. Logicznym wydawało się, że książę znajduje się za bardziej strzeżonymi drzwiami. Tak więc Ven zbliżył się bardziej w ich kierunku. Zauważył, że Strażnicy stoją w taki sposób,  że mają się nawzajem w polu widzenia. Zadanie znowu stało się trudniejsze. Po chwili Ven wymyślił sposób na przedostanie się do drzwi. Wyciągnął zza pasa sztylet z herbem swojej matki. Trzymał go w dłoni, był piękny i idealnie wyważony. Chłopak podrzucił go i złapał za ostrze, chwilę potem rzucił nim w Strażnika stojącego bliżej, a sam zaczął biec w ich kierunku.  Zaskoczeni wartownicy ze strachem spojrzeli w stronę biegnącego młodzieńca niepewnie podnosząc miecze. Pierwszy z nich oberwał lecącym sztyletem prosto w serce i zaczął upadać na plecy, jednak Ven kopnął jego bezwładnie opadające ciało tak, że zaczęło upadać na drugiego Strażnika. Ten zaskoczony zaistniałą sytuacją nie do końca wiedział co zrobić kiedy na jego ostrze nabiło się już martwe ciało jego przyjaciela.  Ostrze przebiło je na wylot. Ven wykorzystał moment zawahania i doskoczył do niego tnąc jego gardło jednym szybki ruchem ręki. Krew trysnęła w powietrze tworząc czerwony wodospad, a Strażnik upadł na kolana i panikując złapał się za gardło. Wyglądało to tak jakby chciał na nowo połączyć przecięte tkanki aby krew przestała uciekać z żył i tętnicy, ale mimo tego ciepła posoka wylewała się spomiędzy jego palców i mężczyzna upadł tylko na plecy wydając z siebie dziwny i niemożliwy do nazwania dźwięk, a z jego ust popłynęła gruba strużka krwi. Potem jego oczy zgasły. Ven nasłuchiwał jeszcze chwilę, aby upewnić się czy aby na pewno nikt nie usłyszał jego zuchwałego posunięcia, ale wyglądało na to że pozostali wartownicy byli na tyle znużeni swoją pracą, że zapadli w głęboki sen.
     Ven zdziwił się, wszystko szło zdecydowanie zbyt łatwo. Złapał za klamkę i delikatnie otworzył drzwi. Jego oczom ukazał się ogromny pokój, w którym znajdowało się łóżko z czerwonym baldachimem, dalej zobaczył ogromy stół, którego jeden koniec znajdował się przy kominku, dalej dogorywały w nim drwa. Potem ujrzał ogromne okno, a przed nim krzesło, które bardziej przypominało mały tron. Wtedy na oparciu krzesła pojawiła się czyjaś ręka.  
- Wiesz, nawet lubiłem tych ludzi. – rzucił ktoś siedzący na krześle, po głosie Ven rozpoznał że był to Maksymilian. – Nie zadawali zbyt dużo pytań, po prostu działali. Nie zasługiwali na taką śmierć.
Książę wstał i ustawił się do Vena swoim przystojnym profilem.
- Mniemam, że cel twojej wizyty jest bardzo ważny skoro okupiłeś go tak wielką ceną jaką jest życie co najmniej dwóch ludzi.
Ven był zaskoczony z jakim spokojem Maksymilian przyjął to wszystko. To było wręcz nie do pomyślenia.
- Zacznij więc, nie obiecuję że mamy dużo czasu, widzisz moi Strażnicy są nieco… nadgorliwi.
- Skąd wiedziałeś że tu przyjdę? – zapytał Ven, słowa wybrzmiały niepewnie.
- Widzisz… Najemnik musi umieć robić mieczem, łowca tropić, a władcy muszą znać się na ludziach. Tylko nasza intuicja pozwala nam uniknąć śmierci. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile razy próbowano mnie zabić.
Ven nadał stał nieruchomo, niepewnie wpatrzony w Maksymiliana. Jego przyjemny głos wybrzmiewał po całym pomieszczeniu.  
- No… - zaczął książę zapalając świecę stojącą na stoliku obok jego krzesła. – Ale nie oszukujmy się, nie przyszedłeś tutaj aby spytać mnie o to. Mów czego chcesz, pamiętaj nie mamy całej nocy.
Chłopak nadal nie ufał mężczyźnie. To wszystko ciągle wydawało mu się podejrzane. Mimo to przerwał ciszę i powiedział:
- Pamiętasz, jak kilkanaście lat temu wysłałeś swoich ludzi po mnie? Znaleźli mnie i moją matkę w jakieś rozpadającej się chacie, bogowie tylko wiedzą gdzie. Potem zgwałcili i zabili moją matkę, a mnie zabrali do ciebie, pamiętasz? Więc pytam się: dlaczego? Co takiego ci uczyniliśmy? No, odpowiedz!
- Ach tak, już pamiętam. Pamiętam, że za niepowodzenie moi ludzie zostali bardzo surowo ukarani. Mieli przyprowadzić cię do mnie,  ciebie i twoją matkę, ale widzisz nie zrozumieliśmy się do końca. Nie dość że zabili jedną  z tych osób to dodatkowo zgubili drugą. Byłem bardzo, bardzo zły… Już myślałem że nie żyjesz, a byłeś mi niezmiernie potrzebny. Ale zjawiasz się tutaj, kilkanaście lat później, w moim domu, jakbyś mimo wszystko chciał stanąć przed swoim przeznaczeniem. Pytasz dlaczego? Widzisz, ktoś cię szukał. Król bardzo chciał cię dostać w swoje ręce, a mnie zastanawiało dlaczego ktoś tak potężny jak władca Zjednoczonego Królestwa boi się małego, niewinnego chłopca. Dlatego chciałem cię mieć, chciałem zobaczyć co takiego on w tobie zobaczył. Ale teraz, kiedy już przede mną stoisz, widzę że to była zwykła paranoja. Uwierzył jakiejś starej babie z wizjami i przestraszył się jak dzieciak. Gdybym tylko zdołał mu cię dostarczyć… Nawet nie wyobrażasz sobie co by się wtedy stało. Ba, ja sam nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić… Ale złota nie zabrakło by mi wtedy do końca życia.
- Więc zrobiłeś to tylko dla złota?! Dla głupiego poklasku i uznania?!
- A co ty sobie myślałeś? Że jesteście kimś wyjątkowym? Chłopcze, jeśli nie urodziłeś się w pałacu, nigdy do niego nie trafisz. Zapamiętaj to sobie, dobrze ci radzę.
- A ty zapamiętaj sobie jedną rzecz… - zaczął Ven powoli, jednocześnie zaczął wyciągać swój miecz z pochwy. – Każdy, bez względu na to czy jest chłopem czy arystokratą, czy nawet królem, zginie we własnym gównie i szczynach. Jeśli nie na polu bitwy, z rozprutych brzuchem, to we własnym łożu nie wiedząc co się wokół niego dzieje…
Wypowiadając ostatnie słowa Ven wyciągnął z rozmachem miecz. Ten wydał z siebie metaliczny, podłużny dźwięk, jakby potwierdzając swoją gotowość do walki. Maksymilian roześmiał się tylko i chwycił laskę opartą o oparcie krzesła. Kiedy odrzucił jedną cześć, okazało się że to wcale nie była laska, a ukryte ostrze. Chłopak z całą swoją złością natarł na księcia. Ten z łatwością odparł jego atak, ostrza spotkały się, a w powietrzu wybrzmiał głuchy, metaliczny dźwięk. Ven spróbował zamarkować cios w brzuch przeciwnika, a potem momentalnie zmienił kierunek miecza, który teraz kierował się prosto w szyję księcia. Jednak ten nie dał się zwieść, był nawet szybszy od chłopak. Wykonał szybki piruet i trafił go swoim ostrzem przez plecy. Ven poczuł jak całe jego ciało przeszywa okropny ból, a ciepła posoka spływa z pleców. Potem upadł. Nie było czasu na odpoczynek, więc momentalnie zmusił swoje mięsnie do pracy i wstał. I dobrze. Usłyszał tylko jak ostrze Maksymiliana przeszywa powietrze. Po raz kolejny Ven spróbował zaatakować i po raz kolejny mężczyzna sparował jego atak. Tym razem stali, patrząc sobie w oczy. Wtedy właśnie książę powiedział lekko rozbawiany.
- Myślałem, że będziesz lepszym szermierzem, synu… - po tych słowach popchnął Vena z całej siły w stronę okna.  
Chłopak nie zdążył się czegokolwiek złapać, poczuł jak jego plecy lądują na szybie, która momentalnie się rozbiła. Teraz leciał w dół, próbował zminimalizować ryzyko obrażeń, ale niekontrolowanie upadł na ziemię. Nie zdążył przetoczyć się przez plecy, aby złagodzić upadek. Poczuł w kolanach piekielny, rwący ból. Upadł na plecy i czuł jak odłamki szkła wbijają się w jego skórę. Spojrzał w górę i zobaczył jak Maksymilian spogląda na niego z wyższością ze swojego apartamentu. Nagle Ven usłyszał szczęk otwieranych zamków i skrzypnięcia drzwi. Strażnicy w końcu zorientowali się, że ktoś nieproszony dostał się na teren posiadłości. Chłopak zebrał w sobie resztki sił i podniósł się zmierzając w kierunku muru. Dotarcie do niego trochę mu zajęło, poruszał się chwiejnym krokiem. Lecz kiedy już się na niego wspiął wiedział, że uda mu się zbiec. Obrócił się ostatni raz w kierunku Maksymiliana i zobaczył mierzącego w niego kusznika. Momentalnie podjął decyzję o skoku, ale jego ciało odmówiło posłuszeństwa. W głowie zaczęło mu szumieć, a  przed oczami zrobiło się ciemno. Nie był pewien  czy to przez to, że stracił zbyt dużo krwi, czy skutek upadku. Już miał skakać, kiedy poczuł w prawym ramieniu, kłujący ból. To bełt z kuszy trafił go prosto w łopatkę. Wtedy Ven zemdlał i spadł prosto do rynsztoka, a woda porwała jego bezwładne ciało w dół Kamiennego Miasta.
Do pokoju księcia wbiegł dowódca Straży. Był zdenerwowany, ale nie zapomniał o etykiecie. Ukłonił się i rozpoczął.
- Panie… Chyba mamy nieproszonego gościa…
- Co ty nie powiesz? – zaczął książę zdenerwowany. – A to dobrze bo już myślałem, że to duchy wybiły mi okno i pomordowały Strażników.
- P-panie… Proszę mi wybaczyć, ale…
- Precz! Ale najpierw masz zadbać o godny pochowek tych dwóch. A i jeszcze jedno. Macie mi go znaleźć, jasne? Chcę go dostać w swoje ręce.
Dowódca był lekko zmieszany, ale wykonał rozkazy co do joty. Po jego wyjściu książę znowu usiadł na swoim krześle i zaczął rozmyślać.

Vilgefortz

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy, użył 2139 słów i 11966 znaków.

Dodaj komentarz