Po horyzont - Część 1

Drżącymi dłońmi trzymała kurczowo patelnię w pogotowiu, czekając aż młody napastnik wstanie. Przyjrzała mu się uważniej, ale wciąż nie poruszył się ani trochę. Przez myśl jej przeszło, że mogła przecież go zabić, a tego nawet nie potrafiła sobie wyobrazić. Wypuściła stalowe narzędzie do samoobrony, zbliżając się ostrożnie do nieprzytomnego natręta. Odetchnęła z ulgą, widząc jak jego tors unosi się i opada przy oddychaniu. Przypomniała sobie, że przywłaszczył niedawno jej komórkę, zaczęła nerwowo go przeszukiwać. Wyrzuciła z kieszeni kurtki zrabowaną biżuterię, diamenty pobłyskiwały w świetle zachodzącego słońca, wpadającego przez okno. Odrzuciła je na bok, bo nie tego poszukiwała. Wreszcie zauważyła wypchaną kieszeń spodni, tam musiała tkwić jej własność. Ostrożnie zaczęła wsuwać mu dłoń do kieszeni, chwyciła za telefon, już miała go wydobyć, kiedy poczuła uścisk na ramieniu.  
- Słabo ci to idzie, nie masz wprawy – wycedził, wracając do świadomości.
Struchlała, próbując się wycofać, aby sięgnąć po patelnię, ale tym razem odepchnął ją sprawnym ruchem.  
- Jesteś niebezpieczna, mogłaś mnie zabić! - zawołał, zbliżając się do niej.
Kopnął w dal stalowe nieszczęście pochodzące z kuchni, patrząc na nią z wyrzutem.  
- To przez ciebie straciłam pracę. Nachodzisz mnie w domu …
- A kto kazał ci mnie śledzić, wariatko?! - odparł, dotykając ręką pulsującego czoła.
- To ty robiłeś zakupy, tam gdzie ja. Szuja, korzystająca na czyimś nieszczęściu. Wiesz ile musiałabym pracować, na to co zabrałeś z apartamentu?
- Każdy ma to, na co zasłużył. Nie umiesz korzystać z życia, ruda … znikam, nie idź za mną, bo …
- Bo co? Zabrałeś moje dane, komórkę, znam twój rysopis.
- I co z tego, nic o mnie nie wiesz.
Już miał wychodzić, kiedy usłyszał brzęk. Susan trzymała w dłoni naszyjnik wykładany drobnymi szlachetnymi kamieniami.  
- Kiepski z ciebie złodziej – zaśmiała się. - Dałeś się obrabować.

Nieznajomy wrócił się nagle, zamykając drzwi wyjściowe. Rudowłosa cofała się w stronę kanapy, rozumiejąc co narobiła. Mogła go puścić samopas, potem wezwać policję, pokazać biżuterię, złożyć zeznania, ale nie. Musiała skomplikować sytuację, jak to ona.  
- Oddawaj, albo nie ręczę za siebie – rozkazał poważnym tonem.
- Należy mi się coś od życia – dodała, wiedząc jak bardzo przesadza.
Z drugiej strony zdążyła go wybadać, wyglądało, że nie ma przy sobie ostrych przedmiotów, więc zgrywała bohaterkę od siedmiu boleści. Chciał wyrwać jej z ręki naszyjnik, ale zgrabnie cofnęła dłoń. Zdenerwowany nie na żarty, najpierw udał, że się wycofuje, po czym odwrócił się w jej stronę, skacząc na nią niczym tygrys.  
- Dawaj to!
Wywrócił ją na wersalkę, która pod ich ciężarem, przewróciła się tak, że wylądował na niej całym ciałem. Skonsternowana czuła zapach jego wody toaletowej, której woń była nawet przyjemna, jak na takiego typa. Wyrwał z jej dłoni biżuterię, ale wciąż tkwił w takiej samej pozycji, a jego wzrok zagubił się w okolicy jej dekoltu. Wtem ponownie zadzwonił jego telefon, podniósł się, odchodząc na bezpieczną odległość i jednocześnie obserwując dziewczynę uważnie.  
- … Wiem, mówiłem, że przyjadę … do cholery nie możesz zaczekać? … Jasne … tylko zdobędę transport …
Wreszcie rozłączył się. Susan patrzyła na niego z wyrzutem. Nic nie odpowiedział, tylko poszedł jeszcze raz do drzwi. Na korytarzu przechodziła właśnie jedna z lokatorek. Susan skorzystała z okazji, aby coś zdziałać.  
- Ty chamie! - zawołała za nim. - Jak śmiesz mnie zdradzać … z tą … wywłoką.
Zatrzymał się, bo sąsiadka zaczęła mu się przyglądać. Spojrzał na Susan z politowaniem, po czym odparł spokojnym tonem.  
- Uspokój się.
- Myślisz, że nie wiem co robisz po nocach?
Nie chciał na siebie zwracać uwagi, więc wrócił się do mieszkania.  
- Co ty wyprawiasz?
- Zniszczyłeś mi życie, nie masz sumienia? Przez ciebie wyląduję na ulicy lub pod mostem.

Przewrócił oczami, chcąc się pozbyć namolnej nieznajomej. Wydobył banknot studolarowy, rzucając nim pod jej nogi.  
- Masz, wariatko, i odczep się ode mnie raz na zawsze.
Wyszedł już za drzwi, mijając starszą kobietę, która spojrzała na niego spod byka. Idąc ulicą przyszło mu coś na myśl. Niedługo miał mieć nową akcję. Osoba do odwrócenia uwagi, mogła być nieoceniona, zwykle działał w pojedynkę. Miedzianowłosa nie miała perspektyw, straciła pracę, mógł skorzystać na jej naiwności. Przypomniał sobie z jaką pasją się broniła i w jaki sposób używała napotkanych przypadkiem przedmiotów. Wyglądała na niepozorną dziewczynę, która mogłaby się mu przydać w niektórych sytuacjach. Uśmiechnął się do siebie, po czym na nowo skierował się do kawalerki, gdzie Susan próbowała się uspokoić. Z mozołem podnosiła wywróconą kanapę, kiedy ujrzała nad sobą bruneta.  
- Czego znowu? Sumienie cię gryzie? Czy chcesz mi odebrać stówę?
- Pakuj się.
- Co?
- Pakuj rzeczy, masz dziesięć minut, potem mnie nie zobaczysz.
Spojrzała na niego skołowana, gdyż nie rozumiała do czego zmierza.  
- Chcesz mnie obrabować z wszystkiego co mam? Mało ci?
- Chcesz mieszkać w tej norze, czy spróbować czegoś innego? Masz potencjał, który marnujesz.
- Słucham?
- Chcę dać ci pracę.
- Nie, nie ze mną takie numery, chcesz mnie sprzedać do … no wiesz. Wspominałeś o wypadzie na panienki, więc ...
- Nie! - krzyknął, ledwo panując nad sobą. - Wchodzisz we współpracę, czy nie? Czy ja wyglądam na sutenera albo alfonsa? - dodał patrząc na nią tak, że w pewnym momencie zachciało jej się śmiać.  
W jej głowie panował teraz mętlik, z jednej strony coś jej podpowiadało, aby uciekała od tego oszusta jak najdalej. Jednak jakaś część buntowała się, chcąc aby zaryzykowała wszystko. Przypomniała sobie ile czasu szukała zatrudnienia, i jakie marne pieniądze dostawała.  
- Współpracę w czym i za ile?
- Nie będę ci się spowiadał z życia, umiesz odwracać czyjąś uwagę, abym mógł działać?
- Może … ale to przestępstwo.
- Bój się dalej życia, powodzenia. - dodał, machając dłonią, zbliżając się do wyjścia.
- Czekaj, mam tylko odwracać uwagę, tak?
- Przecież nie każę ci łamać szyfrów. Dam ci dziesięć procent od łupu, na początek. Widziałaś te naszyjniki, to nie jest bochenek chleba, więc?
- Wciąż ci nie ufam.
- Chyba nie liczysz na to, że wypiszę ci umowę. Ja nikomu nie ufam, dlatego wciąż żyję. Ryzykujesz, czy tym razem idziesz do pracy w  markecie lub innej norze?

Spojrzała na niego wymownie, w życiu nie dostała tak niedorzecznej i niepewnej propozycji. Gdyby ktokolwiek w jej rodzinie wiedział nad czym się teraz zastanawia, wypisali by ją z familii.  
Z ulicy dochodziły dźwięki klaksonów samochodowych, a ktoś wypity śpiewał pod śmietnikiem. Życie miała nieciekawe, ale żeby dogadywać się z oszustem? Spojrzała na ściany, z których odchodziła tapeta i na maleńką kuchnię, w której ledwo mieściła się jedna osoba. Spojrzała jeszcze raz na bruneta, który trzymał się za obolałe czoło.  
- Powiedzmy, że w to wchodzę, ale masz mi oddać komórkę, inaczej znikam.
- Pewnie, a ty zadzwonisz na 911.
- Nie ufasz mi, więc jak mam zaufać tobie? Wykołujesz mnie, uciekniesz …
Jego wyraz twarzy zdradzał, że mogła mieć rację. Jednak postanowił wykorzystać swój urok osobisty.  
- Proszę, oto twoja komórka. Schodzę na dół, czekam pięć minut, a potem rób co chcesz, więc mnie nie zobaczysz, nie żartuję.
Wyszedł na zewnątrz zatrzaskując za sobą drzwi. Susan spojrzała przez okno, w istocie stał na dole, obserwując ekran smartfona. Biła się z myślami, w końcu doskoczyła do szafy, chwytając za małą walizkę, z którą tu przyjechała. Pośpiesznie zaczęła pakować rzeczy, wmawiając sobie, że faktycznie zwariowała, pisząc się na to. Zebrała co dała rady, po czym zamknęła drzwi za sobą, ledwo mieszcząc się w czasie. Wybiegła przed wejście do budynku zaaferowana, ale nie zauważyła nigdzie sylwetki nieznajomego. Jak idiotka stała z pełną walizką, śmiejąc się z własnej naiwności. Wtem ktoś dotknął jej pleców, podskoczyła.  
- A jednak, zjawiłaś się o sekundę za późno więc …
Zamachnęła się, chcąc mu przyłożyć ręką, ale on się sprawnie uchylił.  
- Niech cię szlag!
- Nie znasz się na żartach, co? Ruszajmy, chodź za mną. - dodał, zapinając kurtkę.
Chwyciła go za ramię, spojrzał na nią podejrzanie.  
- Co tym razem?
- Jak masz na imię?
Uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów.  
- Żaden ze mnie dżentelmen, mów do mnie Lucas. To powinno ci na początek wystarczyć.
- Pewnie, bo tak naprawdę pewnie nazywasz się inaczej, nie mylę się?
- Wierz w co chcesz, twoja sprawa.

Ruszył w stronę jakiegoś zaułka, Susan podążyła za nim z bijącym sercem. Latarnie ledwo oświetlały pobliski parking. Zastanawiało ją, czemu podchodzi ostrożnie do jednego z samochodów. Kopnął w oponę z całej siły, alarm zawył. Rudowłosa stała jak zamurowana, zamiast uciekać. Wreszcie dźwięk ucichł. Potem nieznajomy podszedł do pobliskiego śmietnika, zaczął w nim grzebać. Patrzyła na niego z politowaniem, czyżby aż tak z nim było źle, że musi stołować się z odpadków. Wtem chwycił coś drobnego w dłoń, podchodząc do starego auta, gmerał w zamku dość długo, w końcu drzwi drgnęły. Dał jej znak ręką, wołając do siebie. Podbiegła skonsternowana, bardziej, aby go zbesztać, ale ten wyglądał, jakby to robił nie pierwszy raz.  
- To nie twój wóz.
- Mój, zobacz zaraz odpalę silnik.
- Auta też kradniesz?
- Cicho … muszę się skupić, patrz czy ktoś nie idzie.
Susan czuła, że przyspiesza jej tętno, kiedy jakiś mężczyzna zaczął się do nich zbliżać.  
- Lucas? Ktoś do nas idzie …
- Daleko jest?
- Blisko.
- Padnij, żeby cię nie zobaczył.
Nieznajomy na szczęście przeszedł obok, wchodząc do pobliskiej bramy. Odetchnęli z ulgą. Wtedy brunet zainicjował rozruch silnika. Ruszyli powoli, nikt za nimi nie wołał, widocznie właściciela nie było w domu.  
Tym razem mieli szczęście.  
- Dokąd jedziemy?
- Nie twoja sprawa.
- Świetny początek – syknęła.
Wjechał pod bramę z namalowanym sprayem symbolem pioruna, zatrąbił trzy razy, wtedy jakiś rosły typ wychylił się przez boczne wejście. Lucas pomachał do niego, a tamten automatycznie podniósł bramę. Gdy znaleźli się w środku, pomieszczenie przypominało warsztat samochodowy. Podszedł do nich wysoki blondyn, w powycieranych dżinsach i wyblakłym t-shircie.  
- Lucas, gdzie cię nosi? Czekam na ciebie od popołudnia i …
Wtedy zauważył rudą towarzyszkę i szybko zaciągnął znajomego na zaplecze.  
- Czy mózg ci wypłynął? Przyjeżdżasz tu z dziwkami? Zawsze lubiłeś blondynki, ale ruda?
- Eric, to nie tak. Potem ci wytłumaczę, to skomplikowane.
- Co ci się stało w rękę, napadł cię pies? - zauważył ślad po ugryzieniu.
- To też skomplikowane, słuchaj, masz tu fanty, dawaj kasę i znikam.
- Dobra, nie wnikam, bo nigdy mnie nie zawiodłeś, ale na drugi raz przyjeżdżaj sam, bo nie przyznam się do ciebie. Wiesz ile mogę stracić, jak wpadną tu psy?
- Wiem, wrzuć na luz.

Popatrzył na niego z politowaniem, zniknął za prowizoryczną ścianką. Za chwilę pojawił się z plikiem banknotów, na widok których brunet rozpromienił się.  
- Znikam, odezwę się niebawem.
- Na razie lepiej się nie wychylaj, mogą cie szukać.
- To nie pierwszyzna.
- A jeszcze jedno, odpraw ją, rude są wredne.
Na te słowa oszust zaśmiał się, tak jakby powiedział mu dobry kawał.  
- Stereotypy, nie wierz w nie.
- Powiedzmy.
Wsiadł do samochodu i ruszyli w dalszą drogę. Lucas śmiał się do siebie, aż Susan zaczęło to irytować.  
- Co cię tak cieszy?
- Nic.
- Doprawdy?
- Kumpel wspomniał, że rude dziewczyny są wredne.
- Jasne, a blondynki są głupie. Słyszałam o tym, myślisz, że mnie to rusza?
- Nie, absolutnie nie. - zaśmiał się znowu. - Wiesz, jeszcze żadna laska mnie nie ugryzła, musi być w tym coś z prawdy …
Nie odezwała się na tą złośliwą uwagę, w końcu przyjechali w pobliże oceanu. Zaparkował w jakimś zaułku, każąc dziewczynie wysiadać. Szli po asfaltowej ścieżce, kierując się w stronę wody. Nie zanosiło się na to, że trafią do domku, chyba że nieznajomy miał lokum z piasku. Wreszcie po wyczerpującej wędrówce dotarli do zacumowanego białego małego yachtu.  
- Zapraszam na pokład.
- Łodzie też rabujesz?
- Powiedziałem, że nic o mnie nie wiesz.
Susan spojrzała na latające mewy, a potem na ocean. Brunet już dawno wszedł na łódź, czując się swobodnie. Mogła jeszcze zawrócić, bo perspektywa spędzenia nocy na czymś co unosi się na wodzie, nie przepełniała jej entuzjazmem. Weszła na pokład, rozglądając się dookoła, jakby czegoś szukała.  
- Gdybyś chciała przyłożyć mi kotwicą, to się nie krępuj. - zaśmiał się, nalewając sobie szklankę whisky.  

AuRoRa

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda i miłosne, użyła 2394 słów i 13295 znaków. Tagi: #przygodowe #miłosne

4 komentarze

 
  • AnonimS

    Najpierw go bije potem z nim jedzie... Niekonsekwencja typowa dla niektórych  k9biet.

    2 mar 2019

  • AuRoRa

    @AnonimS Jak to kobieta, która zmienną jest ;)

    4 mar 2019

  • dreamer1897

    Odważna tak bez broni sobie pogrywać z oprychem. Przynajmniej pokazała mu, że jego też można obrabować. Nie podoba mi się propozycja z jego strony bo wróży kłopoty chyba, że nowa bohaterka lubi życie na krawędzi. Może się wciągnie skoro straciła pracę a ma szansę na być może niezły zarobek?

    24 lut 2019

  • AuRoRa

    @dreamer1897 Taka impulsywna ryzykantka, przynajmniej się nie nudzi ;) Złodziej sam nie wie w co się wpakował, jego życie też się odmieni za sprawą tej znajomości, ale ciii ... on jeszcze o niczym nie wie :D Pozdrawiam i dzięki za odwiedziny

    25 lut 2019

  • dreamer1897

    @AuRoRa Teraz to dopiero narobiłaś smaku... :bravo:

    25 lut 2019

  • emeryt

    @AuRoRa, masz talent, pięknie zmieniasz tematy swoich opowiadań. Moje gratulacje, twoja wena dba o Ciebie, jak widać. przesyłam pozdrowienia i życzę aby wena i zdrówko nigdy Ciebie nie opuściły.

    24 lut 2019

  • AuRoRa

    @emeryt dzięki, miło czytać budujące komentarze. Zdrowie się przyda, zwłaszcza w sezonie na przełomie zimy i wiosny :) Wena również, bo potrafi być kapryśna ;) Pozdrawiam

    25 lut 2019

  • Almach99

    Ciekawy sposob nawiazania znakomosci

    24 lut 2019

  • AuRoRa

    @Almach99 dzięki, faktycznie to nie codzienna sytuacja :)

    24 lut 2019